Agresji etnicznej jest dziś jeszcze więcej niż tuż po wojnie. Widać to podczas manifestacji, wydarzeń sportowych, na koncertach, kiedy młodzi ludzie skandują: „Zabij Turka!” albo „Nož, žica, Srebrenica!”, gloryfikując ludobójstwo dokonane na muzułmanach w 1995 roku.
Z Jovanem Divjakiem rozmawia Marlena Nowak.
Jak to się stało, że założył pan jedną z największych organizacji zajmujących się edukacją?
Chodziłem do szkoły zaraz po drugiej wojnie światowej. Wielu moich rówieśników to były osierocone dzieci uchodźców. Brakowało im wtedy wszystkiego – materialnie i duchowo, ale przede wszystkim brakowało im edukacji. Stąd też, świadom konsekwencji, które przynosi wojna, spodziewałem się, że i tym razem wiele dzieci zostanie bez rodziców, a lata powojenne przyniosą kolejne niewyedukowane pokolenie.
Postanowiłem zająć się edukacją, bo sam siedemnaście lat spędziłem w szkole wojskowej. Zdawałem sobie sprawę z tego, że do tego, aby przywrócić system edukacyjny, potrzebne są pieniądze. Nie dysponujemy wielkimi środkami, nasza pomoc ma przede wszystkim charakter moralny. Dzieci wiedzą, że mają do kogo zwrócić się po wsparcie, którego nie dostaną ani w szkole, ani w domu. Wiem, że każdemu z nas potrzebna jest rozmowa, zrozumienie, świadomość tego, że jest się częścią jakiejś wspólnoty.
Głównym celem mojej organizacji jest opieka nad dziećmi wojny, niepełnosprawnymi, szczególnie utalentowanymi i dziećmi romskimi.
Przecież urodziliśmy się po to, aby pomagać innym. To pewien rodzaj filantropii, miłości do drugiego.
Czy z życiorysem wojennym, i to w szczególnej roli generała wojsk bośniackich, łatwiej jest dziś zdobywać środki na działalność charytatywną?
To, co zrobiłem w czasie wojny jest dziś oceniane pozytywnie. Wiele osób mówiło mi, że to, iż jako dowódca obrony Sarajewa pozostałem do końca z mieszkańcami i żołnierzami, sprawiło, że oni również pozostali. Poparcie, które zdobyłem wtedy, jest dziś jeszcze większe.
Myślę, że stowarzyszenie korzysta na moim wizerunku, w końcu to moje nazwisko otwiera drzwi. Mimo to zdarza się, że o wsparcie naszych stypendiów muszę bardzo usilnie prosić. Rocznie potrzebujemy 400 tysięcy bośniackich marek (800 tysięcy złotych). Ich zdobycie kosztuje nas wiele pracy.
Pomoc uzyskujemy nie tylko z Bośni, ale także od organizacji z zagranicy (z Francji, Włoch, Hiszpanii) i od bośniackich mniejszości, na przykład ze Szwajcarii. Nie dostajemy natomiast żadnej pomocy od instytucji Unii Europejskiej.
Dlaczego?
Wnioski, które należy w nich złożyć, wymagają wiele wysiłku. Nie mamy tylu rąk do pracy, aby się tym zajmować! Co więcej, w Bośni jako organizacji pozarządowej nie przysługują nam żadne ulgi. Jesteśmy traktowani jak przedsiębiorstwo.
Jako katolik bronił pan zamieszkałego głównie przez muzułmańskich Boszniaków Sarajewa. Jakie są pana dzisiejsze relacje z Serbami?
Dla nich jestem zbrodniarzem wojennym, zdrajcą narodu. Mówią, że sprzedałem się muzułmanom. Jednak część Serbów, którzy mieszkali w czasie wojny w Sarajewie, i zostali w nim do dziś, szanuje to, co robię. Ludzie przypadkowo spotkani na ulicy nie odnoszą się do mnie źle.
W Sarajewie wciąż można się natknąć na punkty przypominające o wojnie. Miejsca pamięci spotyka się na każdym kroku: Sarajewskie Róże [plamy wypełniające bruzdy w asfalcie w miejscach, w których podczas oblężenia zginęły od wybuchu bomby przynajmniej trzy osoby; nazwa pochodzi od przypominającego płatki kwiatów układu bruzd, który spowodował wybuch granatu], nieodbudowane budynki w samym centrum miasta. Pomnik poświęcony dzieciom, które zginęły podczas wojny w Sarajewie, budzi wiele kontrowersji i zamiast jednoczyć, dzieli.
Byłem w komisji pracującej nad projektem pomnika poświęconego dziecięcym ofiarom wojny. Ostatecznie pomnik został dedykowany dzieciom poległym w Sarajewie, ale napisy sugerują, że chodzi tylko o bośniackie dzieci. To nie w porządku, ponieważ pomnik powinien być poświęcony każdemu dziecku, bez względu na to gdzie i po czyjej stronie zginęło. Te dzieci nie były winne, że ojciec walczył w armii po stronie serbskiej lub bośniackiej.
Niestety, Sarajewskie Róże nie dla wszystkich są zrozumiałym znakiem, z tej prostej przyczyny, że brakuje obok informacji po angielsku i bośniacku. Przechodnie mijają je, nie wiedząc, o co chodzi. Wydaje mi się, że nie jest to wystarczające upamiętnienie ofiar tej wojny.
Wydawało mi się, że Róże to rozpoznawalny symbol Sarajewa.
Tylko dla wąskiego grona mieszkańców.
Każdy odwiedzający odrestaurowany po wojnie budynek powinien dowiedzieć się o tym, jakie cierpienie wiąże się z jego historią. Świadomość ludzi powinna być rozwijana bez nienawiści i propagandy, np. zwiedzający Vijećnicę [jeden z reprezentacyjnych budynków w centrum Sarajewa spalony podczas wojny] nie powinien zobaczyć tylko napis „Vijećnica została zburzona od pocisku czołgu”, lecz powinien móc zwiedzić wystawę pokazującą na zdjęciach jej zniszczenie.
W Sarajewie wciąż jest za mało miejsc przypominających w dostateczny sposób historię wojny.
Jaka jest polityka władz Sarajewa w odniesieniu do pamięci o wojnie?
Władza na wszystkich poziomach jest upartyjniona. Każdy z narodów zamieszkujący Sarajewo ma swój punkt widzenia historii. W związku z tym nie ma mowy o żadnej wspólnej polityce, a rząd jest bezsilny, ponieważ żaden z przedstawicieli partii narodowych nie chce, aby doszło do wspólnej oceny tego, co się wydarzyło. W efekcie każdy koncentruje się tylko na wypominaniu przeciwnikom grzechów z czasów wojny. Na przykład strona serbska wciąż uprawia propagandę, niesłusznie twierdząc, że w Sarajewie zabito 6,5 tysiąca Serbów.
Władze kantonu i miasta nie są w stanie omówić kwestii historycznych. Sarajewo Wschodnie nie wykazuje woli znalezienia wspólnych rozwiązań, nawet poprzez poszukiwanie prawdy. Do pojednania wciąż pozostała bardzo długa droga.
Tylko na poziomie kultury i sportu podejmowane są próby wspólnych działań pomiędzy zwaśnionymi narodami. Trwają wspólne przygotowania do zimowej olimpiady dla młodych. Sarajewski Festiwal Filmowy czy Baszczarszijskie Noce jednoczą pod swoim szyldem wolontariuszy z obu części Sarajewa.
Na ile podział Sarajewa odzwierciedla sytuację panującą w całej Federacji?
Podział Federacji jest równie widoczny, ale to zupełnie inna historia. Doświadczamy go, działając w naszej fundacji. Co roku ogłaszamy konkursy, na które mogą się zgłosić dzieci z całej Bośni i Hercegowiny, ale liczba zgłoszeń uczestników ze wschodniej Bośni lub Republiki Serbskiej jest bardzo mała. Tak znaczącej różnicy nie widać wśród zgłoszeń dzieci romskich. Z pośród 36 zgłoszeń połowa pochodzi z Republiki Serbskiej.
Flaga bośniacka po wojnie została zaprojektowana w taki sposób, aby nie wyrażała symboliki żadnego narodu. Czy w 22 lata po wojnie udało się stworzyć coś takiego jak tożsamość bośniacka?
Rzeczywiście na fladze Bośni nie widnieją symbole wszystkich trzech narodów. Przypomina ona flagę UE,:niebieski kolor, żółte gwiazdy. To może nam wskazywać drogę, którą Bośnia powinna podążać. Nie mamy także tekstu hymnu.
Podczas ostatnich mistrzostw świata w piłce nożnej wydawało się, że Sarajewianie byli zjednoczeni pod tą właśnie flagą.
W czasie ostatnich mistrzostw świata widzieliśmy także wiele flag Bośni z czasów wojny. Flagi armii Bośni i Hercegowiny. Ale to tylko w Sarajewie, w Bośni tego nie ma. Federacja kibicuje Chorwacji, Republika – Serbii, a Boszniacy – Bośni lub Turcji. Turcja jest dla nich drugą ojczyzną.
Czy młoda generacja podziela etniczną agresję rodziców?
Agresji etnicznej jest dziś jeszcze więcej niż tuż po wojnie. Widać to podczas manifestacji, wydarzeń sportowych, na koncertach, kiedy młodzi ludzie skandują: „Zabij Turka!” albo „Nož, žica, Srebrenica!”, gloryfikując ludobójstwo dokonane na muzułmanach w 1995 roku.
Co prawda mówimy tu o zachowaniach przedstawicieli skrajnych środowisk, ale mogą one w przyszłości doprowadzić do konfliktu, który znamy już z historii. Są też inne, wykrzykiwane na meczach slogany nienawiści, które świadczą o pewnym napięciu w społeczeństwie. W podświadomości ludzi powstaje strach, że może ponownie dojść do wojny.
Czy zatem Bośnia ma coś do zaoferowania młodym?
Bośnia jako państwo nie może obecnie nic. Więcej możliwości leży po stronie prywatnych instytucji. Wiele młodych ludzi pracuje na czarno bez zabezpieczeń socjalnych. Jest to w pewnym sensie niewolnictwo.
Młodzi, kierując się wyborem studiów, myślą przede wszystkim o potrzebach ekonomicznych. Mimo to uniwersytety produkują wielką liczbę absolwentów nieprzygotowanych do podjęcia pracy, ponieważ uczy się ich tylko teorii. Ponadto brakuje ludzi wykształconych w zawodach technicznych. Wszystko to zraża młodych ludzi do edukacji.
Znaczna część młodych ludzi ma status bezrobotnych.
Aż 40 procent albo i więcej młodych ludzi nie ma pracy.
Dlatego uciekają za granicę?
W debacie publicznej często przywołuje się liczbę 75 procent, oznaczającą odsetek młodych ludzi, którzy chcą wyjechać. To, że młodzi ludzie wyjeżdżają, jest raczej naturalne. Za granicą można zdobyć doświadczenie i nauczyć się języka obcego. Problem polega na tym, że młodzi podczas studiów zdobywają dyplomy, które potem niewiele znaczą. Przed wojną sytuacja w szkolnictwie wyższym była zupełnie inna.
Czy w tej zawikłanej sytuacji narodowościowej nie byłoby łatwiej dokonać podziału Bośni i Hercegowiny na różne części narodowe?
W pewnym momencie w ’93 roku pojawiła się propozycja utworzenia państwa islamskiego. W sytuacji obecnej Boszniacy nie mają możliwości, by realizować własną wizję państwa. Obserwujemy obecnie dwa trendy. Unitaryzacyjny i separatystyczny. Są to separatyzmy Republiki Serbskiej i dążenie do federalizacji państwa proponowane przez stronę chorwacką. Moim zdaniem to Bośniacy w największym stopniu ponoszą odpowiedzialność za kształt i przyszłość państwa.
A jaka powinna być postawa Unii Europejskiej w tej sytuacji? Czy Europa ignoruje to, co dzieje się w Bośni?
Z punktu widzenia Europy Bośnia to chory pacjent. Unia podtrzymuje go przy życiu, skupiając się na doraźnych rozwiązaniach problemów. Nie widzi w Bośni poważnego partnera do rozmowy. Każda rozmowa z władzą Bośni to rozmowa z Prezydium Bośni i Hercegowiny, w którym zasiada trójka przedstawicieli narodowych. Żaden z nich nie postrzega państwa jako całości, lecz podnosi problemy swojej mniejszości.
Cała administracja jest podzielona. UE jest zmuszona rozmawiać z parlamentem i partiami politycznymi, a przecież powinna negocjować tylko z premierem. W dodatku, według mojej oceny, Wyskoki Przedstawiciel Unii Europejskiej na Bośnię i Hercegowinę nie jest wystarczająco aktywny.
Myślę, że Europa, osądza Bośnię za jej działania, kiedy nie ma takiej potrzeby, a kiedy interwencja jest rzeczywiście niezbędna, to nie robi nic. Ale chciałbym tu jeszcze raz podkreślić, to Bośniacy powinni ponosić największą odpowiedzialność za swój kraj, a nie ktoś z zewnątrz.
To nie pierwszy raz, gdy nie możemy liczyć na odpowiedzialność klasy politycznej.
Bośnia tonie. Obiecanki partii politycznych są niemożliwe do zrealizowania. Alija Izetbegović [lider boszniackiej Partii Akcji Demokratycznej], który w obecnych wyborach zdobył największe poparcie, naobiecywał, że w każdym roku będzie tworzył 100 tysięcy nowych miejsc pracy. Nie powiedział jednak, gdzie zamierza je tworzyć, w jaki sposób, w jakiej gałęzi gospodarki.
Tymczasem nie mamy żadnych podstaw do tego, by z takim optymizmem patrzeć na perspektywy rozwoju naszej gospodarki. Jako kraj jesteśmy zadłużeni na 22 miliardy euro. Co roku musimy przeznaczać 600-700 milionów euro na obsługę długu zagranicznego. W dodatku w ostatnich wyborach zwyciężyły partie nacjonalistyczne. Do Prezydium Bośni i Hercegowiny [ciało składające się z przedstawicieli trzech narodów mające prerogatywy wykonawcze i inicjatywę ustawodawczą] wchodzi chorwacki nacjonalista. Oznacza to, że w Prezydium będzie zasiadało trzech bardzo radykalnych przedstawicieli narodowych.
Czy pacjent będzie żył, czy wkrótce umrze?
Ten pacjent jeszcze długo przetrwa, bo ma wielu lekarzy, którzy stawiają różnorakie diagnozy. Jestem przekonany, że Europa chciałaby porozumieć się Bośnią i chciałaby, żeby zapanował tam wreszcie spokój. Wierzę, że umowy z Unią Europejską stworzą podstawy do rozwoju tego kraju.
Współpraca: Mateusz Luft.
Jovan Divjak (1937) jest emerytowanym generałem, w czasie wojny w latach 1992-95 dowódca obrony Sarajewa, obecnie dyrektor pozarządowej organizacji Obrazovanje Gradi BiH (Edukacja buduje Bośnię i Hercegowinę). Od 1966 roku mieszka w Sarajewie. Od rozpadu Jugosławii deklaruje narodowość bośniacką. Autor książek „Sarajewo moja miłość”, „Wojny w Chorwacji i Bośni i Hercegowinie 1991-1995”, „Oczekując prawdy i sprawiedliwości”. Otrzymał wiele odznaczeń, m.in. Narodowy Order Legii Honorowej – najwyższe odznaczenie nadawane przez państwo francuskie. Jovan Divjak jest ścigany listem gończym przez Republikę Serbską, oskarżony o doprowadzenie do masakry około 40 żołnierzy podczas pokojowego wyjścia wojsk z Sarajewa. Oczyszczony z zarzutów przez sądy w Wiedniu i Genewie.