Czy jesteśmy gotowi na przyjęcie cyfrowych imigrantów
Migracje spowodowane kryzysami znajdują się w centrum debaty publicznej. Konflikty zbrojne, załamania gospodarcze, zmiany klimatyczne powodują, że wiele osób postanawia – z konieczności, potrzeby, kierując się strachem czy nadzieją – zmienić miejsce stałego pobytu, odnaleźć nową przestrzeń do życia. Czy do grona kryzysów wywołujących migracje można również zaliczyć obecną pandemię? Wprowadzane na świecie ograniczenia możliwości przemieszczania się przynoszą raczej odwrotny skutek. Skala migracji słabnie w Ameryce Centralnej, w Wielkiej Brytanii mierzącej się z problemem braku przyjezdnej siły roboczej czy też w rejonie Morza Śródziemnego, gdzie Włochy i Malta oskarżane są o wykorzystywanie pandemii jako pretekstu, by utrudniać działania właścicielom prywatnych łodzi ratujących migrantów.
Niewidzialna migracja
Co jednak, jeśli globalna migracja w związku pandemią dzieje się poza zasięgiem wzroku, w innej niż materialna rzeczywistości? Na początku XXI wieku Marc Prensky wprowadził podział na „cyfrowych tubylców” i „cyfrowych imigrantów”. Pierwszą z tych grup scharakteryzować można słowami Piotra Czerskiego: „Dorastaliśmy z siecią. […] My nie surfujemy, a sieć nie jest dla nas miejscem czy wirtualną przestrzenią. Sieć nie jest dla nas czymś zewnętrznym wobec rzeczywistości, ale jej elementem. My nie korzystamy z sieci, my w niej i z nią żyjemy”. Z kolei cyfrowi imigranci w sieci znaleźli się dopiero w pewnym momencie życia – na przykład szukając sposobów utrzymania kontaktu z bliskimi podczas kwarantanny lub załatwiając z konieczności zdalnie sprawy urzędowe.
Oczywiście grupa ta wraz z następstwem pokoleń kurczy się. W niedalekiej przyszłości „wychowanie z internetem” przestanie być kryterium dzielącym społeczeństwo. Zobrazować to można na przykład danymi Głównego Urzędu Statystycznego na temat odsetka osób korzystających regularnie z sieci w różnych grupach wiekowych. Wraz ze starzeniem się cyfrowych tubylców i zmianami zachowań cyfrowych migrantów odsetek ten w kolejnych pokoleniach przekracza próg 50 procent. Koniec migracji jest więc coraz bliżej, ale tu i teraz wciąż stanowi ona istotny problem — szczególnie że wiek nie jest, oczywiście, jedyną cechą dzielącą społeczeństwo na korzystających i niekorzystających regularnie z internetu.
Jak wskazują eksperci Centrum Analiz Ekonomicznych, w 2018 roku w Polsce niemal 330 tysięcy uczniów nie posiadało komputera z dostępem do sieci w swoim gospodarstwie domowym. Problem ten dotyka najmocniej rodzin w najtrudniejszej sytuacji finansowej, wśród których boryka się z nim co dziesiąte gospodarstwo domowe. Globalnie nierówności w dostępie do internetu związane są także z płcią. Według Międzynarodowego Związku Telekomunikacyjnego z sieci nie korzysta aż o 10 punktów procentowych więcej kobiet niż mężczyzn. Rozważając temat wzrostu sieciowej aktywności seniorów, warto mieć w pamięci, że nie stanowią jedynej grupy, w której wiele osób pozostaje offline – nie tylko ze względu na obrany styl życia, ale przede wszystkim przez ekonomiczne czy kulturowe bariery.
Źródło: raporty GUS z cyklu „Społeczeństwo informacyjne w Polsce”, opracowanie własne
Istnieją przesłanki do stwierdzenia, że cyfrowa migracja osób starszych przybiera na sile. Według raportu agencji kreatywnej We Are Social, który dotyczy aktywności w mediach społecznościowych, osoby w wieku od 54 do 64 lat spędzały tam w kwietniu o 32 procent więcej czasu niż w poprzednich miesiącach. Częścią tego trendu „wirtualizowania” życia są kampanie społeczne oraz akcje marketingowe zachęcające osoby starsze do korzystania z dobrodziejstw internetu, a tym samym przyczyniające się do ich migracji. Korzystania z sieci chcą uczyć seniorów między innymi operatorzy telefoniczni Play i Mobile Viking czy też banki Pekao i ING. Z kolei Ministerstwo Cyfryzacji publikuje materiały, które mają pomóc w ograniczeniu wychodzenia z domu i załatwiania spraw administracyjnych przez internet, w ramach akcji „e-Polak potrafi”.
Powstają też inicjatywy lokalne, jak poznański Telefon Porad Cyfrowych dla seniorów. Aleksandra Gracjasz z Centrum Inicjatyw Senioralnych tak komentuje jego uruchomienie: „Potrzeba podnoszenia kompetencji cyfrowych wśród seniorów jest ogromna. Wychodzimy jej naprzeciw od lat, prowadząc w Centrum indywidualne konsultacje cyfrowe i kursy komputerowe. Pandemia sprawiła, że musiały zostać zawieszone, stąd pomysł uruchomienia Telefonu Porad Cyfrowych. Jednak ta sytuacja uświadomiła nam jeszcze bardziej, że w sytuacji kryzysowej jesteśmy zdani na nowe technologie, więc tym bardziej ich oswajanie wydaje się teraz bardzo istotne z perspektywy życia i bezpieczeństwa seniorów. Jesteśmy przekonani, że tego typu inicjatywy będą kontynuowane i rozbudowywane w odpowiedzi na zmieniające się potrzeby seniorów”.
Postępująca kolonizacja życia codziennego przez internetowe portale i aplikacje, rozmywająca granice między światem materialnym a wirtualnym i splatająca je w onlife – stan ciągłego podłączenia do sieci – przyspieszyła w czasie pandemii. Niemal z dnia na dzień dziesiątki tysięcy osób przekonały się, że narzędzia do wideokonferencji stanowić mogą wystarczający ersatz groźnych dla zdrowia spotkań twarzą w twarz. Serwisy streamingowe stały się przystanią dla wysokobudżetowych produkcji, zaczęły też oferować możliwość organizacji grupowych wieczorów filmowych. Swój wielki moment przeżywa także handel elektronczny, od lat starający się nie tylko odtworzyć w sieci doświadczenie robienia zakupów w sklepie, ale wręcz pogłębić je z pomocą technologicznych wodotrysków.
Do tej rzeczywistości, kierowani różnymi powodami, wciąż przybywają kolejni migranci. Zawężanie się cyfrowej przepaści jest na rękę wielu grupom, często o sprzecznych interesach. Dla rządów możliwość elektronicznego administrowania państwem oznacza oszczędności, a w przypadku państw o autorytarnych zakusach obecność wszystkich obywateli sieci to krok na drodze ku ich pełniejszej kontroli. Kapitał we włączaniu kolejnych grup społecznych w szeregi internautów widzi zwykle szansę, aby łatwiej uczynić z nich cyfrowych konsumentów dzięki rozwiniętej machinie sieciowego marketingu.
Dążenie do zwiększenia skali cyfrowej migracji może też wynikać ze szlachetnych pobudek. Organizacja Web Foundation, której współzałożycielem jest jeden z twórców współczesnego internetu Tim Berners-Lee, działa na rzecz upowszechnienia dostępu do internetu, gdyż uznaje to za prawo człowieka, w samej sieci widzi zaś nie tylko zagrożenia, ale przede wszystkim narzędzie do walki z materialnymi nierównościami.
Migracja: za pracą, za praktyką, za ambicją
Jakie pobudki kierują samymi cyfrowymi migrantami? Co motywuje ich do wejścia do sieci? Joanna Zalewska, która badała wykluczenie cyfrowe osób starszych, jako jeden z kluczowych czynników podaje potrzebę rozwoju zawodowego, spełniania nowych wymagań, ale i lęk przed wypadnięciem z rynku pracy. Podobne wnioski odnaleźć można w raporcie koalicji „Dojrz@łość w sieci” z 2011 roku pod tytułem „Internet wzbogacił moje życie”. Praca daje możliwość podejrzenia, jak inni korzystają z internetu, a także samodzielnego nabycia kompetencji cyfrowych przez praktykę, obserwację współpracowników i zorganizowane kursy. Cyfrowa migracja za pracą bywa jednak – podobnie jak tradycyjna emigracja zarobkowa – tymczasowa, podejmowana z założeniem, że kiedyś nastąpi powrót. Cytując jednego z respondentów Joanny Zalewskiej: „[…] można by powiedzieć, że takim pewnym progiem było odejście na emeryturę. Bo jak pracowałem, no to, to było to często potrzebne w pracy, a jak już zawodowo przestałem pracować, to już mniej potrzeba tych nowości”.
Badaczka jako jeden ze sposobów pokonania progu wejścia wskazuje wplatanie aktywności internetowych w codzienne, prywatne praktyki. Korzystanie z internetu przy okazji uprawiania hobby, załatwiania spraw urzędowych, podtrzymywania kontaktów rodzinnych jest naturalnym sposobem rozwijania kompetencji cyfrowych. To podejście widoczne jest także w polityce unijnej. Najnowszemu raportowi „DigComp 2.0” prezentującemu Ramę Kompetencji Cyfrowych dla Obywateli towarzyszył podręcznik opisujący sposoby wykorzystania tych kompetencji w codziennych praktykach czy też przykłady narzędzi, które służą skuteczniejszemu uczeniu dzieci i dorosłych korzystania z sieci. To istotne refleksje w kontekście migracji cyfrowej podczas pandemii. Nie wystarczy zaproszenie osób wykluczonych cyfrowo do sieci i zapewnienie im dostępu do niej. Kluczowe wydaje się raczej wskazanie takich zastosowań technologii, które odpowiadają rzeczywistym potrzebom: kontaktu z rodziną, zamówienia leków bez wychodzenia z domu, rozliczenia PIT-u, ale też rozmów ze zwolennikami preferowanej opcji politycznej czy szukania informacji o przyczynach pandemii.
Jeszcze inne motywacje cyfrowych imigrantów wskazywał Marc Prensky. Charakteryzował ich jako fascynatów technologii chcących zrozumieć cyfrowych tubylców, by lepiej się z nimi porozumiewać. Podobne pragnienia odnaleźć można w wielu wypowiedziach osób 50+ w raporcie „Internet wzbogacił moje życie”. Jako przyczyny swojej aktywności internetowej badani wskazywali między innymi chęć „bycia na czasie”, przełamania stereotypów dotyczących ich grupy wiekowej, tworzenia wizerunku siebie jako osoby aktywnej, wciąż ciekawej świata. O ile cyfrowi tubylcy potrzeby związane z dobrostanem psychicznym realizują zwykle przez internet, traktując go po prostu jako jedną z płaszczyzn życia, o tyle dla cyfrowych migrantów już samo wejście do sieci, samodzielne jej używanie bywa źródłem satysfakcji. Wybrzmiewa ona wyraźnie w wypowiedzi mężczyzny zapytanego o powody korzystania z sieci: „Jak to powiedzieć? Ambicjonalne, znaczy w stosunku do siebie chciałem pokazać, że jeszcze potrafię, wie pani, coś nowego, czegoś nowego się nauczyć”.
Witamy was cookiesami i breadcrumbsami
A co czeka cyfrowych migrantów za granicą materialnego i wirtualnego? Jakie widoki zobaczą przez okno przeglądarki? Z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić można, że nieprzyjemne. Tubylcy i żyjący od dłuższego czasu w sieci imigranci mają odruchy i narzędzia ułatwiające przedzieranie się przez gąszcz pop-upów, samowłączających się wideo, nieczytelnych układów treści, upchniętych w każdą wolną przestrzeń kontenerów reklamowych sprzedawanych przez Google. Doświadczeni internauci zwykle wyrabiają w sobie ślepotę banerową, często też poprawiają swoje doświadczenie korzystania z sieci, blokując nachalne skrypty i elementy interfejsu wtyczkami do przeglądarki. Jednak im również grozi zagubienie się w „mrocznych schematach” – zwodniczych mechanizmach mających na przykład odwieść użytkowniczkę od usunięcia konta czy skłonić do wyrażenia zgody na materiały reklamowe. Skoro nawet najmłodsze pokolenie tubylców czuje się przeciążone szumem informacyjnym w sieci (według raportu „Młodzi Cyfrowi” z października 2019 roku problem ten dostrzega u siebie co czwarty nastolatek), to o ile poważniejszym wyzwaniem może on być dla osób zupełnie z nią nieoswojonych.
Tych, którzy internet traktują jak swoją ojczyznę, cyfrowa migracja może zachęcić do prób posprzątania wirtualnej przestrzeni. Jak pisali pod koniec ubiegłego roku autorzy analizy przyszłych trendów w projektowaniu UX (doświadczenia użytkownika) z branżowego portalu uxdesign.cc: „Szybkie poruszanie się narobiło sporo bałaganu”. Cytat ten stanowi nawiązanie do wewnętrznego motto Facebooka, używanego przez firmę do 2014 roku, brzmiącego Move fast and break things. Podejście to, którym do dziś inspiruje się wiele przedsiębiorstw internetowych, usprawiedliwia często przedkładanie szybkości rozwoju sieci nad jego jakość. Użytkowników zaś pozostawia z nieprzemyślanymi stronami czy aplikacjami, tworzonymi bez planu, bez refleksji nad łatwością dostępu do kluczowych informacji czy użytecznością oferowanych funkcji.
Szybko rozrastający się internet nie jest też dobrze przystosowany do potrzeb osób z niepełnosprawnościami, w tym często ludzi starszych. Od podmiotów prywatnych można jedynie oczekiwać, że zadbają o zgodność swoich cyfrowych produktów z wytycznymi World Wide Web Consortium. Od podmiotów publicznych jednak powinno się tego żądać. Na szczęście, jak twierdzą autorzy najnowszego Raportu Dostępności przygotowanego przez Fundację Widzialni.org, sytuacja poprawia się. Obecnie ponad 60 procent serwisów administracji publicznej uznać można za dostępne, podczas gdy w 2013 roku odsetek ten wynosił jedynie 1,7 procent.
Optymizm studzą jednak wyniki audytu e-usług oraz aplikacji mobilnych. Spośród tych pierwszych aż 5 na 9 badanych było niedostępnych dla niewidomego konsultanta, wśród drugich zaś wersje na urządzenia marki Apple okazały się mieć wiele błędów. Szczególnie istotne jest to w kontekście planów wprowadzenia przez Ministerstwo Cyfryzacji aplikacji ProteGO, która pomagać ma w kontrolowaniu rozprzestrzeniania się choroby. Na szczęście jej twórcy już zainteresowali się tą kwestią, wersja 1.1 oznaczona jest jako dostępna dla osób z niepełnosprawnościami, niemniej z ostatecznym werdyktem należałoby poczekać na audyt zewnętrznych podmiotów zajmujących się problematyką dostępności.
Kultura zamknięcia w otwartym internecie
Pod względem technicznym internet da się otworzyć na cyfrowych imigrantów. Przy odpowiednim nakładzie pracy, finansowaniu oraz woli kluczowych podmiotów można próbować go poprawić, przeprojektować, niektóre rozwiązania wymyślić od zera. Kultury internetu nie da się jednak tak łatwo zmienić – a stanowi przecież kluczowy problem. Właściwie całą sieć problemów.
Za przykład wziąć można głośne w ostatnich tygodniach zjawisko infodemii. WHO określiło tak „pandemię informacji”, w dużej mierze fałszywych, wywołaną nadprodukcją treści poświęconych wirusowi. Infodemia nie stanowi zagrożenia wyłącznie dla cyfrowych imigrantów, jednak tak samo jak w przypadku wirusowej pandemii to oni stanowią główną grupę ryzyka. Według opublikowanego w ubiegłym roku w magazynie „Science Advances” badania osoby powyżej 65 roku życia udostępniają średnio na Facebooku aż siedem razy więcej treści z portali dezinformacyjnych niż osoby w wieku 18–29 lat. Tezę o większej podatności osób starszych na nieprawdziwe treści potwierdza także metaanaliza badań nad efektem dezinformacji z 2014 roku. Wiele wskazuje więc na to, że nasilający się od lat problem nasycenia internetu fałszywymi informacjami może być przez cyfrową imigrację wzmacniany.
Inną trudność w integracji z wieloma zaangażowanymi użytkowniczkami internetu stanowi sieciowy żargon i autotematyczny humor. Zrozumienie, o czym dyskutują internauci, kiedy żartują, a kiedy są poważni, może być poważnym problemem. Co gorsza, o ile imigranci w świecie materialnym liczyć mogą choćby na pomoc glottodydaktyków, o tyle w świecie wirtualnym ciężko jest podobnego wsparcia szukać. Okazjonalne inicjatywy przegrywają zwykle z tempem przemian kultury sieciowej, przekazywana w ich ramach wiedza szybko się dezaktualizuje. Widać to choćby po regularnie organizowanym plebiscycie na Młodzieżowe Słowo Roku. Upowszechniając najnowszą polszczyznę, sprawia on, że jej „tubylczy” użytkownicy szybko porzucają nagrodzone wyrazy. Jak zwraca uwagę badaczka internetu Magdalena Kamińska: „Sporo jest memów śmieszkujących z plebiscytu na młodzieżowe słowo roku, który zresztą przez internautów może być tak zmanipulowany, by wygrało to, którego sobie życzą. Na drugi dzień wszystkie marki używają tego słowa w sposób nie mający nic wspólnego z intersubiektywnym znaczeniem, pozostają poza tą sferą znaczeniową, kulturową, komunikacyjną”.
Ktoś mógłby powiedzieć, że problem ten dotyczyć będzie jedynie osób chcących korzystać z internetu intensywniej, angażować się w sieci społecznościowe lub poznawać wirtualny folklor. Do korzystania z usług e-administracji czy kontaktu ze znanymi ze świata materialnego osobami nie potrzeba dodatkowych kompetencji językowych. Wszystko to nie zmienia jednak faktu, iż bariera komunikacyjna między wirtualnymi tubylcami i imigrantami pozostaje wyzwaniem.
Internet jaki jest, każdy widzi
W grudniu 2018 roku na łamach „Kontaktu” Hanna Frejlak i Paweł Cywiński tak pisali o stosunku państwa polskiego do imigrantów: „Skuteczna i uczciwa wobec przyjezdnych polityka migracyjna nie może być relacją jednostronną, opartą wyłącznie na katalogu celów i zysków państwa przyjmującego. Nie zapominając o tych wartościach, należy otwarcie wyjść naprzeciw migrantom, sprawiając, aby ich nowe miejsce do życia stało się ich miejscem ulubionym. Przyjezdni, którzy poczują się tu u siebie, wezmą za swoje otoczenie odpowiedzialność i zaczną razem z dotychczasowymi mieszkańcami tworzyć silniejsze społeczeństwo”. Te same cele przyświecać powinny działaniom na rzecz ułatwienia migracji osobom, które chcą zacząć regularnie korzystać z internetu. Patrząc przez pryzmat ich codziennych praktyk i potrzeb, dostrzec można te wyzwania i szanse dawane przez sieć, które zniknęły z pola widzenia ludzi żyjących onlife.
Tak jak rozmowy z imigrantami w świecie materialnym dają nowy ogląd własnego kraju, miasta, własnej kultury czy języka, tak zwrócenie się ku cyfrowym imigrantom jest szansą na świeże, ścierające patynę przyzwyczajeń i oczywistości, spojrzenie na sieć. W ostatnich latach prowadzone na lewicy rozważania na temat gotowości Polski do przyjęcia uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki, czy też kwestii integracji imigrantów z Ukrainy, stanowiły wielokrotnie okazję do refleksji nad stanem krajowych instytucji, wyznawanymi przez społeczeństwo wartościami, problemami gospodarczymi. Cyfrowa imigracja może natomiast stać się zachętą do otwarcia nowych wątków w debacie o społeczeństwie informacyjnym. Jeśli nie zostaną podjęte przez osoby widzące w imigrantach przede wszystkim drugiego człowieka, mogą oni łatwo paść ofiarą tych, którzy patrzą na nich jak na worki z pieniędzmi. Albo mózgi do wyprania.