Tekst został opublikowany równocześnie przez trzy czasopisma: „Dwutygodnik”, „Krytykę Polityczną” i „Magazyn Kontakt”.
Antyfaszyzm a wolność słowa
Historycznie rzecz ujmując, faszyści i faszystowskie idee rozkwitają w otwartej dyskusji. Niekiedy dyskurs publiczny wystarczał, aby stłumić faszyzm, niekiedy zaś nie. Dlatego właśnie antyfaszyści rezygnują z pokładania nadziei na wyzwolenie i zabezpieczenie ludzkości w mechanizmach dyskursu publicznego, które wcześniej okazały się zawodne.
Czy antyfaszyści są zgodni co do tego, że przeszkadzanie faszystom w zgromadzeniach publicznych to naruszanie ich wolności słowa?
Klasyczny liberalizm traktuje wolność słowa jako centralny dogmat swojej rzekomo „neutralnej” ideologii. Dlatego właśnie dyskusja kręci się wokół legitymizacji „uniwersalnej” zasady mówiącej, że społeczeństwo nie powinno ograniczać wypowiedzi na gruncie politycznym. Jeśli rozumieć tę zasadę raczej jako wartość niż zapis prawny, to jasne jest, że antyfaszyzm sprzeciwia się jej absolutystycznym formom (np. mówieniu, że wszelkie ograniczanie wypowiedzi jest błędem). Zamiast tego wielu antyfaszystów formułuje nieliberalną tezę: „żadnej wolności słowa dla faszystów”. Z ich perspektywy bowiem priorytetem jest bezpieczeństwo i dobrobyt marginalizowanych grup. Jak przekonywał Joe, działacz Raleigh-Durham General Defense Committee, „przekonanie, że wolność słowa jest najważniejszą rzeczą, jaką powinniśmy chronić, może być głoszone jedynie przez kogoś, kto sądzi, że życie przypomina salę obrad”. Niedopuszczanie do głosu faszystów często oznacza naruszenie ich wolności słowa, ale jest ono uzasadnione z racji roli, jaką odgrywa w politycznej walce przeciw faszyzmowi.
Niezależnie od tego, jak antyfaszyści określają sami siebie, bez wątpienia cenią wolną i otwartą wymianę idei – po prostu wyznaczają granicę tym, którzy używają tej wolności do promowania ludobójstwa lub odmawiania komuś człowieczeństwa.
Warto jednak zauważyć, że większość osób sprzeciwiających się ograniczaniu wypowiedzi ze względów politycznych nie jest wcale absolutystami wolności słowa. Każdy ma swoje wyjątki od reguły: obsceniczność, zachęcanie do przemocy, naruszanie praw autorskich, cenzurowanie prasy w czasie wojny czy nakładanie ograniczeń na osoby w więzieniu. Jeśli przeformułujemy warunki dyskusji tak, aby wziąć pod uwagę te wyjątki, zobaczymy, że wielu liberałów popiera ograniczanie wolności słowa nastolatków z klasy robotniczej lądujących w więzieniu za posiadanie narkotyków, ale nie chce ograniczenia wypowiedzi nazistów. Wielu osobom nie przeszkadza to, że policja, urządzając polowania na osoby nieposiadające pozwolenia na pobyt, unieważnia ich wolność słowa, a jednocześnie wzmacnia dyskurs Ku Klux Klanu, zapewniając mu ochronę. Wielu popiera zmniejszenie liczby reklam papierosów, ale nie reklam promujących wyższość białej rasy.
To wszystko przykłady ograniczeń wolności słowa. Jedyna różnica polega na tym, że liberałowie uważają swoje ograniczenia za apolityczne, podczas gdy antyfaszyści przyjmują otwarcie polityczne odrzucenie faszyzmu. W rzeczywistości liberalne kryteria ograniczania wolności słowa są przesiąknięte wszechobecną logiką kapitału, militaryzmem, nacjonalizmem, kolonializmem oraz instytucjonalnym rasizmem. Za każdym razem, kiedy jeden lub więcej spośród tych czynników ogranicza zdolność istoty ludzkiej do wyrażania siebie, jest to sprawa polityczna.
Zamiast redukować skomplikowaną dyskusję do manichejskiego przeciwstawienia sobie frakcji będących rzekomo „za” lub „przeciw”, znacznie sensowniej jest porównać konkurencyjne kryteria ograniczania wolności słowa, biorąc pod uwagę interes publiczny. Twierdzenie, że antyfaszyści są „przeciwko wolności słowa”, jest fałszywe i nieprecyzyjne, skoro nikt tak naprawdę nie żyje zgodnie z absolutystycznym standardem, wedle którego są oni oceniani. Z kolei społeczeństwo, które starają się stworzyć antyautorytaryści, zapewniłoby znacznie więcej możliwości wolnej autoekspresji dla znacznie większej liczby osób niż status quo bronione przez ich liberalnych krytyków.
Czy niedopuszczanie faszystów do głosu nie niszczy przypadkiem wolności słowa tak, że szkodzi to bardziej lewicy niż prawicy?
Jeśli rozumieć niedopuszczanie do głosu jako legalistyczną tendencję wspierającą zakaz krytykowania rządu, wtedy tak. Na przykład Ustawa o porządku publicznym (Public Order Act) w Wielkiej Brytanii użyta została przeciwko Frontowi Narodowemu, ale też przeciwko strajkującym w latach 1984–1985 górnikom. Kraje kontynentalnej Europy, takie jak Niemcy, mają prawa wymierzone przeciwko negacjonistom, ale jednocześnie często ograniczają rewolucyjny język na lewicy. Właśnie dlatego niemieccy antyfaszyści uważają władze państwowe za wroga, nie za sprzymierzeńca, i dążą do unieszkodliwienia faszystów raczej przez akcje bezpośrednie niż odwoływanie się do pomocy państwa.
Tak czy owak, bez względu na to, co uważa lewica, fakty historyczne jasno wskazują, że państwo znajdzie wymówkę do interwencji, jeśli będzie jej potrzebować. Gdy radykalna lewica zagrażała interesom elit, spotykały ją za to represje i będą spotykały w przyszłości – to jasne jak słońce. Można by twierdzić, że gdy narastają prześladowania, wojujący antyfaszyzm niszczy powszechne wsparcie dla lewicy. Antyfaszyści argumentują jednak, że nie chodzi w tym przede wszystkim o samą strategię niedopuszczania do głosu. Sprawą fundamentalną jest rozumienie faszyzmu jako politycznego wroga, z którym nie możemy współegzystować w przestrzeni publicznej.
Uciszanie nazistów sprawia, że jesteś nie lepszy od nazisty!
Jako że historycznie rzecz biorąc, naziści oraz inni faszyści znani są z uciszania i cenzurowania wydarzeń swoich lewicowych oponentów, niektórzy uważają, że każdy, kto próbuje nie dopuścić do odbycia się politycznego spotkania, nawet jeśli jest to nazistowskie spotkanie, sam jest nazistą. Faszyści są również znani z bycia nacjonalistami, rozpoczynania wojen oraz budowania więzień: czy znaczy to, że anarchiści mogą oskarżyć liberałów, którzy także z tego słyną, o bycie faszystami? W oczywisty sposób nie można definiować ideologii, bazując wyłącznie na jednej jej właściwości. Choć liberałowie wspierają naruszanie wolności słowa znacznie bardziej niż większość antyfaszystów, wyobrażają sobie siebie jako strażników tejże wolności, a w związku z tym atakują nieliberalną politykę antyfaszyzmu, ubierając ją w nieliberalną politykę faszyzmu.
Jeśli twoją główną obiekcją wobec nazizmu jest to, że naziści blokują zgromadzenia swoich przeciwników, mówi to więcej o twoich poglądach politycznych niż o poglądach tych, których krytykujesz. Antyfaszyści nie sprzeciwiają się faszyzmowi, ponieważ jest on nieliberalny w sensie abstrakcyjnym, lecz dlatego, że promuje rasizm, heteronormatywny patriarchalizm, skrajny nacjonalizm, autorytaryzm i ludobójstwo.
Strategia, działania (nie)przemocowe i codzienny antyfaszyzm
Pomimo medialnego wizerunku obłąkanej, żądnej krwi antify zdecydowana większość antyfaszystowskich działań nie wiąże się z jakąkolwiek przemocą fizyczną. Antyfaszyści prowadzą badania nad skrajną prawicą w sieci osobiście, a niekiedy poprzez infiltrację. Ujawniają dane personalne faszystów, naciskają elity intelektualne, aby ich potępiały, zmuszają szefów do zwalniania działaczy skrajnej prawicy i domagają się od rozmaitych instytucji, żeby te odwoływały koncerty, konferencje i spotkania organizowane przez faszystowskie grupy. Tworzą wydarzenia edukacyjne, grupy czytelnicze, organizują treningi, turnieje sportowe i zbiórki pieniędzy. Piszą artykuły, przygotowują ulotki i gazety, rozwieszają transparenty, kręcą filmy. Wspierają uchodźców oraz imigrantów, bronią praw reprodukcyjnych, sprzeciwiają się policyjnej przemocy.
Jednak prawdą jest także i to, że niektórzy antyfaszyści walą nazistów w twarz i za to nie przepraszają
Istnieją trzy główne argumenty, którymi antyfaszyści usprawiedliwiają okazjonalne używanie przemocy. Po pierwsze, punktem wyjścia jest dla nich ugruntowana historycznie i celna obserwacja, że „racjonalna debata” oraz instytucje rządowe nie zdołały skutecznie powstrzymać rozwoju faszyzmu w latach 20. Biorąc to pod uwagę, antyfaszyści przekonują, że jedyną nadzieją na zapobiegnięcie powtórce z rozrywki jest fizyczne powstrzymanie rozwoju faszyzmu na jakimkolwiek polu. Po drugie, wskazują wiele skutecznych przykładów tego, jak bojowy antyfaszyzm unieszkodliwił lub poważnie zahamował rozwój skrajnej prawicy po II wojnie światowej. Wreszcie po trzecie, to faszystowska przemoc sprawia, że samoobrona często staje się koniecznością. Antyfaszyści podają jednak w wątpliwość zwyczajową interpretację samoobrony ugruntowaną w indywidualistycznej, osobistej etyce, usprawiedliwiając działania ofensywne jako sposób na zapobieganie dosłownej samoobronie w przyszłości.
Innymi słowy, antyfaszyści nie powstrzymują się od (jeśli to konieczne: fizycznych) działań na rzecz unieszkodliwienia faszystów aż do momentu, w którym ich groźby zmienią się w realną przemoc.
***
Tom Hanks w „Szeregowcu Ryanie”, Brad Pitt w „Bękartach wojny”, Indiana Jones w „Poszukiwaczach zaginionej arki”… Chyba nic tak nie cieszy amerykańskich widzów jak zabijanie nazistów. Jako że uosabiają oni historyczne zło, niemal każda forma kary wymierzona w faszystowskie ciała – trzymany przez Tarantinowskiego „Żydowskiego Niedźwiedzia” kij bejsbolowy uderzający nazistę w głowę czy śmigła samolotu przecinające niemieckiego mechanika w „Poszukiwaczach…” – wywołuje katarktyczną przyjemność, związaną z wymierzaniem mściwej sprawiedliwości z bardzo bezpiecznego dystansu czasowo-przestrzennego. Ponieważ II wojna światowa to najmniej kontrowersyjna wojna w historii Ameryki, niewielu widzów zastanawia się nad uprawomocnieniem walki z nazistami w późnych latach 30. i 40.
Czy jednak te same osoby uznałyby za równie bohaterską walkę z nazistami przed wybuchem wojny, kiedy reżim Hitlera budował obozy i getta? Albo zanim Hitler zdobył władzę w roku 1933? Jak Amerykanie zareagowaliby na kinowe przedstawienie organizacji komunistycznych i socjaldemokratycznych, takich jak Czerwony Związek Bojowników Frontowych, Front Żelazny czy Akcja Antyfaszystowska, w trakcie walk z Oddziałami Szturmowymi NSDAP w latach 20. i 30.? Lubię sobie wyobrażać, że większość Amerykanów sympatyzowałaby z tymi bojówkami, wiedząc, że ta opowieść ostatecznie kończy się w komorach gazowych.
Dlaczego zatem tak wielu Amerykanów reaguje alergicznie nie tyle na perspektywę fizycznej konfrontacji z faszystami i białymi suprematystami, ile nawet na nieprzemocowe zakłócanie wystąpień popierających Czwartą Rzeszę?
Istnieje kilka powodów. Przede wszystkim większość ludzi rozumie faszyzm na zasadzie „wszystko albo nic”, co uniemożliwia im poważne traktowanie faszystów aż do momentu, w którym zdobywają oni władzę. Pomimo załamywania rąk nad „faszystą Trumpem” przez centrolewicowych komentatorów oraz rozwścieczonych zwolenników Hilary Clinton bardzo niewiele osób naprawdę wierzy, że urzeczywistnienie się faszystowskiego reżimu w Stanach jest możliwe. A mogą tak sądzić właśnie dlatego, że postrzegają faszyzm jako całkowicie „totalitarny” ustrój.
Choć sceptycyzm wobec rychłego nadejścia jawnie faszystowskiej władzy w Stanach jest uzasadniony, antifa przekonuje, że zawsze powinniśmy pamiętać, jak niewiele osób traktowało poważnie niewielkie grupy skupione wokół Mussoliniego i Hitlera, gdy zaczynali oni swoje kariery. Dlatego właśnie musimy być wyczuleni na wszelkie przejawy faszystowskiej polityki. Brak zaniepokojenia taką możliwością znajduje usprawiedliwienie w tendencji do odcinania wydarzeń historycznych – takich jak nazistowski reżim czy czasy obowiązywania ustaw Jima Crowa – od teraźniejszości. Gdy ich związek ze współczesnością zostanie zredukowany do moralizujących aforyzmów, realna siła historycznego przykładu, jaką niosą, oraz elementy ciągłości między epokami zostają uznane za nieistotne dla obecnych niepokojów społecznych.
Jednak możliwość nadejścia realnie faszystowskich rządów jest tak naprawdę z punktu widzenia codzienności nieistotna. Akty przemocy ze strony faszystów, nawet w relatywnie niewielkich dawkach, mogą być bardzo niebezpieczne i właśnie dlatego zasługują na poważne traktowanie. To stwierdzenie jest boleśnie oczywiste dla ofiar transfobii czy antyimigranckiej przemocy.
Drugim powodem, dla którego niektórzy nie popierają działań prewencyjnych wymierzonych w faszystów, jest to, że wiele osób – świadomie lub nieświadomie – wierzy w pewien rodzaj „liberalnego antyfaszyzmu”. Rozumiem przez to wiarę w to, że sfera publiczna ma naturalną zdolność do odfiltrowywania faszystowskich idei oraz że rządowe instytucje zapobiegną rozwojowi faszyzmu. Jeśli te czynniki miałyby skutecznie chronić każdego przed faszystowską przemocą, to po co ktoś miałby konfrontować się z nazistami? Antyfaszyści wskazują jednak na omylność racjonalnej argumentacji i parlamentaryzmu, a za przykład służy im fakt, że Mussolini i Hitler zdobyli władzę legalnie.
Nie znaczy to rzecz jasna, że spór polityczny jest pozbawiony wartości. Skrajnie prawicowa ideologia błyszczy najmocniej wówczas, gdy lewica przegrywa i nie jest w stanie odpowiedzieć na potrzeby ludu oraz promować własnych stanowisk ideologicznych. Opór wobec faszyzmu oznacza zatem nie tylko tworzenie antyfaszystowskich struktur, lecz także mobilizację na wszystkich frontach. Warto jednak pamiętać, że antyfaszystowska argumentacja jest użyteczna jedynie w odniesieniu do potencjalnej ludowej bazy faszyzmu, czyli do osób, które mogłyby z nim sympatyzować. Faszystowscy ideolodzy nie żywią wobec pojęcia „debaty” niczego oprócz pogardy.
Gdy antyfaszystowskie bojówki skutecznie pozbawiają faszystów oraz rasistów platform do propagowania ich ideologii, „liberalni antyfaszyści” często przekonują, że takie działania przynoszą efekt przeciwny do zamierzonego, ponieważ skupiają one uwagę na faszystach i pozwalają im udawać ofiary. Jeśli naprawdę nie mają oni nic do zaoferowania społeczeństwu, prędzej czy później znajdzie to swoje potwierdzenie.
Przede wszystkim trzeba sobie uświadomić, że przeważająca część antyfaszystowskich organizacji zajmuje się dosłowną samoobroną. Większość antyfaszystowskich grup powstałych w latach 80. i 90. tworzyli punki oraz anarchiści, którzy musieli się bronić przed rosnącym w siłę zagrożeniem ze strony rasistowskich skinheadów. Komentatorzy mogą pozwolić sobie na rozprawianie o „po prostu ignorowaniu faszystów”, ale sprawa staje się bardziej skomplikowana, gdy faszyści idą po ciebie z pałkami, śrubokrętami i nożami. Nawet jeśli przez chwilę odłożymy na bok antypaństwowe poglądy większości organizacji antyfaszystowskich, jasne jest, że samoobrona znajduje uzasadnienie w sytuacji, w której w okolicy nie ma policjantów lub gdy sprzyjają oni agresorom.
Co jednak w sytuacji, gdy faszyści nie stanowią bezpośredniego zagrożenia fizycznego? Czy lepiej ignorować ich małe, „nieszkodliwe” grupki?
To na nas spoczywa obowiązek zrobienia wszystkiego, aby zapobiec rozrastaniu się tych grup. Aby to uczynić, najważniejsze jest zrozumienie, w jaki sposób i w jakich warunkach zyskują one poparcie. Lewicowi aktywiści częściej niż liberalni komentatorzy uważają to za rzecz łatwą do zrobienia, bo sami są po uszy zaangażowani w budowanie ruchów społecznych i znają ich mechanizmy. Rozumieją, że żeby się rozwijać, podobne ruchy muszą organizować spotkania, chodzić na marsze, rozpowszechniać propagandę, publikować gazety, prowadzić kampanie, tworzyć alianse i koalicje, a wreszcie – zakładać centra społecznościowe, księgarnie. Organizacje te muszą tworzyć atrakcyjne środowiska społeczne i kulturalne, które dadzą nowym rekrutom poczucie przynależności i zmotywują do walki. Dla tych, którzy spędzili lata na budowaniu podobnej infrastruktury i którzy przetrwali charakterystyczną dla takiej pracy dynamikę przypływu i odpływu entuzjazmu oraz zaangażowania, jasne jest, że stała niemożność zrealizowania części lub wszystkich spośród wyżej wymienionych strategii politycznych przyniosłaby katastrofalne skutki. Ostatecznie przecież faszyzm bardzo dobrze pokazał, że systematyczne niszczenie publicznej obecności ruchów opozycyjnych może działać jako doskonała strategia.
Widowisko uciszania faszystów może zwrócić na nich większą uwagę na krótką metę, lecz podobne działania pozbawiają ich możliwości kapitalizowania tej uwagi. Ponadto medialne widowiska bledną, jeśli stają się częstsze. Pierwsza sytuacja, w której antyfaszyści uciszają nazistów, jest warta odnotowania, pięćdziesiąta – już nie tak bardzo. To jasne, że uciszani faszyści zawsze grają rolę ofiary. Jednak robią to wtedy, gdy ofiarami nie są. Faszyzm zbudowany został na strachu – strachu przed Żydami, komunistami, imigrantami, masonerią, homoseksualistami, „degeneratami”, nowoczesną estetyką, „białym ludobójstwem” itd. Nieważne, w jaki sposób lewica traktuje faszystów – zawsze będą oni prezentowali się jako pokrzywdzone ofiary.
To prawda, że nadejście internetu znacząco zmieniło dynamikę odbierania głosu faszystom. Sieć okazała się platformą, której antyfaszyści nie mogą zdobyć w całości, mimo że wysiłki mające na celu przekonanie Reddita i innych forów, by zbanowały rasistowskie wątki, przyniosły pewne efekty. Jednak lewicowcy rozpracowujący propagandę rozprzestrzenianą w internecie przez faszystów wiedzą, że jedynym powodem, dla którego może ona tak skutecznie tworzyć masowy ruch, jest to, że głoszenie określonych haseł nie grozi żadnymi konsekwencjami w prawdziwym świecie. Z tego powodu antifa jest zdania, że priorytetem powinno być konfrontowanie się z ekstremalną prawicą w chwilach, kiedy odchodzi ona od ekranów komputerów, żeby ugruntować swoją publiczną obecność i tym samym wzmocnić internetową propagandę.
Liberalni eksperci nie są w stanie w pełni zrozumieć wagi infrastruktury masowych ruchów, ponieważ wykonywany przez nich zawód „twórców opinii” największe znaczenie przypisuje komunikowaniu idei w oderwaniu od rzeczywistości. A przecież okoliczności komunikacji są niezwykle istotne. Faszystowscy działacze wiedzą, że trudno podtrzymać zaangażowanie członków ugrupowań nawet wówczas, gdy wszystko przebiega zgodnie z planem, a sprzeciw wobec nich jest niewielki. Jeśli zaś działanie w faszystowskiej organizacji skutkuje ciągłą konfrontacją fizyczną, szkalowaniem w internecie i ostracyzmem społecznym, rekrutowanie nowych członków jest skrajnie trudne. W trakcie przeprowadzanych przeze mnie wywiadów oraz badań natrafiłem na bardzo wiele przypadków, w których połączenie fizycznych starć, ujawniania danych, infiltracji oraz innych antyfaszystowskich działań skutecznie niszczyło lokalne i krajowe organizacje faszystowskie lub znacznie utrudniało ich działania. Rzecz jasna trzeba pamiętać, że historią nie rządzi pojedynczy związek przyczynowo-skutkowy, że antyfaszyści mogą niekiedy wyolbrzymiać swoją rolę w eliminowaniu skrajnie prawicowych grup, że istnieją przykłady klęsk antyfaszystów. Zebrana przeze mnie mała próbka przykładów pokazuje jednak, że metody antify działają, bardzo często i bardzo dobrze.
W latach 40. brytyjska Grupa 43 skutecznie powstrzymała Unię Postępu Mosleya. Niezwykle liczna Liga Antynazistowska odegrała kluczową rolę w zniszczeniu Frontu Narodowego w Wielkiej Brytanii w latach 70. i na początku 80. Antyfaszystowscy punkowie oraz skini z całej Ameryki Północnej i Europy opisywali mi, jak ich działania wypchnęły nazistowskich skinów poza obręb ich własnego środowiska. Dosłownie tysiące rasistowskich koncertów zostało odwołanych, a te, które się odbyły, organizowano potajemnie. Norweska antifa skutecznie zlikwidowała lokalny ruch faszystowski w latach 90. Coroczne marsze nazistów w Dreźnie, Roskilde i Salem zostały w końcu zakazane, co doprowadziło do pęknięć w wielu spośród organizujących je grup. Uliczne konfrontacje zdusiły belgijski Front Narodowy, a ujawnianie danych doprowadziło do rozpadu Duńskiego Frontu. Mógłbym wyliczać dalej, ale nie jest to potrzebne – podobne historie można odnaleźć w miastach i miasteczkach na całym świecie.
Jeśli uważnie prześledzimy to, co pokazuje nam historia, okaże się, że społeczne zrozumienie dla przemocowych i pokojowych działań oraz sama ich definicja zmieniają się w zależności od czasu i miejsca. Uniwersalne rozwiązania nie istnieją. Nie wszyscy Amerykanie uważali blokujące drogi manifestacje ruchu praw obywatelskich za pokojowe, zwłaszcza gdy protesty te spotykały się z brutalną reakcją policji. Również i dziś nie zawsze postrzegają podobne taktyki w ten sposób. Innymi słowy, zamiast oceniać publiczny odbiór przemocowych oraz pokojowych działań politycznych zero-jedynkowo, znacznie sensowniej jest myśleć o nich w kategoriach procesu stopniowej akceptacji, który musi być dostosowany do konkretnych celów.
Ponadto jeśli radykalna strategia polityczna miałaby być zdeterminowana przez badaną ilościowo przychylność opinii publicznej wobec różnych taktyk, wówczas wygrywałyby najbardziej umiarkowane metody, ponieważ to one są dominujące. Jeśli na początku 2011 roku przeprowadzono by wśród Amerykanów badania dotyczące tego, jaki jest najlepszy sposób na stworzenie ruchu występującego za sprawiedliwością ekonomiczną, prawie nikt – łącznie ze mną – nie przystałby na ideę zorganizowania obozowiska w parku na Dolnym Manhattanie. Jeśli choreografię naszych działań politycznych uzależniamy od sondaży, to koniec końców reprodukuje ona społeczeństwo, które chcemy zmienić. Ci, którzy uważają, że masowe ruchy polityczne rozwijają się do punktu, w którym odzwierciedlają to, co uważa większość ludzi, skłaniają się ku konkluzji, iż bojowy antyfaszyzm stoi w sprzeczności z budową szerokiej opozycji wobec skrajnej prawicy. Antyfaszyści nie twierdzą jednak, że przemoc jest odpowiedzią na każdy polityczny problem. Warto poświęcić chwilę, aby zbadać niektóre z kreatywnych pokojowych taktyk wypracowanych przez antyfaszystów.
***
W 2008 roku antifa ze środkowego Teksasu postanowiła zorganizować protest przeciwko zbliżającej się demonstracji Ruchu Narodowych Socjalistów w Tyler. W czasie dyskusji nad strategią działania czarnoskóra kobieta o imieniu Maya przepchnęła pomysł „performansu zamiast bójek”. Choć niektórzy mężczyźni w grupie uważali ten pomysł za „kpinę”, Maya przekonała ich do zbudowania instalacji składającej się z dwóch piętnastometrowych masztów udekorowanych purpurowymi i czarnymi lametami, na których powieszono przedstawiające nazistów lalki z papier-mâché. W dniu demonstracji około trzydziestu antyfaszystów oraz przedstawicieli organizacji antyrasistowskich stanęło za antyfaszystowską instalacją artystyczną, skandując „Bierzcie przykład ze swojego przywódcy”. Hałas bębnów i skandowania doprowadziły do zagłuszenia megafonu nazistów, tak że „ich przekaz był niesłyszalny”. Maya ciepło wspomina tę akcję ze względu na jej zdolność do „uciszenia faszystów w sposób, który mogą poprzeć bardziej umiarkowane osoby”.
Tradycja wykorzystywania hałasu, aby zagłuszyć faszystowskich mówców, sięga początków całego ruchu antyfaszystowskiego. Na przykład w 1925 roku grupa dwustu francuskich komunistów próbowała przerwać spotkanie faszystowskiej Młodzieży Patriotycznej, śpiewając „Międzynarodówkę”, zaś w roku 1933 komuniści przerwali spotkanie Brytyjskiej Unii Faszystów w Manchesterze poprzez śpiewanie „The Red Flag”. Śpiewający antyfaszyści odegrali także istotną rolę w wygaszeniu faszyzmu w Danii. W 1999 roku Gunnar Gram, starszy mężczyzna sympatyzujący z nazizmem, przekazał pośmiertnie duży, trzypiętrowy budynek w Aalborg Duńskiej Partii Nazistowskiej. Partia natychmiast się do niego wprowadziła i zakryła front budynku długą na prawie dwa metry swastyką. Jak tłumaczył duński antyfaszysta Ole, ponieważ dom był oddalony od jakiegokolwiek radykalnie lewicowego ośrodka, „działacze nie mogli walczyć z faszystami tak jak zawsze”. Zamiast fizycznej konfrontacji, przez kilka lat mieszkańcy organizowali przed budynkiem nocne czuwanie połączone ze śpiewem. Tego typu akcje łączyły się z wykształconą podczas wojny antyfaszystowską duńską tradycją organizowania publicznych występów chórów jako sposobu na obejście nazistowskiego zakazu zgromadzeń publicznych. Piosenka jako forma oporu w czasie okupacji także współcześnie może poważnie rozjuszyć nazistów takich jak ci z Aalborg. Próbowali oni odpowiedzieć na protesty poprzez puszczanie na cały regulator nazistowskiej muzyki, ale śpiewający i tak ich zagłuszali. Jednocześnie antyfaszyści rozwiesili w mieście plakaty ze zdjęciami nazistów i zachęcali sprzedawców, aby ci nie sprzedawali im towarów. Z czasem, jak wspominał Ole, stały śpiew oraz izolacja „złamały ich ducha walki, ponieważ bycie naziolem przestało być fajne”. Ostateczny koniec nazidomu nastąpił wówczas, gdy mieszkająca w Montanie Edith Craig, osiemdziesięcioletnia przyrodnia siostra Gunnara Grama, wygrała proces o prawa do budynku. Świadkami przy sporządzaniu testamentu Grama byli bowiem działacze faszystowscy, czyli jego beneficjenci, co stanowiło naruszenie duńskiego prawa. W czasie uroczystości z okazji zwycięstwa Craig i duńscy protestujący odśpiewali „We Shall Overcome”.
Akty przemocy ze strony faszystów, nawet w relatywnie niewielkich dawkach, mogą być bardzo niebezpieczne i właśnie dlatego zasługują na poważne traktowanie.
Inne pokojowe taktyki antyfaszystowskie są wymierzone w internetową działalność faszystów. Amerykański działacz opowiadał mi o bardzo skutecznej długoterminowej kampanii, którą jego grupa zorganizowała we wczesnych latach dwutysięcznych. Miała ona na celu infiltrację i zniszczenie dużej, ogólnokrajowej sieci skrajnej prawicy, która żerowała na zastraszaniu i prześladowaniu lewicy. Korzystając z rygorystycznych środków bezpieczeństwa, antyfaszyści stworzyli kilkanaście fałszywych profili na skrajnie prawicowych forach i zaczęli wrzucać na nie spreparowane zdjęcia ze zmyślonych akcji, które fałszywi członkowie grupy mieli rzekomo przeprowadzić. Po jakimś czasie działający pod przykrywką antyfaszyści zaczęli tworzyć fałszywe grupy, którym przyznano status komórek organizacji w kilku miejscach. Jeden z działaczy osiągnął wręcz poziom, który pozwolił mu na uzyskanie dostępu do wszystkich poufnych informacji, włączając w to profile lewicowych działaczy, którzy stanowili cele ataków. Gdy organizacja została do cna zinfiltrowana, antyfaszyści odkryli się ze swoim planem, co wywołało tak wielki spadek zaufania oraz konflikty wewnątrz grupy faszystów, że ta ostatecznie się rozpadła.
***
Każdy ruch polityczny wykorzystujący przemoc musi uważać, aby nie przesłoniła ona celów politycznych. Według Howiego, działacza z New Jersey, to właśnie miało się stać z niektórymi grupami Akcji Antyrasistowskiej pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Jego zdaniem „kultura powstańczego maczyzmu stała się dominująca”, aż do momentu, w którym organizacja „zaczęła przypominać rozpolitykowany gang”, bardziej zainteresowany „walką niż zwycięstwem”. Inni antyfaszyści, z którymi rozmawiałem, również byli świadomi tej pułapki. Członkini Rose City Antifa narzekała na to, że nowi antyfaszyści „kładą zbyt duży nacisk” na działanie w czarnym bloku bez rozpatrywania tego w kontekście szerszej strategii. „Jeśli wszystko, co masz, to młotek – zauważała – wszelkie twoje problemy wyglądają jak gwoździe”.
Dlatego też antyfaszyści angażują się politycznie na wiele sposobów. Niektóre grupy tworzyły koalicje ze związkami zawodowymi, partiami politycznymi i organizacjami społecznymi, aby zorganizować masowy sprzeciw wobec marszów nazistów w Dreźnie, Salem, Roskilde i innych miastach. Jednak nie wszyscy antyfaszyści zgadzają się z taką strategią. Norweski działacz Dag wspominał, że zorganizowanie blokady neonazistów w Trondheim we współpracy z mainstreamowymi partiami politycznymi wzbudziło gniew niektórych szwedzkich antyfaszystów, którzy nie zgadzają się na współpracę z liberalnymi partiami. Dag stanowczo sprzeciwiał się takiej reakcji. „Bojowa antifa w Norwegii – tłumaczył – była świadoma, że potrzeba obu strategii. Nie można cały czas zgrywać twardzieli i współpracować wyłącznie z radykałami, którzy się z tobą zgadzają”. Luís z niemieckiego Antifaschistische Linke International w Getyndze powiedział mi z kolei, że wielu spośród niezależnych działaczy dołączyło do bardziej publicznej odnogi tej organizacji o nazwie Interwencjonistyczna Lewica (Interventionistische Linke), po części dlatego, aby „wzmocnić swój głos w polityce”.
We Francji bojowi antyfaszyści – pracując z organizacjami pośredniczącymi oraz tymi o masowej skali – starają się połączyć akcje bezpośrednie, organizowane w małych grupach, z szerszą mobilizacją. Jak tłumaczyła mi Camile z Besançon, pierwszym poziomem organizacji jest „radykalna grupa”, a drugim „kolektyw antyfaszystowski”, taki jak Vigilances 69 z Lyonu czy Comité Antifa St-Etienne, w którym mieszają się ludzie ze związków zawodowych oraz działacze organizacji społecznych. Antyfaszyści z Tuluzy „eksperymentują” obecnie z trzecim poziomem organizacji, „zgromadzeniem antyfaszystowskim”, który łączy aktywistów i organizacje lewicowe z antyfaszystowskimi kolektywami. Nawet kiedy takie duże podmioty pozostają nieaktywne, są jak „przeciwciała gotowe do uruchomienia na wypadek działań ze strony faszystów”, mówi Camile. Twierdzi ona, że francuska antifa bierze udział w tych większych kolektywach, „aby rozwinąć antyfaszyzm w społeczeństwie obywatelskim” jako „narzędzie służące ludziom do odkrywania teoretycznych oraz praktycznych metod walki”.
Zamiast obierać jako punkt wyjścia do swoich działań opinię publiczną i wypracowywać strategie oraz taktyki mające na celu udobruchanie większości – jak robią zawodowi politycy – antyfaszyści zaczynają od natychmiastowej walki ze skrajną prawicą. Niekiedy wymaga to mobilizacji klasy robotniczej oraz imigranckich wspólnot, innym razem nie. Tak czy inaczej, antyfaszyści wierzą, że rozwijanie konkretnego, masowego poparcia musi wyrastać z antyfaszystowskiego światopoglądu oraz antyfaszystowskich działań, a nie odwrotnie.
Codzienny antyfaszyzm stosuje antyfaszystowską perspektywę do każdej, codziennej lub nie, interakcji z faszystami. Odmawia zaakceptowania niebezpiecznego poglądu, jakoby homofobia była po prostu czyjąś „opinią”, do której ktoś ma prawo. Antyfaszystowska perspektywa nie toleruje „nietolerancji”, nie „zgadza się na to, że się nie zgadzamy”. Tym, którzy przekonują, że takie postępowanie czyni nas podobnymi do nazistów, musimy pokazywać, iż nasza krytyka nie jest wymierzona w abstrakcyjnie rozumianą przemoc, nieuprzejmość czy przerywanie przemówień, lecz w tych, którzy służą białemu rasizmowi, heteropatriarchatowi, opresji klasowej oraz usprawiedliwiają ludobójstwa. Jeśli zwyczajowa antyfaszystowska polityka ma na celu to, aby faszyści nie mogli działać publicznie w spokoju, to codzienny antyfaszyzm zamierza podnosić koszty społeczne opresyjnych zachowań do momentu, w którym osoby promujące takie zachowania nie będą miały innego wyjścia, jak tylko ukrywać swoje poglądy. Za każdym razem, gdy ktoś podejmuje działania przeciwko transfobii czy rasizmowi – wskazując konkretne osoby, bojkotując ich firmy, zawstydzając je za to, co robią, kończąc znajomość, jeśli ktoś nie weźmie się w garść – korzysta z antyfaszystowskiej perspektywy i pomaga szerszemu, codziennemu antyfaszyzmowi. Nie zawsze możemy zmienić czyjeś przekonania, ale z pewnością możemy uczynić ich głoszenie ryzykownym politycznie, społecznie, ekonomicznie, a niekiedy nawet fizycznie.
Tłumaczyli Olga Byrska i Łukasz Żurek
***
Powyższy przekład to skrócona wersja dwóch rozdziałów z książki Marka Braya Antifa: The Anti-Fascist Handbook (Melville House Books 2017): „So Much for the Tolerant Left!”: „No Platform” and Free Speech oraz Strategy, (Non)Violence, and Everyday Anti-Fascism.
Za zgodę na publikację tekstu serdecznie dziękujemy autorowi.
***
Mark Bray (1982) – działacz polityczny, historyk praw człowieka, terroryzmu oraz polityki we współczesnej Europie. Autor książek Antifa: The Anti-Fascist Handbook (Melville House, 2017), Translating Anarchy: The Anarchism of Occupy Wall Street (Zero, 2013) oraz współredaktor Anarchist Education and the Modern School: A Francisco Ferrer Reader (PM Press, 2018). Obecnie wykłada w Dartmouth College.