To nie jest przesada: niektórym biskupom, skoro sami nie podają się do dymisji, a Watykan zwleka z ich odwołaniem, należałoby się wywiezienie ich na taczkach. Jak metropolicie szczecińsko-kamieńskiemu, arcybiskupowi Andrzejowi Dziędze.
Wystarczająco wiele wiemy o tym, jak latami uczestniczył – ramię w ramię z innymi biskupami, między innym Sławojem Leszkiem Głódziem – w tuszowaniu sprawy księdza Andrzeja Dymera, uznanego przez kościelne trybunały winnym wykorzystywania seksualnego dzieci. Wraz z Głódziem przez kolejne lata wstrzymywał kościelny proces drugiej instancji. Przywrócił Dymera z bocznego toru, powołał na eksponowane stanowisko związane z działalnością opiekuńczo-leczniczą diecezji. Próbował wciągnąć do rozgrywki o jego wybielenie ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary, kardynała Gerharda Ludwiga Müllera. Nie chciał upublicznić wyroku z procesu kanonicznego drugiej instancji. Więcej na ten temat można przeczytać w monumentalnym, kilkuodcinkowym śledztwie dziennikarskim Zbigniewa Nosowskiego (pierwszy odcinek cyklu „Przeczekamy i prosimy o przeczekanie”: tutaj).
To by wystarczyło, by mieć dość pozostawania Dzięgi na stanowisku, a to nie jedyna jego przewina na polu krycia księży wykorzystujących seksualnie dzieci.
Nic dziwnego więc, że wiele osób wścieka się, że wciąż pełni funkcję. Część: na niego samego, że nie poczuwa się do dymisji – ale czegóż spodziewać się po kimś, kto latami krył seksualnego oprawcę dzieci? Część: na Watykan, w którym postępowanie względem Dzięgi wlecze się niemiłosiernie (na pewno niemiłosiernie względem ofiar), a wszelkie decyzje odnośnie do polskich biskupów raczej kapią i to w sposób całkowicie nieprzejrzysty. Andrzej Dzięga to oczywiście nie jedyny biskup, który powinien nareszcie opuścić stanowisko. Ale dla rozważań o słusznym gniewie wiernych i sposobach jego artykulacji – trzymajmy się tego przykładu.
Zatem jeszcze raz: czemu nie okupuję, czemu nie okupujemy budynków kurii w Szczecinie?
Niewystarczające odpowiedzi
Możliwych odpowiedzi jest kilka.
Pierwsza: część osób wcale nie czuje gniewu, gdy myśli o arcybiskupie Dziędze. Mimo wielu dziennikarskich materiałów na temat sprawy księdza Dymera, część wiernych nie wie, że Dzięga w niej zawinił – i jak bardzo. Część być może nawet coś słyszała, ale w winę arcybiskupa nie wierzy. Na przykład media ojca Tadeusza Rydzyka – mające autorytet u części wiernych – konsekwentnie bronią oskarżanych o zaniedbania i tuszowanie przestępstw biskupów nawet wtedy, gdy dowody przeciwko nim są niezbite. Czasem przestają – a czasem nie – gdy Watykan ogłosi sankcje. Ale o ewentualnych karach Stolicy Apostolskiej co do zasady nie informują. Kolejna grupa wiernych być może nawet uznaje, że ten czy inny biskup – na przykład Dzięga – czegoś „nie dochował”, ale uznaje to za – no właśnie – niedopatrzenie, błąd, „mylne rozeznanie”.
To oczywiste, dlaczego takie osoby nie będą okupować kurii.
Ale ja się przecież z nimi nie zgadzam.
Druga odpowiedź: poziom klerykalizmu w myśleniu wielu polskich katolików i katoliczek jest tak wysoki, że istotnej grupie wiernych trudno przyjąć, że biskup – następca apostołów, pasterz diecezji, mianowany przez papieża etc. – może nie tylko się mylić (to jeszcze idzie pomyśleć), ale też zachowywać się po prostu podle, drańsko, tudzież – od oceniania czego rzecz jasna są prokuratura (czego w Polsce nie chce robić) i sądy – przestępczo. A tak po prostu jest. Dlatego takim echem odbiło się, gdy Misza Tomaszewski napisał biskupom Markowi Jędraszewskiemu i Stanisławowi Gądeckiemu: „Jesteście skończeni” po tym, jak na pamiętnej konferencji prasowej z 2019 roku relatywizowali i rozmywali sprawę gwałtów na dzieciach dokonywanych przez osoby duchowne. Tak mówić na biskupa? W głowie się nie mieści! Co dopiero więc myśleć o siłowym zajmowaniu pomieszczeń czy mazaniu po kurialnych murach?
Ale ja przecież myślę.
Trzecia: prawo kanoniczne. Według kanonu 1370 stosowanie przymusu fizycznego wobec biskupa podlega „interdyktowi wiążącemu mocą samego prawa”. Innymi słowy: wykluczeniu z dostępu do sakramentów (choć bez ekskomuniki – tę zaciąga ktoś, kto stosuje fizyczny przymus wobec papieża). Wywiezienie biskupa na taczkach z pewnością podpada pod ten kanon. Czy także okupacja budynków kurialnych? To kwestia podlegająca interpretacji. Niemniej kanon 1373 głosi, że ukarany interdyktem – albo innymi sprawiedliwymi karami – powinien być także ktoś, kto publicznie prowokuje podwładnych do nieposłuszeństwa wobec biskupa, a samą „sprawiedliwą karą” – ten, kto (kanon 1375) „przeszkadza w swobodnym wypełnianiu posługi, wyboru lub władzy kościelnej albo w zgodnym z prawem korzystaniu z dóbr sakralnych lub innych dóbr kościelnych, albo wywiera nacisk na wyborcę lub wybranego bądź tego, kto wykonał akt władzy lub posługę kościelną”.
Trudno uznać, że nawet pokojowa okupacja budynków kurii nie podlega pod żaden z tych kanonów. Zarazem dla wielu wiernych to znacząca, fundamentalna sprawa – dostęp do sakramentów. Dla mnie również.
Ale i to odpowiedź niewystarczająca, skoro uważam, że są sprawy, w których obywatelskie (czy też – „wierne”?) nieposłuszeństwo ma rację bytu. Sprawiedliwość dla gwałconych dzieci z pewnością do nich należy.
Czwarta możliwa odpowiedź: dla wielu wiernych – choć chyba nie dla wszystkich biskupów – znaczącą sprawą jest także Ewangelia. Wezwania, by zło dobrem zwyciężać. By nie odpowiadać przemocą. By nadstawiać drugi policzek. To sprawia, że niechętnie sięgamy po przemoc, agresję, oblewanie farbą, pięść i taczki. Ale jak długo można godzić się na poniewieranie godności dzieci Bożych na naszych oczach? Czy w którymś momencie nie trzeba nie tylko powiedzieć „stop”, ale też dać temu wyraz? Właśnie w imię Ewangelii? Nie chodzi przecież o bicie kogokolwiek. Darujmy już nawet wizje oblewania farbą człowieka (nie murów) czy wywożenia na taczkach. Ale owa uparta, oparta na biernym oporze, pozbawiona agresji, nieruchoma okupacja holu kurii albo gabinetu arcybiskupa? Czemu nie?
Niewygodna prawda
Piąta możliwa odpowiedź to ogólna niechęć do podobnych metod w polskim społeczeństwie. Szeroko o tym opowiadają inne teksty z aktualnej odsłony Magazynu Kontakt, choćby wywiad z Andrzejem Lederem. Nie mamy w zwyczaju działać w podobny sposób. A jednak się to zdarzało. Okupowanie gabinetów urzędników uskuteczniali lokatorzy wspierani choćby przez Piotra Ikonowicza. Korytarze sejmowe zajmowały osoby z niepełnosprawnościami wraz z opiekunami i opiekunkami. Nieuczciwych szefów zakładów na taczkach wywozili związkowcy. Rolnicy rozsypywali zboże na torach czy blokowali drogi. To nie palenie samochodów czy wybijanie witryn.
Wciąż więc nie wiem: czemu nie?
Szósta: trzeba się skupić na osobach skrzywdzonych. Nie na krytyce biskupów – jakkolwiek by na nią zasługiwali, zwłaszcza tacy jak Andrzej Dzięga: osobiście umoczeni. Trzeba wspierać osoby skrzywdzone, nieustannie podkreślać swoje zaufanie do ich relacji, otwartość na ich doświadczenie, to, że nie są niczemu winne, wspierać finansowo inicjatywy oferujące pomoc psychologiczną i prawną. Przecież również dlatego zaangażowałem się na pierwszym etapie w powstanie inicjatywy „Zranieni w Kościele”. By robić swoje.
Ale domaganie się dymisji biskupów takich jak Andrzej Dzięga nie jest krytykanctwem czy walką o wpływy. Jest wołaniem o sprawiedliwość dla osób skrzywdzonych. Również ona jest istotnym elementem pomagającym stanąć na nogi, pozbierać się, żyć dalej w poczuciu uznania krzywdy i rozliczenia winnych: nie tylko sprawców, ale także tych, którzy ich chronili przed odpowiedzialnością. Domaganie się dymisji jest też wołaniem o odpowiednie przyjmowanie zgłoszeń kolejnych osób pokrzywdzonych. O rzetelne badanie ich krzywd. O uczciwe procesy w następnych sprawach. Innymi słowy: to wprost dbanie o dobro osób skrzywdzonych.
Siódma możliwa odpowiedź: biskupi mnie już nie interesują. Jako dziennikarz zajmuję się ich działaniami z zawodowego obowiązku. Ale nie potrzebuję ich do praktykowania mojej wiary. Nie czekam na ich głos w niemal żadnej sprawie. Słucham, gdy to, co mówią, daje światło, nadzieję, zrozumienie Słowa. Ale nie przejmuję się, gdy gadają bzdury.
To jednak przywilej osoby, która nie musi myśleć o zgłaszaniu swojej krzywdy właśnie w kurii, którą rządzi konkretny biskup. Mogę nie słuchać Andrzej Dzięgi. Osoba skrzywdzona przez duchownego archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej, która chciałaby rozpoczęcia kościelnego dochodzenia w jego sprawie, nie ma podobnego wyboru.
Tym sposobem dochodzę do odpowiedzi ósmej. Niewygodnej, ale w moim przypadku chyba najprawdziwszej. Brzmi ona: nie wiem. Nie wiem, czemu nie okupuję, czemu nie okupujemy kurii biskupa Andrzeja Dzięgi i paru jego kolegów. Naprawdę nie wiem, czemu tego nie zrobimy. Powinniśmy. A jednak nie jestem na to gotów. Wiem, że póki co nie pójdę usiąść na podłodze ani w Szczecinie, ani w innej diecezji, ani w nuncjaturze apostolskiej.
I nie uważam, że to dobrze.