Czy możliwe jest konserwatywne państwo dobrobytu?
„Spięcie” to projekt współpracy międzyredakcyjnej pięciu środowisk, które dzieli bardzo wiele, ale łączy gotowość do podjęcia niecodziennej rozmowy. Klub Jagielloński, Kontakt, Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna i Nowa Konfederacja co kilka tygodni wybierają nowy temat do dyskusji a pięć powstałych w jej ramach tekstów publikujemy naraz na wszystkich pięciu portalach.
***
Państwo dobrobytu w pigułce
Rok 1979 to symboliczna data dla historii projektu zachodniego welfare state. To właśnie wówczas miały miejsce dwa istotne wydarzenia: do władzy doszła Margaret Thatcher, która na dobre rozpoczęła demontaż brytyjskiego państwa dobrobytu, a we Francji do księgarni trafiła praca Jeana-Francisa Lyotarda Kondycja ponowoczesna. Raport o stanie wiedzy, w której filozof kultury wskazał na koniec epoki wielkich narracji.
Powiązanie tych dwóch, na pierwszy rzut oka przypadkowo zestawionych ze sobą wydarzeń, przypadkowe wcale nie jest. Koncept państwa dobrobytu należy bowiem rozpatrywać nie tylko przez pryzmat określonego modelu polityczno-gospodarczo-społecznego, lecz przede wszystkim w kluczu wielkiej narracji, jako modernistyczny w swojej istocie projekt racjonalizacji kapitalizmu przemysłowego, uporządkowania świata oraz nadania mu stabilnej i przewidywalnej postaci.
Trójkąt państwo-pracodawcy-związki zawodowe, który organizował funkcjonowanie zachodniego welfare state, to tak naprawdę instytucjonalna forma wielkiej etycznej umowy społecznej, w której każda ze stron bierze na siebie odpowiedzialność za określony fragment rzeczywistości. Jednocześnie ta umowa miała charakter moralny – trudne negocjacje co do podziału uzyskiwanego dochodu, owoców pracy i wzrostu gospodarczego były rodzajem kiełznania ludzkich namiętności: pychy oraz chciwości.
Podejmując się próby syntetycznego przedstawienia założeń i mechanizmów działania państwa dobrobytu, warto wskazać na sześć jego zasadniczych cech: 1. Idea pełnego zatrudnienia zakładająca odpowiedzialność państwa za utrzymywanie niskiej stopy bezrobocia (w latach 60. poza USA wskaźnik ten oscylował wokół 1,5-2%). 2. Powiązane stałego, stopniowego wzrostu płac równoległego do rosnącej wydajności pracy. 3. Stworzenie rozbudowanej siatki świadczeń pozapłacowych, gwarantowanych zarówno przez przedsiębiorstwa (np. emerytury zakładowe), jak i państwo (zasiłki dla bezrobotnych, zasiłki chorobowe, emerytury). 4. Powstanie szerokiej sieci instytucji i usług publicznych w zakresie edukacji, służby zdrowia czy mieszkalnictwa. 5. Kluczowa rola związków zawodowych – funkcjonujących często na poziomie całych gałęzi gospodarki – odpowiedzialnych za dialog społeczny z państwem i pracodawcami. 6. Dążenie do niwelowania nierówności społecznych za pośrednictwem progresywnego opodatkowania.
To już jednak w przeważającej mierze mniej lub bardziej nostalgiczna przeszłość. Proces stopniowego demontażu zachodniego państwa dobrobytu rozpoczął się jeszcze w roku 1973 wraz z kryzysem naftowym, który podważył dwie podstawowe zasady welfare state: ideę pełnego zatrudnienia oraz stopniowy wzrost płac. Jednocześnie w latach 70. doszło do zachwiania równowagi sił społecznych w ramach trójkąta: państwo-związki zawodowe-pracodawcy. Po kryzysie naftowym państwo i związki zaczęły słabnąć, stopniowo podporządkowując się pracodawcom i rynkowi. Proces ten postępował w kolejnych dekadach, aż do współczesnego modelu kapitalizmu finansowego z kluczową rolą transnarodowych korporacji i wielkiej „wędrówki fabryk” za jak najniższymi kosztami pracy i poziomem opodatkowania.
Półperyferyjna Polska chce, „żeby było jak na Zachodzie”
Międzynarodowy kontekst niedawno rozpoczętej przez Jarosława Kaczyńskiego dyskusji o pożądanym modelu polskiego państwa dobrobytu jest mocno specyficzny. W momencie, kiedy Zachód, z powodu przekształceń globalnego kapitalizmu, odchodzi od powojennego welfare state, to my dopiero zaczynamy się nad nim zastanawiać. Nie ma w tym jednak przypadku.
Po pierwsze, debatując o państwie dobrobytu trzeba jasno podkreślić jeden fundamentalny fakt: z tej perspektywy Polska (ale także kraje Europy Środkowo-Wschodniej) nie są częścią Zachodu. Patrząc na rzecz historycznie – upadek żelaznej kurtyny zapoczątkował proces powrotu/dołączenia po raz pierwszy niedawnych „demoludów” do Zachodu. A patrząc na ten proces z geoekonomicznej perspektywy zachodniego „centrum”, dla krajów Zachodu była to okazja do wzmocnienia swojej gospodarczej pozycji i łatwego zarobku kosztem peryferyjnych państw uwalniających się dopiero co spod kurateli Moskwy.
Stąd też wynika drugi zasadniczy kontekst – idąc za refleksją Jadwigi Staniszkis z książki O władzy i bezsilności, Polska w latach dziewięćdziesiątych funkcjonowała (dziś dzieje się to już w mniejszym stopniu) w odmiennym czasie historycznym, znajdowała się na innym etapie rozwoju gospodarczego czy też kapitalistycznego. Fakt, że dopiero dziś, po trzydziestu latach od momentu rozpoczęcia transformacji ustrojowej, zaczynamy myśleć o polskim welfare state, pokazuje, że prof. Staniszkis miała rację. Wciąż półperyferyjna Polska po trzech dekadach zaciskania pasa i bezprecedensowego wzrostu gospodarczego w końcu zaczyna dyskutować o innym porządku polityczno-gospodarczo-społecznym na historyczny wzór Zachodu, do którego wróciła po pół wieku realnego socjalizmu (abstrahując od pytania na ile Polska Ludowa była komunistycznym wariantem kapitalistycznego welfare state).
Przyglądając się debacie o potencjalnym nadwiślańskim państwie dobrobytu, ale także szerzej – trwającemu już od dobrych kilku lat rozliczeniu z kształtem transformacji ustrojowej, trzeba zauważyć, że tę dyskusję można, a nawet należy czytać w kluczu poszukiwania naszej własnej polskiej etycznej umowy społecznej co do podziału owoców gospodarczego wzrostu. Z tej perspektywy polskie spory o Balcerowicza i terapię szokową przypominają powojenne spory na Zachodzie, które finalnie doprowadziły do konsensusu i narodzin projektu welfare state. Dla państw Zachodu impulsami do stworzenia nowego porządku były traumatyczne doświadczenia wielkiego kryzysu i II wojny światowej, a także konieczność „licytacji” z komunistycznym imperium. Dla Polski – doświadczenia transformacji ustrojowej i ambicja, „żeby było jak na Zachodzie”.
Ile dobrobytu w polskim państwie dobrobytu?
W opasłej monografii Trzy porządki kapitalistycznego państwa dobrobytu Gøsta Esping-Andersen stwierdził jasno – nie było jednego uniwersalnego państwa dobrobytu. Duński badacz wyróżnił trzy zasadnicze modele funkcjonujące na powojennym Zachodzie: liberalny, socjaldemokratyczny i konserwatywny. Z polskiej perspektywy interesują nas dwa ostatnie.
W modelu socjaldemokratycznym to jednostka była podstawowym adresatem maksymalnie uniwersalnych i równych świadczeń, a państwo brało odpowiedzialność za dobrobyt społeczny, stawiając na szeroko rozbudowane świadczenia socjalne i system usług publicznych. W porządku konserwatywnym fundamentem była rodzina, a nie jednostka. Całość miała sznyt korporacjonistyczny – istotną rolę miały odgrywać organizacje społeczne, a nie tylko instytucje publiczne. Dodatkowo sam kształt i wysokość świadczeń były mocniej związane ze stażem pracy.
Przystawiając modelowe rozwiązania do Polski AD 2019 widać jasno, że wizja Lewicy podręcznikowo wpisuje się w porządek socjaldemokratyczny, natomiast państwo dobrobytu według Zjednoczonej Prawicy to mieszanka obu typów idealnych: z wizji konserwatywnej obóz „dobrej zmiany” wziął rodzinę oraz mniejszy nacisk na usługi publiczne, a z socjaldemokratycznej równość i uniwersalność świadczeń (500 Plus, trzynasta emerytura).
Idąc dalej i analizując działania partii rządzącej z perspektywy wskazanych wcześniej sześciu cech konstytutywnych dla zachodniego państwa dobrobytu, można wskazać, że Zjednoczona Prawica dwie z nich już w pewnym stopniu realizuje, trzecią planuje wdrożyć w najbliższej kadencji, a pozostałe ignoruje. Patrząc na obecne wskaźniki bezrobocia, realizowana jest niejako dawna idea pełnego zatrudnienia, a świadczenie 500 Plus odpowiada w jakiejś części założeniu o istnieniu pozapłacowych świadczeń gwarantowanych przez państwo. Kluczową rolę powinna jednak odegrać obiecana gigantyczna podwyżka płacy minimalnej, którą można czytać w kluczu powiązania wzrostu płac ze wzrostem wydajności pracy (z uzasadnionymi wątpliwościami czy aż tak wysoka podwyżka w tak krótkim okresie nie przekroczy poziomu wydajności pracy). Pozostałych trzech cech (rozbudowanego systemu usług publicznych, roli związków zawodowych i progresywnego opodatkowania) „dobra zmiana” póki co nie realizuje.
Typ idealny konserwatywnego państwa dobrobytu
Jak więc budować typ idealny konserwatywnego państwa dobrobytu? Wydaje się, że kluczem jest łączenie elementów i poszukiwanie balansu: w ramach trójkąta państwo-rynek-społeczeństwo, pomiędzy jednostką a rodziną, w ujęciu solidarności międzypokoleniowej, czy łącząc ze sobą wymiar socjalny, instytucjonalny, ustrojowy, a nawet geoekonomiczny.
Punkt wyjścia do stworzenia takiego modelu wypracował rząd Zjednoczonej Prawicy – to świadczenie 500 Plus. Wbrew głosom wskazującym, że ten nowy „socjal” to tylko sposób na drugą wielką prywatyzację, ma on charakter konserwatywny – po pierwsze, jest skierowany do rodzin z dziećmi; po drugie, gwarantowanie ekonomicznej samodzielności poszczególnych osób jest w swej istocie konserwatywne. Teraz należałoby pójść jednak dalej: nazwać 500 Plus pensją rodzicielską, być może podwyższyć jej wysokość, ale zastanowić się nad likwidacją innych świadczeń pieniężnych dla rodzin – dla maksymalnego uproszczenia całego systemu wsparcia i jego finansowej optymalizacji.
Dalej, szukając balansu pomiędzy rodziną a jednostką, nie uciekniemy od dyskusji o wprowadzeniu choćby w ograniczonym stopniu dochodu gwarantowanego (od 18. roku życia do momentu przejścia na emeryturę), który należałoby nazwać dywidendą obywatelską (ponownie łącząc to z likwidacją innych obecnych świadczeń, ale także państwowego systemu pośrednictwa pracy). W wymiarze międzypokoleniowym konieczna jest głęboka reforma systemu emerytalnego w stronę uniwersalnych świadczeń i emerytury obywatelskiej. Konserwatywny w swojej istocie jest także modelowo socjaldemokratyczny system usług publicznych, z którego nie sposób zrezygnować (w pierwszej kolejności: ochrona zdrowia, edukacja i mieszkalnictwo). Niezbędna będzie także wielka reforma danin publicznych i zastanowienie się nad pożądanym z perspektywy wspólnoty politycznej kształtem systemu podatkowego: stawki podatku VAT, wysokość podatku PIT i CIT, większe postawienie na podatki majątkowe, pytanie o niezbędność modelu progresywnego etc.
Na poziomie ustrojowym należy inspirować się Alexisem de Tocquevillem i katolicką nauką społeczną, szukając rozwiązań subsydiarnych: deglomeracyjnych z jednej strony, a wzmacniających wspólnoty gminne z drugiej. Konserwatyzm powinien akceptować państwo, korzystać z jego narzędzi dla gwarantowania egzystencjalnej wolności obywateli, ale jednocześnie szukać „małej skali” tam, gdzie to możliwe. Jednocześnie niezbędne jest cedowanie zadań i odpowiedzialności na podmioty społeczne w tych obszarach i w takim zakresie w jakim jest to efektywne (np. pomoc społeczna, edukacja, spółdzielczość mieszkalna).
Na poziomie geoekonomiczny, jako państwo wciąż „na dorobku”, kraj półperyferyjny, nie możemy abstrahować od kontekstu międzynarodowego, starając się wpływać na niego na tyle na ile możemy. Na pierwszy plan wysuwają się oczywiście napięcia polityczno-ekonomiczne w Unii Europejskiej, kwestia walki z poziomu wspólnotowego z nieuczciwymi optymalizacjami podatkowymi (na państwo dobrobytu potrzebne są środki w budżecie) czy sprawa podatku cyfrowego. Dalej mamy rywalizację amerykańsko-chińską, co ostatnio zmaterializowało się w sporze o technologię 5G. A międzynarodowych zmiennych jest oczywiście więcej, na czele z widmem nadchodzącego kryzysu finansowego.
Na końcu wreszcie pojawia się konieczność redefinicji samego pojęcia „dobrobytu” i wyjścia poza wskazane na początku tekstu cechy konstytutywne. Wsparcie dla niepełnosprawnych, kwestie ekologiczne, rosnąca plaga samotności, wartości metafizyczne – zmiennych, które możemy dodać do modelu jest mnóstwo. Za inspirację do podjęcia wysiłku mogą posłużyć: Światowy Indeks Szczęścia lub Szczęście Narodowe Brutto – wskaźnik stosowany w… Bhutanie.
***
Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski.