Maciej Topolski – „Niż”, wydawnictwo Ha!art
Książka wybitna i zapomniana. Urodzona we wrześniu 2020 roku, zginęła tego samego dnia śmiercią tragiczną z rąk jakiegoś pracownika marketingu Ha!artu, który przykleił jej łatkę „proza poetycka”. Szkoda, bo to jedna z najbardziej żywych opowieści o pracy ostatnich lat, w jednym szeregu z niedawno wydanym „Pogo” Jakuba Sieczki. Z tą różnicą, że u Sieczki mamy temat samograj (brudne realia pracy w pogotowiu ratunkowym) wzbogacony świetnym językiem i narracją. W „Niżu” temat sam nie zagrałby nawet w bierki, bo i co ciekawego można powiedzieć o pracy w gastronomii, poza rytualnym (i słusznym) narzekaniem na gburowatych klientów, skandaliczne warunki pracy czy fizyczne zmęczenie.
Gra więc Topolski i widać, że jest zawodnikiem pierwszej ligi. W krótkich, gęstych, napisanych ze swadą esejach poznajemy wymiary życia kelnera, życia człowieka w późnym kapitalizmie i terminalnym stadium wyczerpania tym życiem. Służalczość, niewidzialność, zmęczenie, zapachy, uległość i smaki, miażdżyca, kurwica, seks w toalecie w godzinach pracy. Znajdziesz, czego szukasz.
Wyśmienita lektura, pokorna objętością (nieco ponad sto stron), niesłusznie skazana na zapomnienie.
Wojciech Orliński – „Kopernik. Rewolucje”, wydawnictwo Agora
Dziękujmy bogom, że Orliński nie jest historykiem, bo zrobił rzecz, która historykom nie przystoi – napisał ciekawą książkę. O Koperniku, o którym, jak się okazuje, wiemy bardzo niewiele, nie mamy nawet pewności, kiedy się urodził, nie wiadomo, kiedy dokładnie umarł. Mamy za to tysiące poszlak, podejrzeń i zbiegów okoliczności, po których prowadzi Orliński, snując przypuszczenia i intrygi polityczne. Miejscami sprowadza się to do spekulacji detektywistycznej, uczciwej wobec czytelnika, który wie, kiedy autor referuje ustalenia historyków, a kiedy ze swadą macha rękoma, przedstawiając swoje fantastyczne teorie (nie wiem, czy Wojciech Orliński zwykł machać rękami, ale zawsze tak go sobie wyobrażałem).
Dzięki temu udaje mu się pokazać Kopernika jako człowieka, a nie posąg na postumencie – daje przestrzeń, żeby wyobrazić sobie, co astronom mógł myśleć, czuć i jak zapatrywał się na świat. Świat, którego realia autor odmalowuje sprawnie i jasno, przekładając problemy polityczno-społeczne na język i realia współczesnej rzeczywistości.
Szkoda, że Orliński nie umie pisać powieści, bo mielibyśmy drugą „Trylogię Husycką” – taki to jest materiał. Ale mamy ciekawą biografię postaci, która nikogo na co dzień nie obchodzi poza licealistami przed maturą z historii, co samo w sobie jest godnym osiągnięciem.
…a czego czytać nie trzeba?
Kasper Bajon – „Gambit Orangutana. Opowieść o polskich szachach”, wydawnictwo Czarne
Szachy to wdzięczny temat, szczególnie gdy autor nie planuje pokrywać trzystu stron notacjami partii arcymistrzów. Kasper Bajon chciał zrobić coś innego, niestety nie sposób dociec, co to właściwie miało być. Być może chodziło wyłącznie o to, żeby opowiedzieć wszystkie znane mu anegdoty i historie o wielkich polskich szachistach i szachistkach ostatnich dwustu lat.
„Gambit Orangutana” to sprawna literacko mozaika krótkich form, którą zawiodła redakcja. Struktura jest niejasna i chaotyczna, rzekoma „szachowa” konstrukcja zapowiedziana nazwami poszczególnych rozdziałów okazuje się wydmuszką, a wszystko to boli tym bardziej, że rzecz tyczy się gry, której kluczowym elementem jest porządek.
Są w książce momenty lepsze, w których Bajon szkicuje społeczno-polityczną historię szachów. Na przykład gdy pisze o tym, dlaczego i kiedy zostały zdominowane przez mężczyzn, czy tłumaczy, jak społeczne postrzeganie szachistek zmieniało się w zależności od przypisywanej tej grze w danym czasie roli i wagi. Albo gdy spekuluje o merytokratycznym charakterze rozgrywek, który pozwalał na wyciągnięcie szyi ponad zabetonowane podziały klasowe. Niestety są to tylko marginesy, niepewnie snute narracje, ucinane zanim uda się postawić ciekawą tezę i zacząć ją rozwijać. Dominują anegdoty o wielkich szachistach albo o dziadkach, babciach i prababciach autora, kawiarniach i klubach szachowych, przetykane sprawozdaniami z literatury: opowiadań i powieści, w których istotną rolę pełnią szachy. Wszystko to przybiera nieraz formy komiczne:
„W Marienbadzie Nabokov napisał dziwaczne opowiadanie «Obłok, jezioro, zamek», będące przez klimat, statyczność i oniryzm starszym bratem słynnego «Zeszłego roku w Marienbardzie», do którego Sebald nawiązuje w «Austerlitzu», a w bardziej zawoalowany sposób również w «Elegii». Ciekawe też, że film Alaina Resnais’go odczytuje się niekiedy jako dialog z «Dociekaniami filozoficznymi» Wittgensteina”.
Tak właśnie biegnie Bajon, slalomem olimpijskim między nazwiskami, tytułami, nazwiskami i tytułami. Trudno nie odnieść wrażenia, że chodzi tu wyłącznie o pokazanie, ile tych nazwisk i tytułów autor zna i pamięta.
Można czytać „Gambit orangutana” jako mozaikę historii wielkich szachistów rozbitą przez wielką politykę, która na przestrzeni XX wieku przetacza się przez szachownicę i na oślep zbija figury – spora część bohaterów jest pochodzenia żydowskiego, wielu z nich nie przeżyje wojny. Tylko jeśli tak zinterpretujemy główną oś książki, to szachy będą w niej pełnić co najwyżej rolę trzecioplanową. Książek o wojnie i jej ofiarach wydano już bardzo wiele, tych o polityczno-społecznym uwikłaniu szachów bardzo niewiele.
To po prostu mogła być znacznie ciekawsza książka.