Z okładki najnowszej teki „Pressji” wygląda pokiereszowany Mickiewicz. Mija mnie wzrokiem, jakby kogoś wypatrywał. Skąd? Ze wschodu? Z zachodu? Z przeszłości, przyszłości? Usta złożone w gorzkim grymasie, wielkie cienie wokół oczu. Karykaturalny portret nagrobny. Gdzie to, Cieniu, spoglądasz?
Tu ostrzeżenie dla Czytelników. Z mesjanizmem jestem na bakier. Ale cóż, układy towarzysko-środowiskowe zobowiązują, jak Polska długa i szeroka, zatem chcąc nie chcąc sięgnąłem po tekst Pawła Rojka, redaktora naczelnego krakowskich „Pressji”. Pismo pod jego jaśnie oświeconymi rządami dzierży palmę pierwszeństwa prawicowego rewizjonizmu doby dzisiejszej. Obywatel Rojek, o co go podejrzewam nie od dziś, jest najpewniej chrześcijańskim socjalistą, sprytnie maskującym ten fakt nie tylko przed publiką z cesarsko-królewskiego miasta Krakowa. Nie musi to być aż tak zaskakujące. Kto zna ten galicyjski gród nieco lepiej, wie, że pod krzepkimi konserwatywnymi deskami tlił się tu często lewicowy ogień. Zdaje się, że ten ogień ktoś podłożył pod strome schody kamienicy „Pod Krzyżykiem”, gdzie rezyduje redakcja.
Zostawmy jednak personalia, choć często bywają najciekawsze. I nie o portalu pudelek.pl tu mowa. Bardziej o świętym Augustynie, fragmentach „Rozmyślań” Marka Aureliusza, „Autobiografii filozoficznej” Bierdiajewa, pisanym w gettcie przez Janusza Korczaka pamiętniku. Mamy zresztą rok korczakowski. Wiem, bo jechałem pociągiem „Janusz Korczak”, TLK albo InterRegio. Jakieś 50 złotych za podróż z Warszawy do Krakowa, pociąg nie zatrzymuje się na Umschlagplatz ani w Treblince. Czy da się wpisać Korczaka w poczet mesjanistów polskich? Któż bardziej niż ten polski Żyd na to zasługuje? Zdradził go – niby Judasz – wszechświat, filozofia, rachunek gwiazd i mądrość traw; świat go zdradził, historia, rodzaj ludzki. Jakie to polskie, jakie mesjanistyczne: praca, by uczynić świat lepszym, przerwana niezasłużonym cierpieniem. W pociągu „Janusz Korczak” nie było tak wzniośle ani tragicznie. Było zwyczajnie, jak to w ojczystym składzie dalekobieżnym, ryzykującym długą podróż przez kraj tęskniący za mesjaszami i ciepłą wodą w kranach. „Za oknem Polska w tęczy – jedźmy stąd!” – chciałoby się krzyknąć za Kaczmarskim. Ale dokąd, Cieniu, odjechać? Na bruk paryski czy londyński? Za chlebem, Cieniu, za sensem?
Wróćmy do „Pressji”. Paweł Rojek opublikował w nich tekst „Mesjanizm integralny”, w którym wyjaśnia: „mesjanizm to nie tylko uznanie misji Polski i dostrzeganie sensu w naszych cierpieniach. To przede wszystkim potężny program przebudowy cywilizacji i kultury w duchu chrześcijańskim”. Zdaję sobie sprawę, że na takie dictum sporej części Czytelników może zapalić się w głowie ostrzegawcza lampka: znów będą klopsiki z wartości w sosie megalomanii narodowej (z torebki)! Nic z tych rzeczy. Tekst naczelnego „Pressji” ukazuje mesjanizm w mało znanym świetle: dalekim od podręcznikowych i publicystycznych kalek. Więcej nawet: Rojek wprost pisze, że to, co dziś znamy pod nazwą „neomesjanizmu”, jest nieledwie karykaturą najlepszych, mesjanistycznych idei polskich XIX-tego wieku.
Millenaryzm, misjonizm, pasjonizm – mają to być główne cechy pierwotnego mesjanizmu. Pasjonizm wprost odwołuje się do cierpienia narodu/społeczeństwa: ma wymiar wspólnotowego, jak indywidualnego doświadczenia. Wedle Rojka nie musi być bluźnierczą uzurpacją, jeśli uznamy, że cierpienie to nie zastępuje, a jedynie dopełnia pasję Chrystusa. Misjonizm z kolei „zakłada powszechne głoszenie lub realizację jakiejś idei, która ma powszechnodziejowe znaczenie”. Wiąże się bezpośrednio z teologią polityczną: misją Polski miałoby być budowanie Królestwa Bożego na ziemi. Tu przechodzimy do punktu, w którym znów szczególnie łatwo o przemieszanie ortodoksyjnej nauki Kościoła z millenarystyczną heterodoksją, czyli poglądem, wedle którego ludzie własną mocą zdolni są osiągnąć eschatologiczne spełnienie dziejów lub zastąpić je jakąś formą „wewnątrzświatowego zbawienia” (utopie zsekularyzowanych millenaryzmów).
Tu jednak Rojek dokonuje pewnego zabiegu metodologicznego, który ma przywrócić millenaryzm ortodoksji: „wypowiedzi polskich mesjanistów można interpretować tak, iż postęp ziemski jest warunkiem nadejścia transcendentnego Królestwa Bożego. Pierwsze przyjście Chrystusa zakładało istnienie ludzkości i pewien stopień jej rozwoju. Niewykluczone, że powtórne przyjście będzie możliwe dopiero wtedy, gdy ludzkość osiągnie pewien stopień rozwoju. Być może więc zrealizowanie immanentnego Królestwa Bożego na ziemi jest warunkiem koniecznym, choć niewystarczającym, nastania transcendentnego Królestwa Bożego”. Postacią, w której życiu i nauczaniu miały się spotkać polski millenarystyczny mesjanizm i katolicki millenaryzm soborowy jest… Jan Paweł II, dziedzic polskiego romantyzmu a równocześnie jeden z ojców, najważniejszych interpretatorów i wykonawców Soboru Watykańskiego II. „Konstruowanie cywilizacji miłości jest w istocie wezwaniem millenarystycznym”, uważa jeden z cytowanych przez Rojka komentatorów nauk pochodzącego z Polski papieża.
Tu pewna uwaga: uważam tę interpretację za dalece niewystarczającą i kontrowersyjną, tym bardziej, że w swojej argumentacji Paweł Rojek sięga po autorów tak niejasnych i zdecydowanie heterodoksyjnych, jak Pierre Teilhard de Chardin SJ. To po pierwsze. Po drugie, bardzo skrótowe, semantyczne zredefiniowanie terminu „millenaryzm”, którego jasno określone znaczenie jest mocno zakorzenione w tradycji intelektualnej Zachodu, to efektowny zabieg publicystyczny, a nie faktyczne, naukowe przewartościowanie pojęcia. Po trzecie, tak pochopne przeniesienie millenaryzmu na grunt nauki soborowej może raczej stanowić argument dla katolickich tradycjonalistów, odnoszących się mniej lub bardziej krytycznie do Vaticanum Secundum. Chyba że autor „Mesjanizmu integralnego” chciał nie wprost przedstawić argument za tym, iż Sobór Watykański II był dziełem „katolickiej lewicy”. W takim razie brawo – ta sztuka w pełni się udała…
W tekście Rojka najbardziej interesujące jest zwrócenie uwagi na społeczną treść mesjanizmu, którą sam autor uznaje za realizację chrześcijańskiego socjalizmu. Nurt ten bowiem dążył do całościowej przebudowy życia społecznego, gospodarczego, a ostatecznie geopolitycznego (do czego właściwie zredukowano go w recepcji zbiorowej, a w ikonie Polski – Chrystusa Narodów został umęczony rozlicznymi wykwitami megalomanii i kontestacji). W swych najznakomitszych przejawach mesjanizm „miał charakter twórczy, podmiotowy, wręcz prometejski, zakładał panowanie człowieka nad przyrodą, społeczeństwem i historią. (…) Celem mesjanizmu nie było konstruowanie formalnej teokracji, lecz umoralnienie życia społecznego, polityki, gospodarki i stosunków międzynarodowych. Polscy mesjaniści byli raczej chrześcijańskimi socjalistami, a nie religijnymi fundamentalistami”.
W tym kluczu dzisiejszy neomesjanizm prawicy (zarażonej różnorakimi formami neoliberalizmu) jest na ogół egzaltowaną albo ironiczną zabawą „czystą formą” lub ekscentryczną sztuką, werbalizmem pozbawionym państwowotwórczych i społecznych treści, prezentem dla tych, którzy znajdują w nim potwierdzenie najostrzejszych krytyk mesjanizmu, z jego kultem cierpiętnictwa i narodowej megalomanii. Żeby zrozumieć lepiej tę różnicę warto przeczytać jeszcze jeden tekst z aktualnego numeru „Pressji”: „Mesjanizm, neomesjanizm, apokaliptyzm” Rafała Łętochy, który przypomina, że jeden z głównych polskich mesjanistów, August Cieszkowski, był także wybitnym praktykiem społecznym: „tworzył gospodarstwa doświadczalne, rolnicze stacje naukowo-badawcze, promował swe pomysły jako członek Towarzystwa Włościańskiego, Towarzystwa Agronomicznego czy Towarzystwa Rolników Poznańsko-Szamotulskiego. (…) Zainicjował sieć ochronek wiejskich, a wreszcie powołał do życia Szkołę Rolniczą (…). W dużym stopniu w oparciu o jej dorobek naukowy i dydaktyczny oraz zasoby materialne powołano w 1919 roku Wydział Rolno-Leśny Uniwersytetu Polskiego w Poznaniu, przekształcony w 1951 roku w samodzielną Wyższą Szkołę Rolniczą, a dziś – Akademię Rolniczą”.
Z okładki nowych „Pressji” wyziera ku mnie spostponowany Adam Mickiewicz. Z obwoluty książki Joanny Olczak-Ronikier „Korczak. Próba biografii” patrzy stary doktor. Henryk Goldszmit, gdy wrzesień 1939 roku miał spłynąć krwią, włożył mundur polskiego żołnierza i nie zdjął go w okupowanej Warszawie. Igor Newerley wspominał w „Żywym wiązaniu”: „Wyraziłem zdziwienie, że wciąż widzę [Korczaka] w tym uniformie, nigdy nie zdradzał do niego sentymentu, przeciwnie… – Tak, dawniej. Teraz co innego. – Panie doktorze, to nie ma sensu. Pan prowokuje wprost hitlerowców, świecąc im w oczy mundurem, w którym nikt już nie chodzi. – Właśnie, nikt już nie chodzi, to mundur zdradzonego żołnierza – odrzekł, ucinając dyskusję na ten temat. (…) Warto odnotować, iż w latach okupacji był ostatnim oficerem, który nosił mundur wojsk polskich”. Temat na osobną rozprawkę: Janusz Korczak a millenaryzm, misjonizm i pasjonizm mesjanistów polskich. Sapienti sat.
Panie, Panowie, w roku korczakowskim, 2012 od narodzin Jezusa Chrystusa, wnoszę o wpisanie Henryka Goldszmita w poczet mesjanistów polskich. Bo był im równy.