fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Dlaczego kochamy złych ludzi, gdy są biznesmenami?

To doprawdy znamienne, że wizerunkowo bardziej ryzykowne jest wyjście na imprezę przez fińską premierkę Sannę Marin niż kilkuletnie korzystanie z pracy dzieci przez technologicznego giganta.
Dlaczego kochamy złych ludzi, gdy są biznesmenami?
ilustr.: Christina Yavorchuk

Przywódca pewnego państwa przez lata korzystał z pracy dzieci do budowy swojego imperium. Na bazie wyprodukowanych przez młodocianych pracowników towarów pomnażał swoje bogactwo. Jednocześnie przekonywał, że jest czempionem innowacyjnej gospodarki. O tym, że na jego międzynarodowe sukcesy pracują ręce małych chłopców i dziewczynek, wiedział znakomicie, ale zanim – po poznaniu raportu na ten temat – zrezygnował z dalszego ich wykorzystywania, minęły trzy lata. Ten sam przywódca – w ramach „gospodarczej wymiany” – część bogactwa swojego państwa budował także na wykorzystywaniu niewolniczej pracy Ujgurów, represjonowanej i więzionej w obozach „reedukacji” grupy etnicznej w Chinach.

Gdy w innym państwie w zakłady pracy uderzały ekstremalne zjawiska pogodowe, pracujący tam ludzie nie mogli opuścić ich terenu, gdyż nie pozwalali na to przełożeni. Powódź? Tornado? Nieistotne. Miejsca pracy miały działać do ostatniej chwili: zbliżał się bowiem czas szczególnego popytu na ich usługi, od których zależała ważna gałąź krajowej gospodarki. W przypadku jednego z tornad pod gruzami zakładów zginęło kilkanaście osób, a kilkadziesiąt innych zostało rannych. Tego samego dnia przywódca państwa świętował odpalenie rakiety, powstałej w ramach państwowego programu.

W jednym z europejskich krajów brutalnie mordowani są leśnicy sprzeciwiający się wycinaniu objętych ochroną lasów. Zginęło ich przynajmniej sześciu, a kilkuset zostało pobitych lub zastraszonych. Nie przejmując się wezwaniami międzynarodowych organizacji pozarządowych czy europejskim prawem, państwo tnie na potęgę jedne z najbardziej dziewiczych drzewostanów na kontynencie. Zyski czerpie z tego szereg ludzi, ale przede wszystkim − przywódca państwa. Nie ma jednoznacznych dowodów, że to on stoi za zabójstwami, ale w praktyce giną ludzie, którzy wchodzą mu w drogę. Próbował nawet otruć ministrę, która walczyła z wycinką. Nie przejmuje się też skalą zatruwania powietrza przez zakłady, z których pracy czerpie zyski.

Inny przywódca o dyktatorskich zapędach dozbraja służby mundurowe, by sprawniej pacyfikować protesty przeciwko swoim działaniom. Policja ze specjalnie przekazanych im przez niego środków kupuje sprzęt do inwigilacji, drony i urządzenia ogłuszające do rozpędzania demonstracji.

W różnych miejscach świata na zlecenie władz są zastraszani, bici, a także zabijani aktywiści ekologiczni, działający na rzecz ochrony środowiska oraz miejscowych społeczności. Rządzącym przeszkadzają ich protesty, ponieważ narażają na szwank interesy gospodarcze państwa.

Gdy przywódca jednego z krajów postanowił stworzyć kolejną plantację bananów, przejął tereny i wyburzył około dwustu domów, które się na nich znajdowały. Kto nie godził się na wysiedlenie, był zastraszany. Niektórzy protestujący przeciwko jego działaniom zostali po prostu zastrzeleni przez policję. Żaden z odpowiedzialnych za to funkcjonariuszy nie poniósł konsekwencji.

W niektórych państwach ochrona przyrody to jedno z najbardziej niebezpiecznych zajęć – nawet dla strażników parków narodowych. Przywódcy niektórych państw nie wahają się, by wysyłać przeciwko nim uzbrojone grupy.

Gdy pewien obywatel wypowiedział się krytycznie o przywódcy kolejnego państwa, ten zorganizował przeciw niemu medialną nagonkę, napuszczając na niego swoich zwolenników. Korzystając ze swoich zasięgów w mediach społecznościowych, wypuścił w świat szereg wpisów oczerniających obywatela, na koniec pisząc: „Sam się o to prosiłeś, pedofilu”.

Stoi za tym biznes

Jak nazwać takich przywódców państw? Niektórych może zbrodniarzami? Innych: zlecającymi zabójstwa bezdusznymi draniami? Kolejnych – tyranami, czerpiącymi zyski z obozów pracy przymusowej? A może – przynajmniej – ludźmi bez skrupułów ograniczającymi cudzą wolność oraz wykorzystującymi popularność i wpływy do utrwalania swojej władzy? Tak przecież mówimy choćby o Alaksandrze Łukaszence czy Rodrigo Duterte.

O co powinniśmy ich oskarżać? O wielokrotne naruszanie praw człowieka? Nieczułość na ludzką krzywdę? Przedkładanie własnego interesu nad tak fundamentalne sprawy jak życie i zdrowie drugiego człowieka czy zakaz wykorzystywania pracy dzieci? Czy nie powinniśmy protestować przed ambasadami tych państw, sygnalizować naruszenia praw człowieka, domagać się poszanowania praw mniejszości i – cóż za niezwykły postulat – niezabijania ludzi, którzy obnażają ich niecne praktyki?

Tyle tylko, że wszystkie powyższe opisy nie dotyczą polityków i przywódców państw. Dotyczą firm. To nie opowieść o przemocy państwa, lecz o przemocy kapitału.

I tak: według raportu The Information oraz doniesień Washington Post z pracy dzieci i przymusowej pracy Ujgurów przez lata korzystała firma Apple. Trzy lata zajęło jej zerwanie współpracy z podwykonawcami, wykorzystującymi pracę młodocianych pracowników.

W grudniu 2021 roku tornado zniszczyło fabrykę świec w Mayfield oraz jedno z centrów logistycznych Amazona. W pierwszym zakładzie zginęło osiem osób, w drugim – sześć kolejnych. Jedna z ofiar wysłała do swojej dziewczyny wiadomość, że „Amazon nie pozwoli mi odejść”. Według działaczy związkowych nie był to pierwszy raz, gdy Amazon nie pozwalał przerwać pracy i ewakuować zakładu w wypadku nagłych zjawisk pogodowych. Pracownicy niektórych centrów logistycznych działali dalej w czasie powodzi i ekstremalnych upałów, a także pożarów.

Do zabójstw leśników oraz próby otrucia minister leśnictwa doszło w Rumunii, gdzie kilka firm drzewnych – między innymi Schweighofer (w 2019 roku przemianowane na HS Timber Group), Kronospan oraz Egger – pozyskują znaczną część surowca do wytwarzania swoich produktów. Według raportów międzynarodowych organizacji oraz doniesień aktywistów i mediów, wielokrotnie nie respektowano przy tym granic obszarów chronionych w ramach parków narodowych czy obszarów Natura 2000. Schweighofer na kilka lat stracił certyfikat zrównoważonej produkcji drewna, wystawiany przez Forest Stewardship Council. Z raportu, który do tego doprowadził, wynikało, że są jasne dowody na systematyczne uczestnictwo firmy w handlu pozyskanym nielegalnie drewnem. Amerykańska organizacja pozarządowa Agencja Badań Środowiska (EIA) oskarża zaś firmę Schweighofer o bycie „największym odbiorcą nielegalnego drewna” oraz ukrywanie pochodzenia swoich produktów. Oskarżenia dotyczące nieprzestrzegania prawa ochrony środowiska padają często także pod adresem Egger i Kronospanu – również w Polsce. Według aktywistów proceder – z niewielkimi zmianami – trwa dalej. W 2018 roku minister leśnictwa w Rumunii, Doina Pană, zrezygnowała ze stanowiska, ustępując z pola walki z nielegalnym pozyskiwaniem drewna. Po pewnym czasie poinformowała, że była truta dużymi dawkami rtęci.

Sponsorami policyjnych fundacji w Stanach Zjednoczonych są firmy paliwowe i gazowe, w tym tacy giganci jak Chevron czy Shell, co wykazało śledztwo przeprowadzone przez Public Accountability Initiative. To między innymi z pieniędzy tych prywatnych firm służby mundurowe kupują sprzęt służący do rozpędzania demonstrantów protestujących w imię ochrony klimatu czy interesów lokalnych społeczności, sprzeciwiającym się kolejnym inwestycjom.

Tylko w 2017 roku na świecie zamordowano 197 aktywistów ochrony przyrody. W 2018 – 164. To głównie przedstawiciele lokalnych społeczności walczących o swoją ziemię, a także działacze i działaczki organizacji społecznych. Część z nich zginęła z rąk służb państwowych lub na zlecenie polityków, część zabójstw zlecał biznes. Statystyki w tej sprawie od lat prowadzi organizacja Global Witness.

Plantację bananów na Filipinach założyło nie państwo, lecz firma Dole. To ona przejęła tereny, wysiedlała i burzyła znajdujące się na nich domy. To nie funkcjonariusze policji, lecz wynajęci przez firmę ochroniarze zastrzelili protestujących. Według doniesień organizacji Global Witness nie zostali postawieni za to przed sądem.

W Afryce i Azji w 2017 roku zginęło 107 strażników parków narodowych. Rok wcześniej – 101. W przeciągu ostatniej dekady – 900 osób. Regularnie informuje o tym WWF. Choć strażnicy są coraz lepiej wyszkoleni i uzbrojeni, wciąż giną w starciach. Niekiedy z grupami rebeliantów w niespokojnych regionach. Niekiedy z kłusownikami. Niekiedy – z bojówkami, wynajmowanymi przez firmy naftowe.

W 2018 roku Elon Musk postanowił zaangażować siebie i swoją firmę SpaceX do akcji ratunkowej w tajlandzkiej jaskini, w której utknęło trzynaście osób, w tym dwunastka dzieci. W bardzo krótkim czasie inżynierowie z firm Muska stworzyli mini-łódź podwodną. Ostatecznie nie została użyta, bo… nie była potrzebna. Na antenie CNN jeden z głównych doradców tajlandzkich służb w czasie akcji ratunkowej – nurek znakomicie znający tamtejsze jaskinie – skrytykował Muska, uznając, że jego zaangażowanie nie miało sensu, było tylko zabiegiem marketingowym, a łódź można „wsadzić sobie tam, gdzie boli”. W odpowiedzi Musk przypuścił zmasowany atak na Twitterze, podważając zaangażowanie Vernona Unswortha w akcję ratunkową i oskarżając go o pedofilię. Po paru dniach linczu – dokonywanego także przez wielbicieli Muska – miliarder przeprosił.

Musk – wzór czy despota?

Tymi firmami kierują konkretni ludzie. Są nazywani inaczej, niż gdyby na to samo, co oni, pozwalali sobie politycy. W przeciwieństwie do tych ostatnich nie tracą stanowisk, gdy te praktyki zostają ujawnione. Nie ponoszą odpowiedzialności za swoje czyny. Liczą zyski, wciąż przyjmowani na salonach, nazywani „wizjonerami”, „dobroczyńcami”, „dającymi pracę”, „solą ziemi”, „ludźmi sukcesu”.

Część opisanych wyżej praktyk i zachowań to wynik współpracy biznesu z politykami. Masowa, nielegalna wycinka rumuńskich lasów nie byłaby możliwa, gdyby nie skorumpowani urzędnicy. Demonstracje przeciw inwestycjom naftowym nie musiałyby wcale być brutalnie tłumione, gdyby policja nie była tak wyrywna do okazywania wdzięczności swoim darczyńcom. Pracowników firmy ochroniarskiej, strzelających do mieszkańców filipińskiego osiedla powinno osądzić państwo, które tego nie zrobiło.

Dlaczego jednak miałoby to umniejszać odpowiedzialność ludzi biznesu za te zbrodnie, nadużycia, przemoc i wyzysk?

Podobne dwójmyślenie o odpowiedzialności moralnej „wielkich tego świata” widać także w innych sferach. Nie musi przy tym chodzić o mordowanie ludzi stojących im na drodze. Gdy dochodzi do procederu korupcyjnego, polityk przyjmujący łapówkę w oczach opinii publicznej często jest skończony. Podobny los – ostracyzmu i infamii – nie spotyka na ogół wręczających te pieniądze biznesmenów. Świadczy o tym prosty eksperyment myślowy: warto spróbować przypomnieć sobie nazwiska polityków, którym proceder korupcyjny zakończył (i słusznie) kariery, oraz nazwiska ludzi biznesu, których spotkało to samo. Jestem pewien, że tych pierwszych będzie więcej.

Inaczej również traktowany jest wyzysk ludzi pracy przez państwo, a inaczej, gdy robi to biznes. Pozycji Elona Muska jako „geniusza”, „wizjonera” czy „filantropa” nie są w stanie podważyć różnorodne i powtarzające się doniesienia o tym, jak traktuje podwładnych, rugając publicznie zarówno dyrektorów wysokiego szczebla, jak i pracowników taśmy montażowej. Według licznych relacji dyrektor generalny Tesli nie jest w stanie nikomu zaufać, nie umie delegować zadań, wytwarza atmosferę strachu, umniejsza osiągnięcia swoich pracowników, wyznacza im nierealne do spełnienia cele, zwalnia ludzi pod wpływem kaprysu, a także inwigiluje podwładnych. W jednym z ujawnionych przez Reutersa maili oczekiwał od podwładnych „superhardkorowego” trybu pracy, który miał przynieść „nadzwyczaj wysoką” liczbę dostaw. Zapytany przez dziennikarzy New York Timesa, dlaczego nie przekazuje zadań innym, odpowiedział: „Nie jestem w stanie przekazać zadań innym osobom, bo nie mogę znaleźć ludzi, którzy byliby wystarczająco kompetentni”. Akceptował sytuację, gdy w fabrykach jego firm ludzie pracowali średnio po 72 godziny tygodniowo, co kończyło się interwencjami pogotowia. Według Toniego Sacconaghiego, analityka AllianceBernstein, poziom rotacji wśród kadry kierowniczej Tesli w trzech kwartałach 2019 roku wyniósł 44%, podczas gdy w firmach takich jak Uber, Netflix czy Snap wynosił on 9% na przestrzeni 6-20 miesięcy.

To tylko wybór doniesień. Mimo to zarządzający w ten sposób – w stylu w zasadzie psychopatycznym – szef uchodzi w oczach wielu za wzór nowoczesnego biznesmena. W mediach społecznościowych śledzą go setki milionów ludzi, a on sam chętnie poucza polityków, jak powinni rządzić państwami czy urządzać relacje międzynarodowe (ostatnio sugerując, że Ukraina powinna oddać część swojego terytorium barbarzyńskiemu najeźdźcy).

Twarz biznesu, twarz polityka

Skąd się bierze ta, dość powszechna, tendencja do tego, by nie widzieć nadużyć biznesu? By nie reagować na jego zbrodnie? By traktować stosowany przez firmy wyzysk jako wzór innowacyjności i sukcesu? By − jako poważnych komentatorów rzeczywistości społecznej, politycznej i międzynarodowej − traktować ludzi, którzy mają wyraźne problemy z odróżnieniem tego, co jest dobre, a co złe? By fetować ludzi, którzy pieniądze zarobili na ludzkiej krzywdzie?

Dlaczego, gdyby to przywódca państwa zachowywał się podobnie, z całą pewnością nie doczekałby się takiego uwielbienia tłumów na Zachodzie? Gdyby rządził silnym państwem, pewnie byłby traktowany poważnie, ale nie mógłby liczyć na splendor, jakim cieszą się niektórzy z szefów wyżej wymienionych firm.

Niemożliwym jest, by odpowiedź na te pytania ograniczyć do jednego czynnika. Kapitalizm jest potężną strukturą: nie tylko ekonomiczną, ale także kulturową, symboliczną i polityczną. W efekcie wytwarza i przeobraża powszechną wyobraźnię, rozumienie pojęć i wzorce moralne. Sam podlega przy tym zmianom. Gdyby chcieć zrzucić tę myślową hipokryzję na to, że działania biznesu trudniej spersonifikować niż działania tyranów stojących na czele państw, to być może byłoby to prawdą − kiedyś albo tylko w niektórych przypadkach. Czy szefowie firm Dole czy Chevron są powszechnie rozpoznawalni? Nie. Ale już Musk, Zuckerberg, Bezos, a wcześniej Steve Jobs? Wszyscy oni nie są tylko szefami firm. To milionerzy-celebryci; ich firmy mają ich twarze. Rodzina Schweighoferów przez lata umieszczała swoje nazwisko w nazwie firmy, a rodzina Eggerów czyni to do dziś. Celebryctwo niektórych z wyżej wymienionych ludzi wytworzyło też wokół nich grono sekciarsko lojalnych zwolenników i obrońców, gotowych każdą pojawiającą się wątpliwość uznać za atak na idola.

Mimo to wciąż silne jest przekonanie, że biznes jednak nie ma twarzy, a skoro tak, to jest bytem nieco abstrakcyjnym − wyjętym spod ocen moralnych. Owszem, ktoś stoi na czele tych podmiotów prawnych, tych wielkich struktur, ale jeśli ujawniane są nadużycia czy zbrodnie, to ostatecznie okazuje się, że dokonuje ich właśnie bliżej nieokreślona „firma” (jeszcze chętniej: jej podwykonawcy). A szefowie? Wręcz przeciwnie: oni „wdrażają plany naprawcze”, „przyglądają się sytuacji”, deklarują, że podobne akty są „niezgodne z wartościami firmy i jej założycieli”, ewentualnie wyrażają „żal”. Ocierają przy tym łzy banknotami, których dostarczył im tak „niezgodny z wartościami firmy” proceder.

Rzecz wygląda zupełnie inaczej w przypadku polityków. Oni – zwłaszcza ci czołowi – mają w zasadzie tylko swoją twarz, niezależnie od afiliacji partyjnych. Czy popełniają przestępstwo jako urzędnicy, czy wykraczają przeciw normom moralnym jako ludzie (zdradzając na przykład swoje partnerki czy partnerów) − w każdej chwili mogą stracić pozycję, nie będąc w stanie przerzucić odpowiedzialności za swoje zachowanie na nikogo. To doprawdy znamienne, że wizerunkowo bardziej ryzykowne jest wyjście na imprezę przez fińską premierkę Sannę Marin niż kilkuletnie korzystanie z pracy dzieci przez technologicznego giganta.

Przemoc kapitału

Trudno też argumentować, że za różnymi ocenami moralnymi stoi różnica w skali sprawowanej władzy. Giganci technologiczni – zwłaszcza inwestujący w media społecznościowe – mają dziś często większą władzę niż przywódcy wielu państw świata. To nie dyktator tego czy innego kraju, znajdującego się tysiące kilometrów od nas, decyduje o tym, co zobaczymy, a czego nie, w ramach przeglądania naszej tablicy na Facebooku. To nie on arbitralnie tnie zasięgi nieopłaconych treści, wpływając na losy debaty publicznej. Taki dyktator ma znacznie mniejszy wpływ na międzynarodową opinię publiczną niż jeden czy drugi co bardziej popularny milioner-celebryta. Jeśli Musk ostatecznie przejmie Twittera, to skala jego władzy nad narracjami jeszcze znacząco wzrośnie. A szefowie firm paliwowych? Może i nie mają statusu celebrytów, ale ich władza nad strategicznymi obszarami gospodarki oraz siła ich lobbingu jest trudna do przecenienia. To samo dotyczy firm farmaceutycznych, wydobywczych czy sektora finansowego. Największe firmy świata mają budżety wyższe niż PKB wielu państw, nawet tych stosunkowo dużych.

Inną odpowiedzią jest zauważenie, że kapitalizm wytworzył opowieść o sobie samym jako o ramie, która organizuje życie społeczne oraz gospodarcze i w której możliwe są oczywiście nadużycia jednostek, ale który – jako rama sama w sobie − jest moralnie neutralny. Opowieść ta skądinąd nie różnicuje różnych form kapitalizmu, dalece odmiennych pod kątem rozwiązań podatkowych, obecności państwa w gospodarce czy społecznej kontroli nad biznesem. W tym sensie kapitalizm nie jest postrzegany jako źródło systemowej przemocy, o czym pisał na naszych łamach Hubert Walczyński. Jego superbohaterowie mogą być więc oskarżani o stosowanie indywidualnej przemocy (mobbingu czy molestowania seksualnego), ale są w istocie impregnowani na zarzuty o odpowiedzialność za krzywdę, będącą wynikiem działania kierowanych przez nich firm. Zupełnie inaczej niż politycy, którzy w tej optyce reprezentują państwo, niejako z definicji opresyjne.

Sprzyja temu także wciąż potężny kult własności i indywidualizmu oraz wizja, że „ludzie bogacą się oszczędnością i pracą”. Lojalność internetowych tłumów wobec biznesowych celebrytów wzmacniana jest przez poczucie, jakoby dzięki swojemu zaangażowaniu internauci bronili potencjalnie samych siebie. Może dziś jeszcze nie są tak bogaci jak ci, których bronią przed zarzutami, ale kto wie – może niebawem? To dlatego ludzie obarczeni kredytami, którym bliżej do nagłej utraty płynności finansowej niż do listy najbogatszych Polaków, bronią interesów najzamożniejszych. Zjawisko to bierze się z siły obietnic, jakie daje kapitalizm, choć nie jest w stanie ich zrealizować.

Przed odpowiedzialnością za ich praktyki broni tyranów, zbrodniarzy albo bardziej pospolitych drani także narracja, jakoby działali oni „za swoje”, a nie „za moje”. Soczewka społecznej oceny znacznie silniej ogniskuje się na politykach, którzy dysponują i zarabiają „nasze” pieniądze. To narracja, która ignoruje fakt, że również firmy, o których tutaj rozmawiamy, chętnie korzystają z publicznych środków – w postaci ulg podatkowych, udziału budżetu państwa w prowadzonych przez nie badaniach czy pomocy w przypadku problemów, czego najlepszym przykładem jest ratowanie prywatnych banków za państwowe pieniądze w 2008 roku. A zresztą: co to zmienia? Gdy ktoś zarabia na mordowaniu leśników, trudno przekonywać, że jest to bardziej moralne, tylko dlatego, że płaci za to z prywatnych pieniędzy.

Za mało wiemy

Ostatecznie jednym z najbardziej sprzyjających niedostrzeganiu win ludzi biznesu zjawisk jest deficyt informacji na ich temat. Są organizacje społeczne czy media – a niekiedy pojedynczy dziennikarze – którzy patrzą im na ręce. Jest ich jednak nieporównywalnie mniej niż tych, które starają się (i słusznie) kontrolować nadużycia władz państwowych. Politykom na ręce patrzą również… chcący przejąć od nich władzę inni politycy – przynajmniej w tej mierze, w jakiej nie obawiają się „rewanżu”.

Jeśli jednak chcemy urządzać społeczeństwo i świat w sposób bardziej sprawiedliwy, musimy to zmienić. Musimy patrzeć na ręce silnym − nie tylko, gdy piastują państwowe stanowiska. Musimy zobaczyć, ile krzywd powoduje prywatny kapitał i jak wielką władzę zgromadził przez lata w swoich rękach. Musimy przestać wynosić na piedestał ludzi, których główną zasługą jest to, że bez oglądania się na innych zgromadzili wiele zer na koncie.

Pieniądze, sława czy nimb innowacyjności nie mogą dawać immunitetu od odpowiedzialności za realne zło.

 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×