Wielki Post: cóż to takiego?
Myślę, że jest to jakieś wejrzenie w siebie, na innych patrzenie życzliwsze.
Słowo „post” obrasta w znaczenia dziwnie szybko. Mamy zatem „postkomunizm”, „postmodernizm” i tym podobne. Ostatnio ukuto termin „postprawda”, co oznacza tamtej przeciwieństwo, czyli po prostu mijanie się z nią. Wcześniej przyszła również z Zachodu taka sama nazwa internetowej wypowiedzi.
Ale jeszcze wcześniej oczywiste dla zwykłych zjadaczy chleba było to, że post to poniekąd sprawa zoologiczna: rozróżnianie różnych kręgowców; że ryba to nie kurczak, wół, świnia ani jakiś cielak na przykład. Pożywienie gorszego gatunku, zatem dopuszczalne w czasie, kiedy trzeba się „umartwiać”. Chociaż jest tutaj dalszy problem: na przykład z owymi ośmiorniczkami, które dzięki pewnemu podsłuchowi stały się problemem personalno-politycznym. Nie mówiąc o rakach, małżach i innych podobnych stworach: ssakami ani ptakami nie są, łamią post zatem czy nie? A poza tym na przykład łosoś to oczywisty delikates, spożywanie go wydaje się postem bardzo względnym.
W krajach basenu Morza Śródziemnego pokarm rybny był najtańszy, bo te zwierzaki hodowały się same, zatem najmniej luksusowy, zaspokajanie nim głodu było pewną ascezą. Dzisiaj także w Polsce, na Zachodzie to już oczywiste, trzeba koniecznie myśleć o jakiejś innej postnej specyfice. Pewien austriacki historyk Kościoła przypomniał niedawno spór jezuitów z dominikanami o to, czy łamie zasady postu konsumpcja czekolady. I któryś papież stwierdził autorytatywnie, że nie łamie. Bo przecież czekolada to zupełnie nie mięso, nawet nie ryba ani postne jajko. Coś tu nie gra…
Pozwoliłem sobie na co nieco ironii, ale może nie jest ona grzechem nawet w Wielkim Poście i nawet w odniesieniu do rozporządzeń naszej władzy kościelnej, która gastronomiczne pomysły ascetyczne stale podtrzymuje. Ośmielił mnie do takiej krytyki tekst jezuity, ks. Wojciecha Ziółka. W marcowym numerze znakomitego pisma dominikańskiego „W drodze” pozwolił on sobie na takie słowa: „Jestem przeciwnikiem «ubóstwiania» postu, robienia zeń jakiegoś superprzykazania”. Są w tym numerze poznańskiego miesięcznika również rozmowy Tomasza Maćkowiaka z chrześcijanką prawosławną z Sanoka oraz z imamem wielkopolskim. Wynika z ich wypowiedzi, że w ich wspólnotach religijnych przestrzega się postów nawet bardziej radykalnie niż u nas. Muzułmański ramadan to całomiesięczne obywanie się bez jedzenia i picia od wschodu do zachodu słońca, a odróżnianie mięsa ssaków i ptaków od rybiego jest w prawosławiu o wiele bardziej rygorystyczne. Ale autorka z tego Kościoła zaznacza też, że „post to coś więcej niż tylko ograniczenie kulinarne”. Pisze: „bardzo mi się podobało to, co powiedział swego czasu świętej pamięci ukraiński metropolita Wołodymyr: «W poście najważniejsze jest to, aby nie jeść jeden drugiego, czyli nie krzywdzić się wzajemnie»”. Otóż to, jest tutaj samo sedno postnej sprawy. Podoba mi się myślenie na ten temat ewangelików, którym obce są w tej dziedzinie kościelne regulacje: gdy sami chcą, to poszczą, nieraz nie jedząc dzień cały. Obywają się tym bardziej bez odróżniania postu ilościowego od jakościowego, jak się ta klasyfikacja nazywa po rzymskokatolicku.
Oczywiście bowiem to nie jest w ogóle problem brzucha, ale ducha. Zgrabna figura to większa kultura, ale jeszcze większa, gdy nie o cielesną figurę chodzi. Również wymaga gimnastyki i ćwiczenia rozmaitego. Dobrze, jeszcze lepiej jest dbać o tamtą duchową. Żeby owo wielkopostne umartwianie się polegało raczej na czymś poniekąd wręcz przeciwnym. Na ożywianiu się właśnie! Na przypominaniu sobie, że się jest, jakby nie było, chrześcijaninem. Na głębszym wglądaniu w siebie, nie narcystycznym, ale krytycznym. Ocenianiu rozmiarów własnego EGO i próbie jego zmniejszania. Uważniejszym niż dotąd spoglądaniu na innych. Patrzeniu na nich prawie tak życzliwie jak na samego siebie. Prawie: przykazanie Boże brzmi bowiem „jak siebie samego”, ale zadanie to jest raczej dla świętych męczenników.
Co prawda, to już może raczej dziedzina towarzyszki postu, jaką jest jałmużna, ale praktyki te się przecież dosyć ściśle łączą. Przede wszystkim w takim pomyśle, żeby pieniądze na postnych wyrzeczeniach zaoszczędzone przeznaczać na pomoc głodującym. Ale przecież i w innych tak zwanych dobrych uczynkach, co do ciała i co do ducha, ta druga, duchowa możliwość widzi mi się wręcz kolosalna. Jest bowiem ogromnie dużo bliźnich naszych, którym trzeba przede wszystkim tak zwanego dobrego słowa. Przy czym niektórzy z nich wolą raczej mówić niż słuchać, mają fizjologiczną niemal potrzebę wygadania się. Inni gadułami nigdy przedtem nie byli, ale na starość ludzi bliskich wokół nich coraz mniej, czują się coraz bardziej samotni. Telefonujmy do nich, odwiedzajmy ich! Stale, ale szczególnie w dzisiejszym czasie kościelnym, który zaczął się w tym roku w środę zwaną popielcową 1 marca, a skończy, kiedy zacznie się tak zwane Triduum Paschalne, czyli wieczorem 13 kwietnia. Postarajmy się być na to największe święto chrześcijańskie chociaż trochę lepsi. Amen! Alleluja!