fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Czyżewski: Kołakowski od początku był bliżej chrześcijaństwa niż marksizmu

Kołakowski nie miał zmysłu socjologicznego, ekonomicznego, a nawet politycznego. Miał natomiast zmysł metafizyczny, przez całe życie poszukiwał prawdy i absolutu.
Czyżewski: Kołakowski od początku był bliżej chrześcijaństwa niż marksizmu
Ewa Kuryluk, „Between 5 and 50”, a portrait of Leszek Kołakowski on his 50th birthday, 1978 r.; CC BY-SA 4.0 https://commons.wikimedia.org/wiki/File:LeszekKolakowski.jpg

Z Hubertem Czyżewskim, historykiem filozofii, autorem książki „Kołakowski i poszukiwanie pewności”, rozmawia Krzysztof Katkowski.

Dlaczego w XXI wieku napisałeś książkę o Kołakowskim? Mówiąc potocznie, to autor prawie że boomerski. Mnie przynajmniej chwilami denerwuje.

Naprawdę? Napisałem o nim książkę, bo to fascynujący autor, który w swojej pracy przeszedł przez niemalże wszystkie obszary nowożytnej i nowoczesnej humanistyki. Zajmowanie się nim było dla mnie okazją do tego, żeby nauczyć się bardzo wielu rzeczy. Nie tylko o filozofii, ale również o życiu.

Czyli dla ciebie Kołakowski jest kluczem do nauki historii filozofii?

Dzięki Kołakowskiemu byłem zmuszony, ale też miałem okazję poświęcić dużo więcej czasu Spinozie czy świętemu Tomaszowi. Przynajmniej rok czytałem Karola Marksa i różnych dziwnych marksistów, filozofów katolickich…

Kołakowski jako drogowskaz życia i działania”?

Kołakowski poza bardzo wczesnym okresem swojej twórczości nie był intelektualistą tak naprawdę zaangażowanym politycznie. Kiedy pisał na przykład historię Spinozy z perspektywy marksizmu-leninizmu, to możemy mieć ufność, że robił to uczciwie, to znaczy na prawach autora, którego analizował. Nawet „Główne nurty marksizmu”, mimo że były książką wykorzystywaną politycznie w latach 70. i 80., to moim zdaniem bronią się jako historyczna analiza myśli marksistowskiej.

Kołakowski obiektywny? Proszę cię. „Główne nurty marksizmu” to paszkwil na zachodnią lewicę, do której miał osobisty uraz.

Tylko w trzecim tomie nie można przypisać mu obiektywności. Natomiast uważam, że Kołakowski, na tyle, na ile to możliwe, od dość wczesnego etapu swojego intelektualnego rozwoju starał się podchodzić do swojej pracy uczciwie, mając jedynie jako swój drogowskaz wiarę w tradycję oświeceniowego humanizmu.

Sam piszesz w swojej książce, że on silnie utożsamiał się z opisywanymi przez siebie postaciami. Spójrzmy chociażby na „Świadomość religijną i więź kościelną”, czyli jedną z wczesnych prac Kołakowskiego. Interesuje się heretykami, bo sam się tak czuł jako partyjny rewizjonista.

Autor zawsze ma swoje sympatie i antypatie. Zadaniem historyka filozofii jest jednak to, aby możliwie oddać sprawiedliwość autorom, na których pracujemy, i postarać się spojrzeć na nich możliwie obiektywnie. Historia idei jest rodzajem ćwiczenia z empatii.

I śmiem twierdzić, że Kołakowski dlatego był świetnym historykiem filozofii, bo w ogromnej mierze potrafił tak do tego podejść. Wysunę też tezę, że może dlatego jego prace nie wpisywały się w główne nurty współczesnej filozofii, bo jego myśl była raczej formą metarefleksji nad całą tradycją historii europejskiej. Dopisywaniem komentarzy do dawnych mistrzów, a nie tworzeniem własnych programów.

Wracając do pierwszego pytania, dlaczego w XXI wieku warto zajmować się Kołakowskim – myślę, że jest on wspaniałym zwierciadłem, w którym odbija się bardzo wiele naszych intelektualnych problemów.

Tytuł twojej książki to „Poszukiwanie pewności”. Czy lekarstwem, które na nasze wątpliwości i lęki proponował Kołakowski, była właśnie pewność? Po psychoanalizie i wszystkich „filozofach podejrzeń” to dopiero brzmi archaicznie.

Kołakowskiemu chodziło o prawdę absolutną, bezwzględną. Podstawowym impulsem jego działalności było poszukiwanie prawdy; uważał, że to tym zajmowała się filozofia. On nie chciał zmieniać świata, ale miał potrzebę, żeby „wiedzieć”, a nie nie-wiedzieć, rozumieć, a nie nie-rozumieć.

Ale czym jest prawda?

To takie miejsce w naszym życiu, które daje nam poczucie gruntu pod nogami, które pozwala nam widzieć cały świat i zrozumieć swoje życie.

Oczywiście problem polega na tym, że życie ludzkie jest niepewne na fundamentalnym poziomie, a świat zdeterminowany jest światem fundamentalnie beznadziejnym. Pozostaje nam więc prosty wybór: albo możemy żyć w niepewności i możemy mieć nadzieję na otwartą przyszłość, albo żyjemy w pewności, a życie w pewności jest życiem beznadziejnym, tak dosłownie. To antynomia, której nie możemy przeskoczyć. Z jednej strony, pragniemy wiedzieć, pragniemy prawdy – ale tak naprawdę chodzi o to, żeby tego królika nigdy nie dogonić.

To dalej nie ma sensu. Nie ma uniwersalnej prawdy. Jak chciał Zygmunt Bauman, żyjemy w czasach „płynnej nowoczesności”, a nie uganiania się za mitycznym punktem zero.

Nawet jeśli mamy ogromne wątpliwości co do tego, czy istnieje coś takiego jak „uniwersalna prawda”, to jeśli przestaniemy jej szukać, możemy zamknąć cały sklep o nazwie „humanistyka”. Zygmunt Bauman był niewątpliwie fenomenalnym krytykiem i komentatorem współczesności, rzeczywistości swoich czasów. Jak mało kto zrozumiał wpływ socjalizmu na historię XX wieku. Natomiast moim zdaniem im dalej w czasie, tym bardziej jego analizy tracą na aktualności. Bauman sam napisał kiedyś do Cezarego Wodzińskiego, że „Leszek to jest pierwsza liga, a ja gram w A-klasie”. Wydaje mi się, że jest w tym dużo prawdy. Pod względem erudycji i aparatu intelektualnego Leszek Kołakowski w światowej historii XX-wiecznej humanistyki naprawdę gra bardzo wysoko w skali globalnej.

On się nie starzeje?

Wiele jego tekstów oczywiście traci na aktualności. Jednak dzieła takie jak „Horror metafizyczny” – stustronnicowa książeczka – zawsze będą miały swoich czytelników. Jestem głęboko przekonany, że jeśli za tysiąc lat ktoś wpadnie na ten tekst w jakiejkolwiek formie, to przeczyta go i po prostu zadrży. Nie wydaje mi się, żeby można było tak powiedzieć o którymkolwiek z tekstów Baumana.

I ty tak często drżysz, jak czytasz Kołakowskiego?

Jego teksty są dla mnie drogą, która otwiera inne ścieżki myślenia. Moja historia z Kołakowskim zaczęła się od tego, że trafiłem na jego bardzo lakoniczny tekst, który wstrząsnął mną intelektualnie, ustawił mnie.

Co to za dzieło?

„Krótka i kompletna metafizyka” – bardzo późny, z 2004 roku, który cytuję w swojej książce w całości. Dla mnie ma on potencjał do poruszania strun w naszym umyśle czy wręcz w duszy, które rezonują bardzo długo i w różnych sytuacjach życiowych.

Natomiast są teksty Kołakowskiego, które niestety są zapomniane, na przykład jego niewznawiana książka z rewizjonistycznymi tekstami z połowy lat 50.: „Światopogląd i życie codzienne”. To próba zaproponowania innego marksizmu niż ortodoksyjny stalinizm, która wydaje mi się aktualna do dziś.. Co więcej: gdyby podmienić słowa „marksizm” czy „komunizm” na „demokrację” czy „liberalizm”, to znajdziemy w niej gotową odezwę dla tych, którym na sercu leży idea liberalnej demokracji.

Jakie są inne współcześnie wartościowe, a mniej znane teksty Kołakowskiego?

Na przykład wewnętrzne referaty czy wykłady Kołakowskiego z Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych, czyli instytucji z czasów stalinowskich, która miała kształcić marksistowskich intelektualistów. Kołakowski podejmuje w nich problematykę filozofii chrześcijańskiej, katolickiej i traktuje to bardzo na serio. Zwraca uwagę swoim kolegom, że problemów religijnych czy metafizycznych nie można zbywać tępą, ateistyczną propagandą. Jest tam taki cudowny cytat: „Towarzysze, apeluję: z powrotem do świętego Tomasza”. To też pokazuje, jak świetny i zbliżający się do ideału obiektywności warsztat miał Kołakowski jako badacz.

Tak bardzo zbliżał się do obiektywności, że aż się prawie nawrócił. Właśnie, dlaczego w swojej książce twierdzisz, że on nie został chrześcijaninem?

Myślę, że relacja między człowiekiem a absolutem jest najbardziej intymną relacją w naszym życiu. Nie wiem, czy Kołakowski się nie nawrócił. Dobrze, że tego nie wiem – to nie moja sprawa. Warto wspomnieć, że na grobie Kołakowskiego jest krzyż, w gabinecie Kołakowskiego wisiał wielki krucyfiks. Z drugiej strony, on nigdy publicznie nie zadeklarował przynależności do Kościoła. Za to na pewno wizja Boga, jaka wyłania się z jego, szczególnie późnych, tekstów, nie jest spójna z wizją Boga, o którym naucza Kościół katolicki czy jakakolwiek wersja chrześcijaństwa, i to staram się pokazywać w książce.

Może on wcale się ku temu nie zwrócił? Tylko był taki od początku? Nawet jego marksizm to była w końcu etyka dnia codziennego. Moralna deklaracja, bliska tej chrześcijańskiej.

Zgadzam się, że problematyka religijna, poszukiwanie prawdy i pewności towarzyszy Kołakowskiemu od samego początku. Pierwszy tekst Kołakowskiego, jaki znamy, opublikowany pod pseudonimem w 1943 roku w piśmie socjalistycznym, ma tytuł „Jutrznia nadchodzi”. Chcę zwrócić uwagę na słowo „jutrznia”. Literatura socrealistyczna zazwyczaj posługiwała się sformułowaniem „jutrzenka”, natomiast „jutrznia” to termin wyraźnie religijny. Pochodzi z liturgii godzin. Nie sądzę, że to przypadek.

Ale to prawda, że Kołakowskiego interesowała przede wszystkim problematyka absolutu – poszukiwał go w różnych wymiarach. Niemniej Kołakowski wyrósł w środowisku zaangażowanych działaczy socjalistycznych, co znalazło wyraz w tradycji marksistowskiej, do której początkowo się odwoływał. W tym sensie zaangażowanie Kołakowskiego w marksizm było w pewnym sensie historycznym przypadkiem.

Jak to?

On nie miał żadnego zmysłu socjologicznego czy ekonomicznego. Żaden z jego tekstów nie dotyczy tych tematów. Nawet te najwcześniejsze – „stalinowskie” – złośliwe recenzje książek pisanych przez księży katolickich albo teksty opisujące różnych autorów z przeszłości. Kołakowski nigdy nie jechał w teren, nigdy nie przytaczał danych, co było fundamentalnie ważne dla „prawdziwych” marksistów, którzy twierdzili, że odbudowa kraju polega na tym, że produkujemy więcej zboża, budujemy więcej dróg czy przeprowadzamy elektryfikację wsi.

Od marksizmu uratowało go więc zamknięcie się w swojej głowie i niewychodzenie z niej.

Nie wiem, czy tak bym to nazwał. Myślę, że miał inną – niemarksistowską wrażliwość. Różnych ludzi bolą różne rzeczy, różnych ludzi interesują różne zagadnienia intelektualne i filozoficzne. Kołakowski nie miał zmysłu socjologicznego, ekonomicznego, a nawet, zaryzykuję stwierdzenie, politycznego. Miał natomiast zmysł metafizyczny. Odnajdywał się w filozofii abstrakcyjnej, koncentrował na duchowo-religijnej problematyce. Marksizm był koniecznością w konkretnym miejscu i czasie, przed którą nie dało się uciec. A jednocześnie w marksizmie jest ten humanistyczny wymiar, który współgrał z tradycją, w której Kołakowski był wychowany. To prawda, że to jest bliższe chrześcijaństwu niż marksistowskiej ortodoksji.

Nie próbowałeś zabawić się w psychologa i spróbować wytłumaczyć tę jego obsesję na punkcie pewności? Skądinąd, jak będę utrzymywał, raczej archaiczną.

Jestem zdecydowanym przeciwnikiem takich zabiegów. Prywatna biografia oczywiście zawsze jest ważna, ale moim zdaniem dziś panuje niefortunna moda na to, żeby przeszacowywać jej znaczenie. Kołakowski stracił matkę w bardzo wczesnym wieku, zmarła na raka. Potem, kiedy już był nastolatkiem, jego ojca zamordowali Niemcy w czasie wojny. Oczywiście to jest ważne, ale nie wydaje mi się to kluczowe.

Choć stwierdziłeś, że Kołakowski nie miał zmysłu politycznego, chciałbym przejść do polityki. Kołakowski to liberał?

Nie. Konserwatywno-liberalny socjalista. W sensie politycznym Kołakowski wierzył w społeczeństwo otwarte i umiarkowane, czyli takie, w którym istnieje mechanizm wzajemnego kontrolowania się instytucji politycznych i społecznych. Jest taki ładny tekst Kołakowskiego o tradycji, w którym pada mniej więcej takie zdanie: „jednocześnie prawdziwe są dwa stwierdzenia: że jeżeli nikt nigdy nie odrzucałby tradycji, to dalej mieszkalibyśmy w jaskiniach. A jeżeli odrzucimy wszelką tradycję, to wrócimy do mieszkania w jaskiniach”. Kołakowski z jednej strony głęboko wierzył w potrzebę formowania polityki, państwa i społeczeństwa, które byłoby tak po oświeceniowemu, mądre i sprawiedliwie, a jednocześnie wiedział, że nie wolno odrzucać doświadczenia historycznego i całego fundamentu tradycji.

Co ciekawe, opowiadał się za rozdziałem Kościoła od państwa.

W tym obszarze jego myśli zauważam akurat dużo niekonsekwencji.

Jakich?

Próbuję opowiedzieć sobie Kołakowskiego w mojej głowie i ostatnim problemem, na który natrafiam, jest właśnie jego filozofia polityczna. Ewolucję postaw politycznych u intelektualistów najczęściej wynikają z ewolucji ich postaw etycznych. Podobnie było u Kołakowskiego, który, przechodząc na pozycje religijne w zakresie etyki, stwierdził, że koniec końców źródłem normatywności może być tylko i wyłącznie transcendentny podmiot. To prowadzi go do uznania katolickiej tradycji religijnej jako trzonu etyki, przynajmniej w polskim wypadku. To realny problem – jak w praktyce życia politycznego przekłada się to na relacje państwo-Kościół.

Jakbyśmy, tak hipotetycznie, chcieli zobaczyć Kołakowskiego jako patrona jakiegoś środowiska intelektualno-politycznego – tak jak przykładowo „Krytyka Polityczna” wzięła Brzozowskiego – to byłoby możliwe?

Absolutnie. Wszystkich instytucji i środowisk, które aspirują do bycia szeroko pojętym centrum, które nie identyfikują się jednoznacznie jako lewica albo prawica, które nie wierzą w skrajności, za to szukają kompromisu i dialogu. Wszędzie tam Leszek Kołakowski pasuje absolutnie.

Czy Kołakowski mógłby być patronem „Kultury Liberalnej”?

Myślę, że każdego ze środowisk, które starają się być niejednoznaczne, które są w pewnym sensie symetrystyczne. Starają się różnicować, widzieć świat w pewnej złożoności. Jako coś szarego, a nie oczywistego, podanego na tacy w czarno-białych barwach.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×