fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Biejat: Zadbać o bezpieczeństwo dnia codziennego

Działam na scenie politycznej od lat, ale czasem wciąż czuję ciarki żenady. Kiedy kolejna dyskusja okazuje się rozmową o niczym, kiedy znowu prześlizgujemy się obok najważniejszych kwestii, zajmując się kolejnymi aferami.
Biejat: Zadbać o bezpieczeństwo dnia codziennego
ilustr.: Zofia Mizgalewicz

Z Magdaleną Biejat rozmawiają Ernest Małkiewicz i Ignacy Sikorski.

Nowa Lewica funkcjonuje w ramach koalicji zdominowanej przez liberałów, których cele nie są zgodne z celami lewicy. Często krytykuje pani Platformę Obywatelską i polityków bez poglądów”. Czy w takiej sytuacji politycznej możliwe jest realizowanie lewicowych postulatów?

Nasza działalność w koalicji 15 października udowadnia, że tak. Udało nam się wprowadzić rentę wdowią, dzięki której wdowy i wdowcy mogą korzystać ze świadczeń po zmarłym małżonku. Służy ona już prawie 700 tysiącom osób, z których większość to seniorki zagrożone ubóstwem. To duży program z sensownym finansowaniem, o który stoczyliśmy bój na etapie ustaleń budżetowych na 2025 rok. Rozpoczęliśmy także pilotaż skróconego czasu pracy, który wprowadza ministra rodziny, pracy i polityki społecznej, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. Dla mnie kluczowym projektem było zwiększenie zasiłku pogrzebowego wraz z coroczną waloryzacją, co właśnie zostało przegłosowane w Sejmie. Tę ustawę złożyliśmy w poprzedniej kadencji, jeszcze będąc w opozycji. Pomimo wcześniejszego oporu innych partii wprowadziliśmy wolną Wigilię. W Sejmie udało się to wywalczyć dzięki Katarzynie Ueberhan, a w Senacie ja zadbałam o poprawkę, która chroni pracowników handlu. Przy nowelizacji ustawy o prawie autorskim udało się wymusić na Ministerstwie Kultury, które nie chciało kontynuować prac w Senacie, żeby uwzględnić postulaty dziennikarzy i wydawców prasy. Dzięki temu wielkie korporacje będą płaciły im za wykorzystywane przez siebie treści. To się dzieje tu i teraz. Dzięki naszej pracy w koalicji oraz mojej jako wicemarszałkini Senatu.

Wymienia pani sukcesy lewicy w rządzie. Czy nie ma pani jednak poczucia, że będąc w koalicji legitymizuje pani też te działania, z którymi się pani nie zgadza? Chodzi mi na przykład o politykę migracyjną, łamanie praw człowieka na granicy polsko-białoruskiej.

Legitymizowałabym, gdybym siedziała cicho. Tymczasem nie tylko głosuję w Senacie przeciwko szkodliwym ustawom, ale też wyraźnie zabieram głos zarówno w debacie publicznej, na posiedzeniach parlamentarnych, jak i w czasie zamkniętych spotkań. Podobny sprzeciw wyrażają nasi ministrowie podczas prac rządu. Jestem partnerką dla organizacji, które niosą pomoc osobom migrującym, oraz dla społeczności lokalnych. Dzięki Lewicy mają w rządzie kogoś, z kim mogą rozmawiać.

Te działania są jednak mało skuteczne.

Na tym odcinku ponieśliśmy porażkę. Nie udało się przekonać naszych partnerów z Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi, że nie ma powodu, żeby odbierać ludziom podstawowe prawa i łamać Konstytucję w imię ochrony granic. Przecież te wartości nie stoją za sobą w sprzeczności. Ale gdyby w tym rządzie nie było Lewicy, to nie byłoby nikogo, kto stawiałby opór. Nikogo, kto mówiłby jasno, że nie tak to powinno wyglądać. Nikogo, kto pilnowałby treści ustaw procedowanych w ramach realizacji polityki migracyjnej. Dotyczą one nie tylko uchylenia prawa do składania wniosków o azyl, ale również włączania migrantów w rynek pracy czy realizacji ustaw dotyczących Centrów Integracji Cudzoziemców.

Rząd łamie Konstytucję. Bez głosów Nowej Lewicy koalicja 15 października nie miałaby w Sejmie większości. Tymczasem słyszeliśmy kiedyś od marszałka Czarzastego, że największym sukcesem Lewicy w rządzie jest to, że ta koalicja trwa. Gdzie powinna być granica?

Nie zgadzam się z jego słowami. Uważam, że obecność Lewicy w rządzie nie powinna być bezwarunkowa. Powinna opierać się na tym, na ile rzeczywiście jesteśmy w stanie realizować swój program w ramach jego prac. To program, który uważam za najlepszy dla Polski. Program solidarności społecznej, równości szans, walki z kryzysem mieszkaniowym, budowy dobrych usług publicznych – oraz, tak, również troski o prawa człowieka. Niezależnie od tego, czy będą to prawa osób migrujących, mniejszości seksualnych, czy kobiet.

Udaje się realizować te postulaty?

Funkcjonujemy w ramach rządu, w którym Lewica jest udziałowcem mniejszościowym, więc będziemy przegrywać niektóre bitwy. To jest wliczone w ten układ. Dlatego tak ważne jest, żeby wyborcy zagłosowali na mnie nie tylko jako na Magdalenę Biejat, ale także jako na kandydatkę rządowej Lewicy. Te głosy zostaną bardzo uważnie policzone. Siłę, którą dadzą mi wyborcy, możemy przekuć w silniejszy głos Lewicy w rządzie.

Dlatego też nie warto głosować na mniejsze zło. To wymaga odwagi. Zagłosować na kogoś, kto nie jest może w czołówce rankingu, kto w rządzie może mniej. Ale jeżeli porównamy liczbę posłów w naszej lewicowej koalicji z tym, ile udało nam się zrobić, to okaże się, że wcale nie jesteśmy słabi.

Kampania jest okazją do forsowania publicznie postulatów Lewicy. Na przykład tych, które są w niej pomijane, takich jak troska o prawa człowieka.

Każda kampania jest okazją do przypominania o tych postulatach, a także do przyspieszenia ich wdrażania. Używam tej kampanii, żeby nagłaśniać niektóre sprawy, żeby pomagać pewnym grupom. Nie wstydzę się tego. Do tej pory udało mi się na przykład wesprzeć doktor Gizelę Jagielską, która pomaga potrzebującym kobietom w przerwaniu ciąży. W kampanii przypominam też, że w trakcie prac jest ustawa o asystencji osobistej. To ważny element budowania państwa solidarnego, które wspiera osoby z niepełnosprawnościami w dojściu do samodzielnego życia.

Kandyduje pani na prezydentkę. Osoba na tym stanowisku powinna stać na straży Konstytucji i przestrzegania prawa. Tymczasem w kampanii mało mówi się o praworządności. Czy to nie powinien być jeden z jej kluczowych tematów?

Na praworządność patrzę szerzej. Przestrzeganie Konstytucji przez prezydenta powinno się wiązać z dokładną lekturą jej zapisów. Konstytucja RP to całkiem dobry dokument, który mówi o tym, że obowiązkiem władz publicznych jest ochrona środowiska i zachowanie przyrody dla przyszłych pokoleń. Że prawem człowieka jest prawo do dachu nad głową. Że władze publiczne powinny zapewnić dostęp do publicznej ochrony zdrowia każdemu bez względu na jego sytuację finansową. Że powinny zadbać o pełny dostęp do życia publicznego wszystkich obywateli. To dotyczy również osób z niepełnosprawnościami. Mówi o równości kobiet i mężczyzn w życiu publicznym albo o tym, że uchodźca ma prawo do starania się o azyl. Jest wiele artykułów Konstytucji, które dzisiaj nie są realizowane.

W święto Konstytucji 3 Maja zachęcałam wyborców, żeby przyjrzeli się uważnie zapisom aktualnej ustawy zasadniczej. Pytałem, czy naprawdę wszyscy kandydaci na prezydenta traktują poważnie dokument, na którego straży mają stać.

Zorganizowała pani konwencję o mieszkaniach i konwencję o prawach kobiet. W kampanii nieobecne lub prawie nieobecne są natomiast wątki ochrony klimatu. Czy Lewica odpuściła ten temat?

O klimacie i ochronie przyrody mówię chyba najwięcej z wszystkich kandydatów. Jednym z pierwszych punktów mojej kampanii była wizyta na Podlasiu i rozmowy z przyrodnikiem Adamem Wajrakiem. Zaczęłam od mówienia o przyrodzie w kontekście polskiej obronności. Przypominałam, że Tarcza Wschód uwzględnia renaturyzację terenów przygranicznych korzystanie z naturalnych zapór w postaci lasów i mokradeł jako elementu naszej strategii obronnej. Wzywałam też Lasy Państwowe do tego, żeby zaczęły współpracować z Ministerstwem Obrony Narodowej, bo na razie kierują się przede wszystkim logiką zysku.

W czasie kampanii przedstawiłam postulat likwidacji Wód Polskich. Ta instytucja zawiodła. Jej działania są nieskuteczne, kiedy trzeba zapobiegać suszy, ratować Odrę przed zanieczyszczeniem i przygotować nas na powodzie. Mówię o tym, jak ogromne znaczenie dla naszego bezpieczeństwa ma walka z kryzysem klimatycznym i konieczność transformacji energetycznej. I jak ważne jest, żeby uzyskać z Unii Europejskiej więcej pieniędzy na sprawiedliwą transformację.

Żyjemy w epoce strachu przed wojną i masową migracją. Politycy wykorzystują te lęki do budowania własnej polityki.

Kiedy procedowaliśmy w Senacie ustawę zawieszającą prawo do azylu, minister Maciej Duszczyk mówił długo i rozwlekle o tym, że Polacy się boją. I że właśnie dlatego musimy ją wdrożyć. Pytałam wtedy, czy zastanowił się, skąd bierze się ten lęk? Czy nie łączy przypadkiem tego faktu z tym, że rząd – ustami ministra Duszczyka czy Donalda Tuska – nieustannie straszy Polaków imigrantami. Baliby się mniej, gdyby rząd mówił, że damy radę. Choćby dlatego, że mamy silną straż graniczną, potrafimy bronić swoich granic, że właśnie dofinansowaliśmy Urząd ds. Cudzoziemców, żeby mógł sprawniej przetwarzać wnioski azylowe, że procedujemy ustawy, które pozwolą realizować naszą politykę migracyjną. Że otwieramy Centra Integracji Cudzoziemców, które wesprą lokalne społeczności w integrowaniu ludzi, którzy do nas przyjeżdżają.

Dlaczego rozmowa o migracji nie wygląda w ten sposób?

Bo politycy prawicy i centrum postanowili ścigać się z fanatykami na wzbudzanie w nas strachu. Uważają widocznie, że w ten sposób mają szansę na chwilowy wzrost poparcia. Doświadczenia wszystkich krajów pokazały, że ta strategia zawsze kończy się tym samym. Zyskuje skrajna prawica, której postulaty są legitymizowane. Ta sama skrajna prawica, której strategia polega na rozsyłaniu fake newsów, sianiu strachu i budzeniu agresji.

Rzekomo to migranci są przyczyną wszelkiego zła. Takie same argumenty wysuwała na Zachodzie prawica wobec polskich migrantów. Wielka Brytania, Holandia, Francja. Ile razy słyszeliśmy, że to Polacy są złodziejami, przestępcami? Że trzeba trzymać od nich z dala swoje rowery i kobiety? A teraz robimy dokładnie to samo.

A co z zagrożeniem wojną? Czy to też tylko zarządzanie strachem?

Jesteśmy dzisiaj w sytuacji krytycznej. Nie możemy tego ukrywać. Prezydent Stanów Zjednoczonych wspiera Rosję. Ukraina jest w trudnej sytuacji po trzech latach wyniszczającej wojny. Unia Europejska dopiero zaczyna stawać na własnych nogach w budowaniu swojej obronności. Ale nie jest jeszcze za późno. Ryzyko ataku ze strony Rosji na jakikolwiek kraj Unii Europejskiej jest minimalne. Od nas zależy, czy minimalnym pozostanie. Zarówno poszczególne rządy, jak i cała Unia Europejska mają w tym do odegrania wielką rolę. Musimy inwestować w zbrojenia.

Lewica szykuje się na wojnę?

Ta opinia może być zaskakująca, kiedy wygłasza ją kandydatka Lewicy. Zawsze byliśmy przeciwko zwiększeniu nakładów na zbrojenia, ale trzeba weryfikować swoje podejście wraz ze zmianą warunków zewnętrznych. Jeśli chcemy pokoju, musimy szykować się do wojny. To zdanie ma sens w odniesieniu do polityki Kremla. Dopiero kiedy pokażemy Rosji, że nas nie zaskoczy, będziemy bezpieczni. Nasze bezpieczeństwo opiera się też na sojuszach w Unii Europejskiej. Niepojęte jest dla mnie to, co dzisiaj robi prawica. Z uporem maniaka próbuje budować filar naszego bezpieczeństwa w Waszyngtonie, a nie w Brukseli.

W Waszyngtonie, który nie jest tym zainteresowany.

Przede wszystkim nie jest przewidywalnym sojusznikiem. Widzieliśmy, jak wyglądało wprowadzanie nowej polityki celnej Stanów Zjednoczonych. Zmieniała się z dnia na dzień, wywołując coraz większy chaos na rynkach finansowych. Była zależna tylko od tego, co się akurat przywidziało Donaldowi Trumpowi. To inwestycje w obronność w ramach Unii Europejskiej są naszą drogą do bezpieczeństwa. Niedawno gruchnęła wiadomość, że UE uruchomiła prawie 2 miliardy euro zamrożonych aktywów rosyjskich. Postulowałam to na początku kampanii, potem powtarzał to premier Tusk. Wydawało się, że nigdy się to nie wydarzy, a właśnie się udało. To świetna wiadomość. Unia jest w stanie wziąć się w garść. Potrafi wykorzystać narzędzia, które ma, żeby zmienić układ sił.

Nasze bezpieczeństwo ma opierać się tylko na zbrojeniach?

W żadnym wypadku. Mówienie tylko o zbrojeniach, o wojsku i czołgach, to błąd. Przez niego zapominamy, że potrzebujemy również wzmocnienia systemu obrony cywilnej. Potrzebujemy szkoleń dla cywili z zachowania w sytuacjach kryzysowych. To jest potrzebne na już, bo naszym największym problemem dzisiaj nie jest wojna, tylko ryzyko blackoutu, powodzi, wichur. Szczególnie w obliczu zmian klimatu.

Dziś trudno negować konieczność zbrojeń. Natomiast sposób, w jaki się mówi się o bezpieczeństwie, też może być problemem. Niektórzy straszą wojną tak, jak straszą uchodźcami.

Moim zdaniem ta dyskusja przebiega na innym poziomie. Kluczowe jest to, w jaki sposób strach przed wojną będzie wykorzystywany przez polityków. Słyszę już gdzieniegdzie głosy, że w związku z ryzykiem wojny powinniśmy nieustająco zwiększać wydatki na obronność – które i tak już są rekordowe – a obcinać wydatki socjalne oraz inwestycje publiczne. W tym momencie powinniśmy powiedzieć stop. Dobrze działająca ochrona zdrowia czy sprawna kolej to też elementy naszego bezpieczeństwa. Ukraina pokazała, że to podstawa bezpieczeństwa dla państwa w kryzysie.

Jeśli nie chcemy, żeby do głosu dochodziła skrajna prawica, nie możemy obniżać poziomu życia zwykłych ludzi. Nie możemy w imię obronności zmniejszać odporności naszego społeczeństwa, jego zaufania do władzy publicznej, poczucia, że w Polsce może czuć się bezpiecznie. Musimy zadbać o bezpieczeństwo dnia codziennego. Ludzie muszą być go pewni, kiedy trzeba dotrzeć do lekarza, wysłać dziecko do szkoły, czy kiedy powinie im się noga i będą potrzebowali pomocy od państwa.

Skoro bezpieczeństwo jest teraz naszą podstawową narracją, może przez jej pryzmat moglibyśmy opowiedzieć o kwestiach takich jak transformacja energetyczna.

O to właśnie chodzi. Uważam, że elementem polityki bezpieczeństwa Unii Europejskiej powinna być właśnie transformacja energetyczna. Na przykład w kontekście wyjęcia wydatków na transformację spod zasady nadmiernego deficytu.

W Unii Europejskiej pojawił się postulat, żeby znieść ją w stosunku do zbrojeń. Moim zdaniem powinno zostać zniesiona również w stosunku do wydatków na transformację energetyczną, na odnawialne źródła energii, na atom, na modernizację sieci przesyłowych. Polska by na tym skorzystała. Kiedy rozmawiam ze związkami zawodowymi w dużych zakładach przemysłowych czy z właścicielami mniejszych firm, mówią jasno, że najbardziej boją się kolejnych skoków cen energii.

To one doprowadzają nasze zakłady pracy i małe firmy na krawędź bankructwa. Było to widać, kiedy wzrosły ceny gazu. Żeby temu zapobiec, musimy postawić na produkcję prądu w Polsce. W tej chwili ponad sto miliardów euro z naszego budżetu wypływa na zakup paliw kopalnych pochodzących z zagranicy. Z tym trzeba skończyć.

Podobnie o bezpieczeństwie dla zwykłych ludzi mówi Adrian Zandberg. Czym różnią się wasze postulaty? Czy staracie się dotrzeć do różnych grup odbiorców?

Odnoszę wrażenie, że w aktualnej polityce partii Razem mniej się mówi o prawach człowieka. Mniej obecna jest kwestia praw osób migrujących, osób LGBT, dostępu do legalnej aborcji. Widać to też wyraźnie w tym, do kogo ten przekaz trafia. To często wyborcy Sławomira Mentzena, wielu młodych mężczyzn.

Ja mówię do wyborców lewicy, którzy może do tej pory uważali, że nie ma większej różnicy między mną a Rafałem Trzaskowskim. Do takich, którzy uważali, że w obawie przed PiS-em trzeba głosować na mniejsze zło. Staram się ich przekonać, że jeśli wiecznie będą głosować na mniejsze zło, to nic się nie zmieni. Wiecznie będą się frustrować polityką, która wygląda tak samo.

W sondażach widać, że ta strategia działa. Słyszę też, co ludzie mówią i piszą. Czytam na przykład w mediach społecznościowych, że dali się przekonać, że mam rację. Że w pierwszej turze zagłosują zgodnie ze swoimi przekonaniami – na inny model polityki, na polityczkę, która nie chowa swoich poglądów, która nie zmienia zdania, która zawsze stoi twardo tam, gdzie obiecała, że będzie stać.

Obserwując kampanię, faktycznie można zauważyć, że przyjęliście różne strategie. Jak taka dwutorowa kampania może wpłynąć na przyszłość polskiej lewicy?

Zobaczymy, co będzie po wyborach, jakie uzyskamy wyniki i co z nimi zrobimy. Wyborcy muszą zdecydować, na jaką lewicę chcą postawić. Wiem, że dla wielu z nich to trudna decyzja. Niektórzy pytają bezpośrednio, dlaczego głosować na mnie, a nie na Adriana Zandberga. Domyślam się, że on dostaje takie same pytania. Pytanie, czy chcą postawić na lewicę, która zajmuje się recenzowaniem i ucieka od odpowiedzialności w nadziei, że urośnie i kiedyś będzie miała wpływ na władzę? Czy jednak na lewicę, która w niełatwych warunkach próbuje swoje postulaty wprowadzać w życie? Nie wiem, co z tego wyniknie. Mam jednak nadzieję, że po drodze uda nam się znowu spotkać.

Pomimo rozstania z partią Razem?

Odeszłam z partii, bo chciałam wpływać na rzeczywistość. Jednak uważam, że lewica nie powinna się dzielić, zwłaszcza w tak trudnych czasach. I tak jest bardzo zróżnicowana. Są w niej zarówno postkomuniści, jak i młode pokolenie, które urodziło się, kiedy już duopol POPiSu trwał w najlepsze. Mamy różne doświadczenia. Ludzi, którzy od lat są w partii, i takich, którzy niedawno przyszli do polityki. Zamiast koncentrować się na etykietkach i na ich podstawie wykluczać innych z klubu prawdziwego lewaka, powinniśmy razem pracować nad tym, żeby wzmacniać lewicę i jej głos. Musimy skupić się na docieraniu do wyborców.

Ta kampania pokazała, że to potrafimy. Docieramy do nich na TikToku. Mówimy w sposób, który jest dla nich atrakcyjny. Przebijamy się przez prawicowy tumult, który do tej pory panował w polskim internecie. Mam nadzieję, że w przyszłości znów stworzymy koalicję, która będzie pracować, żeby lewica szła do przodu.

Rzeczywiście, widać panią w internecie. W analizach MamPrawoWiedzieć.pl można było natomiast zauważyć, że pani kampania w mniejszych miejscowościach nie była tak intensywna jak na przykład Zandberga czy Mentzena. Czy nie należy także w ten sposób szukać nowych wyborców?

Nie prowadzę kampanii z Warszawy. Niedawno byłam w Rybniku, wcześniej jeździłam po ścianie wschodniej. Staram się mówić przede wszystkim do wyborców, którzy są tradycyjnym elektoratem lewicy, ale to nie znaczy, że docieram tylko do nich.

Także w mniejszych miejscowościach zaczepiają mnie osoby starsze, które chcą na mnie głosować. Niedawno wzruszyła mnie pani, która na bazarze w Jeleniej Górze powiedziała, że nigdy nie szła do wyborów – a tym razem pójdzie i zagłosuje na mnie. Piszą do mnie też ludzie, którzy mówią, że nie są wyborcami lewicy, ale zagłosują na mnie jako na człowieka, osobę, której udało się wzbudzić ich sympatię i szacunek.

Mieszkańcy mniejszych miejscowości stają się ważni w trakcie kampanii, po niej często znikają z horyzontu polityków. Co może zrobić lewica, żeby budować z nimi trwałą relację – młodzi ludzie, do których łatwo dotrzeć przez internet, nie decydują o wyniku wyborów.

Potrzebujemy obu tych kanałów. Potrzebna jest większa obecność lewicy w internecie, bo bardzo dużo ludzi, nie tylko tych najmłodszych, czerpie informacje o polityce z TikToka czy z Instagrama. Jeżeli oddamy to pole Mentzenowi i jego kolegom, to tylko taki przekaz będzie do nich trafiał. Z drugiej strony, nie można porzucić tradycyjnie robionej polityki w mniejszych i większych miejscowościach. Musimy być tam, gdzie mieszkają wyborcy, musimy szukać bezpośrednich spotkań.

Oprócz tego, jakie wyniki osiągniemy w tych wyborach, ważne jest, co z nimi zrobimy. Czy po kampanii wycofamy się na z góry upatrzone pozycje, czy będziemy kontynuować naszą pracę? Mam zamiar wykorzystać ten impet. Nie będę udawać się na zasłużony odpoczynek i zapominać o pracy, którą wykonaliśmy.

Kampania prezydencka to szukanie większości – zdobycia ponad połowy głosów. To wymaga tworzenia pola do dialogu na spolaryzowanej scenie politycznej. Jak to robić?

Zaczynam od lewicy. Chcę pokazać, że inna polityka jest możliwa. Dobrze by było, gdybyśmy nauczyli się prowadzić politykę wokół spraw, a nie wokół rytualnych kłótni. Oczywiście, to trudne zadanie. Wystarczy popatrzeć na jakąkolwiek dyskusję o rynku pracy w Senacie. Lewicowi senatorowie bardzo ostro ścierają się z liberalnymi. Ale to dobre polityczne kłótnie. Nie powinniśmy spierać się o to, kto komu ma prawo mówić „wuju”, tylko o to, gdzie w naszym systemie jest miejsce przedsiębiorcy, a gdzie pracownika etatowego, którego z nich powinniśmy wspierać i w jaki sposób. Mam nadzieję, że wreszcie uda nam się przenieść ciężar dyskusji w odpowiednim kierunku.

Strategia skupiania się raczej na konkretnych sprawach niż na całościowych sporach ma pomóc budować nieoczywiste koalicje?

Tylko w ten sposób można także budować zaufanie do instytucji publicznych, chęć do angażowania się w politykę. Ludzie odwracają się od polityki, bo tego się nie da oglądać. Nie czują się reprezentowani. Nie czują, że politycy o nich myślą.

Działam na scenie politycznej od lat, ale czasem wciąż czuję ciarki żenady. Kiedy kolejna dyskusja okazuje się rozmową o niczym, kiedy znowu prześlizgujemy się obok najważniejszych kwestii, zajmując się kolejnymi aferami.

Moja polityka nie jest o tym, jaki przekręt zrobił któryś polityk albo w jaki sposób obraził innego. Opiszmy to i potępmy, ale nie ma powodu, żeby omawiać to we wszystkich mediach przez tydzień. Ważniejsze jest to, jak działają nasze instytucje, jak w Polsce działa lobbing albo dlaczego pracodawcy z kapitałem zagranicznym nie przestrzegają prawa pracy. O tym chciałabym rozmawiać. I przekonać ludzi, którzy chcą zmiany, że są politycy, którzy też myślą w ten sposób.

Jak w takim razie przybliżyć politykę do obywateli?

Dzięki mediom społecznościowym ludzie zyskali możliwość bezpośredniego kontaktu z politykami. W każdej chwili mogą do mnie napisać, a ja odpowiadam na tyle wiadomości, na ile jestem w stanie. Realna obecność w terenie i samorządach ma duże znaczenie.

Także w parlamencie spotykamy się regularnie z młodymi ludźmi, wspólnie organizujemy konferencje dotyczące ich sytuacji na rynku pracy albo zdrowia psychicznego. Mamy kontakt z organizacjami społecznymi i związkami zawodowymi, na przykład kiedy trwają prace nad ustawami dotyczącymi seniorów czy rodzin zastępczych. To kolejna przestrzeń do kontaktu z różnymi środowiskami.

Mówi pani o współpracy z NGO-sami, którą Lewica stara się realizować w parlamencie. Na ile jednak głos organizacji społecznych jest rzeczywiście uwzględniany? Obserwujemy właśnie prace nad reformą edukacji, która ponownie przeprowadzana jest na szybko.

Ubolewam nad tym, jak wygląda ta reforma. Organizacje zrzeszone w SOS dla Edukacji wykonały ogrom pracy jeszcze w poprzedniej kadencji. Zaprosiły do współpracy polityków. Bywałam na organizowanych przez nich spotkaniach, spotykałam tam także przedstawicielki Koalicji Obywatelskiej, takie jak Katarzyna Lubnauer. Pracę nad reformą próbowano wykonać zawczasu, żeby nie działo się to, co w tej chwili, czyli gwałtowna reforma pod naciskiem politycznym. Wypracowane wówczas rozwiązania, stworzone we współpracy z organizacjami reprezentującymi rodziców, nauczycieli i uczniów, były właściwie gotowe do wprowadzenia. Błędem jest, że ich nie wykorzystano.

Jednak współpraca z NGO-sami trwa. Przy wielu projektach współpracują z nimi Ministerstwo Rodziny czy Ministerstwo Równości. W Ministerstwie Sprawiedliwości ministra Zuzanna Rudzińska-Bluszcz angażuje organizacje pozarządowe w kwestiach zapobiegania przemocy wobec dzieci. Nad kolejnymi rozwiązaniami pracuje w ścisłej współpracy ze społeczeństwem obywatelskim. Są ministrowie, którzy traktują tę kwestię poważnie. Dla mnie jako parlamentarzystki to był zawsze przede wszystkim zasób, a nie przeszkoda.

Wiem, że nie ma lepszych ekspertów niż bezpośrednio zaangażowani w rzecznictwo konkretnych spraw – czy to w organizacjach społecznych, czy w mniej formalnych grupach.

W takim razie: jak przekonać polityków, żeby korzystali z tego zasobu?

Pytanie, jaką robimy politykę. Czy gonimy głównie za wynikami najbliższego sondażu, czy próbujemy jednocześnie wypracować systemowe rozwiązania, które będą zmieniać świat na lepsze? Naszą motywacją nie powinno być to, że z naszym rozwiązaniem wstrzelimy się w cykl newsowy. Powinniśmy wprowadzać je dlatego, że ma sens, zostało przeanalizowane i skonsultowane z odpowiednimi organizacjami.  Podczas całego procesu musimy być też otwarci na uwagi i modyfikacje.

Takim przykładem mogą być działania Ministerstwa Zdrowia, które właśnie przygotowało potrzebny, choć potencjalnie niepopularny, projekt zmiany ustawy o wychowaniu w trzeźwości.

W Ministerstwie Zdrowia walczymy o wprowadzenie zakazu sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych. W Warszawie niestety nie udało się wprowadzić zakazu sprzedaży alkoholu w nocy, mimo że większość mieszkańców była za. Teraz Rafał Trzaskowski mówi, że chce to uzgodnić z okolicznymi gminami. Obawiam się, że to wymówka służąca opóźnieniu zmian, których warszawiacy potrzebują. Tutaj także możemy się zastanawiać na ile to, co politykom wydaje się kontrowersyjne, rzeczywiście takie jest. Bywa, że politycy są bardziej zachowawczy, niż wynika to z potrzeb ludzi.

Co po kampanii? Wspomniała pani o Warszawie. Czy szykuje się pani już na kolejne wybory?

Chociaż przez tydzień po kampanii chciałabym nie myśleć o kolejnych. Oczywiście, życie polityczne się nie kończy. Przyjdzie czas na podejmowanie decyzji, ale w tej chwili moje największe marzenie związane jest z ciszą wyborczą. Chcę odprawić z dziećmi nasz rytuał, czyli wziąć latawce i pójść nad Wisłę.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×