Dajcie świętom święty spokój
Ironia może być przemocą
Przy okazji dnia Wszystkich Świętych, jak co roku, nastąpił wysyp memów, obrazków-przeklejeń, komentarzy, które przedstawiają „cmentarne zachowania” sporej części Polaków. Komentatorzy uchwycili te zachowania w trakcie etnograficznej obserwacji uczestniczącej wśród „dzikich”, a opisali w trybie ironicznym i sarkastycznym.
Prym w krytyce „cmentarnych zachowań” wiodą w mojej fejsbukowej bańce ludzie, których – ironicznie, a jakże – określiłbym mianem lewicowych intelektualistów. To pewien model, figura kogoś, kto nie tylko jest liberalny światopoglądowo, ale też ledwo skrywa poczucie wyższości nad nieintelektualistami, którzy – jego zdaniem – tego światopoglądu nie wyznają. Przypisuje im raczej przekonania konserwatywne i uważa je za przeszkodę w budowaniu sojuszu przeciwko neoliberałom. Z punktu widzenia klasowego ludzie ci są naturalną grupą potencjalnych wyborców partii, której kibicuje lewicowy intelektualista, lecz jednocześnie czuje on somatyczny wręcz dyskomfort w otoczeniu „dzikich”. Chciałby reprezentować ich interes, ale mógłby to czynić bezproblemowo tylko wtedy, gdyby się obyczajowo zmienili.
Ktoś, kto deklaruje „lewicową wrażliwość społeczną” czy „uważność na drugiego”, nie może otwarcie powiedzieć, co myśli o ludziach uprawiających „cmentarne wyścigi”. Dlatego posługuje się żartem, dowcipem, a w efekcie wyśmianiem. Moim zdaniem regularne wyśmiewanie przez memy, obrazki czy komentarze jest zawoalowaną formą przemocy. Maskuje też pokłady rasizmu kulturowego, uwidaczniającego się, gdy lewicowemu intelektualiście puszczą nerwy lub gdy przychodzi święto kojarzone ze światopoglądem i obyczajowością, których on nie uznaje i którymi w gruncie rzeczy pogardza. Wtedy czuje się źle, nie u siebie i nie wokół sobie podobnych. Ironia jest sposobem odreagowania tej złości i poczucia wyalienowania z praktyk religijnych oraz tradycji znacznej części polskiego społeczeństwa. Trzeba rytualnie pokazać na Facebooku, jak bardzo nie bierze się w czymś udziału, jak bardzo jest się zdystansowanym. Ma to być może wartość terapeutyczną dla tych, którzy nie chcą lub nie potrafią, być zaangażowani we Wszystkich Świętych jako dzień istotny zarówno dla wierzących, jak i wielu niewierzących. Ironia i dystans zapewniają trochę egzystencjalnego bezpieczeństwa poza tą przeżywającą wspólnotą.
„Ten czerwony weź przesuń do przodu”
Spójrzmy na memy z gatunku „Co mówimy nad grobami?”, niosące przekaz w rodzaju „O, tam, patrzcie, kłócą się, gdzie są zapałki”. Patrzący na masę „dzikich” lewicowy intelektualista myśli tutaj: „Moje doświadczenie jest lepsze. Przeżywam głębiej, bez pustych rytuałów”. Poznawcza uwaga w terenie kieruje się na wydarzenia, które mają potwierdzać to przekonanie.
Z tej perspektywy prawdziwe doświadczenie jest kwestią ducha, a nie materii. Przeżywanie śmierci bliskich, odczuwanie po ich stracie smutku lub wręcz rozpaczy, bycie w żałobie – to sprawa wnętrza, nie zewnętrza. „Świeczka i tak zgaśnie, ważniejszy jest żal w sercu! A ci łażą z tymi nieekologicznymi zniczami, jakby brali udział w jakiejś grze miejskiej, nie dość że naiwni, to jeszcze planetę niszczą”. Troska o wygląd – oto dowód na brak autentycznego doświadczenia!
W takim podejściu widać model doświadczania śmierci, który opisał Philippe Ariès. Polega on między innymi na braku publicznego demonstrowania żałoby, na sprowadzeniu emocji po stracie kogoś bliskiego do wnętrza i prywatnego przeżywania. Komuś, kto jest zakorzeniony w tym modelu, trudno zrozumieć u „dzikich” jedność tego, co wewnętrzne (psychiczne), i tego, co zewnętrzne (manifestowane). Trudno pojąć, że właśnie rytuał może wyrażać to, co ktoś ma w sercu. Inni ludzie mogą widzieć, co czujesz, i łączyć się we współodczuwaniu braku zmarłej osoby.
Magia świąt
Estetyka jest ważna również dlatego, że przez zmysły wyraża się wiarę. Sensualizm, kojarzony z katolicyzmem ludowym, nie musi być traktowany jako pokalanie modelu prawdziwej religijności, rzecz jasna wyznaczonego przez intelektualistów. Ma swoje zalety, których temu drugiemu nierzadko brakuje, by wymienić tylko uczuciowość, intymność, bliskość. Obecna w tym modelu magiczność sprawia, że kontakt pomiędzy żywymi a zmarłymi, ludźmi i Bogiem nabiera realności.
Katolicyzm ludowy często deprecjonowano, wskazując na wątek magii. W ogóle nie zwracano przy tym uwagi na jej psychologiczne funkcje. A jedną z nich jest usensownianie świata, dawanie poczucia łączności z innymi bytami, także zmarłymi. Być może więc ta wyśmiewana troska o grób ma w sobie jakieś echo magiczności: niezwerbalizowaną intuicję, że o grób trzeba dbać, bo zmarły widzi (jak to kiedyś powiedziała siostra mojej Babci). Nawet jeśli ta więź jest ukryta pod potrzebą porządku i poczuciem obowiązku, to czy i tak nie jest piękna? W religijności ludowej kontakt ze zmarłymi i świętymi jest osobisty, bliski.
Chrześcijaństwo ma w swoim kodzie zarówno model ludowy, jak też intelektualny. I bardzo dobrze, że tak jest. Dzięki temu różni ludzie z odmiennymi wrażliwościami mogą się odnaleźć w doświadczeniu religijnym. Przez analogię: lewicowy intelektualista może wyśmiewać kicz Lichenia, ale Licheń po prostu nie jest przeznaczony dla jego typu wrażliwości. O ile sam w ogóle tam był, to tylko ze względów poznawczych, wszak świat „naszych dzikich” jest fascynujący.
Zabobon religii versus oświecenie
Lewicowi intelektualiści mogą być ludźmi religijnymi (raczej w modelu intelektualnym) lub niereligijnymi. Spośród tych drugich wielu uważa, że religia to zabobon, który koniec końców zniknie wraz z postępem nauki i technologii. Otóż nie zniknie, bo religia jest psychicznym ratunkiem dla ludu (wszak taki jest sens słynnego stwierdzenia Marksa o opium). A potrzeba takiego ratunku nadal istnieje i będzie istnieć, gdyż w dalszym ciągu mamy do czynienia z kapitalistycznym wyzyskiem „klasy ludowej”, rosnącym poziomem entropii, rozpadaniem się dotychczasowych wspólnot i grup, hiperindywidualizmem, rozpaczliwym poszukiwaniem poczucia własnej wartości i sensu życia – długo można by wymieniać cechy wyróżniające płynnej nowoczesności. Wszystko to powoduje wysoki poziom lęku, strachu i stresu, brak poczucia bezpieczeństwa egzystencjalnego, co często prowadzi do psychicznego rozpadu, depresji, uzależnień.
Zdaniem Eugene’a Subbotsky’ego, psychologa badającego myślenie magiczne, nauka i technika nie dają nam odpowiedzi na wiele pytań metafizycznych, na przykład o to, jak poradzić sobie ze śmiercią bliskich i swoją. Uznanie, że jest to koniec wszystkiego, może być zbyt traumatyczne. Z tego względu często w żałobie ludzie zachowują się magicznie, na przykład rozmawiają z fotografiami, przytulają je, całują, aby jeszcze chwilę pobyć z uobecnionym zmarłym. W tej sytuacji magia i religia dają gotowy zespół wzorów, w których można się odnaleźć. Można je zrozumieć, oswoić i poprzez nie nadać światu sens. Zwrot w kierunku takiego lekarstwa jest jak najbardziej zrozumiały.
Jakiegoś usensownienia potrzebuje także lewicowy intelektualista. Może dobrze by było, aby zobaczył, jak jest podobny do tych, których krytykuje?
Lewicowi intelektualiści i potrzeba sensu
Bycie w terenie i obserwacja „cmentarnych zachowań” to całkiem skuteczne odwrócenie uwagi od siebie samego, od własnego przeżywania. Dzięki temu intelektualista może nie myśleć o swoich potrzebach. Może nie zajmować się tym, że sam już nie chce lub nie potrafi przeżywać rytuału.
Lewicowy intelektualista nie znosi religijnych rytuałów, a nawet już nieco odczarowanej tradycji w postaci „pójścia na groby”. Mówią mu one bowiem, kim nie jest, kim przestał być, co powoduje agresję rządzoną logiką resentymentu. Kiedy inni czują sens, on za nim goni, biegając z językiem na brodzie, chodząc po lesie, kisząc kimczi i przedłużając siebie za pomocą gadżetów, a nawet czytając nowych animistów. Ci ostatni, jak Graham Harvey, David Abram czy Tim Ingold, wprost namawiają do ożywienia myślenia magicznego. Uznają je za lepsze niż myślenie racjonalne, gdyż zaciera ono różnicę pomiędzy człowiekiem a światem, co ma zagwarantować pełniejsze odczuwanie tego ostatniego.
Dzisiaj, za sprawą nowego animizmu, lewicowy intelektualista lada moment wykrzyknie „Niech żyje magia!”, pomijając fakt, iż od dziesiątek lat ma obok siebie tych, którym magia nie jest obca. Będzie jednak o niej wiedział z modnych i uczonych książek, a mieszkańcy „ciemnogrodu” czerpią tę wiedzę z tradycji. Intelektualista będzie się uczył w ten sposób doświadczać świata, a oni już to umieją. Rzecz jasna, uświadomiwszy sobie ten fakt, od razu zacznie szukać jakiejś klasowej dystynkcji w rozumieniu magii, aby tak zbytnio nie zbliżyć się do ludu. Bo przecież musi się od niego odróżnić, zdystansować.
Tę różnicę upatruję właśnie w przeżywaniu rytuałów. Lewicowy intelektualista jest zbyt indywidualistyczny, aby móc przeżywać wspólnotowo coś, czego sam nie wybiera – coś innego niż na przykład weekendowy pobyt w lesie i czerpanie sił z natury.
Poganin jako (wyborczy) wróg i przyjaciel
Kolejny mem mówi, że palenie ognia na grobach – dzisiaj w postaci zniczy – ma pogańskie korzenie, a Kościół, nie mogąc tego obyczaju zlikwidować, musiał w końcu go uznać. To rzecz jasna dowód na to, jak ciemni są ludzie religijni. Nie potrafią być nawet porządnie wierzący, bo ich gesty są w istocie pogańskie, a nie chrześcijańskie.
Każda krytyka mile widziana, gdy można wskazać, że prosty lud, który rzecz jasna nie ma pojęcia o historii swojej doktryny i genezie rytuałów, nie wierzy naprawdę. I nie jest postępowy, oświecony, nowoczesny, lecz ciemny i zabobonny. Jednak ci, których lewicowy intelektualista wyśmiewa poprzez użycie argumentum ad paganum, machną na niego tylko ręką, bo i tak nic z ich wiary nie rozumie. I mają rację.
Jest tak nie tylko dlatego, że religia chrześcijańska, choć złożona także z elementów pierwotnie pogańskich, nadała im nowy sens, chrześcijański właśnie. Chodzi o coś więcej. Lewicowy intelektualista tak bardzo skupia się na kwestiach pozostających poza świadomością człowieka (na przykład genezie jakiegoś zwyczaju), że zupełnie pomija to, dlaczego ten człowiek coś robi. W tym znaczeniu go uprzedmiotawia, odbiera sprawczość w nadawaniu światu własnego sensu, uznaje za winnego bez przesłuchania.
Taka postawa może wręcz prowadzić do uznania wielu zachowań za potworne i odpowiedniego ich etykietowania. Jest to widoczne między innymi we wpisach lewicowego intelektualisty oskarżających ludzi, którzy chodzą do kościoła, o wspieranie pedofilii. W pewnym systemowym układzie można to tak postrzegać, gdyż odmowa praktykowania mogłaby wymusić odpowiednie reakcje hierarchii kościelnej. Ale to bardzo jednostronne ujęcie, gdyż traci się z pola widzenia to, dlaczego ludzie robią to, co robią, jakie przekonania nimi kierują.
Czy trzeba rozumieć te działania? Niektórzy powiedzą: nie, gdyż liczy się tylko to, że wspierają one obecny kościelny system. Jeśli jednak lewicowy intelektualista chce przekonać część swego naturalnego elektoratu do własnych racji, powinien go rozumieć. Może też oczywiście porzucić tę grupę i dążyć do jej przegłosowania w demokratycznych wyborach, ale na razie to się nie udaje. Pojawia się więc pytanie o sprawczość lewicy i o to, jak powinna działać, by wygrywać – jeśli chce wygrać, a nie przegrać przy boku stronnictw neoliberalnych, bo zwycięstwo wspólnie z nimi to w istocie klęska lewicowych ideałów.
Polskość jest normalna
Modelowa figura lewicowego intelektualisty odsłania mechanizm wpychania wielu ludzi w objęcia partii rządzącej. Jak mogliby przyłączyć się do kogoś, kto uważa ich za dzikich, ciemnogród i rytualnie poniża z pułapu inteligenckiej wyższości? A przecież w lewicowości mogą się odnaleźć i wierzący, i niewierzący, gdyż wspólny wróg znajduje się w bazie, nie w nadbudowie. Być może da się jeszcze przekonać tych wyborców partii rządzącej, których podstawową motywacją jest lęk przed powrotem do władzy neoliberałów z Platformy Obywatelskiej.
Można by napisać książkę o obrazie Polaków i polskości jako nienormalności, który za pomocą różnych mediów budowały elity w ostatnich dekadach. Jego częścią jest dzisiaj ironia i sarkazm w różnych odsłonach, także związanych z muzyką disco polo czy wyjazdami na wakacje. Ile jeszcze można? I po co? Ci ludzie i tak tutaj zostaną, bo są u siebie. Czy mają się czuć obcy we własnym społeczeństwie?
Kiedyś, dzień po dniu, odwiedziło mnie we Wrocławiu dwóch kolegów z toruńskiej partii Razem, z którymi się przyjaźniłem. Miałem na telewizorze postawiony krzyżyk, który dostałem od przyjaciółki uwielbiającej wszelkie dewocjonalia i tak jak ja lubiącej „religijny kicz”. Jeden z kolegów – ateista i antyklerykał, co spostrzegłem dopiero później – odwrócił krzyżyk do góry nogami. Drugi, który przyjechał następnego dnia, postawił go prawidłowo i powiedział: „Tak się nie robi polityki”. I zgadzam się z nim.
Święta i święta
Jako nastolatka irytowało mnie w grudniu przedświąteczne dbanie o porządek, nieustanne sprzątanie, robienie potraw, bo przecież „chodzi o coś więcej”. Dopiero gdy zacząłem studiować etnologię, zrozumiałem, że wszystko to wynikało między innymi z podstawowej zasady chłopsko-konserwatywnego światopoglądu: „Ma być tak, jak jest; jest tak, jak ma być”. W tej działaniowej ciągłości istotne jest podtrzymywanie tradycji, nawet jeśli przykrywa się to troską o „dobre jedzenie”. W tym roku sam nauczę się robić potrawy, które robiły moje zmarła Babcia i Mama, aby robić to, co one robiły, żeby „żyć ich wartościami”, etyką i estetyką, jak pisał Roland Barthes w „Dzienniku żałobnym”. Po trosze dlatego, żeby poczuć więź, którą nie zawsze czułem. Może w tej tradycji przedświątecznej krzątaniny kryje się coś znacznie głębszego, czego nie jest w stanie uchwycić lewicowy intelektualista? Tak samo jak w sprzątaniu grobów?
Moja rodzina jest w większości wierząca w modelu katolicyzmu ludowego. Nikt z moich bliskich nigdy nie przeczytał Biblii, nie potrafiłby wymienić żadnego teologa. Nie znają często poglądów Kościoła na niektóre sprawy, bywają nawet heretykami. Ale wierzą. Czują łączność ze światem, innymi ludźmi, żywymi i zmarłymi, zwierzętami, a nawet rzeczami. Dzięki wierze czują się bezpieczni, umierają, jak moja Babcia, cicho, spokojnie, z poczuciem dobrego życia i pewnością, gdzie za chwilę będą. Rytuały religijne są dla nich ważne, bo to w nich czują się wspólnotą: czują łączność ze światem i zaświatem.
I ta wiara w gruncie rzeczy czyni ich ludźmi dobrymi, wyrozumiałymi, miłosiernymi, życzliwymi. Mają znacznie więcej tolerancji i dobra dla innych, nawet tak zwanych Innych, niż część mojego obecnego środowiska intelektualnego. Warto w nich to zobaczyć.