fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Billboardowy coming out

„Dewiacje nie przejdą”, „Dobro przeciw nienawiści”, „Prawdy nie zasłonisz kłamstwem”. Takie hasła zawisły w pobliżu bloków zamieszkiwanych przez rodziny z dziećmi czy przy jednej z głównych ulic Białegostoku. Ich twórcy? Określają się mianem większości, która za długo milczała.
Billboardowy coming out
ilustr.: Ada Wręga

Cyprianowi się spodobały, Katarzyna poczuła wstręt, a Olga… stara się ich zrozumieć. Część osób przeszła koło nich obojętnie. Inni są już zmęczeni narastającym napięciem. Jak mówią niektórzy białostoczanie, lepiej, aby walczyli na billboardy niż na pięści.

Jeden stał za przystankiem, kolejne przy najbardziej ruchliwych ulicach. Wszystkie były minimalistyczne. Na czarnym tle. Hasło „Ciało nie jest do rozpusty” stanęło nieopodal kościoła, w którego murach Sowieci planowali urządzić cyrk.

Wolność słowa, która pozwala na nienawiść

Olga odkryła, że jest biseksualna, w liceum. W jej domu nie mówiono o tym, że może podobać się jej inna kobieta, więc tak trudno było jej zrozumieć, że taki sam podziw czuje do mężczyzn, jak i kobiet. Gdy ujawniła swoją orientację przed mamą, ta powiedziała, że córka ma więcej się do niej nie odzywać. Z upływem czasu, od kiedy Olga znowu związała się z mężczyzną, matka traktuje orientację córki jako modę, która z czasem przeminie. Spotykając się z kobietami, Olga nie kryła swoich uczuć w miejscach publicznych. Jedna sytuacja została z nią na szczególnie długo. Pamięta, że gdy odważyła się złapać jedną ze swoich sympatii za rękę przy galerii handlowej, od razu od grupy mężczyzn poleciały w ich kierunku słowa: „Pierdolone lesby”. Od znajomych z Kościoła słyszała, że jest chora i że za to, co robi… idzie się do piekła. Te wszystkie sytuacje spowodowały, że pojawił się w niej nie strach, lecz wola walki.

Billboardy w Białymstoku z hasłami anty-LGBT zobaczyła po raz pierwszy na zdjęciach w Internecie. W głowie miała natłok myśli.

– Z jednej strony niektóre hasła mogą mieć sens dla innych ludzi. Jest to nieprzyjemne zagranie, ale jestem w stanie je zrozumieć. Może musi nastąpić zderzenie światopoglądów, aby temat ruszył do przodu? Wydaję mi się, że „lepsze” są takie billboardy niż agresja typowo fizyczna. Co prawda jedno napędza drugie, ale póki ludzie nie dojdą do porozumienia i wzajemnego szacunku, będą wymyślane coraz to nowsze sposoby zakomunikowania swoich racji. Myślę, że z czasem uda się nam znaleźć sposób porozumienia wykluczający agresję jako siłę destrukcyjną. Strategia dyskusji została zmieniona i nie wiadomo, co z tego wyniknie. Głośne krzyki zamieniły się w „ciche” billboardy. Wiadomo, jakie grupy ludzi stoją za nimi, ale na tych grafikach nie widzimy twarzy sprawcy. Zamiast komunikacji twarzą w twarz, której doświadczamy chociażby na marszach równości, w tym przypadku sprawcy pozostali w ukryciu. Nie wiadomo, kto konkretnie wypowiada ten przekaz. Nie spojrzy się mu w oczy – mówi dwudziestolatka.

Olga sama kiedyś była po tej „drugiej stronie”, więc rozumie ich zachowanie. Wywodzi się ze środowiska katolickiego, uczęszczała do wspólnoty. Teraz rozwija swą duchowość w inny sposób. Każdy swoją religijność przeżywa inaczej i jej zdaniem każdy sam musi wybrać, w jakim kierunku chce zmierzać oraz jakimi uczuciami operować w stosunku do innych osób. Czy dawać miłość, czy nienawiść.

– Rozumiem jedną stronę i drugą, tylko dobrze by było, aby obie zaczęły prowadzić dialog. Czas zacząć okazywać sobie zrozumienie i współczucie. Wyciągnąć do siebie ręce na zgodę i nie próbować nikogo zmieniać na siłę – dodaje Olga.

Czy hasła z plakatów mieszczą się w granicach wolności słowa? Gdy zadałam Oldze to pytanie, poczuła się zmieszana. Z jednej strony bardzo umiłowała wolność, szczególnie w szukaniu własnej drogi do szczęścia, więc jej zdaniem każdy ma prawo wyrażać własne poglądy. Z drugiej strony według niej działalność grupy Milcząca Większość to taka mowa nienawiści jeszcze mieszcząca się w granicach wolności demokratycznych. Zastanawia ją tylko jedno: co chcieli uzyskać ludzie, którzy powiesili te banery? Czy chcieli wyrazić swoją opinię na ten temat? A może chcieli uprzykrzyć komuś życie i wykurzyć go z miasta?

Z pomników na billboardy

Minął ponad rok od I Marszu Równości w Białymstoku. Ci, którzy uczestniczyli w Marszu, obrazy, gesty i słowa zapamiętają na długo. Po tym, co zobaczyli, Białystok stał się dla nich innym miejscem. Po tamtych dramatycznych zajściach rozpoczęła się dyskusja o skali homofobii w Polsce. Teraz emocje podgrzewane są na nowo. Niektórzy nazywają to walką ideologii, zderzeniem światopoglądów. Jedni walczą o prawa człowieka, inni o po swojemu rozumiane chrześcijańskie dziedzictwo Europy. Zranieni? Przestali nadstawiać drugi policzek, ale pokazali, że również potrafią się bronić. Dyskusja światopoglądowa przeniosła się na ulice. Z pomników – ponoć „profanowanych” samą obecnością na nich tęczowej flagi – trafiła na billboardy.

Według piramidy Gordona Allporta nienawiść zaczyna się od języka. Następnie poprzez izolację, dyskryminację i przemoc docieramy aż do eksterminacji. „Białystok dla wszystkich”, „To jest nasz dom” to hasła, które przykuwały nasz wzrok z billboardów jeszcze niedawno w Białymstoku. Zastąpiły je inne billboardy. Stanęły w tych samych miejscach: „Dobro przeciw nienawiści”, „Zło dobrem zwyciężaj”, czy „Białystok przeciw zgorszeniom”. Uniwersalne hasła? Tylko że słowa „nienawiść”, „zło”, czy „zgorszenie” zaprezentowano w tęczowych barwach. Pojawiły się również cytaty biblijne. Pod hasłem podpis: Milcząca Większość. Billboardy stanęły na miejscu banerów Tęczowego Białegostoku i graficznie również bardzo je przypominały. Przekaz je różni.

Grupa Milcząca Większość pozostaje anonimowa. Nie wiadomo, ile osób do niej należy. Jak twierdzą jej członkowie, są grupą zwykłych obywateli, którzy chcą wyrazić swój sprzeciw wobec „prowokacyjnych billboardów z Białegostoku i antykatolickich szyderstw z Warszawy”. Określają siebie głosem tych, którzy „na co dzień milczą, ale tak jak większość naszego społeczeństwa mają dość ciągłych prowokacji, bluźnierstw, szyderstw z wiary i polskości”. Chcą bronić wiary i tradycji, bo „tylko tam zawarte są prawdziwe wartości, prawdziwe dobro i prawdziwa miłość!”. Swoje działanie usprawiedliwiają katolicyzmem. Wierzą, że w ten sposób wykonują uczynek miłosierdzia względem duszy, czyli grzesznych napominają. Mówią, że billboardy sfinansowali z prywatnych datków mieszkańców miasta.

Nie my zaczęliśmy tę wojenkę

Gdy Katarzyna po raz pierwszy zobaczyła billboardy, poczuła wstręt i zażenowanie.

– Trudno mi opisać, jaka była moja pierwsza emocja, bo to było tak agresywne, tak głupie, tak niepotrzebne, że to wszystko się skumulowało. Pomyślałam od razu, co czują inne osoby LGBT+. Mocno się tym zmartwiłam. Zwłaszcza że nasze billboardy były pozytywne i wspierające. Ciężko zrozumieć, że hasło „Białystok dla wszystkich” ktoś może uznać za kontrowersyjne.

Katarzyna Rosińska działa w stowarzyszeniu Tęczowy Białystok. To oni współorganizowali Marsz Równości i jako pierwsi w Białymstoku rozpoczęli akcję billboardową. Działania grupy Milcząca Większość są na nią odpowiedzią. Tęczowy Białystok zajmuje się działalnością edukacyjną i wspierającą wobec osób LGBT+. Pomagają im uzyskać pomoc prawną i wsparcie psychologiczne. Tworzą przestrzeń, w której osoby nieheteronormatywne mogą się odnaleźć w przestrzeni publicznej.

Grupa Milcząca Większość nie posiada prawnego charakteru. Jej członkowie kontaktują się za pomocą mediów społecznościowych, kontaktu realnego z mediami odmawiają, stawiają na swoją anonimowość. Ich profil polubiło ponad dziesięć tysięcy użytkowników Facebooka. Billboardy podobno sfinansowali z datków mieszkańców miasta.

– Zdaję sobie sprawę z tego, jakiego rzędu należy ponieść koszty za takie billboardy, więc doskonale wiem, że to nie jest na pewno żadna oddolna inicjatywa obywatelska. Stoją za tym organizacje, które już te fundusze wcześniej pozyskały i dlatego nie chcą się ujawnić, bo się po prostu okaże, że mają już trochę na sumieniu i nie wzbudzą zaufania społecznego. Za takimi rzeczami może stać też na przykład kilku przedsiębiorców. Nie dziwię się, że nikt nie chce się ujawnić, bo by się okazało, że to są pojedyncze twarze – przypuszcza Rosińska.

Dyskusja o LGBT+ toczy się na protestach, w internecie, w korytarzach sejmowych oraz Kościele. O tym, że o porozumienie coraz trudniej, wie Stowarzyszenie Tęczowy Białystok. Wiele razy, gdy chciało wynająć salę kinową na swoje wydarzenia, spotykało się z odmową bez podania przyczyny. Gdy organizowało pogadanki, niewielkie wydarzenia kulturalne, to pod budynkiem często musiało mierzyć się z kontrmanifestacją.

– Nie będziemy wchodzić w żadną wojenkę, bo to nie my ją zaczęliśmy i nie my w niej uczestniczymy. Nie będę stawać do dialogu z ludźmi, którzy używają do tego dialogu zaciśniętej pięści i nienawistnych haseł na billboardach. Myśmy nigdy do nikogo nie wyciągali pięści. Myślę, że tutaj tego pola na dialog nie ma, zwłaszcza że wobec osób LGBT+ i skrajnej prawicy używa się symetrii, a tak naprawdę ta symetria tutaj nie zachodzi. Osoby, które walczą o swoje prawa, nie będą chodzić i podawać rąk ludziom, którzy po prostu chcą im zrobić krzywdę – dodaje Katarzyna Rosińska.

Zgorszenie i nienawiść to moje uczucia względem ideologii

Cyprian nie dostrzega już szansy na porozumienie, ale – jak twierdzi – modli się o „nawrócenie homoseksualistów”. Woli pozostać anonimowy, ponieważ obawia się, że przez wygłaszanie publicznie swoich poglądów zostanie zaatakowany. Jednocześnie nie miałby oporów, aby otwarcie wypowiadać się na temat lektury Pisma Świętego czy Adwentu. Jego wcześniejsze doświadczenia utwierdziły go jednak w tym, że inni oceniają go często przez pryzmat religii, którą wyznaje. Uważa, że działania osób LGBT+ mają na celu zastraszanie tych, którzy nie popierają ich postulatów. Denerwuje go, że jego zdaniem to oni dają sobie prawo do decydowania, kto jest tolerancyjny, a kto nie. Tym bardziej nie rozumie tego, że społeczeństwo uznało billboardy Milczącej Większości za niewłaściwie i wobec ich autorów rozpoczęto „nagonkę”. Jest ogromnym zwolennikiem banerów, ponieważ są one wyrazem jego sprzeciwu wobec ideologii, której nie popiera.

– Akcja jest dobra pod tym względem, że to według mnie pierwszy głos osób, które nie zgadzają się z LGBT i ich poglądami. Do tej pory to były raczej spontaniczne wydarzenia. Hasła na billboardach nie obrażają nikogo. Wyrażają tylko postawy, na przykład „zło dobrem zwyciężaj”. Zło, zgorszenie, nienawiść są to uczucia, jakie są we mnie odnośnie do ideologii LGBT. Nie przypisywałbym tych samych zwrotów do ludzi, nawet jeśli sympatyzują z LGBT.

Gdy zapytałam Cypriana o to, czy według niego obie strony w stosunku do siebie stosują agresję, odpowiedział:

– Owszem, niestety jest ona z dwóch stron, jednak ostatnio ostrzejsza jest retoryka LGBT, która także obraża nie tylko osoby wierzące, ale również Polskę.

Tak działa demokracja

Poznać kobietę i założyć z nią rodzinę. Drzewo, dom, dzieci i pies… Jeszcze dobrze płatna praca by się przydała. Tam, gdzie Maciek mieszkał, naturalne było, że takie będzie jego życie. Innej opcji jego rodzina nie brała pod uwagę. Może dlatego krewni Maćka nadal nie wiedzą, że jest gejem. Odkrył, że jest „inny”, gdy miał piętnaście lat. Nie widział innego wyjścia niż wyprowadzka ze wsi do miasta. Tam nie było jednak wcale lepiej. Coraz ciężej było mu się dogadać z otoczeniem. Chociaż, jak mówi, „wyglądem się nie wyróżnia”. Unika tęczowych elementów, ubiera się jak każdy. Ma niski, męski głos. Na co dzień nawzajem z chłopakiem przypominają sobie, że tutaj nie mogą pokazywać swoich uczuć publicznie. Raz się zapomnieli. Na spotkaniu w jednym z popularnych miejsc złapali się za ręce. Nie minęło nawet kilka minut, a już poczuli cudzą pięść na swoich twarzach. Nikt z tłumu nie zareagował. Nie zareagowała również policja, która była niedaleko. Wszystkie te sytuacje Maciek musiał przepracować na terapii. W szkole, odkąd zrozumiał, że jest homoseksualistą, uważał na każde słowo i gest, aby inni tego nie zauważyli, bo bał się ich reakcji. Gdy zobaczył billboardy z hasłami anty-LGBT, pomyślał: „Znowu? Znowu ktoś postanowił powiedzieć więcej, niż powinien?”.

– Niedawno była akcja Tęczowego Białegostoku, który również wykupił billboardy. To był cień nadziei dla nas, że ktoś staje w naszej obronie. W obronie grupy ludzi, którzy istnieją i nie są ideologią. A teraz są te billboardy. Przecież jak te billboardy zobaczy na przykład moja babcia, która o mnie nie wie, ale chciałbym jej się ujawnić, to zacznie myśleć, że homoseksualiści zagrażają jej życiu, że są źli. Jak mam jej powiedzieć, kim jestem? Takie billboardy mają długofalowe skutki. Te plakaty ładnie wyglądają, tylko że przekaz jest bardzo bolesny. Ale mieli do tego prawo. Tak działa wolność słowa – opowiada Maciek.

Prawda bez miłości może zabić

Janek jest katolikiem z wyboru. Nawrócił się w wieku szesnastu lat. Dołączył do wspólnoty i jest w niej do dzisiaj. Ma mieszane uczucia wobec tematu osób LGBT. Uważa, że każdemu człowiekowi należy się szacunek. Gdyby poznał osobę o orientacji homoseksualnej, traktowałby ją w taki sam sposób, jak wszystkich innych ludzi. A może już zna? Tego nie wie. Ma tylko nadzieję, że jeżeli tak jest, to nie widzi ona w nim wroga. Jednocześnie Janek nie zgadza się z wieloma postulatami środowisk LGBT. W obecnej dyskusji na ich temat w Polsce sam dostrzega dużo agresji i wyzwisk z obu stron, a zbyt mało dialogu i prób zrozumienia siebie nawzajem. Billboardy z hasłami anty-LGBT w Białymstoku po raz pierwszy zobaczył w internecie. Nie wzbudziły w nim większych emocji, po części się z nimi zgadzał. Dopiero po dłuższym zastanowieniu zauważył, ile jest w nich agresji i demonizowania drugiej strony.

– Po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że jest to używanie Biblii w celu ataku na osoby o innej orientacji seksualnej. Jestem osobą wierzącą i nie zgadzam się na takie używanie Słowa Bożego. Ono ma przede wszystkim uświadamiać człowiekowi, jak bardzo Bóg go kocha, a dopiero później, kiedy człowiek chce kierować się Dekalogiem, mówi mu o jego grzechach. Nigdy w odwrotnej kolejności. Według mnie postulaty środowisk LGBT są nie do pogodzenia z chrześcijaństwem, ale dlaczego mamy sądzić innych ludzi według naszej wiary, skoro w wielu przypadkach się z nią nie utożsamiają? Jeżeli autorom billboardów chodzi o ewangelizację (w co wątpię), to robią to w bardzo zły sposób.

Co jednak z osobami LGBT, które są wierzące i określają się katolikami? Czy ich sposób życia automatycznie wyklucza je ze wspólnoty Kościoła? Czy z powodu swojego homoseksualizmu nagle tracą przynależność do Królestwa Bożego?

Janek porównuje ich sytuację do tej, w jakiej znajdują się rozwodnicy, którzy w zdecydowanej większości nie uzyskują rozgrzeszenia, jeżeli żyją w ponownych związkach niesakramentalnych.

– Nie można uzyskać rozgrzeszenia bez szczerego postanowienia poprawy, to jasne, ale Bóg kocha każdego bezwarunkowo i każdego powołuje do świętości. To chyba analogiczne: nie mogą uzyskać rozgrzeszenia, jeśli mają zamiar pozostawać w swoim związku, ale są zaproszeni, żeby rozwijać relację z Bogiem tak, jak to jest w ich przypadku możliwe.

Język, którego używamy, kreuje naszą rzeczywistość, pokazuje nasze intencje wobec innych, lęki i sygnalizuje potrzeby. Zapytałam Janka właśnie o słowa. Jaką jego zdaniem rolę odgrywają w dyskusji o LGBT w Polsce i dokąd mogą nas zaprowadzić?

– Szczerze mówiąc, nie zazdroszczę osobom LGBT. Myślę, że w tych przepychankach najbardziej poszkodowane są właśnie osoby, których to dotyczy. To pokazuje, że powinniśmy być bardziej taktowni w wyrażaniu swoich poglądów. Jest też potrzeba, żeby w Kościele więcej mówić o tym, że miłość Boga jest kompletnie bezwarunkowa. To bardzo ważne, żeby nikt nie myślał, że Bóg go potępia z powodu jego skłonności czy uważa za gorszego. Niestety, obserwuję czasem w internecie, jak wierzący ludzie „wzywają do nawrócenia”, robiąc to – w moim odczuciu – bez miłości i taktu. Nie chodzi tylko o to, żeby mówić prawdę. Prawda bez miłości może zabić. Obie strony muszą potępiać takie zachowania i odcinać się od nich, nawet jeśli uważają, że wynikały ze słusznych pobudek. Tymczasem z przykrością obserwuję, że część ludzi takie zachowania usprawiedliwia, uznając, że cel uświęca środki. Idąc tą drogą, możemy dojść do momentu, w którym ludzie będą wymierzać samosądy, mając na to publiczne przyzwolenie – podsumowuje Janek.

Komuś może wydawać się, że to tylko słowa

Socjolożka i działaczka społeczna Katarzyna Sztop-Rutkowska zwraca uwagę, że chociaż billboardy są nową formą komunikacji w dyskusji o osobach LGBT, to treść tego przekazu jest nadal ta sama. Powielane są sformułowania i narracje, które pojawiały się już wcześniej, zwłaszcza w przestrzeni internetowej.

L.M.: Co pani zdaniem ta grupa chce uzyskać, pozostając anonimową?

K.S.-R.: Zawsze w takich przemyślanych akcjach strona próbująca atakować osoby LGBT będzie usiłowała to zrobić w taki sposób, aby przede wszystkim uniknąć prawnych konsekwencji. Myślę, że przede wszystkim chodzi tu o rozgłos sprawy. Te środowiska potrzebują mediów, uwagi, opinii publicznej do tego, aby ten temat żył. Od strony politycznej został wprowadzony właśnie po to, żeby różnić Polaków, polaryzować opinię publiczną i żeby w dyskusji publicznej te kwestie stały się niezwykle ważne. Tym bardziej wydaje mi się, że nie można porównywać tych dwóch akcji billboardowych. Pierwsza akcja – Tęczowego Białegostoku – była transparentna pod względem tego, kto mówi. Atmosfera tajemniczości, jaką wokół siebie stworzyła grupa Milcząca Większość, jest zabiegiem marketingowym.

L.M.: Wszyscy pamiętamy obrazy, które zobaczyliśmy podczas I Marszu Równości w Białymstoku. Niektórzy sami doświadczyli ataku. Czy uważa pani, że Białystok jest miejscem, w którym jest większe społeczne przyzwolenie na akty homofobii i dyskryminacji niż w innych miastach w Polsce?

K.S.-R.: Z dostępnych badań wynika, że Białystok nie różni się skalą homofobii od innych miejsc. Jednocześnie jest postrzegany przez ogólnopolską opinię publiczną jako miasto nietolerancji i homofobii, zwłaszcza po I Marszu Równości, który był spektakularnym pokazaniem nienawiści i braku akceptacji dla osób homoseksualnych w tym mieście. Natomiast nawet jeżeli grupa, która to zrobiła, mówi o Milczącej Większości, to tak naprawdę milcząca większość albo nie ma własnego zdania, albo, co też badania ogólnopolskie pokazują, wbrew pozorom coraz bardziej akceptuje osoby homoseksualne.

Bardzo ważne jest, aby strona walcząca o prawa osób LGBT prezentowała argumenty, które sprawią, że będzie to walka bardziej zrozumiała. Istotnym elementem jest też tak zwany coming out, czyli ujawnianie się osób homoseksualnych, zwłaszcza tych, które są znane. To pokazuje, że osoby homoseksualne to tacy sami obywatele jak wszyscy inni.

L.M.: Dyskusja o środowisku LGBT w Polsce jest coraz ostrzejsza. Obie ze stron w którymś momencie poczuły się zranione. Jak pani myśli, w którym kierunku ta dyskusja pójdzie?

K.S.-R.: Dyskusja o LGBT stanowi element pewnej całości. To, w jaki sposób ten temat jest instrumentalnie wykorzystywany przede wszystkim w politycznej narracji, może niestety wskazywać na bardzo pesymistyczny scenariusz: wzrastającą agresję i nienawiść w przestrzeni publicznej, ale też w relacjach międzyludzkich. Między językiem a eksterminacją występuje pewien związek przyczynowo-logiczny. To bardzo niebezpieczne, kiedy pozwalamy na takie komunikaty językowe. Komuś się może wydawać, że to tylko słowa, ale w sensie psychologicznym i socjologicznym są po prostu pierwszą sekwencją piramidy nienawiści Gordona Allporta. Kluczowe dla mnie jest przede wszystkim to, w jaki sposób będą na nie reagować instytucje takie jak państwo lub Kościół. Wolność słowa kończy się tam, gdzie zaczyna się groźba dla drugiego człowieka i jego krzywda.

 Sprawę zgłoszono do prokuratury

Prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski poinformował na Twitterze, że w sprawie akcji billboardowej grupy Milcząca Większość skierował do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przez autorów przestępstwa w związku z mową nienawiści. Firma reklamowa GLOBARTmedia, która użyczyła miejsc na billboardy, wydała oświadczenie, że jako firma z branży reklamowej pozostaje bezstronna, a treści umieszczane na jej billboardach w żaden sposób nie odzwierciedlają wyznawanego przez nią systemu wartości. Przypomina, że kampania Tęczowego Białegostoku również odbyła się na jej tablicach. Część billboardów anty-LGBT zniszczono, w związku z czym grupa Milcząca Większość złożyła także w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury.

19 września w Białymstoku zorganizowano tak zwany Pierwszy Marsz Normalności. Kilkaset osób przeszło ulicami miasta, bo – jak twierdzą – chcą propagować tradycyjny model rodziny i sprzeciwić się „dewiacjom”. Wydarzenie zorganizowały środowiska narodowe: ONR, Autonomiczni Nacjonaliści Białystok oraz Patriotyczna Jagiellonia. Na tytułowym transparencie widniała grafika przestawiająca czarną chmurę. Pada z niej tęczowy deszcz, przed którym pod parasolem ukrywa się rodzina.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×