Czytajmy Konstytucję. Uważnie
Niby wszyscy wiemy, czym jest konstytucja: najwyższy mocą akt prawny, który reguluje najważniejsze kwestie dla funkcjonowania państwa i – w jego ramach – społeczeństwa czy też narodu politycznego (bo te dwa pojęcia są według naszej ustawy zasadniczej właściwie równoznaczne). Jej treść jest zwykle efektem długich negocjacji i refleksji oraz stanowi o tym, co naukowo nazywa się „tożsamością ustrojową państwa”. W Polsce, niestety, nie jest ona przedmiotem częstej publicznej debaty. Jeśli już temat konstytucji pojawia się w mediach, to dzieje się to przeważnie przy okazji wyborów lub politycznych kryzysów, kiedy to media prześcigają się w odczytywaniu z tej niewielkiej książeczki „czyj ruch” teraz nastąpi, a prezydent Komorowski poważnym tonem objaśnia słusznie, że „stojąc na straży ustawy zasadniczej, podjął odpowiednie kroki”. Tymczasem regulacja relacji między najważniejszymi organami jest tylko jedną z trzech zasadniczych kategorii spraw regulowanych w Konstytucji. Do tak zwanej „triady konstytucyjnej” należą jeszcze (a może przede wszystkim) ogólne zasady funkcjonowania państwa oraz prawa wolności i obowiązki człowieka i obywatela. Ich objętość w treści naszej ustawy zasadniczej to aż 86 artykułów. Są one w publicznej dyskusji wysoce niedowartościowane.
Państwo oparte na idei
Konstytucja, jako element normatywnie budujący tożsamość państwa, nie może być neutralna ideologicznie. Co więcej wielu badaczy wskazuje na fakt, że sama idea konstytucjonalizmu była ściśle powiązana z myślą liberalną, a później adaptowana przez inne prądy ideowe. Mieliśmy więc konstytucje stricte liberalne, jak ta najstarsza, amerykańska; z gruntu konserwatywne, XIX-wieczne, utrwalające systemy monarchiczne; socjalne i chadeckie (kolejne akty ustanawiane we Francji i Niemczech) czy korporacyjno-autorytarne (jak choćby nasza ustawa z 1935), a nawet totalitarne (kuriozalne i pełne hipokryzji akty sowieckie). Każda konstytucja, odwołując się do swojego „ideologicznego zaplecza”, musi więc zdefiniować podstawowe pojęcia (takie jak naród, obywatel, Rzeczpospolita) i narzucić podstawowe reguły ich funkcjonowania. Musi więc, bardziej lub mniej bezpośrednio, określić ich wzajemne relacje, w tym tę najważniejszą: jednostki do państwa, i określić jakie są obowiązki i prawa jednego wobec drugiego oraz w jaki sposób można ich dochodzić.
Legendarny jest tu na przykład artykuł V Konstytucji 3 Maja zaczynający się od zdania „Wszelka władza społeczności ludzkiej początek swój bierze z woli narodu” będącego bezpośrednim cytatem z „Umowy społecznej” Rousseau. Zapisy Konstytucji kwietniowej z 1935 o służebnej roli państwa wobec społeczeństwa są niemal „żywcem” przepisane z inspirowanych refleksjami Piłsudskiego traktatów związanych z sanacją prawników, Stanisława Cara i Wacława Makowskiego, zaś Konstytucja PRL odwołująca się do tradycji „walki polskiego ludu pracującego (…) o zniesienie wyzysku polskich kapitalistów i obszarników” jednoznacznie czerpała z wulgarnej wersji marksizmu.
Trzy korzenie, jeden podcięty
Treść naszej obecnej Konstytucji, uchwalonej po wieloletnich debatach w kwietniu 1997 roku (niepostrzeżenie weszła już w pełnoletność!) jest wynikiem kompromisu wielu sił politycznych. Ostatecznie została uchwalona przez koalicję postkomunistów, ludowców, Unii Wolności i Unii Pracy, a następnie, niewielką większością, przyjęta w ogólnonarodowym referendum. Zmarły niedawno wybitny teoretyk prawa Piotr Winczorek pisał, że łączy ona trzy tradycje ideowe: liberalno-demokratyczną, chadecką i socjaldemokratyczną. Wydaje się, że o ile o pierwszych dwóch pośrednio się wspomina, o tyle ta trzecia jest dziś całkiem niedowartościowana. Na straży „liberalnych fundamentów państwa” często stawały w III RP elity medialne. Można powiedzieć, że cały sprzeciw wobec rządów braci Kaczyńskich był, bardziej lub mniej słusznie, argumentowany obroną takich wartości jak wolność osobista, zasada zaufania państwa do obywatela czy bezstronność światopoglądowa państwa. Co prawda ten kompromis załamał się, kiedy przyszło do rozliczania sprawy więzień CIA, o czym na naszych łamach mówił Adam Bodnar, jednak można chyba stwierdzić, że sfera „liberalna” naszej Konstytucji ma najpotężniejszych obrońców.
Podobnie zapisy mające źródło w myśli chadeckiej są dość powszechnie bronione, gdyż „stoi za nimi” Kościół katolicki. Chodzi tu przede wszystkim o sferę światopoglądową (ochrona życia i godności ludzkiej jako najwyższych wartości), odnoszącą się do stosunków państwo-Kościół (to pole największego antagonizmu między liberalnymi a katolickimi czytelnikami i praktykami prawa w Polsce), a także do koncepcji ustrojowych (tu na pierwszy plan wybija się zasada pomocniczości, zakładająca, że wszelkie zadania państwa powinny być realizowane na możliwie najniższym szczeblu).
Konstytucyjne wartości o rodowodzie socjaldemokratycznym nie mają właściwie silnych obrońców. A gdyby tak się uprzeć i policzyć, mogłoby się okazać, że to one właśnie dominują w pierwszych dwóch rozdziałach Konstytucji. Kluczowym zdaniem dla zrozumienia socjalnych źródeł inspiracji autorów Konstytucji jest zawarta w art. 2 definicja państwa. Do zwyczajowej formuły „demokratycznego państwa prawnego” zaczerpniętej z niemieckiego konstytucjonalizmu dodano obowiązek, aby to państwo „urzeczywistniało zasady sprawiedliwości społecznej”. Jest to klauzula tyleż piękna, co ogólnikowa. Dobrze przecież wiemy, że pojęcie sprawiedliwości społecznej jest najrozmaiciej interpretowane przez polityków i myślicieli od prawa do lewa. Wydaje się jednak, że sama Konstytucja dostarcza nam pewnych wskazówek, w jakim kontekście rozumieć ten zapis.
Sprawiedliwość społeczna, czyli co?
Przede wszystkim niezwykle rozwinięty jest katalog praw i wolności „ekonomicznych, kulturalnych i socjalnych” zawartych w II rozdziale Konstytucji. Warto podać tylko trzy przykłady: „Władze publiczne prowadzą politykę zmierzającą do pełnego, produktywnego zatrudnienia poprzez realizowanie programów zwalczania bezrobocia (…)”, „Władze publiczne zapewniają obywatelom powszechny i równy dostęp do wykształcenia”, „Władze publiczne wspierają rozwój budownictwa socjalnego oraz popierają działania obywateli zmierzające do uzyskania własnego mieszkania”. Wszystkie te przepisy wskazują wyraźnie na to, że to państwo jest zobowiązane podejmować działania na rzecz obywateli w wyżej wymienionych obszarach. Choć dość ogólne ujęcie problemów nie pozwala wywodzić z Konstytucji konkretnych uprawnień i obowiązków, jednak zdecydowanie można stwierdzić, iż wskazują one pewną aksjologię działania państwa w sferze świadczeń publicznych. Czy jest ona zbieżna z rzeczywistością? Można w to wątpić, czytając o coraz większej reprodukcji rozwarstwienia przy przyjmowaniu do gimnazjów i szkół średnich, olbrzymiej skali umów śmieciowych i jednej z gorszych sytuacji na rynku mieszkaniowym w Europie.
Trudno powiedzieć, jak można by egzekwować od rządzących, aby brali konstytucyjne wskazówki bardziej „serio” w praktyce rządzenia. Nie wydaje się możliwe ani sensowne pociąganie ich do odpowiedzialności prawnej za „niezgodne z konstytucyjną aksjologią” prowadzenie publicznej polityki. Pewną „twardą” drogą dochodzenia realizacji tych praw jest orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego. Niedawno uznał on za sprzeczny z ustawą zasadniczą zakaz zrzeszania się w związki zawodowe pracowników zatrudnionych na „umowy śmieciowe”, w najbliższej przyszłości będzie oceniać wniosek pani Rzecznik Praw Obywatelskich, która pragnie uznania niskiej kwoty wolnej od podatku za niezgodną z zasadą sprawiedliwości społecznej właśnie. Wyrok w tej sprawie będzie niezwykle ważny, gdyż może trwale ustalić, co w wymiarze ekonomiczno-socjalnym oznacza w Polsce sprawiedliwość społeczna.
Najważniejsza chyba jest jednak konstytucyjna świadomość, a ta wciąż nie stoi w Polsce na odpowiednim poziomie. Gdyby częstsze były obywatelskie inicjatywy mające na celu egzekwowanie konstytucyjnych założeń, moglibyśmy liczyć na to, że ustaliłaby się w naszym kraju polityczna praktyka rozpoczynania dyskusji na dany temat od sięgnięcia po konstytucyjne rozwiązania w danej dziedzinie. Aktualnie bowiem często pozostają one martwą literą lub pobożnymi życzeniami jej twórców. A to nie służy państwu ani zaufaniu do niego.