Jakub Sieczko – „Pogo”, Wydawnictwo Dowody na istnienie
Sieczko napisał jeden z najlepszych reportaży ostatnich miesięcy, jeśli nie lat. Od pierwszego zdania przenosi w czasie i przestrzeni, do wnętrza mieszkania na Grochowie: trzecia siedemnaście, zatrzymanie krążenia, defibrylacja, uciskanie klatki piersiowej. A potem do innych mieszkań, na ulicę, do wnętrza karetki, na dyżurkę.
Czyta się to tak, jak ogląda się kasowe filmy w multipleksie, gdzie gra wszystko: kamera, światło, myśli bohatera, muzyka, dobre dialogi. Jakub Sieczko wie, że maksymalna dawka atropiny w przypadku bradykardii to trzy miligramy, wie jak stwierdzić zgon i wie jak pisać – to całkiem dużo jak na jednego człowieka.
Z „Pogo” nie dowiesz się, ile zarabiają ratownicy medyczni i dlaczego tak mało. Nie dowiesz się, ilu ich jest, a ilu brakuje, która reforma służby zdrowia wszystko zepsuła, a jaka byłaby potrzebna. Nie ma ani jednego cytatu z ministra zdrowia, jest niewiele liczb, nie ma danych statystycznych. Bo to nie dokument, a fabularka, trochę jak jedna długa trasa karetką na sygnale, przez nocne interwencje, udane i nieudane, konfrontacje z umierającymi i ich bliskimi, okrucieństwa losu i ludzi, budki z kebabem, niewyspane poranki, granice fizycznej i emocjonalnej wytrzymałości. A potem jest powrót: przez strategie zapominania i odreagowania, przez wyczerpanie, przez historie kolegów, którzy skończyli tak, jak nikt nie chce skończyć. Więcej nie powiem, jeśli chcecie wiedzieć, jak skończył autor, musicie sami przeczytać.
***
Magdalena Okraska – „Nie ma i nie będzie”, Wydawnictwo Ha!art
Magdalena Okraska, jak sama o sobie mówi, jest piewczynią wspólnoty. Tak też jej cała książka, która doczekała się już dziesiątek recenzji, jest w gruncie rzeczy pieśnią przeszłych wspólnot, za którymi autorka tęskni. Reportażem o dawnej bliskości i współczesnej atomizacji. Z jednej strony, o lokalnych zakładach-żywicielach, przyfabrycznych osiedlach i zlokalizowanych na nich przychodniach, kinach i przedszkolach. O ławkach pod blokami i plotkach na tych ławkach. Z drugiej zaś, o upadku wielkiego przemysłu, zamykanych kinach i domach kultury, migracjach za granicę czy do większych miast, rozpadających się rodzinach, tapicerach własnego losu, którzy wyruszyli z tego czy innego miasteczka, żeby zarabiać trzy tysiące na rękę w Poznaniu czy we Wrocławiu.
To jest książka dla konserwatystów, ale nie w tym potocznym na lewicy sensie, w którym konserwatyzm kojarzy się z nielubieniem gejów, lesbijek, tęczy i Unii Europejskiej. Dla tych, którzy wolą pociągi z przedziałami od bezprzedziałowych, dla tych, których wkurza, gdy lokalny Społem zamienia się w Żabkę i znika ostatnie w okolicy stanowisko z serami na wagę, dla tych, których irytują trójkątne kanapki i diety pudełkowe. Bo o tych uczuciach jest ta książka, tylko w znacznie szerszej skali. Nie widzę w niej próby rozstrzygania, czy trzydzieści lat temu było lepiej czy gorzej, biedniej czy bogaciej – chodzi chyba tylko o to, że kiedyś było bardziej razem, a teraz jest bardziej każdy sobie. Ja polecam, ale mnie poruszył ostatnio nowo odkryty spożywczak z cukierkami Mr. Ron na wagę, więc z pewnością nie jestem obiektywny.
***
Liz Plank – „Samiec alfa musi odejść. Dlaczego patriarchat szkodzi wszystkim?”, Wydawnictwo Czarne
W debacie publicznej cyklicznie wracają wyliczanki dziesiątek mechanizmów dyskryminacji mężczyzn we współczesnym społeczeństwie, o których podobno mówić nie wypada: dysproporcja płci wśród ofiar wojen, kierunki studiów, na których odsetek kobiet wynosi 80 procent czy różnice w oczekiwanej długości życia. Wszystko to zwykle polane sosem przełamywania tabu, poprzetykane retorycznymi pytaniami: Co by było, gdyby ktoś zaczął mówić głośno o trudach męskiego życia w XXI wieku!?
Liz Plank mówi. Tak jak w książkach feministycznych się mówi od dekad, tylko mało który z autorów burzliwych artykułów po nie sięga. Mówi o trudzie życia mężczyzn związanym z wychowywaniem do patriarchalnych ról płciowych, o braku kontaktu z emocjami, o niezdolności nawiązywania bliskich i głębokich relacji, o nieustannej rywalizacji i konieczności wykazywania swojej męskości. Pokazuje konsekwencje – tragiczne dla psychiki, dla relacji międzyludzkich, dla życia i mężczyzn i kobiet. Wszystko to nie w kontrze do feminizmu, a wprost z niego wywiedzione.
Ta książka jest czuła, daje sporo miejsca na pomyślenie o samym sobie z wrażliwością. Pozwala spojrzeć na społeczne i kulturowe uwarunkowania, które w nas siedzą i czasem nie za bardzo chcą wyjść. Żal mam tylko do wydawnictwa o tytuł – w oryginale książka nazywała się „For the Love of Men”. Tytuł „Samiec alfa musi odejść” może nadawałby się na manifest Virginii Despentes, ale na pewno nie nadaje się na tytuł tej książki. Liz Plank napisała książkę for the love of men i tak należy ją czytać.