Charles Taylor, Ewangelia i LGBT+
Budzące wątpliwości aresztowanie Margot, oskarżanie o profanację grupy aktywistów i aktywistek, którzy umieścili tęczową flagę na figurze Chrystusa, oraz przedwyborcza nagonka polityków partii rządzącej na osoby nieheteronormatywne nie dają mi spokoju. Chcę być z wami, jestem z wami i jest mi wstyd. U Charlesa Taylora, filozofa, którego w szczególny sposób interesowała wspólnota, a później też religijność i katolicyzm, znalazłam kolejny głos przekonujący do tego, że katolicyzmowi byłoby zupełnie nie po drodze z wrogością wobec odmienności, gdyby nie jego opaczne rozumienie (w interpretacji poglądów Taylora posługuję się również recenzją książki Taylora „A Secular Age”, autorstwa Keitha Testera).
Różnorodność jako fakt i wartość
Taylor jest katolikiem, dla którego katolicyzm jest wielokulturowy i różnorodny nie dlatego, że ktoś tak uznał lub stał się taki pod wpływem czasu. W jego myśli różnorodność jest podstawową cechą katolicyzmu i ma co najmniej dwa źródła.
Po pierwsze, różnorodność wynika ze znaczenia słowa „katolickość”. Taylor przypomina tutaj grecki wyraz katholou, który tłumaczy jako ‘uniwersalność’ i ‘pełnię’ (Taylor 2005, s. 11). Katolicyzm, którego cechą jest uniwersalność – mówi się też o jego powszechności – kieruje swoje przesłanie do ludzi z różnych miejsc świata, o różnych narodowościach, kolorach skóry, poglądach, zwyczajach, sposobach grzeszenia – do ludzi po prostu różnych. Tylko w ten sposób katolicyzm może być taki, jaki według Taylora miał być w zamyśle: różnorodny, a przez to pełny. Kluczowe w odniesieniu do katolicyzmu u Taylora jest słowo wholeness, ‘pełnia’. „Różnorodność” to najlepsze słowo, którym można tę pełnię opisać. Katolicyzm, w którym – jakkolwiek – nie ma miejsca na homoseksualistów albo na heteroseksualistów, nie jest pełny, czegoś w nim brakuje.
Po drugie, różnorodność katolicyzmu wynika z tego, co ta religia uznaje za jedną z prawd wiary – z jedności Boga w Trójcy Świętej, prawdy wyjątkowo trudnej do zrozumienia i przyjęcia. W tym tkwi mistrzostwo Taylora: właśnie w figurze Trójcy Świętej widzi on afirmację różnorodności i wzór jedności. Wcale nie w tym, że Bóg zechciał stworzyć ludzi różnymi, ale w tym, że jesteśmy stworzeni na obraz Boga, który sam jest różnorodny, choć nawet język nie przewidział nazywania kogoś-jednego tym przymiotnikiem i w odniesieniu do osoby nie brzmi on najlepiej. Nie tyle mamy Boga w różnorodności naśladować, wystarczy, że ją przyjmiemy. Tacy – różnorodni – już jesteśmy, na Jego obraz:
„Ta jedność-poprzez-różnicę, jako przeciwieństwo jedności-poprzez-tożsamość, wydaje się dla nas jedyną możliwością, nie z powodu różnorodności ludzi, zaczynając od różnicy pomiędzy mężczyzną a kobietą i rozszerzając ją na inne kategorie. Nie dlatego, że materiał ludzki [human material], z którym splata się życie Boga, narzuca tę formułę. […] Ale wydaje się, że życie samego Boga, rozumiane jako trynitarne [trynitarian], jest już jednością tego rodzaju. Ludzka różnorodność jest częścią sposobu, w jaki jesteśmy stworzeni na obraz Boga” (tamże).
Różnorodność to naturalna cecha ludzi i tego, co ludzkie. Recenzent Taylora Keith Tester wskazuje, że w konsekwencji bycie katolikiem oznacza bycie otwartym na odmienność (Tester i Taylor, s. 674). Ani Taylor, ani ja nie jesteśmy teologami. Jesteśmy natomiast katolikami, dla których sprawa różnorodności ludzi jest dość oczywista – widzimy ją w Piśmie, a jej źródło u samego Boga. Dlatego wrogość Kościoła i katolików wobec osób LGBT+ mnie dziwi i być może zdziwiłaby również Taylora.
W Taylorowskim katolicyzmie jedność-poprzez-różnicę jest nie tylko faktem, który zaistniał poprzez wcielenie Boga, ale też wartością – daje pełnię życiu ludzi i społeczeństw:
„Odkupienie dokonało się poprzez Wcielenie, wplecenie życia Boga w ludzkie życia. Ale te ludzkie życia są różne, mnogie, nieredukowalne do siebie nawzajem. Odkupienie-Wcielenie przynosi pojednanie, rodzaj jedności. Jest to jedność różnorodnych istnień, które odkrywają, że same nie mogą osiągnąć pełni, że ich komplementarność jest kluczowa [dla osiągnięcia tej pełni – przyp. J.W.], a nie jedność istnień, które akceptują, że są tak naprawdę identyczne” (Taylor 2005, s. 11).
Dla Taylora katolicyzm, który nie jest pełny – to znaczy nie ma w nim miejsca na różnorodność – nie jest prawdziwym katolicyzmem (true Catholicism).
Jeszcze jedną kategorią wprowadzoną przez Taylora, która pomaga opisać (ale czy zrozumieć?) niechęć do osób nieheteronormatywnych, jest społeczne imaginarium. Określa ono, jak w powszechnym mniemaniu powinny wyglądać relacje i praktyki społeczne (Taylor 2004, za: Tester i Taylor 2010). Z imaginariami, czyli wyobrażeniami, sprawa ma się tak, że jeśli coś do nich nie pasuje, szczególnie jeśli jest to powszechnie uznane za nienaturalne – naturalne należy tu rozumieć jako spójne i zjednoczone (może być w tym element różnorodności, ale tę różnorodność coś musi łączyć, może to być jedność w różnorodności albo różnorodność pojednana, jak pisze interpretator Taylora Keith Tester) – to pojawia się lęk i potrzeba unicestwienia tego (Tester i Taylor 2010, s. 675). Jako przykład Tester wskazuje współistniejące i przenikające się kultury. Twierdzi, że jeśli przemieszane kultury nie mogą być „wyobrażone jako znak jedności w różnorodności lub różnorodności pojednanej [difference in unity], to wówczas prawdopodobnie jedynie zaburzą naturalny porządek rzeczy” (tamże). Aby uniknąć chaosu, takie współistnienie kultur musi zostać zatrzymane. Imaginaria z samej swej istoty nie są jednak faktem, stanem rzeczy bezwarunkowo koniecznym. Można się im przyjrzeć, zweryfikować je i od nich się zdystansować. Nie jesteśmy na nie skazani.
W tym kontekście, z uwagi na przyjęte założenia koncepcyjne – pomijam zupełnie warstwę treściową – nie przekonuje mnie artykuł Marcina Kędzierskiego z Klubu Jagiellońskiego, w którym Autor bardzo ważną kategorią analityczno-koncepcyjną uczynił pojęcie „imaginarium”. Marcin Kędzierski diagnozuje rozpad katolickiego imaginarium i smuci go ten stan. Jak napisałam wcześniej, to ludzie mają możliwość panowania nad imaginariami. Ochota, aby one kształtowały nam świat, i starania w tym kierunku trochę nas ograniczają. Rozpad pewnego imaginarium może być wyzwalający. Może pokazać, że z tym imaginarium jest coś nie tak, i pomóc w budowie nowego oglądu danego wycinka rzeczywistości.
Nowotestamentowa różnorodność
Na świątecznej mszy widzę dwie znajome twarze. O tych paniach po pięćdziesiątce mówi się, że są lesbijkami. Wykonują społecznie cenione zawody. Siedzą razem, blisko ołtarza. Spośród innych wiernych nie wyróżnia ich nic specjalnego. Może poza tym, że jedna z pań wygląda trochę męsko (krótkie włosy, zawsze spodnie). Słuchają kazania. Kazanie łagodne, maryjne, bo to 15 sierpnia.
Osoby LGBT+ wiedzą bardzo dobrze, że w Pierwszym Liście Pawła do Koryntian jest napisane: „Nie odziedziczą królestwa niebieskiego mężczyźni współżyjący ze sobą” (1 Kor 6, 9-10). Z pewnością znają też kilka innych fragmentów Starego oraz Nowego Testamentu i Katechizmu. Znają, bo część z nich jest chrześcijanami. Wiedzą, bo usłyszeli z ambon, mediów, od bliskich. W świętych pismach mogą odnaleźć fragmenty potępiające współżycie kobiet z kobietami i mężczyzn z mężczyznami (notabene w Biblii istnieją też przykłady pozytywnego wartościowania relacji jednopłciowych, o czym na łamach „Kontaktu” pisał Jakub Niewiadomski). Po co to całe szermowanie biblijnymi cytatami? Po co hasła w stylu „tu ma być strefa wolna od LGBT”, „nie deprawujcie naszych dzieci”, „zakaz pedałowania”? Czy po to, aby nawrócić bliźniego? Żeby wpisać się w grono świętych, którzy odwiedli odszczepieńca od złej drogi? Żeby uznano mnie za budowniczego Królestwa Bożego?
Czy nauczanie chrześcijańskie nie potępia egoizmu i takich motywacji? Czy nie potępia również pychy? Bo który werset miałby usprawiedliwiać osąd osób spod litery „T” i plusa? Czy ten, że „mężczyzną i niewiastą stworzył ich”? Werset wskazuje na to, że Bóg stworzył ludzi właśnie różnorodnymi. Mężczyzną i kobietą ich stworzył, taki był Jego zamysł przekazywania życia. Stworzył ludzi, którzy różnią się cechami biologicznymi zgrupowanymi w to, co nazywamy płcią. Dzięki tej różnorodności może powstać nowy człowiek. Różnorodność jest po coś. Fragmenty z Księgi Rodzaju, które odnoszą się do stworzenia człowieka kobietą i mężczyzną, nie potępiają kogokolwiek. Czy w ogóle mówią cokolwiek o poczuciu tożsamości i psychice, kategoriach, których nie można pominąć w opisie np. transseksualizmu?
Na dodatek Paweł mówi: „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,28). Jak widać, Paweł, któremu przypisuje się autorstwo obu listów, sam ma różnorodny pogląd na płeć i homoseksualizm. Z fragmentem z listu do Koryntian nie chcemy się zgodzić, z fragmentem z listu do Galatów zgodzimy się chętnie. Apostoł Narodów w tym drugim liście pisze, że wszyscy ochrzczeni żyją teraz w szczególny sposób: przez chrzest są związani z Chrystusem i przez ten fakt również ze sobą nawzajem. Powracając do myśli Taylora, można powiedzieć, że różnorodność jest pobłogosławiona przez wcielenie Chrystusa – wplecenie Boga w różnorodne ludzkie istnienia. Różnica biologiczna między kobietą i mężczyzną wciąż istnieje, ale istotność tej różnicy jest ograniczona. Ma ona znaczenie dla przekazywania życia. Poza tą kwestią różnica płci jest nieistotna. Słowa z listu do Galatów Paweł formułuje w sytuacji, w której wyjaśnia nadrzędność przyjścia Chrystusa i zbawienia nad starodawnym Prawem. Czas przeszły to czas różnic podkreślanych przez Prawo. Czas teraźniejszy to różnorodność, w której wszyscy są równi. Ludzie są różni, bo różne jest to, co Bóg stworzył. Różnorodność jest dobra, ale nieistotna dla zbawienia. Słowa Pawła brzmią nie tylko jak stwierdzenie faktu, ale i zachęta: nie ma już kobiety i mężczyzny, nie ma już wolnego i niewolnika, nie patrzcie tak na siebie nawzajem! Dzięki Chrystusowi stanowicie jedność i mimo że jesteście różnorodni, to równi. Nie trzeba podkreślać różnic.
Ktoś może uznać, że to tylko moja subiektywna interpretacja Pisma. I tak jest. Kapłani są szkoleni do jego tłumaczenia i chętnie wykładają je na kazaniach. Mam jednak wątpliwości, czy każde stwierdzenie, które pada z ich ust, jest przemyślane w kontekście Pisma Świętego, czy raczej uciekają się do heurystyki dostępności wypowiedzi innych kapłanów, hierarchów swojego Kościoła. To, że staram się odczytywać słowa Pisma, że próbują to robić osoby świeckie, nie jest niczym nadzwyczajnym w posoborowej epoce Biblii tłumaczonych na języki narodowe, gdzie analfabetyzm odszedł w zapomnienie, a niemal połowa społeczeństwa zdobywa wyższe wykształcenie. Powtórzę więc: oni i one przecież wiedzą, co mówi Pismo. Wiedzą, co jest sensem Ewangelii. I nie pojmują, dlaczego ci, którzy się na nią powołują, są zdolni do przemocy, naruszania ciała, ranienia ducha, pogardy, oszczerstwa, odrzucania, poniżania, niesprawiedliwości, gwałtowności.
Którędy do Królestwa?
Wiele mówi się o empatii, współczuciu, o rozwijaniu uważności na własne i cudze potrzeby. Katoliczka i katolik, którzy są zdolni zakochać się tylko w człowieku przeciwnej płci, nie muszą szukać daleko uzasadnienia dla stanowczego „nie” wobec przemocy oraz nagonki na osoby niebinarne płciowo i o nieheteroseksualnej orientacji. Wystarczy poszukać we własnym życiu. Smutek, rozpacz, lęk, zupełna bezsilność z powodu odrzucenia, przejściowej lub trwałej samotności, złego słowa, komentarza co do swojego wyglądu lub upodobania, drwiny czy nawet naruszenia własnej cielesności – kto tego nie doświadczył? Bardzo wierzę w to, że empatia może wystarczyć, aby zaniechać raniącego komentarza wobec osoby identyfikującej się z tym, co kryje się pod którąś z liter akronimu LGBT+. Albo przeciwnie, może wystarczy, aby zabrać głos lub zadziałać, gdy komuś dzieje się krzywda: na ulicy, w rodzinie, na szkolnym korytarzu.
Świat jest urządzony pod ekstrawertyków, ranne ptaszki, a nade wszystko – osoby heteroseksualne. Przeciwieństwa, czyli introwertycy, sowy i osoby nieheteronormatywne ciągle się z tym światem boksują. Aby w nim funkcjonować, wykonują pracę nieporównywalnie większą od pracy ekstrawertycznej i heteroseksualnej większości. Muszą sobie radzić z niezrozumieniem, odrzuceniem, wyobcowaniem, a czasem fizyczną, słowną i psychiczną przemocą. Z tym, że na jaw wyszło to, co skrzętnie ukrywane, albo to, czego ktoś nie miał (nie miała) siły lub chęci dłużej ukrywać. Miejmy to na uwadze. Zamiast obsesyjnego i siłowego nawracania spróbujmy zauważyć i polubić odmienność. Kierujmy się też empatią. Królestwo Boże będzie bliżej, niż nam się wydaje.
***
Tłumaczenia fragmentów z języka angielskiego dokonała autorka artykułu.
***
Bibliografia
Charles Taylor, Modern Social Imaginaries, Duke University Press, Durham 2004.
Charles Taylor, A Catholic Modernity?, w: J. Heft (red.), Believing Scholars: Ten Catholic Intellectuals (s. 10–35). Fordham University Press, New York 2005.
Keith Tester, Charles Taylor, Multiculturalism, Catholicism and Us, „New Blackfriars”, 91(1036), rok 2010, s. 665–679.