Docere, delectare, movere – rap?
Rap dopracował się utworów, które przywodzą na myśl dzieła Jeremiego Przybory lub barokowych poetów marinistycznych i metafizycznych. A to za sprawą zawartych w tekstach słownych gier, zabaw pisownią, gramatyką i składnią – efektownych, dowcipnych, zaskakujących pomysłów na wiersze (teksty), które teoretyk literatury nazwałby konceptem.
Raz w miesiącu w dziale „Wtomigraj” publikujemy felietony muzyczne Andrzeja Dębowskiego. Autor jest gitarzystą, piosenkarzem i twórcą tekstów piosenek. W 2012 roku został Laureatem Grand Prix im. Jonasza Kofty Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenki Autorskiej. Tematem felietonów jest szeroko rozumiana piosenka. Aktualnie pracuje nad albumem „Skruchy i erotyki dla Ewy” opartym na tekstach Jacka Kaczmarskiego. W styczniu recenzował płytę Czesława Mozila „Księgi Emigrantów”. Dziś natomiast pisze o tym, co warto docenić w rapie.
Stało się normą, że albumy hiphopowe okupują nawet po kilka wysokich pozycji na liście sprzedaży OLiS czy Empiku. Rzadziej goszczą na górnych miejscach list przebojów, chociaż w momencie, w którym piszę ten tekst, dwa utwory tandemu Fisz i Emade uplasowały się na pierwszym i dziewiątym miejscu listy trzeciego programu Polskiego Radia. Niemniej, blisko ćwierć wieku istnienia rapu w naszym kraju sprawiło, że twórców tej muzyki postrzega się raczej przez pryzmat ich propozycji artystycznych, niż poprzez wyświechtany stereotyp „chłopców w za dużych spodniach”.
Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, co leży u podłoża popularności rap-płyt, ani za co hip-hop jest ceniony, natomiast nic nie stoi na przeszkodzie bym opisał, za co cenię rap osobiście i w ten sposób spróbował podpowiedzieć tym, którzy nie uważają hip-hopu za pełnowartościowy gatunek albo widzą w nim zjawisko marginalne, bez twórczego potencjału, dlaczego rap może się podobać i czemu moim zdaniem warto sięgnąć kiedykolwiek po utwory z tego nurtu. Dodam, że nawet ów wąski wycinek rapu (w ogóle), z jakim się dotąd zetknąłem, każe mi sądzić, że muzyka hiphopowa nie jest monolitem – zatem stwierdzenia, które wypowiadam o hip-hopie, w domyśle dotyczą niektórych popularnych jego przejawów, ale nie mają charakteru gatunkowych powszechników.
Całą kulturę hiphopową – według jej członków i teoretyków – podpierają cztery filary: DJ-ing (sztuka wykorzystania gramofonu), b-boying (taniec), graffiti i rap. Trzy pierwsze odwołują się do dźwięku, ruchu i obrazu, zaś głównym tworzywem rapu jest słowo – to jemu najczęściej podporządkowana jest konstrukcja utworu hiphopowego (gdyby spojrzeć w stronę ogromnej rzeszy dzieł należących do innych gatunków muzyki rozrywkowej, punkt widzenia stawiający na piedestale tekst piosenki wcale nie jest oczywistością). Kawałki hiphopowe potrafią być wręcz ascetyczne w warstwie brzmieniowej – bywa, że ogranicza się ona do równo uderzających werbli czy rytmu wybitego na przytłumionych strunach gitary w warunkach „polowych”, by tylko mocniej, dobitniej przekazać buntownicze przesłanie, szorstki, niepolukrowany opis rzeczywistości, głośną, nasyconą porównaniami przechwałkę.
Słowo z twarzą
Jeremi Przybora w jednym ze swoich przebojów zdefiniował piosenkę jako „słowa, melodię i rytm”. Wydaje mi się jednak, że zarówno w piosence, jak i w pozbawionym najczęściej melodii rapowaniu nie mniej istotną rolę odgrywa (znacznie trudniejszy do uchwycenia i opisania) sposób wykonania – on także bywa nośnikiem treści, a ponadto pozwala rozbić najtwardszą stojącą między dziełem a odbiorcą barierę – barierę autentyczności. Słuchacz przeprowadzony przezeń z pomocą wokalisty czy rapera – MC (ang. Master of Ceremony), zaczyna „wierzyć” utworowi. Hip-hopowi zyskać wiarę słuchacza z kilku powodów jest szczególnie łatwo. Raperom właściwie nie zdarza się wykonywać tekstów napisanych przez innych MC, jak często ma to miejsce w innych nurtach muzycznych. Nie istnieje podział na wykonawcę i tekściarza, podobnie jak nieczęsto ma miejsce rozróżnienie na kompozytorów i muzyków. Koncepcja autora-wykonawcy jest mi bliska ze względu na długotrwałe zainteresowanie piosenką autorską i poetycką. W mistrzu ceremonii z odpowiednim flow (wyczuciem, płynnością, ikrą) łatwo dostrzec coś z magnetyzmu Wysockiego albo charyzmatycznego Jaromira Nohavicy. Ten ostatni, nawiasem mówiąc, przemyca do swoich piosenek elementy melorecytacji i od rapu jako takiego nie stroni. Kolejną konsekwencją hiphopowego „słowa z twarzą” i cechą budującą jego autentyczność jest zacieranie się granicy między podmiotem lirycznym a twórcą. W wielu tworach raperów (o ile w ogóle dopuścić taką sytuację jako logicznie możliwą) podmiot da się utożsamić z autorem i wykonawcą kawałka – posługuje się imieniem, nazwiskiem, pseudonimem autora, przedstawia fakty z jego biografii jako część swojego życia itd.
Te i inne przymioty rapu popchnęły dr Mirosława Pęczaka do porównania kultury hiphopowej i kultur oralnych – takich, w których większość treści przynależy do przekazu ustnego.[1] Sądzę, że taka teza jest jednak mocno przesadzona. Dlaczego?
Koncept
Rap dopracował się utworów, które przywodzą mi na myśl dzieła wspomnianego już Jeremiego Przybory lub barokowych poetów marinistycznych i metafizycznych, czyli kompozycji, które z kulturami typu oralnego zdają się mieć niewiele wspólnego. A to za sprawą zawartych w tekstach słownych gier, zabaw pisownią, gramatyką i składnią – efektownych, dowcipnych, zaskakujących pomysłów na wiersze (teksty), które teoretyk literatury nazwałby konceptem. By nie być gołosłownym, przytoczę dwa utwory szczecińskiego rapera Łony (Adama Zielińskiego). Pierwszy, „ĄĘ” napisany (i wykonany) został „internetową” polszczyzną pozbawioną znaków diakrytycznych. W drugim – „Hańba barbarzyńcy” – każdy kolejny wyraz rozpoczyna sylaba kończącą słowo poprzednie. Tekst ten z powodzeniem mógłby znaleźć się w tuwimowskim zbiorze gier poetyckich „Pegaz dęba” czy jego napisanym przez Stanisława Barańczaka następcy, „Pegaz zdębiał”.
Spontaniczność
Rap posiada swoje improwizowane oblicze – co wyjątkowe, rapowa improwizacja także dotyczy słów. Styl wolny (freestyle) pozwala opisać mową wiązaną sytuację, w której właśnie znajdują się aktorzy rapowej imprezy, wyrzucić z siebie pokłady najbardziej doraźnych emocji, a nawet umożliwia swobodne wierszowane dyskusje/potyczki między sprawnymi MC. Taka luźna forma daje hiphopowcom możliwości ekspresji, które w pozostałych stylach muzyki rozrywkowej nie mają odpowiednika.
Znajomy etnograf, miłośnik spontanicznych freestyle’ów, które uskutecznia w warunkach towarzyskich, zwrócił kiedyś uwagę na taki okolicznościowy, „aktualny” aspekt muzyki ludowej. Stwierdził, że raz zebrane i zapisane w jednym konkretnym brzmieniu pieśni łatwo stać się mogą skostniałą domeną badaczy, ale wymyślane na bieżąco przyśpiewki zawsze poruszają, pasują do okoliczności, są żywe. Zdaje się, że o to chodzi także w hiphopowym freestylu.
„Po prostu zwykły jazz”
Michał Urbaniak, wirtuoz skrzypiec jazzowych w muzyce hiphopowej widzi bezpośrednią kontynuację „czarnego” jazzu nowoorleańskiego. W wywiadzie przeprowadzonym po trasie koncertowej Męskie Granie 2013 stwierdził: „No tak, generalnie hip-hop ma ten sam feeling. Nie będę tutaj teoretyzował nad podziałem, zresztą nie lubię tego, ale to ma takie samo kiwanie. Jazzman może grać z hiphopowcem, jeśli są u źródła swojej muzyki i to jest protest młodych. […] Jest to muzyka z czadem, słowo „czad” słyszymy wśród hiphopowców, a inni go używali już w latach sześćdziesiątych, więc jazz to była muzyka z czadem. Taka właśnie powinna być moim zdaniem”.[2] Artysta nie rzuca słów na wiatr – niejeden raz (także w czasie trasy Męskiego Grania) można było zobaczyć go na scenie w towarzystwie łódzkiego rapera O.S.T.R. (Adama Ostrowskiego), a nadto jeszcze w latach osiemdziesiątych współpracował z hiphopowcami sceny amerykańskiej.
Czego nie lubię w rapie
Na zakończenie tekstu opisującego „blaski” rapu wypada dodać, że hip-hop nie jest w moim odczuciu pozbawiony „cieni”, które opychają mnie od tej estetyki. Większość z nich doskonale wypunktował Łona w swojej piosence „Jak nagrać 1szą płytę”, dlatego posłużę się tylko obszernym cytatem:
O jak dobrze rozpocząć rapistyczną płytę.
Gdzie nie wepchnę ucha mam przykłady znakomite.
Bit bitem, ale jak ją zacząć skończyć i zapełnić
żeby słuchacz leżał plackiem jak jak w kościele wierni.
To jest sztuka zrobić takie intro,
sampel lepszy niż na saksofonie Bill Clinton.
Jak dobrze słowa dobrać? Z płyt rodzimych rapistów
wyłania się mniej więcej taki obraz:
Masz jakiś pomysł na numer ?
Eeee, zbiór tematów dostępny na stronie
www dobryrap pl
Nie kombinuj nic dobrego nie wymyślisz –
z resztą po co? Słuchacze to tradycjonaliści.
Niech cię Bóg broni przed jakimś wyszukanym słowem.
Pamiętaj! Słuchacz, który nic nie rozumie, jest głuchy jak Beethoven
na twój rap, więc ch** na słownictwo połóż –
to nie jest czas dla ambitnych zespołów.
Masz jakaś zajawkę ? Rzuć ją!
– Popularność rzadko idzie w parze z rewolucją
Nie przesadzaj z formą, nie ważne, jaka treść jest,
a najlepiej niech to będzie:
instrukcja obsługi życia w mieście
albo song o ilości nieszczęść,
albo jeszcze… kurde nie wiem sam coś wymyśl.
Nie wychylaj się, bo źle skończysz prędko.
Pamiętaj – dziś najcenniejsza jest przeciętność
bądź łysy na klipach,
na koncertach nadęty.
Chcę czuć w twoich prostych słowach dekadentyzm.
Zrób numer o tym jak to „napierdoliłeś głupią glinę”,
kiedy ten bezczelnie spytał o godzinę.
Jeśli chodzi o fruzię, masz tyle wiedzieć o nich,
ile jest ci potrzebne, by uskuteczniać swój hedonizm.
Żeby twój rap był jeszcze bardziej hiphopowy,
bełkocz przez zęby, pokaż swoja wadę wymowy:
Tak, człowieku, szczękościsk
to jest najkrótsza droga do popularności!
Masz wątpliwości?
Zrodził się dylemat, to powtórz za mną:
„yo yo yo hiphop hiphop siema siema”.
Nagraj to wszystko i już jest pierwsza liga.
Zapewniam, że trafi się eee, która to wyda.
Teraz już tylko kariera: wywiady dla „Życia na Gorąco” i „Music Makera”,
koncerty, klipy, wszystko w sponsorowanych ciuchach…
Tylko proszę zrób tak, bym nie musiał tego słuchać!
[1] M. Pęczak, „Hip-hop: współczesny wariant kultury oralnej”
[2] http://wroclove.info/2013/08/02/hip-hopie-jazzie-protescie-rozmowa-michalem-urbaniakiem/