Nie tracę nadziei
– Mam 31 lat. Pracowniczką socjalną jestem już czwarty rok. Przyszłam do Działu Pomocy Bezdomnym z ideałami, chciałam zmieniać świat. Nie znam osoby, która by tak na początku nie miała – zaczyna rozmowę Agnieszka.
Początkowo studiowała pedagogikę. Chciała pracować z dziećmi. Ale interesowała się też problemem bezdomności, w szczególności jej przyczynami. Po jakimś czasie zdecydowała się na zmianę kierunku, zaczęła studiować pracę socjalną. W trakcie pisania licencjatu już wiedziała, z kim chciałaby pracować. Ciągle zastanawiało ją jedno: dlaczego osoba w kryzysie bezdomności nie robi wszystkiego, żeby wydostać się z życia na ulicy?
Odpowiedź przyszła dopiero po kilku latach.
– W trakcie procesu, jakim jest przystosowanie się do życia w bezdomności, zachodzą w człowieku tak ogromne zmiany, że często nie jest w stanie zrobić kroku wstecz – wyjaśnia Agnieszka. – Bezdomność jest końcem prób wyjścia z trudnej sytuacji, końcem pewnej drogi. Czujesz, że nie ma nic poza bezdomnością. Nie masz domu, nie masz rodziny. Nie masz nadziei. Nie istnieje już nic gorszego. Oprócz śmierci.
Doświadczenie kilkuletniej pracy pokazało jej, że nie istnieje bezdomność z wyboru. Agnieszka zaznacza, że hasło to jest powierzchowne, nie uwzględnia złożoności problemu oraz realiów życia „tu i teraz”. Tłumaczy: – Z osobami w kryzysie bezdomności pracujemy nad każdą sferą życia: rodzinną, zdrowotną, mieszkaniową, prawną, związaną z uzależnieniami, pracą, konfliktami. Każda sytuacja jest inna, ale dysponujemy takimi narzędziami, które mogą pomóc wrócić do społeczeństwa.
Powrót stanowi jednak długą drogę, a rozpoczyna się od rozmowy, na którą można przyjść podczas dwugodzinnego dyżuru. W tym czasie Agnieszka pomaga składać pisma, umawia lekarzy, słucha. Czuwa nad kwestiami prawnymi, formalnymi, spisuje wywiady. Często udaje się „w teren”, jedzie do szpitali, sądów i komisariatów policji. Współpracuje z organizacjami pozarządowymi. – Ostatnio zajmuję się koordynowaniem działań wokół mieszkania chronionego. Naszym celem jest pomoc przy trwałym wychodzeniu danej osoby z kryzysu bezdomności. Pierwszym krokiem jest danie lokatorom poczucia sprawczości – oczekujemy, że podczas składania wniosku zaproponują gotowy plan usamodzielnienia. Oni są podmiotem w całym procesie pomocowym – zaznacza pracowniczka socjalna.
Agnieszka monitoruje mieszkanie kilka razy w tygodniu, organizuje spotkania grupowe, czuwa nad zaopatrzeniem, przestrzeganiem regulaminu. – To jest trudne, bo osobom, które przez dłuższy czas przebywały na ulicy, trudno traktować przestrzeń jako schronienie. Nagle okazuje się, że nie są w stanie sobie poradzić. Dlaczego? Na ulicy ich organizm jest w ciągłej gotowości, musi sobie radzić z zimnem, głodem, brakiem bezpieczeństwa. Gdy okazuje się, że otrzymują to bezpieczeństwo, uaktywniają się różne choroby. Zaczynają nadużywać alkoholu, bo stres i presja są zbyt duże.
Agnieszka często pracuje ponad osiem godzin dziennie, choć usłyszane historie i problemy zostają z nią znacznie dłużej.
– Czasem mam do czynienia ze skrajnymi przypadkami. Wtedy analizuję, czy powinnam była zareagować inaczej, czy mogłam zrobić więcej. Ostatnio poznałam człowieka, który ma 33 lata i trzynaście prób samobójczych za sobą. Rozmawialiśmy. Jest dużo takich trudnych spotkań. Często osoby bezdomne opowiadają mi, jak przeżywają wykluczenie. Ktoś płacze, ktoś mówi, że czuje się jak śmieć, gdy ludzie się od niego odsuwają. Jak przestać o tym myśleć?
Nie ułatwiają tego negatywne komentarze i uwagi kierowane w stronę pracowników i pracowniczek socjalnych przez media i zwykłych ludzi. – Przy wymienianiu sukcesów zawsze organizacje pozarządowe będą na pierwszym miejscu. Nikt nie pamięta o MOPS-ie. To jest nasza praca, więc nikt nam nie podziękuje. Mało kto wie, czym się zajmujemy, ale kiedy wydarzy się jedna negatywna sytuacja, od razu słyszymy standardowe pytanie: gdzie był pracownik socjalny? To jest smutne w tej pracy. Nawet nie to, że mało zarabiamy. Nikt nie widzi, że jesteśmy przeciążeni, nie mamy zapewnionej pomocy psychologa. Odbija się to na naszych rodzinach, które też tego w pełni nie rozumieją. Nie rozumieją jak można się poświęcać za nic. Dopadła mnie ostatnio świadomość skomplikowania życia, jakie wybrałam – Agnieszka na chwilę milknie. Po chwili jednak podnosi głowę i dodaje: – Ostatecznie nie straciłam nadziei. Zawsze powtarzam, że ludzie, którzy do mnie przychodzą, są warci wszystkiego. Chcę robić jak najwięcej, żeby poprawiać ich sytuację życiową. Każdy jest tego wart. Mam nadzieję, że będę w to wierzyć jak najdłużej.
Jesteśmy poręczą, na której mogą się oprzeć
– Jestem streetworkerem w Dziale Pomocy Bezdomnym. Pracuję już trzynaście lat. Początkowo do moich zadań należały postępowania administracyjne, ale od 2010 roku zajmuję się pracą z ludźmi. Polega to na wyszukiwaniu kontaktów z osobami bezdomnymi na ulicy i pracy z nimi – tłumaczy 37-letnia Karolina.
Studiowała pedagogikę resocjalizacyjną w Białymstoku, gdzie często stykała się z osobami w kryzysie bezdomności. Wtedy jeszcze nie spodziewała się, że trafi do MOPS-u.
– To byli bardzo młodzi ludzie – wyjaśnia. – Część z nich mogła być w moim wieku. Nocowali w pustostanach, na klatkach schodowych i w parkach. Nadużywali alkoholu. Intrygowali mnie. To był pierwszy moment, kiedy zaczęłam dostrzegać tych ludzi. Przez pierwsze trzy lata studiów towarzyszyło mi pytanie: co sprawia, że człowiek staje się osobą bezdomną?
Odpowiedź przyszła wraz ze zdobywaną wiedzą i doświadczeniem zawodowym. Nie była jednak prosta. Karolina podkreśla, że istnieje wiele czynników, które uprawdopodabniają ryzyko, iż w sytuacji kryzysowej dana osoba stanie się bezdomna. Jest to proces wywołany czynnikami oddziałującymi na człowieka już od wczesnego dzieciństwa. Podobnie jak Agnieszka, Karolina mówi z przekonaniem, że nie ma bezdomności z wyboru.
– Nawet jeżeli ktoś z moich klientów powie, że wybrał bycie osobą bezdomną, to ja w to po prostu nie wierzę. Potrafimy uruchamiać mechanizmy obronne, tłumaczyć się tak przed samym sobą. Często słyszę, że dana osoba żyje na ulicy, bo kocha wolność. Owszem, wolność można kochać, ale wewnętrznie wolnym można być również w zakładzie karnym. Mam jedno pytanie: czy osoba bezdomna, która twierdzi, że sama wybrała życie na ulicy, jest szczęśliwa, nocując na przykład w altanie śmietnikowej? Nie. Zaraz słyszę, że nie jest w stanie się tam położyć, że śpi na siedząco i z tego powodu bolą ją nogi. Czy to jest wybór, żeby cierpieć na ból nóg? Rozmawiając w tym duchu, wspólnie z taką osobą dochodzimy do wniosku, że to nie jest wybór. Gdyby ten człowiek miał do wyboru położyć się dzisiaj w łóżku albo usiąść w swojej altanie śmietnikowej, to jasno powie, że wolałby to pierwsze.
Karolina zaznacza, że nigdy nie miała w sobie uprzedzeń. Swobodnie rozmawiała, nie odczuwała zagrożenia. Po napisanej w Białymstoku pracy licencjackiej przyjechała do Krakowa z zamiarem kontynuowania studiów. Chciała zatrudnić się w zakładzie karnym, ale wtedy dla kobiet było to znacznie trudniejsze niż teraz. Dowiedziała się, że MOPS szuka pracowników. Zapisała się, złożyła CV, poszła na egzamin, zdała za drugim razem. Bez wahania zgłosiła się do Działu Pomocy Bezdomnym. Pozostali aspiranci odetchnęli. Ciągle powtarzano o wysiłku, trudzie i wypaleniu zawodowym, które ją czeka. Miała dużo pomysłów na działanie, planowanie i wyciąganie ludzi z bezdomności. Po trzech latach poprosiła o przeniesienie. Kierowniczka wyraziła zgodę. Na ulicy, „w terenie”, pracuje już prawie dziesięć lat.
– Każdy dzień jest nieprzewidywalny – opowiada Karolina. Praca streetworkera opiera się na kilku filarach. Jest monitoring terenu: wyszukujemy nowe osoby w kryzysie bezdomności albo odwiedzamy naszych stałych klientów i sprawdzamy, czy wszystko u nich w porządku. Kolejny filar to konsultacja. Dwa razy w tygodniu, w ustalonych godzinach, każda osoba bezdomna może przyjść, opowiedzieć o sobie, o swoim problemie. Wspólnie próbujemy znaleźć rozwiązanie. Następnym elementem tej pracy jest interwencja. Potrzebę interwencji może zgłaszać każdy. Nasze działanie zaczyna się wtedy, gdy – przykładowo – stwierdzono, że na klatce schodowej czy ławce przebywa osoba bezdomna, która być może potrzebuje wsparcia. Jedziemy na miejsce, ustalamy, czy ten ktoś chce pomocy. Jeżeli wyrazi taką chęć, przewozimy go do placówki. Jeżeli nie, wracamy do monitoringu. Jeszcze jednym filarem jest praca socjalna, czyli działanie, które zmierza do możliwie trwałej zmiany na lepsze. Oprócz tego mamy projekty socjalne – trzeba je formalnie zapisać, wyodrębnić cele i realizować. Do tego dochodzi współpraca z organizacjami. Zimą dwa razy w tygodniu jeździmy wieczorami ze strażą miejską po miejscach pobytu osób bezdomnych, które są zagrożone zamarznięciem.
Główną część pracy Karoliny stanowi kontakt z klientem, rozmowa, poznawanie sytuacji i potrzeb danej osoby. Streetworkerka zaznacza, że w tym zawodzie nie ma miejsca na przyjacielskie relacje, choć nie wyklucza to gotowości do wsparcia, zaangażowania czy bycia powiernikiem.
– Wyobraźmy sobie schody, które mają poręcz – mówi Karolina. – My mamy być tą poręczą. Człowiek wspiera się na niej, żeby nie spaść. Gdy już wejdzie na samą górę, poręcz się kończy. Wtedy kończy się też nasza praca.
Podstawą jest wypracowanie sobie granic. – Ja to zrobiłam – zaznacza Karolina. – Nie przenoszę problemów klientów na siebie, do domu. Praca jest pracą. Chcę to robić jak najbardziej profesjonalnie. Dlatego lubię chodzić na szkolenia, czytać, jeździć na delegacje, rozmawiać z innymi osobami, które zajmują się problemem bezdomności. Podejście do człowieka musi być oparte na wiedzy. Wtedy można mu najskuteczniej pomóc.
Społeczeństwo utożsamia efektywną pomoc z „wyciągnięciem” z bezdomności. Karolina tłumaczy, że już umieszczenie danej osoby w placówce pomocowej to dobry krok. Niewielu jest ludzi, którzy z życia na ulicy wrócili do samodzielności, choć Karolina podkreśla, że mimo wszystko zna takie przypadki. Dodaje, że warto o tym mówić, bo rzadko się o nich słyszy. – Powszechnie przyjęta opinia o pracownikach socjalnych jest bardzo negatywna – stwierdza. – Media są tego najważniejszym powodem, bo zrzucają na nas całą odpowiedzialność za drugiego człowieka. Po pierwsze, pracownik socjalny zajmuje się pomocą społeczną, nie opieką. Nie na wszystko mamy wpływ. Kolejną kwestią jest samostanowienie: dopóki ktoś nie zostanie ubezwłasnowolniony przez sąd, jest wolny. Jeżeli ktoś chce chodzić całą noc po ulicy, to może chodzić. Jeżeli ktoś nie chce wpuścić pracownika socjalnego, a nie mamy podejrzenia, że umiera, głoduje lub robi komuś krzywdę, to nie możemy wejść do mieszkania. Każdy pracownik musi mieć świadomość, że nie jest odpowiedzialny za swoich klientów. Jest odpowiedzialny za zadania, które wykonuje. Jeśli pracujemy z osobami bezdomnymi, które mieszkają w altanie i grozi im zamarznięcie, to oczywiście tam jedziemy. Nie możemy natomiast wziąć pełnej odpowiedzialności za życie tych osób. To jest trudny temat, bardzo obciążający dla pracowników – podkreśla Karolina. A na koniec dodaje: – Boję się, że spotyka mnie wypalenie zawodowe, taki początek. Mam nadzieję, że całkowicie mnie nie pochłonie, bo będę musiała zmienić pracę. Na razie nie myślę o zmianie, ale trzynaście lat to już naprawdę dużo…
Nie bądźmy obojętni
– Nigdy nie myślałam o studiach, miałam inne pasje, chodziłam do szkoły wokalno-aktorskiej. Dopiero po pewnym czasie mój narzeczony, a obecnie mąż, wzbudził we mnie chęć studiowania. Postanowiłam, że spróbuję, i razem z nim zastanawiałam się nad tym, jaki kierunek wybrać. Tak naprawdę to dzięki niemu zaczęłam studia na kierunku „praca socjalna”. To było dwa lata po szkole średniej – zaczyna swoją opowieść 26-letnia Karolina. – Od pierwszego semestru byłam pewna, że znalazłam się w odpowiednim miejscu. Teraz też nie mam wątpliwości, studiuję zaocznie drugi stopień pracy socjalnej. Po obronie licencjatu wiedziałam, że będę chciała szukać pracy tylko w zawodzie. Udało się i zostałam przyjęta do MOPS-u, gdzie trafiłam do Działu Pomocy Bezdomnym w Krakowie. Moje doświadczenie nie jest duże, gdyż pracuję dopiero dziewięć miesięcy.
Na początku pracy Karolina wiele czasu poświęcała na naukę procedur dotyczących postępowań administracyjnych i pomocy osobom bezdomnym. Ale brała udział w nagłych interwencjach, dzięki czemu poznawała specyfikę pracy z tymi osobami. Ludzkie dramaty i tragedie mocno na nią wpływały. Nie potrafiła znaleźć swojego miejsca, wracała do domu i ponownie je przeżywała. – To nie było dobre – wspomina. – Przez pewien czas czułam narastającą w środku ciała gulę. W pewnym momencie nie wytrzymywałam i wybuchałam. Teraz już wiem, że aby pomagać, nie można brać wszystkiego do siebie. W trakcie rozmowy zawsze jestem silna. Muszę być profesjonalna. To mi daje siłę.
Na co dzień prowadzi postępowania administracyjne w sprawie przyznania świadczeń pomocy społecznej. Zanim jednak podejmie decyzję, musi przeprowadzić wywiad środowiskowy w miejscu pobytu klienta.
Pierwszych spotkań z osobami w kryzysie bezdomności doświadczyła, gdy przyjechała do Krakowa. Początkowo towarzyszyło jej duże zdziwienie, wcześniej nie znała tej strony rzeczywistości. Nagle zaczęła dostrzegać ją wszędzie, w tramwajach, na Plantach, na ulicy…
– Na początku, jak większość osób, starałam się omijać bezdomnych. Być może z braku pewności siebie czy po prostu ze strachu. Nie byłam obojętna, nie wyśmiewałam, nie rzucałam krzywych spojrzeń. Często spotykałam się z żebraniem, początkowo dzieliłam się drobnymi kwotami. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że jest to niewłaściwa pomoc; z czasem zaczęło się to zmieniać. Dzięki pracy miałam większą wiedzę teoretyczną, dowiadywałam się o roli interwencji kryzysowych, ośrodkach pomocowych, placówkach, które świadczą pomoc w Krakowie. Inaczej reagowałam. Chcę to mocno podkreślić: nie dawajmy pieniędzy. Porozmawiajmy, zapytajmy o samopoczucie, poświęćmy chwilę.
Zdobywanej wiedzy Karolina nie chce zatrzymywać tylko dla siebie. – Ludzie mogą przechodzić obok, nie wiedząc, że ktoś czeka na ratunek. Gdy osoba bezdomna leży na ławce, zatrzymajmy się, zobaczmy, czy reaguje, czy nie trzeba jej pomóc. Jeżeli się nie rusza, od razu dzwonimy na pogotowie. Jeżeli reaguje, ale jest pod wpływem alkoholu, dzwonimy po straż miejską. Ważne jest, byśmy zaczekali do momentu, aż przyjedzie dana służba. Często dostajemy zgłoszenia, w których słyszymy, że dana osoba zamarzła. Zapewniam, że nikt nie chciałby takiego końca swojego życia. Brak wiedzy nie oznacza, że możemy przejść obojętnie. Informujmy się nawzajem, rozmawiajmy o tym, jak pomagać bezdomnym. Każdego z nas może dotknąć taki problem, po którym upadniemy, doświadczymy biedy i będziemy potrzebować pomocy. Spróbujmy postawić się na miejscu tych, obok których dziś przechodzimy obojętnie.
Autorka tekstu prowadzi blog „Człowiekowi Człowiek”.