fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Czy francuska lewica obali system?

Doprowadzając do podziału parlamentu na trzy silne części, Macron mimowolnie otworzył drogę do reformy V Republiki. Lewica musi wybrać: czy wobec politycznego kryzysu oraz ryzyka zwycięstwa skrajnej prawicy chce dążyć do ewolucji systemu politycznego, czy do jego obalenia?
Czy francuska lewica obali system?
ilustr.: Zuzia Wojda

3 grudnia francuski parlament zagłosował z inicjatywy lewicy, do której dołączyło skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen, za obaleniem centroprawicowego rządu Michela Barniera. Nie była to niespodzianka, gdyż od sierpniowych wyborów, które nieoczekiwanie zarządził Emmanuel Macron, francuska izba niższa parlamentu, a więc Zgromadzenie Narodowe, dzieli się na trzy bloki polityczne o porównywalnej sile. Upadek rządu Barniera dowodzi jedynie tego, że stronnictwa te nie są gotowe do trwałej współpracy – przynajmniej na razie.

Podobny impas to ewenement w historii francuskiej V Republiki. System długo opierał się na klasycznej prawicowo-lewicowej dwubiegunowości, co gwarantowało wyłonienie w procesie wyborczym wyraźnego zwycięzcy. Wygrany obóz zaś, dysponując większością w parlamencie, miał wolną rękę do realizacji swojego programu.

Nominowany przez Macrona w zeszły piątek na premiera weteran politycznego centrum François Bayrou, wywodzący się z koalicji popierającej prezydenta, stoi więc przed trudnym wyzwaniem utworzenia rządu, który będzie w stanie się zarówno utrzymać, jak i uchwalić ustawy budżetowe, co staje się sprawą coraz bardziej naglącą. Wybierając na premiera Bayrou – owszem, być może bardziej niż poprzednik nastawionego na poszukiwanie konsensusu – Macron nie zmienił jednak zasadniczo podejścia. Decydując się na nominację kolejnego premiera ze swojego obozu, prezydent liczy, że wywrze presję na opozycję świadomą tego, że jeśli obali kolejny rząd, może przy urnach ponieść odpowiedzialność za utrzymywanie instytucjonalnego impasu.

Jednocześnie partie tworzące lewicową koalicję – a więc właśnie jedną z sił opozycyjnych – są podzielone w ocenie tego, jaką postawę powinna przyjąć lewica wobec nadchodzącego kryzysu ustrojowego. Dylemat ten jest natury zarazem strategicznej, jak i ideologicznej. Z jednej strony, odmawiając jakiegokolwiek kompromisu z obozem rządzącym, lewica może zostać uznana za współodpowiedzialną za blokadę instytucji państwa. Z drugiej, idąc na ustępstwa, ryzykuje rozpad i stawia pod znakiem zapytania wiarygodność wizerunku siły będącej rzeczywistą alternatywą dla neoliberalnej polityki Macrona.

Wszystko to zaś dzieje się na blisko dwa lata przed wyborami prezydenckimi, które będą kluczowe dla przyszłości Francji – a więc także Europy.

Prezydencki poker

Przypomnijmy: niespodziewanie ogłoszone w czerwcu przez Macrona wybory, które doprowadziły do opisywanego paraliżu, były odpowiedzią na wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego, w których Zjednoczenie Narodowe (RN) zajęło pierwsze miejsce, zdobywając dwa razy więcej głosów niż lista poparta przez obóz prezydencki. To efekt między innymi podejmowanych przez tę partię prób znormalizowania swojego wizerunku w oczach francuskich wyborców (w samej Francji mówi się o tym jako o „dediabolizacji”). Mimo to trzeba pamiętać, że RN – założone w latach 60. przez wywodzących sie z rozmaitych skrajnie prawicowych ruchów aktywistów (wraz z Jean-Marie Le Penem współzakładał ją były członek francuskiego oddziału Waffen-SS) – wciąż szerzy poglądy zgodne z tradycją polityczną pochodzącą z państwa Vichy. W tym między innymi fundamentalnie ksenofobiczną koncepcję państwa, krytykę demokratycznych instytucji i praw człowieka, oraz konserwatywną wizję społeczeństwa opierającego się na tak zwanych „tradycyjnych wartościach”.

W reakcji na zaistniałą sytuację, z obawy, że doprowadzi ona do pierwszych od czasów II wojny światowej rządów skrajnej prawicy w kraju, francuska klasa polityczna zmobilizowała się, by uniemożliwić RN dojście do władzy.

Jednym z objawów tej mobilizacji były decyzje podjęte na lewicy. Postanowiła ona nawiązać do dziedzictwa legendarnego Frontu Ludowego z 1936 roku. Wówczas, właśnie po to, by przeciwstawić się rosnącemu w siłę faszyzmowi, siły pod przywództwem socjalisty Léona Bluma połączyły stronnictwa od centrolewicy po komunistów. W 2024 roku francuska lewica zdołała zaś zjednoczyć się pod sztandarem Nowego Frontu Ludowego (NFP). Co więcej, w ekspresowym czasie uzgodniła także wspólny program działań do podjęcia w razie zwycięstwa.

Dzięki mobilizacji francuskich wyborców – frekwencja była najwyższa od dwudziestu lat – RN, choć uzyskał największą w historii liczbę posłów, został odizolowany od władzy. Niespodziewanie to właśnie zjednoczona lewica wyszła z wyborów jako najsilniejsza siła polityczna, zdobywając blisko 1/3 mandatów w nowym Zgromadzeniu Narodowym. Podbudowana nieoczekiwanym sukcesem zaapelowała o bezwarunkową nominację na stanowisko premierki dla wspólnej kandydatki Lucie Castets. W interpretacji lewicy wyborcy wskazali ją bowiem jako alternatywę wobec wzmacniającej RN neoliberalnej polityki Macrona, co uprawniało ją do podjęcia przynajmniej próby utworzenia rządu, który następnie wdrożyłby w życie koalicyjny, lewicowy program.

Macron, którego partia wyszła z wyborów mocno osłabiona, ale która w nieformalnej koalicji z konserwatywnymi Republikanami (LR) utworzyła najliczniejszy blok polityczny w Parlamencie, dysponujący nieco ponad 1/3 posłów, zdecydował się jednak powołać na stanowisko premiera wspomnianego Barniera, członka Republikanów. Uznając tę decyzję za sprzeczną z wynikami demokratycznych wyborów, lewica od samego początku stała się twardą opozycją wobec nowo utworzonego rządu. Gabinet ten utrzymywał się zaś trzy miesiące dzięki Zjednoczeniu Narodowemu, które w zamian za wsparcie oczekiwało ustawowych ustępstw.

Lewica okradziona?

Stan rzeczy, który wyłonił się po wyborach, był więc paradoksalny pod niejednym względem. Powołany w ich efekcie premier dowodził koalicyjnym rządem opierającym się na mocno osłabionym stronnictwie prezydenckim, które mimo przegranych wyborów nie dokonało żadnych istotnych zmian w swojej polityce i programie. Co gorsza, przetrwanie owego rządu było warunkowane brakiem poparcia skrajnej prawicy dla wotum nieufności. Tym samym rząd zmuszony był do uwzględniania niektórych z jej ksenofobicznych propozycji. Ostatecznie więc sytuacja polityczna odwróciła się diametralnie względem tej zarysowanej przez rezultat wyborów, w którym jasno zaznaczył się opór dużej części Francuzów przeciwko dojściu skrajnej prawicy do władzy.

Między innymi w tym kontekście osobę przyzwyczajoną do funkcjonowania w tradycyjnej demokracji parlamentarnej zadziwiać może opisana postawa francuskiej lewicy w powyborczych negocjacjach. Czy nie lepiej byłoby usiąść do stołu i ustalić możliwość wspólnego działania, zamiast odmawiać jakiegokolwiek kompromisu w kwestii realizacji własnego programu? Czy nie lepiej było poszukać „kandydata lub kandydatki środka”, zamiast apelować o nominację dla Castets? Czy podobna bezkompromisowość ma sens, gdy dysponuje się niecałą 1/3 miejsc w nowo wybranym parlamencie?

Działania lewicy są jednak absolutnie typowe dla tradycji politycznej ugruntowanej w V Republice, która jest republiką parlamentarną, ale jednak z wyjątkowo silną pozycją prezydenta. Realizacja programu, na podstawie którego prezydent i popierająca go partia zostają wybrani, stanowi źródło demokratycznej legitymacji dla rządzącego obozu. Realnie do kompromisów więc nie dochodzi: aby zapewnić wybranemu prezydentowi możliwość wdrożenia jego wizji, wybory parlamentarne odbywają się zaraz po prezydenckich, gwarantując mu w efekcie wygodną większość. W tym układzie rolą Zgromadzenia Narodowego – zdominowanego przez jedną siłę polityczną – jest udzielanie niezachwianego poparcia polityce prowadzonej przez głowę państwa. Z tego powodu możliwość swobodnej realizacji przygotowanego programu jest istotnym elementem francuskiej gry demokratycznej, ponieważ to ta swoboda umożliwia dokonanie rzeczywistych zmian w prowadzonych politykach publicznych.

Lewica jako autorka programu, który uzyskał największe poparcie w sierpniowych wyborach, uznała więc, że prezydent i jego sojusznicy – oficjalni i cisi – pozbawili ją należnego jej prawa do zaproponowania alternatywy wobec bezkompromisowo prowadzonej przez ostatnich siedem lat polityki Macrona.

Czy system upadnie?

Niezależnie od dalszego rozwoju wypadków prezydent najprawdopodobniej nie powierzy lewicy inicjatywy tworzenia rządu w ogóle. Ani polityczny kontekst, ani konstytucyjne zasady go do tego nie zmuszają. Aktualny podział francuskiego parlamentu na trzy potrwa do co najmniej sierpnia 2025 roku, kiedy to Macron będzie mógł, jeśli się na to zdecyduje, ponownie rozwiązać Zgromadzenie Narodowe i zarządzić nowe wybory. W międzyczasie przed Francją stoją jednak liczne wyzwania, z których pierwszym i najpilniejszym jest uchwalenie budżetu na przyszły rok, co w wyniku upadku rządu Barniera wciąż się nie wydarzyło – i to pomimo pogarszającego się stanu finansów publicznych.

Wszystkie te czynniki sprawiają, że francuski parlament będzie musiał dla dobra kraju wyzwolić się z charakteryzującej go aktualnie bezkompromisowej mentalności. Paradoksalnie bowiem impas, w którym znajduje się Francja, jest nie tylko wyzwaniem, ale też szansą na zmianę dominującego w niej sposobu rządzenia. Fundamentalnym pytaniem jest jednak to, czy wzmocnienie roli parlamentu i kultury politycznego kompromisu we francuskim systemie politycznym samo w sobie wystarczająco odpowiada na pogłębiający się kryzys zaufania do klasy politycznej oraz rozprzestrzenianie się w społeczeństwie i przestrzeni publicznej faszyzmu. Odpowiedź nie jest oczywista, w efekcie czego połączony intencją obalenia rządu Michela Barniera Nowy Front Ludowy wydaje się coraz bardziej podzielony w kwestii wyboru postawy, którą powinien przyjąć wobec nadchodzącego rządu Françoisa Bayrou.

Zwolennikami najtwardszej linii w stosunku do rządzącego obozu są sytuujący się najbardziej na lewo członkowie Francji Nieujarzmionej (LFI) Jean-Luc’a Mélenchona. Dla Nieujarzmionych, apelujących o obalenie przyszłego rządu Bayrou od momentu ogłoszenia jego nominacji, jakiekolwiek ustępstwo na jego rzecz oznaczałoby osłabienie wiarygodności lewicy w oczach jej wyborców. Sytuacja taka byłaby więc sprzeczna z celem spozycjonowania się w oczach Francuzów jako wiarygodna alternatywa dla skrajnej prawicy, która żywi się rozczarowaniem obywateli przestarzałą i przebrzmiałą klasą polityczną. Ponadto według Mélenchona doprowadzenie do instytucjonalnego paraliżu mogłoby sprowokować nieuniknioną konfrontację sił lewicy i skrajnej prawicy w następnych wyborach prezydenckich. Patrząc z czysto instytucjonalnego punktu widzenia, stanowisko LFI jest paradoksalnie bardzo spójne z „bonapartyjską” tradycją polityczną panującą w czasach V Republiki. Jej celem jest doprowadzenie do sytuacji, w której przywódca – tutaj: prezydent – będzie dysponował środkami do bezkompromisowego przeprowadzenia głębokich reform w imieniu narodu, który po to go wybrał.

Jednocześnie politycy bardziej umiarkowanej Partii Socjalistycznej (PS) wydają się coraz bardziej skłonni do współpracy z koalicją prezydencką. Jeśli nawet nie są na razie otwarci na utworzenie z nią wspólnego rządu, to rozważają zobowiązanie się do niegłosowania za kolejnym wotum nieufności w zamian za gwarancję rezygnacji z pewnych posunięć, które zaprzeczałyby wartościom partii. Może tu chodzić na przykład o ustawy wprowadzające ostre cięcia w wydatkach publicznych czy też ograniczanie wymiaru pomocy społecznej dla imigrantów. Socjaliści nie chcą się bowiem przyczyniać do instytucjonalnego paraliżu i pozbawiać lewicę możliwości jakiegokolwiek wpływania na politykę rządu. Gotowi do ustępstw w sprawie początkowego programu NFP, zbliżają się więc do wzmacniania tendencji do urzeczywistniania się we Francji klasycznej formy ustroju parlamentarnego.

***

Różnice w podejściu poszczególnych partii Nowego Frontu Ludowego odzwierciedlają nie tylko rozbieżności co do oceny tego, jaka strategia wyborcza jest najbardziej opłacalna. Dotyczą one także sposobu, w jaki partie te postrzegają otaczające je instytucje polityczne. Choć podziały te są fundamentalne, francuska lewica musi znaleźć równowagę między bardzo różnymi podejściami, jeśli chce utrzymać jedność. Jedność, która jest absolutnie niezbędnym warunkiem jej dojścia do władzy. W szerszej perspektywie sytuacja panująca we Francji zdaje się stawiać fundamentalne – dotyczące roli oraz metody działania – pytania całej europejskiej lewicy w obliczu obserwowanego w Europie coraz bardziej niepokojącego zjazdu w prawo.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×