Tekst oryginalnie napisany w języku rosyjskim.
Tłumaczenie: Antonina Ciużeńska.
Odkrycie czy przekleństwo?
Kiedyś moim marzeniem było zostać pisarką. Z zapałem pisałam eseje, niestrudzenie zanurzając się w lekturze, czerpiąc inspirację z dzieł wielkich mistrzów słowa. Słowo wydawało się centralnym elementem mojego życia. Moje umiejętności debatowania sprawiały, że czułam się silna, poezja często wypływała ze mnie nieoczekiwanie, a szkolne wydarzenia stały się rutyną – prowadziłam je z łatwością.
Może się wydawać, że tak nagły zwrot losu – przymusowe opuszczenie domu, ciągłe poczucie inwigilacji ze strony władz, historie innych osób, ich twarzy i łez zauważonych podczas przekraczania granicy – to ogromna szansa dla pisarki. To jak źródło inspiracji, ostre pchnięcie do przodu, droga ku czemuś naprawdę wielkiemu… Szansa, która jest naprawdę wyjątkowa. Ale w mojej sytuacji sprawy potoczyły się inaczej. Minęło ponad pięć lat, odkąd moje pióro przestało dotykać papieru (lub moje palce przestały dotykać klawiatury). Niemniej jednak, kiedy dowiedziałam się o tym konkursie, przemyślałam moją sytuację i głęboko przeanalizowałam moje doświadczenia, i odważyłam się wrócić do tych dni, kiedy moja rodzina i ja musieliśmy opuścić naszą ojczyznę, być może na zawsze.
W cyfrowych głębinach mojego komputera natknąłam się na folder sięgający początków mojej podróży uchodźczej, aż do 2017 roku. Nazwa „Białoruska czyhunka” (tłum. kolej żeliwna) przebiegła przez moje ciało jak prąd elektryczny. Oto co czaiło się w środku:
„Historia Białoruskiej czyhunki. O tym, jak wiele trudności człowiek musi pokonać na drodze do szczęścia”.
Ani słowa więcej.
Widok kobiet i dzieci na granicy sprawił, że chciałam o nich napisać, opowiedzieć ich historię. W myślach próbowałam znaleźć odpowiednie przymiotniki, by uchwycić ich mimikę, gesty, słowa. Prawdopodobnie przestałam pisać właśnie dlatego, że wydawało mi się to niemożliwe. Jak oddać wszystkie trudy podróży młodej kobiety z trójką dzieci i jedną walizką, jadącej wczesnym rankiem pociągiem (osławioną „białoruską czyhunką”), zmierzającej do granicy polsko‑ -białoruskiej z nadzieją w sercu, że już nie wróci? Mimo to jestem zdeterminowana, aby opowiedzieć tę historię, ponieważ nie jest to zwykła historia, to historia mojej rodziny: kobieta to moja mama, a dzieci to ja, moja młodsza siostra i brat.
Co ciekawe, żeliwo (czyhun) jest bardzo kruchym materiałem. Kiedy pojawiła się kolej, szyny były wykonane z żeliwa lub kutego żelaza. Żeliwne szyny były bardzo kruche i łatwo się łamały, więc szybko znaleziono rozwiązanie w postaci stali. Podobnie do właściwości tego materiału, każdy pasażer białoruskiej czyhunki jest tak samo wrażliwy i kruchy.
Po podróży „czyhunką” nasza rodzina wylądowała na przejściu granicznym, gdzie rodziny takie jak my cierpliwie czekały, aby zobaczyć, czym skończy się to czekanie: czy Europa ich przyjmie, czy nie. Pokój, do którego weszliśmy po sprawdzeniu bagażu, wciąż tkwi w mojej pamięci. Pamiętam twarze osób, które sprawdzały nasze rzeczy, i jak długo zajęło mi zebranie się na odwagę, by cicho powiedzieć „dzień dobry” łamaną polszczyzną z tadżyckim akcentem. To był chyba piąty dzień naszych podróży czyhunką, kiedy w końcu udało mi się wypowiedzieć te dwa słowa. Pamiętam, że moje usta ledwo się poruszały.
Po zakończeniu kontroli weszliśmy do dużego przeszklonego pomieszczenia, przez ściany którego rozciągał się widok na domy. Europa… pomyślałam, oto ona, nasza nowa ojczyzna. Gdybym miała wiedzę o polskiej kulturze na takim poziomie, na jakim mam teraz, mój umysł zapewne skojarzyłby to miejsce ze „szklanymi domami” Stefana Żeromskiego.
Po chwili oczekiwania Straż Graniczna zaczęła odczytywać nazwiska. Każde z nich wyartykułowane przez funkcjonariusza sprawiało, że serce waliło mi mocniej. Jeśli padło nazwisko, paszport był zwracany z przekreśloną pieczątką, oznaczającą odmowę wjazdu do Polski. Padło wiele nazwisk, a my w końcu byliśmy ostatnimi w tej szklanej przestrzeni. Po przejściu wszystkich procedur wyszliśmy na zewnątrz. Polska! A potem naszym kolejnym etapem był obóz dla uchodźców. Na tym chyba kończy się poetycka strona mojego doświadczenia, bo obóz okazał się dużo mroczniejszym, surowym i pozbawionym złudzeń światem. To w nim, w mrocznym czasie i w chwili niepewności, opuściło mnie pióro.