fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Czas dla Stworzenia

Głęboko wierzę w to, że bycie chrześcijaninem na początku XXI wieku oznacza konieczność dołożenia do tej drugiej ręki raportów alarmujących o katastrofie klimatycznej i stanie naszej planety.
Czas dla Stworzenia
ilustr.: Christina Yavorchuk

Co roku chrześcijanie na całym świecie łączą się w ekumenicznej modlitwie i działaniach na rzecz planety. Czas dla Stworzenia rozpoczyna się 1 września – w dniu modlitwy za stworzenie, ustanowionym przez patriarchę ekumenicznego Dymitra I w 1989 – i trwa do 4 października, czyli dnia wspomnienia w Kościele katolickim świętego Franciszka z Asyżu, patrona ekologów.

Niezwykle ważna dla mnie postać, ksiądz Franciszek Blachnicki (1921 – 1987), mówił, że być prawdziwym chrześcijaninem to iść przez życie z Pismem Świętym w jednej i rocznikiem statystycznym w drugiej ręce. Głęboko wierzę w to, że bycie chrześcijaninem na początku XXI wieku oznacza konieczność dołożenia do tej drugiej ręki raportów alarmujących o katastrofie klimatycznej i stanie naszej planety.

Tegoroczny Czas dla Stworzenia przebiega pod hasłem „Wsłuchaj się w głos stworzenia”. Jestem przekonana, że to zatrzymanie i wsłuchanie się w niego jest nam niezbędne, choć może rodzić więcej pytań niż gotowych odpowiedzi.

Dzień pierwszy (Rdz 1, 1-5)

Od czego zacząć? Może od widoku Drogi Mlecznej gdzieś w Bieszczadach? Albo od nocnej wędrówki w górach, gdy czołówka współtowarzysza szlaku rozświetla tylko kilka kolejnych kroków, a Ty patrzysz w zarośla dookoła, myśląc o zastygłych w nich, niewidzialnych dla twoich oczu zwierzętach, i jest w tym trochę bania się i trochę ekscytacji?

A może po prostu od sierpniowego wieczoru, gdy oglądaliśmy Perseidy z pewnym małym człowiekiem. Gwiazdy okazały się „głupie”, bo spadały zbyt opieszale, przynajmniej jak na cierpliwość trzylatka. Za to fascynujące dla niego było bieganie z latarką i podglądanie śpiących ślimaków.

Nosisz swoje małe, osobiste wspomnienia z ciemności? Jakie one są? Piękne? Straszne? A może i takie, i takie – równocześnie?

Rabin David Seidenberg napisał kiedyś, że widok rozgwieżdżonego nieba powinien być jednym z przyrodzonych praw człowieka. I że gdyby patriarcha Abraham usłyszał obietnicę o potomstwie tak licznym, jak gwiazdy na niebie w Nowym Jorku albo Tel Awiwie, zabrzmiałaby ona raczej licho.

Człowiek to dziwne stworzenie. Zafascynowani naszą umiejętnością okiełznania nocy, budujemy miasta, które nigdy nie zasypiają, by za chwilę, z szyszynkami oszalałymi od latarni, neonów oraz błękitnej poświaty smartfonów i laptopów, szukać remedium na bezsenność. Produkujemy suplementy diety i okulary z pomarańczowymi szybkami, prowadzimy badania i piszemy poradniki, jak spać.

Radzimy sobie z tym, jak umiemy: raz lepiej, raz gorzej. Jednak na sumieniu mamy też świeżo wyklute żółwie morskie, które – ogłupione światłami z nadbrzeżnych hoteli – nie potrafią znaleźć drogi do morza; migrujące ptaki, które na zanieczyszczonym światłem niebie tracą z oczu gwiazdy, pełniące funkcje punktów orientacyjnych czy obijające się o miejskie latarnie ćmy i chrabąszcze.

O śnie mówi się czasem, że to mała śmierć. Coraz częściej zwraca się też uwagę, że zdrowy i regularny sen jest nam niezbędny do życia. Sen – mała śmierć, bez której nie moglibyśmy żyć.

Chyba łatwiej byłoby mi wierzyć w Pana Boga, który na początku, w pierwszym dniu stworzenia, zalał nasz świat łagodnym, bezpiecznym, niegasnącym światłem. Ale On zachował się inaczej: stworzył światło i ciemność.

„Przyszłość maluje się ciemno, co ostatecznie, jak uważam, jest na tę przyszłość perspektywą najlepszą” – napisała Virginia Woolf.

Wejść w noc.

Tę, w której nie wiemy, gdzie zastanie nas świt i czy będzie w ogóle.

Tę, w którą niewinny skazaniec z krzyża łka o Bogu, który opuścił samego siebie.

Tę, w czasie której toczy się walka. Wychodzi się z niej z przetrąconym biodrem i wywalczonym błogosławieństwem.

W noc, w którą wciąż rodzą się najpiękniejsze sny i są płodzone dzieci.

Dzień drugi (Rdz 1, 6-8)

Najważniejsze jest to, co niewidzialne.

Pamiętacie, jak rysowaliście widoczki w przedszkolu? Cienki, niebieski pasek na górze kartki i zielony na dole nieświadomie oddają uproszczenie poznawcze, że pomiędzy porozrzucanymi obiektami (dom, drzewko, ptaszek, motylek) pozostaje wielkie nic. Jednak nasza rzeczywistość to nie czysta kartka.

Jak pisze Urszula Zajączkowska w swojej książce „Patyki, badyle”, „powietrze to materia. W jednym jego metrze sześciennym jest ponad kilogram dygoczących cząsteczek, które przy spotkaniu z naszym ciałem biją w nie, dziko tłuką, niektóre się odbijają, inne na krawędziach rąk, nóg, nad głową, wokół twarzy przesuwają się przezroczystością, suną podmuchami z ust, by zaraz wpaść w wiry i turbulencje, gdy tylko zwolnimy po sobie miejsce.”

Za naszymi plecami i poza zasięgiem naszego wzroku trwa nieustanny taniec. Atomy tulą się do siebie, tworząc cząsteczki; te z kolei zderzają się ze sobą, łącząc się w związki chemiczne lub rozpadają. Azot, tlen, argon i dwutlenek węgla, a razem z nimi: hel, neon, wodór, ozon i inne. Wszystkie łagodnie poddają się nieustępliwej sile ciążenia, tworząc w ten sposób wokół trzeciej planety od Słońca wyjątkową mieszankę, umożliwiającą istnienie życia.

Jest w tym coś z najczulszego gestu przykrycia kocem, że Najwyższy otulił nas wieloskładnikową powłoką chroniącą przed promieniowaniem kosmicznym i ultrafioletowym. Atmosferyczna kołderka zatrzymuje część energii cieplnej odbijanej przez Ziemię, dając nam dogodną dla ludzkiej egzystencji temperaturę.

Do czasu.

Naukowcy mówią o tym już od dawna, a im bardziej widoczne są bezpośrednie efekty, tym bardziej słyszalny jest ich głos. Gospodarka oparta na paliwach kopalnych sprawia, że od lat 50. XX wieku struktura atmosfery zmienia się, jak nigdy dotąd w wielomiliardowej historii świata. Pompujemy w nią gazy cieplarniane. Zamiast z przytulną kołderką, mamy do czynienia z nieznośnym, zagrażającym życiu efektem szklarni. Klimat zmienia się z roku na rok i napędza bezprecedensowe zmiany w środowisku: zakwaszenie oceanów, coraz częstsze i gwałtowniejsze anomalie pogodowe, wywołując upał, który zabija. W lipcu 2022 roku mogliśmy przeczytać o 510 ofiarach wysokich temperatur w przeciągu tygodnia – w samej tylko Hiszpanii. Z globalnym ociepleniem nie radzą sobie koralowce, sosny i jodły, oceaniczny plankton; nie radzą sobie z nim również lodowce. Wielkie lodowe olbrzymy topią się jak lody na patyku w zbyt upalny dzień, podnosząc poziom mórz i oceanów.

Przerażeni próbujemy naśladować gest Boga. Rozwijamy na lodowcach potężne płachty odbijającego światło materiału. Patrzymy na ich potężne cielska, opatulone ochronną kołderką. Oddychamy z ulgą. Próbujemy nie myśleć, że choć nasz wysiłek odsunął to w czasie, ciągle czujemy na plecach oddech nieuchronnego.

Dzień trzeci (Rdz 1, 9-13)

Prawdziwa maestria Stwórcy objawia się w miękkich podziałach. Trzeciego dnia oddzielił wody od powierzchni suchej, ale – jak można się łatwo przekonać – nie był w tym zbyt precyzyjny.

Stworzył przecież mokradła. Od początku wiedział to, o czym dziś próbują (nie zawsze skutecznie) przekonywać nas klimatolodzy, hydrolożki i aktywiści na rzecz środowiska. Grząskie bagna, nasiąknięte wodą niczym gąbka torfowiska, rozlewiska, łąki łęgowe – wszystkie one są dobre. To skarbnice gatunków flory i fauny, naturalne zbiorniki gromadzące wody opadowe, którą oddają w okresach suszy; to również magazyny torfu wiążącego dwutlenek węgla – czyli naturalna ochrona przed globalnym ociepleniem, samoregulujące się, połączone niezliczoną siecią powiązań ekosystemy.

Tymczasem ludzie wciąż próbują zawzięcie z nimi walczyć. Budują rowy i kanały, żeby naprawić „niedokładne” dzieło Pana Boga – oddzielić suche od mokrego. Chcą ujarzmić kapryśnie rozlewające się rzeki, wsadzić je w gorset z betonu, nadać im równy, wartki bieg za pomocą systemów zapór, progów, jazów i stopni. Przebudowują je na swoją modłę, zaprzęgają do swoich celów – rzeka ma być autostradą, tanią siłą roboczą dla elektrowni, ewentualnie przyjaznym kąpieliskiem. Ma służyć człowiekowi.

Bóg wiedział, że rzeki do życia potrzebują nieregularnych brzegów, łachów, okresowo zalewanych łąk i lasów. Wiedział, że sztywne podziały jej nie służą.

Czy takie podziały komukolwiek przyniosły kiedyś coś dobrego?

Żył kiedyś pewien rybak, który bardzo lubił dzielić świat na święte i grzeszne, czyste i brudne, jasne i ciemne. Jednak w swoim życiu spotkał Człowieka, który nauczył go, że czysty też potrzebuje czasem umyć sobie nogi, że jeden – i ten sam człowiek – może być równocześnie posłańcem Boga i kanałem dla podszeptów szatana. Że sprawiedliwy czasem musi cierpieć i nic się nie da z tym zrobić. Że dojrzałość polega na tym, żeby dać się zaprowadzić tam, gdzie się nie chce. Że tylko ten, który wie, co to znaczy zachwiać się i złamać, zasługuje na imię Petrus – Skała.

Dzień czwarty (Rdz 1,14-19)

Przyznam, że kiedy próbuję myśleć o rozmiarach wszechświata, zaczyna kręcić mi się w głowie. Czy to możliwe, że – gdy tu i teraz toczą się moje osobiste dramaty – gdzieś tam rodzą się i umierają gwiazdy, zderzają galaktyki, a wszechświat rozszerza się coraz szybciej i szybciej? I że dzieje się to tak daleko, że moje miary czasu zaczynają być niewystarczające? Że gwiazda, której światło nadal podziwiam, od dawna jest już martwa?

Trudno to pojąć, że spodobało się Panu Bogu w tak ogromnym kosmosie, w jakiejś jednej z prowincjonalnych galaktyk, na trzeciej planecie od Słońca, umieścić nas – „trzciny nadwątlone”. I że chciał, żeby były to „trzciny myślące”.

„To mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości” – powiedział Neil Armstrong 21 lipca 1969 roku, stawiając swoją lewą stopę na powierzchni srebrnego globu. Kiedy piszę te słowa, trwają właśnie przygotowania do misji Artemis – pierwszego od zakończenia projektu Apollo załogowego lotu na Księżyc. Być może, kiedy to czytasz, statek już wystartował. Tym razem w kabinie załogi siedzą manekiny, ale już przy kolejnym locie – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – zastąpią ich astronauci z krwi i kości.

Elon Musk wciąż snuje swoje marzenia o kolonizacji Marsa, podsycane solidną porcją dolarów. Projektuje kosmiczne miasta: testuje rakiety i prowadzi badania.

Mogłabym spuentować, że to wszystko niepotrzebne. Że taka pycha nas zgubi. Że swoim nienasyceniem i chęcią podboju doprowadziliśmy naszą planetę na skraj katastrofy. Że powinniśmy nabrać pokory i usiąść na tyłku. Że od zarania dziejów toczy się w nieskończoność ta sama historia. Kiedy tylko kończyły się nam zasoby, wyruszaliśmy na poszukiwanie nowych ziem, które potem znów wysysaliśmy do cna. W końcu, gdy wyeksploatowaliśmy całą planetę, nabraliśmy apetytu na więcej – ruszyliśmy więc poza nią. Być może w związku z tym powinniśmy więc zamieszkać w chatkach z gliny, w ciszy i spokoju hodować własne ziemniaki i pomidory. Tylko… skąd wzięlibyśmy te pomidory i ziemniaki, gdyby nie Kolumb i jego szalona wizja zachodniej drogi morskiej do Indii?

Lubię metaforę o dwóch wilkach, które towarzyszą nam na co dzień. Jeden jest łagodny i dobry, drugi pełen gniewu i agresji. Podobno trzeba karmić tylko tego pierwszego, wtedy drugi zdechnie. Uważam jednak, że skoro w każdym z nas są już dwa, to najwyraźniej obydwa są potrzebne. Zanim ten drugi zdechnie, to oszalały z głodu będzie kąsał i atakował na oślep. Może po prostu nieustannie trzeba próbować jakoś się z nimi ułożyć?

A Ty – co myślisz?

Dzień piąty (Rdz 1, 20-23)

Wszystko, co żyje, wyśpiewuje Jego chwałę.

Ośmiornice, które dwie trzecie swoich neuronów wydelegowały poza centralny mózg, na działające niezależnie od niego ramiona.

Delfiny butlonosy, które w oceanicznych głębinach, w niezrozumiałym dla nas języku, wołają siebie po imieniu.

Aksolotle, które (jakby wzięły sobie do serca „Kto z was nie jest jak dziecko, ten… i tak dalej) nigdy nie stają się dorosłe.

Ślimaki, które swoimi muszlami wyłamują się z reżimu symetrii.

Wonnice piżmówki, które noszą na swoich wątłych sześciu nogach obezwładniający zapach miłości.

Wyraki upiorne, które śpią zawsze z jednym otwartym okiem.

Leniwce, które z pomocą ćmy Cryptoses choloepi, hodują smakowite glony na własnym brzuchu.

Cudowronki, których tańce godowe przypominają nam, że to, co celowe, może też być nieziemsko piękne.

 

Ale też:

Danaidy wędrowne, których delikatne serca nie wytrzymują w zderzeniu z miejskim hałasem.

Foki mniszki karaibskie, które są nafaszerowane mikroplastikiem.

Ropuchy, które wraz z tlenem pochłaniają przez skórę zanieczyszczenia powietrza.

Niedźwiedzie polarne, które już niedługo nie będą miały dokąd uciekać przed wszechobecnym gorącem.

Dronty dodo – mali męczennicy, którym za ufność i łagodność odpłacono masową zagładą.

I te, bezimienne, które zdążyły wyginąć, nim udało się nam je poznać.

Dzień szósty (Rdz 1, 24-31)

Jest taka anegdota (przypomniana przez Wojciecha Bonowicza) o tym, jak ksiądz Tischner podczas mszy dla dzieci opowiadał o dziele stworzenia i zapytał, które ze stworzeń najbardziej się Panu Bogu udało. Do mikrofonu podeszła mała dziewczynka i głośno powiedziała: „Chyba ja”.

W dobie antropocenu ta historyjka brzmi naprawdę słodko-gorzko.

Po co są komary? To pokarm dla wielu stworzeń: ryb, ważek, żab i jerzyków. Po co mrówki? Rozsiewają całe mnóstwo roślin: fiołki, śnieżyczki, jasnoty i zawilce. Po co korniki? Pomagają rozłożyć stare drzewa i stworzyć warunki dla nowego życia.

A po co człowiek? Żeby karczować amazońskie lasy deszczowe? Drenować ziemię w poszukiwaniu ropy, węgla, metali szlachetnych? Wpuszczać do atmosfery niewyobrażalne ilości dwutlenku węgla? Powiedzmy sobie szczerze, czy światu nie byłoby bez nas lżej?

A może jest jeszcze dla nas jakaś nadzieja?

W książce „Pieśń ziemi” Robin Wall Kimmerer przytacza ciekawe wyniki badań nad populacją turówki wonnej. Okazuje się, że ta trawa rośnie najlepiej nie wtedy, gdy objęta jest ścisłą ochroną, ale wówczas, gdy jest częściowo zbierana i wykorzystywana do wyplatania tradycyjnych koszy przez lokalne społeczności rdzennych mieszkańców Ameryki.

Miodowód, niewielki ptak z rodziny dzięciołowych, chętnie współpracuje z przedstawicielami żyjącego w Mozambiku ludu Yao – czytam w „Terra insecta”, napisanej przez biolożkę Anne Sverdrup-Thygeson. Potrafi on sprawnie znaleźć miejsca, gdzie znajduje się miód. W zamian oczekuje, że silniejszy człowiek rozbije barć i pomoże mu dostać się do słodkiego pokarmu. Naukowcy udowodnili, że ptak rozpoznaje specjalne zawołanie ludu Yao – gdy tylko je usłyszy, pokazuje się człowiekowi i prowadzi go do drzew, w których zadomowiły się pszczoły.

Spacerując po mieście, lubię czasem patrzeć na tak zwane rośliny ruderalne: mniszek pospolity, skrzyp polny, rdest ptasi. Biorąc pod uwagę nasze kanony estetyczne, to straszne brzydale; jednak to też nasi najlepsi przyjaciele. Nie przeszkadza im beton, spaliny naszych samochodów ani herbicydy. Ich obecność jest dla nas jak poklepanie po plecach, jak słowa otuchy – „nie wszystko stracone”. Jest jak przypomnienie, że my też jesteśmy częścią misternej i skomplikowanej sieci powiązań, utkanej czułymi rękami Boga.

Przed nami ciężka praca. Ale może, jeśli znów wsłuchamy się w pieśń stworzenia, będziemy mogli to powiedzieć bez poczucia wstydu i zakłopotania. Z prostotą tamtej małej dziewczynki. Ja. Udałam Mu się właśnie ja.

Dzień siódmy (Rdz 2, 1-4)

Jako ludzie, lubimy myśleć o sobie jak o koronie stworzenia. Tymczasem po szóstym dniu od naszych narodzin był jeszcze ten wyjątkowy dzień siódmy. Ten dzień, w którym Bóg stworzył nic: zaniechanie w działaniu, odpoczynek, świętą ciszę.

Przez miliardy lat nasza planeta przeobrażała się na wiele sposobów. Zmieniał się jej skład atmosfery i budowa geologiczna; przeobrażeniu ulegały flora i fauna, a także układ kontynentów. W czasie, który w skali wszechświata był jak mrugnięcie okiem, rodziły się i umierały gatunki. Jakkolwiek trudno to przyjąć, to samo czeka też nas.

Pod kakofonią dźwięków wybuchającego na wiele sposobów życia wciąż ukrywa się Jego cicha obecność. I choć żyjemy w świecie pełnym dźwięków i hałasu, ta cisza ciągle tam jest.

Jeśli się zatrzymasz, jest szansa na to, że ją usłyszysz.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×