Brexit w cieniu Skały. Co z granicą brytyjsko-hiszpańską?
Tekst został ukończony 29 marca 2019 r.
Raj podatkowy i andaluzyjski pracodawca
Gibraltar, czyli niewielka nadmorska miejscowość na południowym wybrzeżu Półwyspu Iberyjskiego, ma status brytyjskiego terytorium zamorskiego. Ta enklawa granicząca od północy z Hiszpanią słynie z braku podatku VAT i z bukmacherskich zakładów online. Jest także domem dla ponad 30 tys. osób. Wiele z nich nazywa siebie Gibraltarczykami, chociaż oficjalnie są obywatelami Wielkiej Brytanii. Według danych gibraltarskiego rządu około 14 tys. osób z okolicznych miejscowości przekracza dziennie hiszpańsko-brytyjską granicę w drodze do pracy, z czego ponad 60 proc. to Hiszpanie.
Obecnie przejście z jednego kraju do drugiego nie sprawia większych problemów. Po pobieżnym sprawdzeniu mojego paszportu szybko przechodzę na teren Wielkiej Brytanii. W drugą stronę, do Hiszpanii, sprawa wygląda podobnie. Przy znaku „kontrola bagaży” nie ma żadnego strażnika, cała piątka mundurowych siedzi w rogu pomieszczenia i plotkuje. Samochodem jest nieco trudniej. W sobotę po południu udaje nam się przejechać przez granicę w piętnaście minut, ale w godzinach szczytu może to zająć nawet godzinę. Najwięcej pytań w sprawie Brexitu, zarówno po stronie Gibraltaru, jak i Hiszpanii, rodzi właśnie kwestia przekraczania granicy.
Jeszcze w autobusie do La Línea de la Concepción, niewielkiego miasta graniczącego z Gibraltarem, spotykam Matta, 26-letniego Brytyjczyka, który trzy dni później rozpocznie bicie rekordu Guinnessa w przejściu najdłuższego dystansu boso. Trasa prowadzi od Gibraltaru do Preston, miejscowości niedaleko Manchesteru. Pieniądze z każdej przekroczonej mili zostaną przekazane na hospicjum St Catherine, w którym ojciec Matta walczył z rakiem.
– Najbardziej martwi mnie to, czy Brexit nie pokrzyżuje moich planów. Na trasie mam do przejścia cztery granice. Czy to znaczy, że za każdym razem będę musiał załatwiać wizę? – mówi mi mężczyzna, gdy zagaduję go o wyjście Zjednoczonego Królestwa z Unii. – Nikt w zasadzie nie wie, jak to będzie wyglądać. Za wyjściem z UE głosowali przede wszystkim starsi ludzie, ale to my, młodzi, odczujemy tego konsekwencje najmocniej. No i żal mi Hiszpanów pracujących na Gibraltarze. Mieszkałem w La Línea kilkanaście miesięcy i codziennie przekraczałem granicę w drodze do pracy, podobnie jak tysiące innych mieszkańców. Czy będą musieli teraz płacić za wizy? Ile? I jak długo będą czekać na granicy, jeśli kontrola będzie wzmożona? Podobno niektóre z zagranicznych firm z siedzibą na Gibraltarze mają dać pracownikom laptopy, żeby mogli pracować zdalnie z domu w Hiszpanii. Nawet jeśli to prawda, to i tak będzie dotyczyć tylko wielkich korporacji. A co z resztą?
W podobnym tonie wypowiadają się mieszkańcy Gibraltaru. Z Blythe’em rozmawiamy w piątek wieczorem, 8 marca. Ma bardzo wyraźny brytyjski akcent. Kiedy opowiada o Brexicie, w ręce trzyma tinto de verano, typowego hiszpańskiego drinka na bazie czerwonego wina.
– Ludzie przekraczają granicę z bardzo różnych powodów. Jednym z nich jest to, że Gibraltarczycy nie mogą pozwolić sobie na życie na Skale [„Rock” – tak czasami określa się Gibraltar – przyp. A.M.], bo ceny wynajmu mieszkań są bardzo wysokie. Nie zarabiamy też wystarczająco dużo, żeby kupić tutaj dom, dlatego wiele osób woli mieszkać w Hiszpanii. Stwarza to jednak problemy na granicy.
Wielka Brytania nie należy do strefy Schengen, ale mieszkańcy zdążyli się przyzwyczaić do kontroli paszportowej. Czasem wystarczy tylko machnąć zza szyby dokumentem, strażnicy sporo mieszkańców poznają po twarzy, z wieloma znają się osobiście.
– Wydaje mi się, że osób, które dziennie przekraczają granicę, może być nawet 15–20 tysięcy, w końcu nie wszyscy pracujący na Skale są zarejestrowani. To nie tylko Hiszpanie, ale również Polacy, ich też jest mnóstwo. Zazwyczaj ludzie zarabiają tutaj 1100–1200 funtów. To dobre wynagrodzenie, ale jeśli za mieszkanie musisz miesięcznie zapłacić 800 funtów, to nie jesteś w stanie z tego wyżyć. A ta cena i tak jest stosunkowo niska– mówi Blythe i dodaje:
– Mój przyjaciel ma kilka nieruchomości, które kupił z zamiarem wynajmu. Moim zdaniem popełnił błąd. Niektóre spółki hazardowe z powodu wyłączenia Gibraltaru z Unii będą się przenosić do krajów członkowskich, które zapewnią im dostęp do rynku europejskiego. Oznacza to, że zapotrzebowanie na nieruchomości spadnie, więc spadną też ceny, a właściciele nie będą mieli komu wynająć mieszkań. Brexit już wpływa na gibraltarski rynek nieruchomości. A jest on tutaj bardzo znaczący.
Granica zamożności
Raquel pracuje w punkcie informacji turystycznej w La Línea zaraz przy granicy. Ma około trzydziestu lat, bujne włosy farbowane na czarno i mocny makijaż. Mówi bardzo szybko, nieco nerwowo, gdy zaczynamy temat Brexitu.
– Mnie osobiście jego konsekwencje nie dotyczą. Na szczęście, bo akurat pracuję tutaj. Ale mam rodzinę zatrudnioną na Gibraltarze, męża i matkę. Są wśród kilku tysięcy tutejszych pracowników transgranicznych. Prawdopodobnie będziemy potrzebowali wiz, ale procedury będą bardzo skomplikowane. Można je odebrać w ambasadzie lub konsulacie, tylko że każda jednostka ma swoją politykę. Sporo mieszkańców pracuje w rafineriach, ale prawda jest taka, że nie ma tu dużo pracy – stwierdza Raquel i kontynuuje:
– W rozmowach ciągle wraca temat Brexitu. Ludzie się martwią. Nie organizują żadnych manifestacji, póki co czekają, co się stanie. Władze Hiszpanii zapewniają, że troszczą się o przyszłą sytuację pracowników, ale tak naprawdę w historii było już wiele problemów związanych z sytuacją gibraltarsko-hiszpańską i nigdy nic w tej kwestii nie robiono.
Zatargi hiszpańsko-brytyjskie o zwierzchnictwo nad Gibraltarem trwają od ponad trzystu lat, kiedy przez podpisanie porozumienia w Utrechcie terytorium zostało przekazane Koronie „na wieczność”. Konflikt zaostrza fakt, że Gibraltar znajduje się w otoczeniu jednego z najbiedniejszych regionów Hiszpanii. Różnica w stopniu zamożności jest widoczna już kilka metrów po przekroczeniu granicy. Budynki miejscowości La Línea, która zmaga się z ogromnym bezrobociem (33 proc. w 2018 roku), są kolorowe, ale odrapane. Mimo to w obskurnych barach tapas pełno jest klientów. Kiedy przychodzę tutaj w niedzielne popołudnie, w całym mieście trwa karnawał, rodziny noszą przebrania, lokalne zespoły wygrywają na bębnach rytm, do którego tłum tańczy na ulicach. Ale jest też druga strona La Línea. Miasto słynie z przemytu narkotyków, głównie z Afryki do Europy. Maroko jest tak blisko, że bez problemu widać je z Gibraltaru. Jak podaje jeden z największych hiszpańskich dzienników „El País”, w La Línea mieszka około 63 tys. osób, z czego nawet 3 tys. jest związanych z narkobiznesem. Tymczasem w cieniu Skały piętrzą się luksusowe jachty, hotele i kasyna. Wielu Brytyjczyków przyjeżdża tutaj na wakacje, żeby zażyć promieni słońca, ale nadal „czuć się jak w domu”. Alternatywą dla nielegalnego biznesu jest praca za granicą, czyli na Gibraltarze, gdzie bezrobocie wynosi jedynie 1 proc. (dane za 2017 rok).
– Potrzebujemy siły roboczej – stwierdza Blythe, dopijając tinto de verano. – Potrzebujemy tych kilkunastu tysięcy zagranicznych pracowników, żeby nasza gospodarka dalej trwała. Jeśli Hiszpanie zdecydują się zdusić nas gospodarczo, a starają się o to od długiego czasu, jedyne, co będą musieli zrobić, to zatrzymać napływ siły roboczej. Byłby to jednak strzał w stopę, bo ci ludzie dzięki pracy na Gibraltarze mogą wykarmić swoje rodziny. Ci, którzy potencjalnie najbardziej ucierpią na Brexicie, to przede wszystkim klasa pracująca.
Blythe zajmuje się organizacją imprez, ale z jego usług korzystają głównie miejscowi, dzięki czemu Brexit nie będzie dla niego dużym problemem. Mimo to głosował za pozostaniem w UE, ponieważ podobnie jak niemal wszyscy Gibraltarczycy często wyjeżdża do Hiszpanii, przeważnie dla rozrywki.
Nauczyć się samodzielności
Spośród głosujących w ostatnim referendum w sprawie Brexitu tylko 4 proc. Gibraltarczyków opowiedziało się wyjściem z Unii. W tym 29-letni Joseph, urodzony i wychowany na Skale, pracujący jako rysownik dla jednej z portugalskich firm budowlanych, które działają na Gibraltarze. Siedzimy u niego w mieszkaniu, paląc sziszę, kiedy przyznaje się, że głosował za Brexitem.
– Krążą plotki, że Portugalia zaoferuje paszporty obywatelom Wielkiej Brytanii, żeby mogli łatwo przekraczać granicę, bo wielu z nich przyjeżdża tam na wakacje, podobnie jak na hiszpańskie Costa del Sol. Chciałbym wierzyć, że takie zasady będą obowiązywać między Hiszpanią i Gibraltarem. Jednym z już widocznych wpływów Brexitu jest to, że mój paszport musi być ważny jeszcze przez co najmniej pół roku, inaczej nie mogę wjechać na teren Hiszpanii– mówi Joseph. Zaciąga się dymem, po czym stwierdza:
– Myślę, że wpłynie to też ogólnie na sytuację Gibraltaru, bo mamy tutaj wiele zagranicznych firm hazardowych. Po Brexicie sytuacja podatkowa raczej się u nas nie zmieni, ale nie będziemy już mieli tych samych przywilejów jako członek Unii, więc spodziewam się, że wiele zewnętrznych firm zamknie tutaj swoje interesy. Brexit dotknie też mnie samego, bo pracuję dla portugalskiej firmy, która nadal będzie należeć do UE, a Gibraltar nie. I jesteśmy zawieszeni, bo nikt nie wie tak naprawdę, co się wydarzy.
– Ale mimo to głosowałeś za Brexitem? – dopytuję.
– Tak, bo uważam, że ostatecznie wyjście z Unii przyniesie dla Gibraltaru pozytywny skutek. Będziemy musieli być bardziej samodzielni, co oznacza, że przestaniemy polegać w tak dużym stopniu na ludziach z zewnątrz, jeśli chodzi o zwiększanie naszej gospodarki. W tym momencie opieramy się praktycznie w stu procentach na imporcie. Po Brexicie będziemy musieli być bardziej świadomi, ludzie zaczną myśleć: „o, jedzenie nie przychodzi tak łatwo, więc musimy wziąć się za uprawy”.
– Ale gdzie, przecież nie macie na to miejsca? – nie daję za wygraną.
– No właśnie! Jest już za późno, ale będziemy musieli znaleźć jakieś rozwiązanie. Zdaję sobie z tego sprawę, że nie jesteśmy w stanie produkować 100 proc. żywności, jakiej potrzebujemy, ale choćby 20 proc. własnej produkcji byłoby dla nas dobre. Powinniśmy budować też więcej mieszkań dla Gibraltarczyków. Myślę, że wtedy więcej z obrotu pieniędzy zostałoby na Gibraltarze, nasz kraj byłby bardziej samowystarczalny.
Walka z czasem
W drodze na spotkanie z Robertem Vasquezem, lokalnym prawnikiem, dziennikarzem oraz członkiem opozycyjnej partii GSD, mijam na ulicy Main Street sklepy z pamiątkami. Kolorowe maskotki w kształcie małp, symbolu Gibraltaru, mają na sobie wyszyte flagi Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej.
Porozumienie w sprawie Brexitu między Unią Europejską i Zjednoczonym Królestwem jest nadal negocjowane. W piątek Izba Gmin ponownie odrzuciła umowę rozwodową zaproponowaną przez Theresę May. Sytuacja zmienia się dynamicznie, scenariusze mnożą się niemal z dnia na dzień.
– W międzyczasie Hiszpania opublikowała ustawę Unilateral Law, która może pozwolić na unormowanie sytuacji na granicy gibraltarsko-hiszpańskiej, nawet jeśli dojdzie do Brexitu bez porozumienia. Jest to jednak uzależnione od przestrzegania przez Wielką Brytanię takich samych warunków dla obywateli Hiszpanii w Wielkiej Brytanii i na Gibraltarze – twierdzi Vasquez.
Niektóre z punktów ustawy to utrzymanie obecnej sytuacji związanej z ubezpieczeniem Brytyjczyków żyjących lub podróżujących do Hiszpanii, możliwość przyspieszenia pewnych procedur celnych w celu uniknięcia zatorów w pierwszych dniach po wyjściu Korony z Unii oraz ochrona brytyjskich pracowników przygranicznych pracujących w Hiszpanii.
4 marca Wielka Brytania, Gibraltar i Królestwo Hiszpanii podpisały umowę podatkową (Tax Treaty), która wejdzie w życie dopiero po zakończeniu wszystkich procedur rządu brytyjskiego i hiszpańskiego. W notatce prasowej czytamy: „Niniejsza Umowa uznaje istnienie odrębnego organu podatkowego na Gibraltarze”. Dokument ma potwierdzić, a tym samym dodatkowo zabezpieczyć, obecną sytuację pracowników transgranicznych, którzy dzięki prawu hiszpańskiemu unikają podwójnego opodatkowania. Ponadto po wejściu w życie umowy podatkowej każda osoba lub firma hiszpańska działająca na Gibraltarze będzie traktowana jako rezydent podatkowy w Hiszpanii.
– Umowa nie spowoduje, że nie będą płacić podatku na Gibraltarze. Oznacza to, że będą płacić podatek należny w Hiszpanii po odliczeniu wszelkich podatków zapłaconych w Gibraltarze – komentuje Vasquez.
Co dalej?
Z Robertem Vasquezem spotykamy się w kafejce Piazza. Dookoła nas turyści, w większości Brytyjczycy, zamawiają śniadanie. Kelnerzy oprócz churros, tradycyjnego hiszpańskiego tłustego wypieku, przynoszą klientom English breakfast. Zamawiam calentitę, narodowe danie gibraltarskie, rodzaj ciasta robionego z mąki z ciecierzycy. W smaku przypomina papier zamoczony w oleju.
Jak podaje lokalny dziennik „Gibraltar Chronicle”, szef ministrów Gibraltaru Fabian Picardo zapewnia, że „Niezależnie od tego, w jaki sposób parlament Wielkiej Brytanii i premier ostatecznie zdecydują się wyjść z Unii, bez względu na przedłużenie terminu, na które UE może się zgodzić lub nie, mamy plan na przyszłość dla Gibraltaru”.
– W tej chwili ludzie nie wydają się zbyt zmartwieni sytuacją, akceptują możliwe konsekwencje. Z pewnością nie czuć paniki ani strachu, ale jest niepokój – komentuje Vasquez. Dopowiada jednak: – Gibraltar jest trochę bezsilny w szerszym kontekście tej politycznej rozgrywki i może jedynie reagować na określone sytuacje, kiedy już się pojawią. Nadal nikt tak naprawdę nie wie, co się wydarzy. Nie wie też sama Wielka Brytania.