fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Czy stać nas na ekonomię troski?

Kapitalizm z jednej strony spycha pracę opiekuńczą do sfery prywatnej, ukrywając jej znaczenie ekonomiczne, z drugiej zaś – widzi w niej zawód jak każdy inny, tyle że nisko wyceniany przez rzekomo nieomylny rynek. Jak społecznie odzyskać opiekę?
Czy stać nas na ekonomię troski?
ilustr.: Aleksandra Sadownik

Podczas pracy nad jednym z numerów papierowych spore kontrowersje w naszej redakcji wzbudził pomysł, by przedrukować w „Kontakcie” fragment książki „Wages Against Housework” autorstwa feministycznej marksistowskiej akademiczki Silvii Federici. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że – zamiast rezygnować z publikacji tekstu – stworzymy odsłonę tematyczną dotyczącą pracy opiekuńczej, dla której punktem wyjścia będzie właśnie tekst Federici.

***

„Wages Against Housework” była książką przełomową w feministycznej dyskusji o nieodpłatnej pracy opiekuńczej. Choć od publikacji pierwszego wydania mija 45 lat, wciąż wzbudza ona różne, często skrajne emocje. Prezentowany przez nas fragment może budzić kontrowersje z wielu powodów i z wielu perspektyw. Język bywa hermetyczny, przepełniony jest wściekłością, gorzką ironią, niektórych razić może jego dosadność. Dla części naszych Czytelniczek i Czytelników trudny do przyjęcia będzie zapewne radykalny konstruktywizm, który nie tylko płeć (gender), ale i stosunki rodzinne czy emocjonalne opisuje kategoriami marksistowskiej ekonomii: wyzysku, relacji władzy, opresji. Dla Federici miłość czy troska małżeńska są wyłącznie ładną maską, która ma za zadanie ukryć prawdziwe opresyjne oblicze naszego systemu społeczno-ekonomicznego: „Ten przekręt nazywany miłością i małżeństwem ma wpływ na nas wszystkie, nawet jeśli nie jesteśmy mężatkami, ponieważ w momencie, w którym praca domowa została totalnie znaturalizowana i upłciowiona, kiedy stała się atrybutem kobiecości, wszystkie – jako kobiety – jesteśmy postrzegane przez jej pryzmat” – pisze autorka.

Tekst Federici może również budzić zastrzeżenia z perspektywy współczesnej antropologii czy socjologii feministycznej, dla których jednym z kluczowych pojęć jest „intersekcjonalność”. Termin ten stworzyła w 1989 roku amerykańska prawniczka i badaczka Kimberlé Williams Crenshaw. Podejście intersekcjonalne pozwala uchwycić, w jaki sposób rozmaite kategorie, takie jak na przykład rasa, seksualność, płeć (gender), etniczność, klasa społeczna, (nie)pełnosprawność czy religia krzyżują się i zazębiają ze sobą u poszczególnych jednostek, tworząc różne płaszczyzny społecznego przywileju i wykluczenia. Innego rodzaju opresji będzie więc doświadczać biała mieszkanka Nowego Jorku, która zarabia mniej niż jej kolega zatrudniony w tej samej korporacji na podobnym stanowisku, innego – pochodząca z czarnej robotniczej rodziny mieszkanka przedmieść Londynu, a jeszcze inna będzie opresja dotykająca Pakistankę, której rodzina odmawia prawa do edukacji. Choć zapewne w niektórych punktach wspólne, generalnie odmienne będą również perspektywy i interesy tych trzech kobiet. Feminizm, jako ideologia emancypacyjna, powinien zatem w równym stopniu co o wyzwolenie z opresji patriarchatu walczyć z rasizmem czy klasizmem.

Idąc dalej tym tokiem myślenia i dodając do niego perspektywę postkolonialną, współcześnie w naukach społecznych zrywa się z uniwersalizującymi receptami na emancypację, formułowanymi zwykle przez białe akademiczki i akademików, uznając je za przejaw kolonialnego myślenia. Przykładem może być kwestia macierzyństwa. Drugofalowy biały liberalny feminizm widział w macierzyństwie (i szerzej – w roli gospodyni domowej) narzędzie opresji i postawił sobie za cel wprowadzenie kobiet na rynek pracy na równych co mężczyźni prawach. Tymczasem na przykład z perspektywy dzisiejszej antropologii feministycznej widzimy, że macierzyństwo może być przestrzenią sprawczości i emancypacji. Znakomitym przykładem jest ruch Women of Liberia Mass Action for Peace. Chrześcijanki i muzułmanki rozpoczęły pokojowy protest, który w 2003 roku położył kres wojnie domowej w Liberii. Kobiety nie zakwestionowały swoich ról społecznych jako matek, babek czy sióstr, ale twórczo wykorzystały te pozycje i przestrzenie sprawczości, które one pozostawiają (na przykład prowadząc protest sex strike). Brytyjska antropolożka Pnina Werbner nazywa tego typu przedsięwzięcia „upolitycznionym macierzyństwem”.

Gdy przyjmiemy perspektywę intersekcjonalną, która równocześnie stara się szukać przestrzeni sprawczości w ramach rozmaitych ról społecznych w różnych kontekstach kulturowych, może się okazać, że cześć rozwiązań, które proponuje Federici, jest dość problematyczna. Kiedy autorka bezpardonowo potępia rolę gospodyni domowej, pisząc, że dla kobiet, które mogą osiągnąć niezależność finansową innymi sposobami, wybór tej roli jest „gorszy niż śmierć”, to być może trafnie opisuje perspektywę niektórych kobiet z białej klasy średniej. Jednak takie postawienie sprawy nie pozostawia przestrzeni na zniuansowanie problemu, na przykład z perspektywy kobiet z pozaeuropejskich kontekstów społeczno-kulturowych.

***

Czemu zatem proponujemy Wam tekst Silvii Federici? Autorka wskazuje na niezwykle istotne kwestie, które, pomimo upływu 45 lat, wciąż nie doczekały się odpowiedzi w postaci konkretnych i powszechnie dostępnych systemowych rozwiązań. Jedną z nich jest przezroczystość pracy opiekuńczej i reprodukcyjnej. Postrzega się ją najczęściej na dwa sposoby. Przede wszystkim widzi się w niej rodzaj obowiązku czy „naturalnego” atrybutu kobiecości, który nie podlega dyskusjom czy negocjacjom. Narracja ta jest niezwykle silna, uzasadniają i podtrzymują ją bowiem zarówno argumenty religijne i moralne („takie jest powołanie kobiety”), jak i te wywodzące kobiece „obowiązki” z nauk ścisłych („kobieca fizjologia sprawia, że kobiety są w stanie znacznie lepiej od mężczyzn wykonywać pracę opiekuńczą”). W każdym wypadku mówimy o jakimś „naturalnym porządku”, wyznaczanym przez Boga i/lub przez biologię, w którym to do kobiet przynależy praca opiekuńcza.

Zdarza się jednak, że opieka stanowi czyjś zawód. W Polsce zwykle podejmują go migrantki zza naszej wschodniej granicy (a na przykład we Włoszech – migrantki z Polski) lub studentki, dla których jest to zwykle zajęcie tymczasowe, a nie docelowa praca (czy słyszeliście kiedyś, żeby młody człowiek deklarował, że w przyszłości chciałby zostać opiekunem lub opiekunką?). Praca opiekuńczą – traktowana jako zawód – postrzegana jest jako zajęcie o niskim prestiżu, niewymagające kwalifikacji, a zatem kiepsko płatne. Najczęściej zresztą studentki czy migrantki zatrudniane są na czarno. W efekcie, niezależnie od tego, czy w pracy opiekuńczej widzimy „powołanie”, czy zawód, wykonują ją głównie kobiety, które albo „spełniają swoją misję”, nie otrzymując za nią żadnego wynagrodzenia, albo – jako pracowniczki – dostają niewielkie, często przekazywane „pod stołem” pieniądze.

Praca opiekuńcza została zepchnięta do sfery prywatnej albo rynkowej, natomiast właściwie nie mówi się o niej jako o aktywności niezbędnej dla funkcjonowania społeczeństwa i państwa . Do opisu „pracy domowej” używa się języka emocji i pojęć, takich jak „troska”, „miłość”, „czułość” i tak dalej, wyłączając ją jednocześnie poza nawias społecznego zainteresowania i państwowych świadczeń (takich jak na przykład zabezpieczenie emerytalne). Choć w polskim środowisku feministycznym dyskusja na ten temat była i jest żywa, czego dowodem jest chociażby wydana w 2009 roku książka „Gender i ekonomia opieki”, mówienie o pracy opiekuńczej językiem ekonomii i praw pracowniczych, jak to postuluje Federici, wciąż jest mało popularne.

Sytuacja, przynajmniej w środowiskach liberalnych, chwilowo uległa zmianie, gdy w czerwcu zeszłego roku wicedyrektor Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie Marcel Andino Velez zdecydował się porzucić prestiżową posadę, by w całości poświęcić się opiece nad rodzicami, i założył firmę Młodszy Brat, oferującą „rodzinną koordynację opieki geriatrycznej”. Opowiedział o swojej decyzji w obszernym okładkowym wywiadzie w „Dużym Formacie”, zatytułowanym „Rzucam pracę, bo kocham rodziców”. W mediach głównego nurtu nagle zaczęło się mówić o pracy opiekuńczej (Andino Velez był gościem między innymi „Dzień Dobry TVN” i Onetu), zwracając uwagę między innymi na ciężar psychologiczny czy fizyczny, który ponoszą osoby ją wykonujące, a także na specyficzne kompetencje, które powinny posiadać. Na pierwszy rzut oka ta zmiana powinna cieszyć. Warto jednak zwrócić uwagę, że były dyrektor opowiadał o swojej nowej działalności, a także o samej opiece, językiem kapitalistycznej ekonomii, mówiąc między innymi o „usłudze”, „wdrażaniu planu” czy „zarządzaniu opieką”. Co więcej, w mainstreamowych mediach zainicjowana przez Andino Veleza dyskusja ucichła równie szybko, jak się zaczęła. To pokazuje, że nagłe zainteresowanie związane było raczej z samą osobą eksdyrektora, którego decyzja stanowiła atrakcyjną medialną ciekawostkę, niż z problemem, jaki starał się naświetlić. Optymizmem nie napawa również fakt, że aby temat pracy opiekuńczej pojawił się w mediach głównego nurtu, potrzeba było rezygnującego z prestiżowego stanowiska mężczyzny z wyższej klasy średniej.

***

Czy jedynym sposobem, by uczynić pracę opiekuńczą widzialną, jest włączenie jej w kapitalistyczną rynkową logikę, jak to robi Andino Velez? Z punktu widzenia Silvii Federici nie – żądanie zapłaty za pracę opiekuńczą (co na pierwszy rzut oka może kojarzyć się właśnie z urynkowieniem problemu) oznacza dla niej walkę z przewidzianą dla kobiet rolą społeczną, a w punkcie dojścia także z kapitalistyczną logiką stosunków społecznych. W naszej odsłonie również staramy się poszukać trzeciej drogi. Kapitalizm z jednej strony spycha pracę opiekuńczą do sfery prywatnej, ukrywając jej znaczenie ekonomiczne pod płaszczykiem „kobiecej misji”, z drugiej zaś – widzi w niej zawód jak każdy inny, tyle że nisko wyceniany przez rzekomo nieomylny rynek. W tym klinczu znika specyfika opieki, ważnej zarówno dla państwa (wspólnoty opierającej się na współżyciu różnych pokoleń), jak i, a może przede wszystkim, dla budowania relacji społecznych, w tym szczególnie relacji rodzinnych.

Czy da się „społecznie odzyskać” pracę opiekuńczą, mówiąc o niej innym językiem niż język kapitalistycznej ekonomii? Tak twierdzi Anna Maliszewska. W tekście „Wieczny szabat bycia razem” stara się zerwać z logiką produktywności, utylitaryzmu i przeliczania wszystkiego na PKB, szukając innego języka, który pozwoliłby docenić i dowartościować wzajemną opiekę i troskę.

Czy jednak takie dowartościowanie rodzicielstwa jest możliwe w ramach feminizmu? Czy mogłoby stanowić płaszczyznę porozumienia między feministkami a konserwatywną częścią społeczeństwa? Czy państwo prawdziwie opiekuńcze jest ideałem, do którego powinniśmy dążyć, czy może należałoby gdzie indziej poszukać punktu dojścia? Między innymi na te pytania szuka z kolei odpowiedzi Szymon Rębowski w rozmowie z Elżbietą Korolczuk.

***

Sądzimy, że niektóre z postulatów Federici są wciąż aktualne, zachęcamy Was więc do spojrzenia na publikowany przez nas fragment jej książki życzliwym okiem. Szczególnie w Polsce, gdzie wciąż karierę robi sformułowanie „ideologia gender”, warto pamiętać o wściekłości, jaką już pół wieku temu (i dużo wcześniej) wywoływał opresyjny charakter ról społeczno-kulturowych związanych z płcią. Pasja, z którą pisze Federici, nie tylko pobudza do refleksji i dyskusji, wciąż może być też inspirująca z punktu widzenia działań politycznych.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×