Obchodzimy właśnie Rok Janusza Korczaka. Ale co nas w tym wszystkim obchodzi prawdziwy Janusz Korczak?
Mało jest w polskiej historii postaci tak inspirujących i wielowymiarowych, jak Janusz Korczak. Mało też jest takich, w przypadku których mit bohaterskiej śmierci równie mocno przysłonił pamięć o tym, co zdziałali za życia. Korczak idący wraz z dziećmi ulicami getta na Umschlagplatz – obraz, który zna pewnie każdy uczeń gimnazjum. Slogan o „przyjacielu dzieci” czy hasło „metoda wychowawcza Korczaka” są również bardzo rozpoznawalne. Pytanie tylko, czy wielu uczniów gimnazjum wie, na czym polegało podejście wychowawcze Korczaka, a już naprawdę strach spytać, czy aby na pewno wiedzą to sami nauczyciele.
Nie zmieni tego pewnie Rok Janusza Korczaka, który w tym roku obchodzimy. Jest to w zasadzie dobre słowo, bo już widać, że chodzi w nim głównie o to, by jakoś tę postać „obejść”, najlepiej szerokim łukiem i nie zbliżać się zbytnio do ważnych pytań o kształt naszej rzeczywistości – również tej szkolnej – które Korczak na pewno by zadał. Niestety, miły pan z brodą, Stary Doktor, „przyjaciel dzieci” nie jest od zadawania trudnych pytań, prowokowania, krytykowania tego, co zastane i szukania nowych rozwiązań. A w gruncie rzeczy niczym innym przez całe życie nie zajmował się Korczak.
Długo by wymieniać różne wątki jego biografii, działalności i myśli, które należałoby dziś przypomnieć. W wielu wypadkach nie byłoby to łatwe do przetrawienia, bo nie pasuje do wizerunku dobrotliwego „przyjaciela dzieci”. Jednym z takich odważnych, a dziś słabo pamiętanych pomysłów, które zrealizował Korczak, była gazeta „Mały Przegląd”, redagowana przez niego wraz z Igorem Newerlym.
Gazeta była elementem, bez którego Janusz Korczak nie wyobrażał sobie działań wychowawcy. Ideę prowadzenia gazet dziecięcych opisywał już w swoich wczesnych pismach pedagogicznych, a własne gazety wydawane były przez społeczności Naszego Domu i Domu Sierot – prowadzonych przez Korczaka ośrodków wychowawczych. Wizja Korczaka była jednak dużo szersza: chciał stworzyć i wydawać ogólnodostępną gazetę dzieci i młodzieży. Z tym, że podobnie jak w przypadku gazetek wydawanych w korczakowskich domach opieki, chodziło o to, by dzieci pisały w niej „swoim językiem o swoich sprawach”. W porównaniu z liczną – wówczas i dziś – „prasą młodzieżową” była to różnica nie do przecenienia. Korczak nie chciał żadnych pedagogicznych powiastek pisanych przez dorosłych autorów „młodzieżowych”. Gazeta, czy to szkolna, czy zakładowa, czy ogólnopolska, miała być w pełni autonomicznym medium tworzonym przez dzieci i młodzież. Dorośli mieli jedynie dać im możliwość bycia słyszanymi.
Z tej wizji zrodził się pomysł „Małego Przeglądu” – gazety dzieci i młodzieży wydawanej jako dodatek do ogólnopolskiego tygodnika „Nasz Przegląd” dla spolonizowanej społeczności żydowskiej. Gazeta rozpoczęła swoją działalność w 1926 roku. Na łamach „dorosłej” wersji ukazało się zaproszenie do nadsyłania tekstów, podpisane nazwiskiem Janusza Korczaka. Nie wiadomo, czy podziałała magia nazwiska, dość, że dodatek dziecięcy nie tylko nie upadł po dwóch wydaniach (jak pesymistycznie przepowiadali nawet niektórzy jego sojusznicy), ale szybko powiększał swoją objętość . Wyjątkowość „Małego Przeglądu” kryła się niewątpliwie w dostosowaniu formuły gazety do sposobu wypowiadania się charakterystycznego dla dzieci, także tych naprawdę małych. W piśmie pojawiały się oczywiście dłuższe artykuły czy reportaże (w tym autorstwa słynnego „reportera Harrego”, czyli Herszka Kaliszera). Bardzo ważną częścią pisma były krótkie formy, które nazwano „wiadomościami bieżącymi” lub „z kraju”. Rangę takiej wiadomości nadawano każdej, nawet najbardziej błahej informacji, którą piszący do gazety chciał się podzielić z czytelnikami. Nie obawiam się braku materiału. Liczna i ruchliwa młodość znajdzie tysiąc drobnych spraw, które można postawić na porządek dnia. Nie zabraknie krytyków, marzycieli, fantastów, reformatorów. Widzimy ich wielu w – pożal się Boże – licznych gazetkach szkolnych. – pisał Korczak.
W ten sposób Korczak nie tylko realizował ideę równości dzieci wobec dorosłych, ale także demaskował mechanizm działania mediów – można powiedzieć, że do dziś dnia funkcjonujący niezmiennie. W artykule z 1925 roku opisującym ideę „Małego Przeglądu” pisał: Wiadomości bieżące. Jak one bezwstydnie kłamią w prasie dla dorosłych. Czyż nieprawdą tylko kradzieże i samobójstwa? Zło jest krzykliwe, zaczepne, natrętne – samo się pcha na łamy dziennika.
Pismo wydawane przez Korczaka od początku budziło emocje. Na oskarżenia, że uczy dzieci grafomanii, pomysłodawca gazety odpowiadał: grafomania nie jest niebezpieczna, niebezpieczny jest analfabetyzm. Grafomania jest zdrowym zjawiskiem w kulturalnym społeczeństwie. Odwołanie się do problemu walki z analfabetyzmem było niewątpliwie mocnym argumentem – w latach dwudziestolecia międzywojennego stanowił on poważne wyzwanie. W 1921 r. liczba analfabetów w polskim społeczeństwie wynosiła 33,1% (do 1931 r. spadła o ponad 10%).
„Mały Przegląd” miał jeszcze jeden bardzo ważny wymiar, który czynił go przedsięwzięciem wyjątkowym. „Uczymy żydowskie dzieci pisać po polsku, uczymy je używać umiejętnie polskiego języka” – tłumaczył Korczak, który od początku chciał, by pismo stało się przestrzenią do spotkania się dwóch tożsamości: polskiej i żydowskiej. Na łamach „Małego Przeglądu” pisano więc, oczywiście po polsku, o żydowskiej kulturze, objaśniano święta i obyczaje, których ludność nieżydowska najczęściej nie znała. Nie unikano także tematu niechęci do Żydów i ich jawnej dyskryminacji, która w tamtych latach systematycznie narastała. Antysemicką atmosferę odczuwały również dzieci. Prosty język, jakim młodzi autorzy opisywali trudne doświadczenie relacji polsko-żydowskich, musiał robić wrażenie także na dorosłych czytelnikach.
Liczba współpracowników systematycznie rosła. Po trzech latach istnienia „Mały Przegląd” miał już 3200 korespondentów. Rok później kierowanie redakcją przeszło całkowicie w ręce Igora Newerlego, młodego sekretarza Korczaka, od początku zaangażowanego w tworzenie pisma. Koła korespondentów istniały już wtedy we wszystkich większych miastach w Polsce. Z czasem zaczęli się także pojawiać korespondenci zagraniczni – ci, którzy wyjeżdżali, przysyłali listy z Palestyny czy Ameryki. Pismo „Nasz Przegląd” w piątki, kiedy ukazywał się dodatek, biło rekordy sprzedaży, i to pomimo zwiększonej ceny. Eksperyment przerósł oczekiwania nie tylko postronnych obserwatorów, ale także samego Korczaka. Ostatni numer „Małego Przeglądu” ukazał się pierwszego września 1939 roku.