Drzeć ryja… nawiasem? – nowy album Łony i Webbera
Łona zawsze bardzo świadomie posługiwał się językiem. Tym razem posuwa się o krok dalej – uczynił z języka lejtmotyw swojej płyty. „Nawiasem mówiąc” mówi o niemożności komunikacji ponad podziałami. Jako odtrutkę Łona proponuje to, co niewypowiedziane – mówienie „nawiasem“.
Na nowe piosenki Webbera i Łony czekałem od ukazania się „Cztery i pół” – poprzedniego albumu rapowego duetu ze Szczecina – czyli blisko pięć lat. Przez cały ten czas rosły moje oczekiwania wobec przyszłego, wyobrażonego jeszcze longplay’a. Z każdym ponownym odsłuchaniem „Szkoda Zachodu”, „ĘĄ”, „Dobranoc – Do Ciebie Aniu szłem” zastanawiałem się, w jaki sposób (wyszukaną grą słów?, absurdalną metaforą?) Łona zaskoczy swoich słuchaczy tym razem. W wizjach moich i innych wielbicieli erudycyjnego rapu poprzeczka podnosiła się coraz wyżej i wyżej, ale ukazanie się „Nawiasem mówiąc” natychmiast przebiło rozdęty balon oczekiwań.
Już „Hałasem!” – pierwszym utworem albumu – Łona zamyka usta potencjalnym krytykom oraz dawnym sympatykom, patrzącym na twórczość tandemu raperów poprzez doklejoną lata temu „gębę”. Przypomina im też, że sam wybiera sobie dyscyplinę i zawody, do których staje:
To nie nasza rzecz nijak, czy będziesz wstecz wbijał
Czy precz mijał, czy też wręcz sprzyjał –
My będziemy drzeć ryja
Wysłuchanie kolejnych ścieżek daje mi pewność. Jest o co „drzeć ryja”.
„Ten hałas, co bezsprzecznie jeszcze umie przykurwić”
Słuchacze (zarówno ci stali, jak i „niedzielni”) chwaląc dotychczasowe produkcje Łony i Webbera, skupiali się zwykle na niebanalnych tematach tekstów, słownej woltyżerce, dykcji MC oraz jego wykonawczej charyzmie (flow) – zasługach Adama Zielińskiego (Łony). Przesłuchawszy „Nawiasem mówiąc” odnoszę wrażenie, że tym razem będzie inaczej. Nie sposób nie dostrzec ogromu pracy, jaki Webber (Andrzej Mikosz) włożył w wymyślenie na nowo relacji słów i bitów – te ostatnie przeszły „aksamitną” rewolucję.
W przeciwieństwie do stworzonych z myślą o poprzednich płytach podkładów – które budowały najczęściej stabilną i gładką ścianę dźwięku, niekiedy miękko otulały odbiorcę, ale rzadko na dłużej koncentrowały na sobie jego uwagę – najświeższe kompozycje Webbera stanowią środek wyrazu równorzędny ze słowami i równie absorbujący. Warstwa instrumentalna „Nawiasem mówiąc” wychodzi spod spodu. Już pierwsze dźwięki rozlegające się z głośników po zamknięciu krążka w odtwarzaczu zapowiadają, że wyjątkowego charakteru bitów na „Nawiasem mówiąc” należy szukać nie tylko w muzycznych współbrzmieniach, przebiegach melodycznych czy nawet uwypuklonej jak nigdy dotąd rytmiczności, ale także w barwach i fakturach poszczególnych dźwięków. Krótkie i sprężyste, chropowate, szklane, kwadratowe i rytmiczne, miękkie i lejące się jak miód – wszystkie razem tworzą stereofoniczną przestrzeń rozrastającą się, to znów kurczącą, krążącą (raz w pobliżu, a raz w oddali) dookoła głowy słuchacza.
W tej przestrzeni słuchacz usłyszy znacznie więcej rytmicznych uderzeń i akcentów niż na ścieżkach „Nic dziwnego” albo „Absurdu i Nonsensu”. Syntezatory – dominujące tym razem nad samplami wyciętymi z utworów innych twórców – zostały wykorzystane przez Webbera w taki sposób, że granica pomiędzy perkusyjną i melodyczną rolą instrumentów pozostaje płynna. Gdzieniegdzie można doszukać się jazzowej harmonii lub melodyki, którą tak chętnie stosował piętnaście lat temu na „Końcu żartów”, lecz częściej dają o sobie znać perkusja sprzętów domowych („Hałas!”, „Gdzie tak pięknie”) czy proste poziome współbrzmienia i barwy, do których opisania pasuje przymiotnik „industrialne”.
„Wyłów sobie z tej polifonii trochę goryczy i trochę ironii, i to pierwsze pomiń”
Przemiany w warstwie muzycznej nie oznaczają wcale, że słowa przestały być słyszalne pod naporem sampli i dźwięków instrumentów. W rytm zagranych i zaprogramowanych uderzeń Łona roztacza kilka ciepłych impresji, obrazków z życia (w tym miejscu pisząc szkolne wypracowanie, nazwałbym go „poetą codzienności”), pretekstów do zgrabnej, niezobowiązującej refleksji, takich jak „Doklej plakat” – opis romansu wiszących na przeciwległych ścianach księgarni papierowych wizerunków Witolda Gombrowicza i raperki Azelii Banks. Kawałkiem „Błąd” tekściarz potrafi popchnąć odbiorców do tańca i kompulsywnego powtarzania refrenu – świetnie zestrojonego fonetycznie i zapadającego w pamięć.
Ale prócz tego Łona wciąż potrafi „wydrzeć ryja” w całkiem poważnych sprawach. W kawałku „Znowu nic” mierzy się przez trzy minuty z własnymi ograniczeniami twórczymi – oceanem nienapisanych zwrotek. „Sprawy wewnętrzne” to wizja tożsamości narodowej, której wyraz daje się w „Przeglądzie Wewnętrznej Pieśni patriotycznej”, czyli:
Bez wezwań do trwania przy wzorcu
Bez patosu, bez uniesień, bez łopotu proporców
Bez tych licytacji na zasługi…
Im piękniejszy sen, tym się trudniej obudzić.
Z kolei w zwrotkach „Co tak wyje?” pokazuje swoje wrażliwe społecznie oblicze, umieszczając międzynarodowy porządek gospodarczy i społeczny – z Pierwszym oraz Trzecim Światem i skrajnymi nierównościami pomiędzy ich mieszkańcami – w figurze transgranicznego pociągu podzielonego na wagony rożnych klas. Pasażerowie pierwszej klasy skarżą się na wycie zakłócające im komfortową podroż. To głos pasażerów klasy trzeciej, gdzie „połowa kół odpadła” i „tłok jak nigdy dotąd”. Bez solidarności jednych z drugimi nie ma mowy o bezpiecznej, spokojnej ani szybkiej podróży. Utwór kończy się puentą w postaci gorzkiej diagnozy: jadący w klimatyzowanych przedziałach i miękkich fotelach nie czują tej wspólnoty, a ich „receptą” na problem jest przeczekanie wycia. Stawiają na „groźne pohukiwanie” i wznoszenie coraz szczelniejszych barier pomiędzy sprzężonymi ze sobą częściami kolejowego składu.
„I sięga po trzeci język spośród trzech mu znanych”
Łona dał się do tej pory poznać jako specjalista od piętrowych rymów wewnętrznych, instrumentacji głoskowych i brzmieniowych aluzji. Zawsze bardzo świadomie posługiwał się językiem – dworował sobie z popularnych frazeologizmów, stosował rozmaite stylizacje środowiskowe. (To wszystko pozwoliło mi w artykule „Docere, delectare, movere – rap?” zestawić formalnie jego teksty z dziełami barokowych metafizyków, wierszami Stanisława Barańczaka i literackimi dowcipami Tuwima). Tym razem Raper-prawnik posuwa się o krok dalej – uczynił z języka lejtmotyw swojej płyty. W „Nawiasem mówiąc” dostrzegam bowiem program o komunikacji – tej językowej, artykułowanej i tej pozawerbalnej.
Nad poszczególnymi utworami rozpina się wątek niemożliwości porozumienia ponad klasami społecznymi, stylami życia, poglądami („Nie pogadasz”, „Co tak wyje?”). Te okazują się nieprzekraczalnymi przeszkodami na drodze do wynegocjowania wspólnej mowy. Nawet w zmaganiach z samym sobą podmiotu lirycznego „Znowu nic” próba wyrażenia wszystkiego w zwrotkach skazana jest z góry na porażkę. Nie da się też konstruktywnie działać w kraju, w którym każdy ucieka językiem (więc i myślą) w fantazje trybu przypuszczającego („Gdzie tak pięknie?”).
Jako rozwiązanie, odtrutkę na owo wszech-nieporozumienie Łona proponuje to, co niewypowiedziane lub niewypowiadalne za pomocą zwykłego języka (tematu i tworzywa płyty).
W piosence „Fśśt” krótka onomatopeja zastępuje „zbiec”, „uciec”, „czmychnąć” i jako jedyna pozwala podmiotowi lirycznemu na prawdziwą ucieczkę od przytłaczającego „co dzień”. W „Hałasie!” można po latach nieobecności na rynku fonograficznym przypomnieć o sobie zaledwie jedną samogłoską „A!”. Kawałek „Doklej plakat” dopuszcza miłość dwojga ludzi, którzy w rzeczywistości nigdy się nie spotkali ani o sobie nie słyszeli – to możliwe tylko dzięki ich płaskim podobiznom przyklejonym do ściany i optycznemu złudzeniu skrzyżowania wzroku. Wreszcie puenta albumu – tytułowe „Nawiasem mówiąc” opisuje pogawędkę rozmówców nieznających żadnego wspólnego narzecza. To dialog…
Bez tych słów, co się tak zgrywają z tłem
Bez zbędnych gestów, może trochę kiwania łbem
Bez pytań, co by mogły sens płoszyć.
Być może w nakreślonym przez Łonę świecie najprawdziwsza rozmowa składa się z tego, co powiedziane „nawiasem”, a jedyne osiągalne porozumienie to „porozumienie na trzy papierosy”.
Dlatego ja nie posłużę się ani jednym słowem, żeby zniechęcić lub zachęcić do przesłuchania najnowszego albumu Webbera i Łony. (Chociaż, nawiasem mówiąc, warto to zrobić.)