fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Czarni imigranci i białe uchodźczynie. O polskiej hipokryzji

Polski dyskurs o uchodźcach jest rasistowski. Różnice rasowe nazywane są różnicami kulturowymi i podparte zostają dawno obalonymi teoriami.
Czarni imigranci i białe uchodźczynie. O polskiej hipokryzji
ilustr.: Marta Pałka

Jak wygląda uchodźca? W polskiej Wikipedii widzimy cztery zdjęcia: czarno-białą fotografię dzieci ewakuowanych podczas wojny domowej w Hiszpanii – gdyby nie podpis, łatwo można by uznać, że to zwyczajne zdjęcie chłopców z lat trzydziestych; fotografię z 1942 roku przedstawiającą rosyjskich uchodźców w pobliżu Stalingradu – cztery osoby ciągną ciężki drewniany wóz pełen ubrań i trudnych do zidentyfikowania tobołków; zdjęcie z 1951 roku pokazujące długi szereg grzęznących w śniegu południowokoreańskich uchodźców, którzy niosą tobołki. I wreszcie najbardziej współczesna fotografia: wnętrze wojskowego Boeinga C-17 wypełnionego uchodźcami ewakuowanymi z Kabulu w 2021 roku.

Co łączy te zdjęcia? Jakie wnioski dotyczące uchodźców można wyciągnąć z ich analizy? Na pewno pokazują masowość zjawiska uchodźstwa – nikt nie ucieka sam, zawsze w mniejszej lub większej grupie. Zdjęcia pochodzą z różnych kontekstów historycznych i geograficznych – można zatem wywnioskować, że osoba tworząca artykuł chciała pokazać uniwersalność i ciągłość zjawiska uchodźstwa. Można by założyć, że takie przedstawienia są w pełni obiektywne i nie niosą za sobą żadnych postulatów ani przesłanek politycznych. A jednak każde wizualne przedstawienie uchodźców ma miejsce w pewnym kontekście społeczno-politycznym i stoją za nim konkretne wyobrażenia i stereotypy.

W Polsce kontekst i ramy dyskusji o uchodźcach nakreślone zostały wraz z rozpoczęciem tak zwanego kryzysu migracyjnego na Morzu Śródziemnym. Za jego początek przyjmuje się 2015 rok, kiedy, jak podaje Eurostat, państwa członkowskie Unii Europejskiej otrzymały dwukrotnie więcej wniosków azylowych niż w 2014 roku (1,2 miliona). W Polsce ten czas zgrał się z kampanią przed wyborami do Parlamentu 25 października. To przy okazji tej kampanii prawicowi politycy i polityczki, z pomocą sprzyjających im mediów, rozpętali genialną z komunikacyjnego i haniebną z etycznego punktu widzenia kampanię opartą na mechanizmie „zarządzania strachem”, którą kontynuowali również po zwycięskich wyborach. Jest to technika manipulacji polegająca na wywoływaniu w odbiorcach emocji strachu, nakierowywaniu jej na konkretne „zagrożenie”, a następnie stawianiu siebie w roli „obrońcy” – osoby bądź grupy zdolnej ocalić przed rzekomym niebezpieczeństwem. Co istotne, w zarządzaniu strachem realne zagrożenie jest dysproporcjonalnie niskie w porównaniu do poziomu emocji, które wywołuje w społeczeństwie.

Skuteczność tej techniki opiera się na sile, jaką ma emocja strachu, która sprawia, że przestajemy reagować na racjonalne argumenty i w panice szukamy obrońcy. Równocześnie zarządzanie strachem dostarcza posługującym się nim osobom („handlarzom strachu”) bezcenne z punktu widzenia komunikacji politycznej narzędzie – prostą, czytelną, wzbudzającą emocje opowieść. Role w tej historii są jasno rozpisane i oparte na tak zwanym trójkącie dramatycznym – schemacie starym jak pierwsze organizujące życie społeczne opowieści. Na jego trzech rogach mamy więc trzy „osoby dramatu”: obrońcę, ofiarę i oprawcę. W przypadku strategii zarządzania strachem z 2015 roku w tych rolach obsadzono prawicowych polityków, polskie społeczeństwo i uchodźców.

Pierwotniaki, bakterie i terroryzm

Jeszcze w maju 2015 roku tylko 21 procent Polaków było przeciwnych przyjmowaniu uchodźców z krajów objętych konfliktem zbrojnym (Polacy wobec problemu uchodźstwa, CBOS 81/2015). W grudniu 2016 odsetek ten wynosił już 52 procent (Stosunek Polaków do przyjmowania uchodźców, CBOS 1/2017). Gdy to samo pytanie zadano Polakom w kwietniu 2017 roku, odnosząc je konkretnie do uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu, aż 74 procent respondentów wyraziło niechęć do ich przyjmowania (Stosunek do przyjmowania uchodźców, CBOS 44/2017). To – zarówno w sensie statystycznym, jak i mentalnym – skokowa zmiana.

Jako społeczeństwo w ciągu dwóch lat zamieniliśmy role w „trójkącie dramatycznym”. Przestaliśmy w uchodźcach widzieć „ofiary”, nękane przez takich czy innych „oprawców”, siebie zaś, czyli polskie, czy szerzej – europejskie społeczeństwo – jako „obrońców”. Przestaliśmy widzieć w uchodźcach osoby pokrzywdzone przez historię i miejsce urodzenia: kobiety, dzieci, mężczyzn z tobołkami na plecach, którzy zmuszeni zostali do ucieczki i którym należy się pomoc. Kogo zobaczyliśmy?

„Są już przecież objawy pojawienia się chorób bardzo niebezpiecznych i dawno niewidzianych w Europie: cholera na wyspach greckich, dyzenteria w Wiedniu, niektórzy mówią o jeszcze innych, jeszcze cięższych chorobach. No i są pewne przecież różnice związane z geografią – różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne”. (Jarosław Kaczyński, prezes PiS-u, 14.10.2015)

„Na uchodźcę-muzułmanina należy patrzeć jak na potencjalnego terrorystę”. (Premier Beata Szydło, 23.03.2017)

„W Polsce nie ma zamachów terrorystycznych, bo wycofaliśmy się z decyzji, którą podjął rząd koalicji PO–PSL – przyjmowania tysięcy emigrantów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, zwanych uchodźcami”. (Minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak, 13.04.2017)

„Wystarczą setki tysięcy niezasymilowanych muzułmanów, żeby roznosić po krajach Europy Zachodniej zarazę terroryzmu. Jak przyjmiemy osoby wyznania muzułmańskiego, to ataki nastąpią też w Polsce”. (Jarosław Gowin, prezes Polski Razem, 14.07.2015)

„Muszę państwu powiedzieć, że niemal wszyscy z tych krajów, w których dość licznie zagościli uchodźcy, mówią o gigantycznym problemie tamtejszych służb porządku prawnego, o tym, że oni sobie kompletnie z tym nie radzą, z narastającą agresją, islamizacją, zagrożeniem terrorystycznym. Są tym wręcz przerażeni, zazdroszczą nam, Polakom, zazdroszczą nam, Polsce”. (Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, 1.07.2017)

To tylko kilka przykładów wypowiedzi najważniejszych polityków i polityczek lat 2015–2017 na temat uchodźców. Gdyby wydać je wszystkie w formie publikacji książkowej, miałaby ona ładne kilkaset stron.

Co istotne, dehumanizacja uchodźców i budowanie lęku przed nimi odbywały się nie tylko na poziomie wytwarzania błędnej asocjacji pomiędzy zjawiskiem uchodźstwa a wzrostem zagrożenia terroryzmem (czy zagrożeniem biologicznym – sic!). Opowieść o uchodźcach stała się opowieścią o „katastrofie naturalnej”. Uchodźcy nie „przybywali” do Europy, a ją „zalewali” (zob. Gowin 2015, 2017); „lawinowo” do niej „napływali” (zob. Duda 2015); byli „falą”, która się „podnosiła”, a nawet przez Europę „przetaczała” (zob. Błaszczak 2016, 2017, Duda 2015, Gowin 2017, Ziobro 2015).

W tych wypowiedziach kryje się odpowiedź na pytanie, co takiego stało się z polskim społeczeństwem, że w ciągu dwóch lat tak radykalnie zmieniliśmy zdanie w kwestii przyjmowania uchodźców. Zaczęliśmy się ich bać.

Naszą masową wyobraźnią zawładnął strach.

Uchodźca-muzułmanin-terrorysta

Naszą masową wyobraźnią zawładnął strach. Idee, które stanęły u jego podstaw, najprościej da się streścić w trzech słowach, które – jak skutecznie przekonali nas politycy – są ze sobą nierozłącznie związane: „uchodźca, muzułmanin, terrorysta”. Żeby jednak to wyobrażenie skutecznie pracowało w naszych głowach, potrzebny był jeszcze jeden kluczowy element. Ów uchodźca-muzułmanin-terrorysta musiał mieć twarz. O to zadbały prawicowe media.

Na okładce „W Sieci” z września 2015 widzimy trzech śniadych mężczyzn o groźnych spojrzeniach. Jeden z nich ma zarost, czapkę wyglądającą na kaukaską i kraciasty szalik. Butnie patrzy w obiektyw, opierając się o szlaban graniczny. W środku widzimy młodego chłopaka o kruczoczarnych, przykrytych arafatką włosach, który patrzy na nas spode łba, ciumkając w ustach skręconego papierosa. Ostatni z okładkowych bohaterów pokazany jest z profilu i trzyma polskie godło.

Okładka „Do Rzeczy” z września 2015 roku cała pokryta jest jedną fotografią przedstawiającą tłum śniadych mężczyzn, najprawdopodobniej czekających przy jednym z europejskich przejść granicznych. Opatrzona jest krzykliwym żółtym tytułem: „Ziemkiewicz: To najeźdźcy, nie uchodźcy”.

„W Sieci” z lutego 2016 roku przedstawia z kolei konwencjonalnie atrakcyjną blondynkę, owiniętą w seksownie opadającą z jednego ramienia flagę Unii Europejskiej. Kobieta wrzeszczy, co – jak nietrudno się domyślić – wynika z faktu, że jest rozszarpywana i obmacywana przez śniade umięśnione męskie ręce. Żebyśmy nie mieli przypadkiem wątpliwości, że owe ręce należą do mężczyzn o gustach estetycznych kojarzonych u nas z gangami lat 90., na jednej z nich widzimy duży złotawy łańcuch, a na innej – pokaźny sikor. Żeby nie pozostawić choć cienia wątpliwości nawet najmniej bystrym czytelnikom, wydawcy zadbali o odpowiedni podpis: „Islamski gwałt na Europie”.

Jak zatem nasza masowa społeczna wyobraźnia zaczęła postrzegać uchodźców? „Uchodźca” to mężczyzna – zawsze mężczyzna! Pochodzi z szeroko pojętego Bliskiego Wschodu, ewentualnie Afryki Północnej. Jest muzułmaninem. Jako taki zagraża nam (Polakom, czy szerzej – Europejczykom) zarówno w sensie fizycznym, jak i kulturowym. W sensie fizycznym, bo rzekomo z dużym prawdopodobieństwem może być terrorystą. Jak sugeruje wspomniana okładka „W Sieci”, zagraża też „naszym” białym kobietom. W sensie kulturowym, bo normy kulturowe, które przynosi do Europy są „obce” i „wrogie” naszej „zachodniej, chrześcijańskiej cywilizacji” (czymkolwiek owa rzekomo monolityczna cywilizacja miałaby być).

Na ile owe lęki były uzasadnione? Z całą pewnością padły na podatny grunt, ze względu na relatywnie wysoką liczbę głośnych zamachów terrorystycznych o podłożu islamistycznym dokonanych w Europie w latach 2015–2017 (między innymi zamachy w Paryżu w listopadzie 2015 roku, w Brukseli w marcu 2016 roku czy w Nicei w lipcu 2016 roku). Wciąż jednak, co charakterystyczne dla zarządzania strachem, były absolutnie dysproporcjonalne w porównaniu do realnego zagrożenia. Dowodził tego Paweł Cywiński w opublikowanym na naszych łamach w 2017 roku tekście „Najnowszy bestseller handlarzy strachu”. Jak pisał: „Polacy naprawdę boją się, że mogą zginąć w ataku terrorystycznym. Tymczasem ryzyko śmierci w takim zamachu dokonanym w jednym z europejskich państw jest ponad dziewięćdziesiąt tysięcy razy mniejsze niż wylosowanie numerka 20 w ruletce”.

Szukając odpowiedzi na pytanie o zasadność tych lęków, warto również przyjrzeć się temu, ile pozwoleń na pobyt „obcym kulturowo” obywatelom i obywatelkom państw pozaeuropejskich wydał polski rząd. Jak podaje Eurostat, w 2021 roku Polska przyznała jedną trzecią (ponad 967 tysięcy) wszystkich pozwoleń na pobyt wydanych w tym roku przez państwa członkowskie Unii Europejskiej osobom spoza UE. W 2022 roku po raz kolejny nasz rząd przodował na tle innych państw europejskich w wydawaniu pozwoleń – otrzymało je ponad siedemset tysięcy obywateli państw nienależących do Unii. Należy zaznaczyć, że duża część tych pozwoleń przyznana została obywatelom i obywatelkom Ukrainy i Białorusi (odpowiednio 88 procent w roku 2021 i 78 procent w 2022), czyli, wedle prawicowej narracji, państw „bliskich nam kulturowo”. Pozostałe wizy – a wciąż mówimy o kilkuset tysiącach – powędrowały zaś między innymi do Indusów, Turków, Pakistańczyków czy Bengalczyków. Cokolwiek prawicowi politycy mają na myśli, mówiąc o „kręgu cywilizacji chrześcijańskiej”, którego podobno musimy bronić przed „napływem imigrantów”, raczej nie odnosili się do tych krajów.

Co nam jednak mówią te dane? Z jednej strony, trudno o bardziej dobitny dowód hipokryzji prawicowych władz ewidentnie niewierzących we własne przekazy odnoszące się do cudzoziemców i zagrożenia cywilizacyjnego, które rzekomo ich napływ miałby na nas sprowadzać, traktujących je wyłącznie jako instrument w walce politycznej. Z drugiej strony, polskie społeczeństwo dostało mimowolnie próbkę tego, co oznacza przyjmowanie uchodźców czy imigrantów. Czy zauważyliśmy wzrost przestępczości na ulicach polskich miast? Czy w Warszawie powstały strefy szariatu? A może zaczęliśmy nagle chorować na „choroby bardzo niebezpieczne i dawno niewidziane w Europie”? To pytania czysto retoryczne.

Jak to się stało, że społeczeństwo, które boi się uchodźców, w ciągu miesiąca przyjęło ich dwa miliony?

Dwie granice i dwie twarze

Do sierpnia 2021 roku polska dyskusja o uchodźcach była – choć bardzo gorąca – to jednak teoretyczna. Tak zwany kryzys migracyjny na Morzu Śródziemnym wydarzył się przede wszystkim w naszych głowach, a nie w naszych miastach czy wsiach. Wynika to z dwóch kwestii. Po pierwsze, Polska nie leżała na szlaku migracyjnym do Unii Europejskiej (jak na przykład Grecja czy Włochy), a po drugie, nasze władze odmówiły udziału w unijnym mechanizmie relokacji, który miał kraje graniczne odciążyć.

Wszystko zmieniły jednak dwa wydarzenia. W lecie 2021 roku powstał nowy szlak migracyjny prowadzący ze Stambułu, przez Białoruś, do Polski (jako pierwszego kraju UE). Korzystały i do dziś korzystają z niego osoby między innymi z Iraku, Afganistanu, Jemenu czy Somalii. Ponadto 24 lutego 2022 roku, wraz z rosyjską agresją, w Ukrainie wybuchła pełnoskalowa wojna, która spowodowała masowy napływ uchodźczyń i uchodźców do Polski.

Kryzys ukraiński był niespotykany w skali globalnej co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze, ze względu na skalę i tempo migracji – w ciągu niespełna dwóch miesięcy Polska stała się drugim po Turcji państwem goszczącym najwięcej uchodźców i uchodźczyń na świecie. Po drugie, ze względu na skalę solidarności i oddolnej mobilizacji. Przy kompletnym nieprzygotowaniu struktur państwowych na tak masowy napływ uchodźców obywatelki i obywatele zorganizowali się w oddolne struktury, które w pierwszych miesiącach skutecznie pomagały Ukrainkom i Ukraińcom rozlokować się w polskich miastach – często w prywatnych mieszkaniach – i odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Po trzecie wreszcie, systemowa odpowiedź państwa na tak masowy napływ uchodźczyń i uchodźców była bodaj najbardziej liberalną w skali świata. Polski rząd nie stworzył osobnego równoległego systemu dla cudzoziemców, a włączył ich w system krajowy, nadając im pesele czy włączając w system świadczeń socjalnych.

Reakcja na kryzys na granicy polsko-białoruskiej była skrajnie odmienna. Push-backi, czyli wywózki do Białorusi, dokonywane przez Straż Graniczną; udokumentowane przypadki przemocy fizycznej i psychicznej dokonywanej na uchodźczyniach i uchodźcach przez polskich pograniczników; systemowe kryminalizowanie pomocy humanitarnej i represjonowanie aktywistów i aktywistek; wreszcie – 81 udokumentowanych śmierci uchodźców w polskich lasach (dane na 25 kwietnia 2024 roku za We Are Monitoring). Śmierci z wycieńczenia, z głodu, z zimna, z chorób, które łatwo wyleczyć. Śmierci, które nie musiały się wydarzyć.

Systemowa przemoc to jednak nie jedyna odpowiedź na pojawienie się szlaku migracyjnego prowadzącego przez Polskę. Powstała Grupa Granica, w ramach której członkowie organizacji prouchodźczych oraz aktywiści i wolontariusze z całej Polski pomagają i ratują życie zagubionym w polskich lasach uchodźcom. Wielu mieszkańców Podlasia zaangażowało się w pomoc. Powstał stworzony przez Klub Inteligencji Katolickiej w Warszawie Punkt Interwencji Kryzysowej. Prawnicy i prawniczki, często pro bono, angażują się w bronienie aktywistów. Powstają raporty dokumentujące przemoc na granicy.

O ile jednak społeczne odruchy solidarności wobec ukraińskich uchodźczyń były przez państwo wspierane, a następnie zostały zalegitymizowane i zinstytucjonalizowane, o tyle działalność aktywistów i aktywistek na granicy polsko-białoruskiej – często bezpośrednio ratująca życie – była przez to samo państwo kryminalizowana. O ile, przynajmniej na początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie, media prawicowe i media lewicowe były zgodne w dumie i pochwałach kierowanych wobec polskiego społeczeństwa solidarnie pomagającego uchodźczyniom, o tyle działający na Podlasiu aktywiści i aktywistki mogą liczyć na pełne poparcie mediów jednoznacznie lewicowych, rzadziej – centrowych czy liberalnych. Media prawicowe nie zostawiają na nich suchej nitki.

Jak to się stało, że społeczeństwo, które boi się uchodźców, w ciągu miesiąca przyjęło ich dwa miliony? Dlaczego uchodźców przekraczających jedną z naszych granic wita najbardziej paskudna twarz polskiego społeczeństwa, a tych przechodzących przez inną, położoną nieco bardziej na południe granicę wita twarz empatyczna i solidarna? Różnica jest w przybywających czy może jednak w nas? Odpowiedź na dwa ostatnie pytania kryje się w odpowiedzi na pytanie pierwsze.

ilustr.: Mara Pałka

Prawdziwe uchodźczynie i nielegalni imigranci

Antyuchodźczy dyskurs ma w Polsce, obok strategii zarządzania strachem, jeszcze jeden ważny wątek. Jest nim rozróżnienie „imigrant-uchodźca”. Prawicowym politykom udało się trwale zaszczepić w naszym języku zlepek „nielegalny imigrant”, który – w odróżnieniu od „prawdziwego uchodźcy” – przyjeżdża do Europy w „najlepszym” wypadku, żeby nie pracować i żyć z naszych świadczeń socjalnych, a w najgorszym – żeby zniszczyć naszą cywilizację.

Tak się dziwnie składa, że w roli „nielegalnych imigrantów” obsadzani są zazwyczaj niebiali, najczęściej muzułmańscy mężczyźni, podczas gdy „prawdziwi uchodźcy” to zwykle chrześcijańskie kobiety z dziećmi. Kiedy więc Polska przyjęła masowo uchodźców z Ukrainy, prawicowe media pospieszyły z wyjaśnieniem, które miało rozwiać ewentualny dysonans poznawczy – skoro tak długo straszyliśmy uchodźcami, dlaczego nagle nie mamy nic przeciwko ich przyjmowaniu? A skoro jednak nie mamy nic przeciwko ich przyjmowaniu, dlaczego na jednej granicy wyrzucamy ludzi za płot i pozwalamy im umierać w lesie, a kilkadziesiąt kilometrów na południe innych ludzi przyjmujemy z otwartymi ramionami?

Emblematyczny w tym kontekście jest krótki, acz treściwy artykuł opublikowany na portalu tvp.info miesiąc po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie (28.03.2022) pod tytułem „6 różnic pomiędzy uchodźcami z Ukrainy a imigrantami z Białorusi” autorstwa Patryka Osowskiego (tekst nie jest już dostępny na stronie tvp.info). Już sama ilustracja mówi wiele: dwie zestawione ze sobą fotografie, z których jedna przedstawia dwie młode kobiety z blond włosami, siedzące w pociągu PKP z dziećmi na kolanach, a druga – drut kolczasty, a za nim kilkunastu śniadych mężczyzn, z których jeden dzierży łopatę, którą zamierza zapewne drut sforsować. Artykuł składa się z sześciu punktów, które jak w pigułce streszczają kluczowe antyuchodźcze fake newsy i stereotypy. Każdy z tych punktów został dokładnie opisany i zdementowany na łamach OKO.press przez Magdalenę Chrzczonowicz w artykule z 3 kwietnia 2022 roku – zainteresowanych odsyłam do tego tekstu. Warto tu jednak wymienić dwa podpunkty opisane przez Osowskiego na łamach tvp.info, są to bowiem parasolowe argumenty, które organizują nasze społeczne myślenie i wyobrażenia o uchodźcach:

  1. Na granicy polsko-białoruskiej mamy młodych mężczyzn, a z Ukrainy uciekają kobiety z dziećmi.
  2. Owi mężczyźni to „imigranci ekonomiczni”, a Ukrainki uciekają przed wojną – są zatem „prawdziwymi uchodźczyniami”.

„Uchodźca” czy raczej „uchodźczyni” to zatem biała kobieta z dzieckiem, która ucieka przed wojną. „Imigrant ekonomiczny” to młody niebiały mężczyzna, który wyznaje wartości wrogie wartościom europejskim (nawiasem mówiąc, to, jak prawicowi politycy i polityczki widzą „wartości europejskie”, diametralnie różni się od tego, jak owe wartości postrzegane są w dyskursie liberalnym – której wizji europejskości uchodźcy mieliby zatem zagrażać?).

Jak zauważa Dobrosław Kot w eseju „Tratwa Odysa”:

„Ta gra słowami bywa grą o życie. Przekonywanie, że uchodźcy są w gruncie rzeczy imigrantami, ma swój wyraźny cel. Uchodźca to ktoś, kogo trzeba przyjąć, ale przecież u bram stoją imigranci udający uchodźców. A skoro tak, to żadne moralne zobowiązanie nie nakazuje ich przyjmowania” (s. 26).

Ukazanie jednej grupy osób migrujących jako „imigrantów ekonomicznych”, a nie „uchodźców”, zdejmuje z nas jako społeczeństwa prawne i moralne zobowiązanie pomagania im. Czy osoby na granicy polsko-białoruskiej to faktycznie „imigranci ekonomiczni”? Nie mamy pojęcia, ponieważ zamiast wszczynać wobec nich procedury, które mają na celu sprawdzenie, czy przysługuje im ochrona międzynarodowa, nasze państwo wyrzuca ich za płot na Białoruś. Liczy się jednak społeczna wyobraźnia. A w jej ramach Polacy, jak zwykle moralni, solidarnie pomagają uchodźcom i twardo chronią siebie i resztę Europy przed wrogimi kulturowo „imigrantami ekonomicznymi”.

Straszenie „obcymi kulturowo” czy nazywanie ludzi „nielegalnymi” nie jest już domeną faszyzujących prawicowców. Stało się powszechnie akceptowanym językiem debaty o migracji.

Uchodźca, czyli kto?

Przyjmując, że w ponowoczesnym świecie to prawo stanowi wyznacznik obiektywnej rzeczywistości, pytanie o to, kim jest „prawdziwy uchodźca” rozstrzyga Konwencja Dotycząca Statusu Uchodźców sporządzona w Genewie w 1951 roku (tak zwana Konwencja Genewska), czyli najważniejszy międzynarodowy dokument dotyczący uchodźców, który Polska ratyfikowała w 1991 roku. Według Konwencji uchodźcą jest osoba, która: „na skutek uzasadnionej obawy przed prześladowaniem z powodu swojej rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub z powodu przekonań politycznych przebywa poza granicami państwa, którego jest obywatelem, i nie może lub nie chce z powodu tych obaw korzystać z ochrony tego państwa”.

Warto zwrócić uwagę, że w tej definicji nie pada słowo „wojna”. Uchodźca nie musi zatem uciekać przed wojną – ucieka przed prześladowaniem. Nie ma również mowy o tym, czy uchodźca jest biedny czy bogaty, jakiej jest płci, jaką religię wyznaje czy wreszcie – w jaki sposób przedostał się do kraju, w którym ubiega się o azyl. Uchodźcą jest zarówno trzydziestopięcioletni gej, który znakomicie zarabia jako programista i ucieka z Iranu pierwszą klasą linii Emirates, jak i przekraczająca ukraińsko-polską granicę na piechotę, z tobołkiem na plecach sprzątaczka ze Lwowa z trójką małych dzieci. Uchodźcami jest również kilkanaście tysięcy Romów pochodzących z Czech i Słowacji, którym w XXI wieku ochronę międzynarodową przyznała Kanada. I sześcioro Polaków, którym przyznała status uchodźcy w 2015 roku.

Wędrujące okno podłości

Do opisu dyskursu politycznego często używa się figury „okna Overtona”. Obrazuje ona, jak przesuwają się ramy dyskursu i w jaki sposób idee, które wcześniej były przez społeczeństwo uznawane za „nie do pomyślenia” bądź „radykalne”, stopniowo zaczynają wchodzić w ramy „okna” i stawać się „akceptowalne”, „rozsądne” czy wręcz „popularne”.

„Oglądamy wstrząśnięci sceny z brutalnych zamieszek we Francji i właśnie teraz Kaczyński przygotowuje dokument, dzięki któremu do Polski przyjedzie jeszcze więcej obywateli z państw takich jak – tu cytuję – Arabia Saudyjska, Indie, Islamska Republika Iranu, Katar, Emiraty Arabskie, Nigeria czy Islamska Republika Pakistanu. Kaczyński już w zeszłym roku ściągnął z TAKICH [podkreślenie HF] państw ponad 130 tysięcy obywateli. […] Dlaczego Kaczyński szczuje na obcych i na imigrantów, a jednocześnie chce ich wpuścić setki tysięcy i to właśnie z takich państw?”. To fragment wypowiedzi Donalda Tuska z krótkiego filmiku, który umieścił na portalu X 2 lipca 2023 roku, na początku kampanii wyborczej. Choć celem Tuska było zapewne obnażenie niewątpliwej hipokryzji PiS-u w tematach migracyjnych, mimowolnie pokazał też własny cynizm w tej kwestii. Jeszcze w 2015 roku Tusk stał solidarnie po stronie paneuropejskich rozwiązań, takich jak relokacja, które pozwoliłyby odciążyć kraje graniczne i rozdzielić przybywających masowo przez Morze Śródziemne migrantów we wszystkich państwach Unii Europejskiej. W tym kontekście deklarował nawet, że: „Solidarność bez poświęceń jest hipokryzją, teraz nie potrzebujemy pustych deklaracji o solidarności, ale działań i liczb”(25.06.2015). Na początku stycznia tego roku, już jako premier, był jednak innego zdania:

„Jeśli chodzi o stanowisko polskiego rządu w Unii Europejskiej, nie będzie naszej zgody, akceptacji dla żadnego przymusowego mechanizmu [relokacji migrantów] i chcę państwa zapewnić, że Polska nie przyjmie nielegalnych migrantów w ramach żadnego takiego mechanizmu. Nie przyjmiemy żadnego migranta” – deklarował dziennikarzom na konferencji prasowej.

Fakt, że w opublikowanym na X filmie Tusk mówi o „Islamskiej Republice” Iranu i Pakistanu, zamiast o „Iranie” i „Pakistanie” jest oczywiście nieprzypadkowy. Postanowił załatwić Kaczyńskiego własną bronią i sam wszedł w sprawdzone tory zarządzania strachem, podkreślając, że sprowadzeni przez PiS migranci są wyznania muzułmańskiego. A muzułmanów, jak nauczyło nas zarządzanie strachem, należy się przecież bać. W drugiej przytoczonej wypowiedzi Tusk posługuje się z kolei skutecznie wprowadzonym do języka debaty publicznej przez prawicowych polityków dehumanizującym zlepkiem „nielegalny migrant”.

Co mówią nam te wypowiedzi Tuska? Poza chyba dość oczywistym faktem, że obecny premier nie jest najbardziej niezłomnym politykiem, jeśli chodzi o stanie twardo na straży wyznawanych idei, pokazują one przesunięcie „okna Overtona”. Straszenie „obcymi kulturowo”, muzułmanami czy Arabami, czy nazywanie ludzi „nielegalnymi” nie jest już domeną faszyzujących prawicowców. Stało się powszechnie akceptowanym, ogólnoobowiązującym językiem debaty o migracji. Jako radykalna postawa traktowany jest dziś raczej postulat, by wpuszczać ludzi starających się o azyl i poddawać ich opisanym w prawie procedurom weryfikacji, czy przysługuje im jakaś forma ochrony międzynarodowej.

***

Polski dyskurs o uchodźcach jest dyskursem ściśle rasistowskim. Różnice rasowe nazywane są różnicami kulturowymi i podparte zostają pseudonaukowymi, dawno obalonymi teoriami w rodzaju „zderzenia cywilizacji” Samuela Huntingtona. A jednak fakt pozostaje faktem: jako Polacy byliśmy w stanie w ciągu miesiąca przyjąć dwa miliony uchodźczyń i uchodźców z Ukrainy (i wspaniale!), a równocześnie toczyć zażarte spory dotyczące tego, czy Polska powinna przyjąć kilka–kilkanaście tysięcy uchodźców w ramach mechanizmu relokacji. Spory, które były jednym z czynników dających PiS-owi bezwzględne zwycięstwo w wyborach parlamentarnych i prezydenckich w 2015 roku. Byliśmy w stanie w ciągu miesiąca przyjąć dwa miliony uchodźczyń i uchodźców z Ukrainy (i, raz jeszcze, wspaniale!), a równocześnie godzimy się na to, że w naszych lasach, wzdłuż naszej granicy ludzie giną i są wywożeni i wyrzucani do autorytarnej Białorusi, bo mieli czelność szukać lepszego życia. I, co należy podkreślić, giną i są wywożeni nadal, pomimo zmiany władzy.

W marcu 2022 roku, niedługo po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie, na ówczesnym Twitterze pojawił się wpis osoby o nicku @ayosogunro (tłumaczenie własne):

„Nie mogę się nadziwić, że Europa lamentowała nad «kryzysem migracyjnym» w 2015, kiedy około 1,4 miliona uchodźców uciekało przed wojną w Syrii, a mimo to w ciągu kilku dni szybko wchłonęła 2 miliony Ukraińców, w towarzystwie flag i przy akompaniamencie muzyki fortepianowej. Europa nigdy nie miała kryzysu migracyjnego. Ma kryzys rasistowski”.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×