Czy „zapewnienie bezpieczeństwa” to realny cel polskiego rządu i autorów strategii migracyjnej, czy może jednak sposób na odwrócenie uwagi od problemów, których władze nie chcą rozwiązać?
Od początku XXI wieku badacze i badaczki obserwują coraz silniejszy splot tematyki migracji z kwestiami bezpieczeństwa. Przyczyną tego jest sposób, w jaki reagują państwa na różne wyzwania związane z migracjami, z którymi rządy nie potrafią lub nie chcą sobie poradzić. Polskie władze podjęły próbę wypracowania takiej systemowej odpowiedzi na problem w formie przyjętej przez Radę Ministrów 15 października strategii migracyjnej. Założenia tego dokumentu, jak wskazuje sam tytuł: „Odzyskać kontrolę. Zapewnić bezpieczeństwo”, oparte są na kwestiach bezpieczeństwa. Wybrzmiewa w tym echo odzyskiwania siły i sprawczości, znane nam już z kampanii na rzecz Brexitu lub hasła wyborczego Donalda Trumpa. Pytanie jest jednak, czy słuszna była diagnoza sytuacji, na podstawie której zaproponowano założenia strategii. Ponieważ gdy przyjrzymy się dokładniej, zobaczymy, że pod sloganami na temat bezpieczeństwa kryją się inne niezaadresowane problemy, z którymi polscy politycy nie chcą się mierzyć.
Inkluzja na pokaz, wykluczenie w praktyce
Zacznijmy od tego, jak w ramach strategii migracyjnej rozumiane jest bezpieczeństwo. W warstwie leksykalnej dokument wydaje się interpretować je w sposób włączający migrantów. Jego autorzy deklarują na przykład, że „bezpieczeństwo mieszkańców Polski jest i będzie nadrzędnym celem” (s. 13), piszą także o „bezpieczeństwie mieszkańców Polski” w kontekście krytyki poprzedniego rządu (s.8). Wprost mowa jest o „poczuciu bezpieczeństwa zarówno cudzoziemców, jak i społeczeństwa przyjmującego” (s. 28). Pada deklaracja, że „cudzoziemcy legalnie przebywający w Polsce i wypełniający swoje obowiązki są ważną częścią społeczeństwa” (s. 28). Dokument wspomina także o realizacji „działań mających na celu ochronę migrantów, których życie lub zdrowie mogłoby być zagrożone”. Pojęcie „mieszkańcy Polski” obejmuje w treści strategii nie tylko obywateli, ale także migrantów.
Praktyczne założenia dokumentu prezentują jednak szereg niespójności. Strategia pełna jest podejrzeń w stosunku do migrantów, a jednocześnie nie przedstawia danych, które by to uzasadniały. Pojawia się na przykład bez odwołania do źródeł wzmianka o rosnącej przestępczości wśród migrantów oraz obawa o zahamowanie unowocześnienia polskiej gospodarki z powodu dostępności taniej siły roboczej. Z drugiej strony zdaniem autorów dokumentu „porażką polityki integracyjnej […] jest wykluczenie społeczne i ekonomiczne imigrantów prowadzące do wielu wyzwań i utraty poczucia bezpieczeństwa zarówno cudzoziemców, jak i społeczeństwa przyjmującego” (s. 28). Z perspektywy nauki jest to spostrzeżenie trafne i wpisuje się we wspomnianą wcześniej inkluzywną wizję bezpieczeństwa. W odpowiedzi na ten problem strategia proponuje wzmocnienie spójności społecznej poprzez bardziej intensywną integrację migrantów z naciskiem na naukę języka, co należy uznać za krok w dobrą stronę. Wątpliwości budzi natomiast założenie o konieczności dostosowywania się migrantów do panujących w Polsce norm – bez wskazania, kto i w jaki sposób miałby te normy określać. Zdefiniowanie spójnego ich zbioru byłoby przecież szczególnie trudne, biorąc pod uwagę wysoki stopień polaryzacji społeczeństwa. Istotnym problemem jest również pominięcie w strategii kwestii polityki mieszkaniowej, która jest przecież kluczowa z perspektywy zapobiegania tworzeniu się stref wykluczenia społecznego (popularnie nazywanych „gettami”).
To nie jest jedyny temat, którego ujęciu przez autorów strategii można postawić wiele zarzutów. Rządowy dokument proponuje selektywne i warunkowe włączanie cudzoziemców do wspólnoty bezpieczeństwa, oparte przede wszystkim na ich przydatności dla rynku pracy. Taka filozofia jest podstawą proponowanej przez rząd polityki wizowej, która docelowo ma opierać się na przyznawaniu danemu migrantowi punktów w odniesieniu do jego kompetencji zawodowych. Mamy więc do czynienia z podejściem skrajnie utylitarnym. Oczywiście, pewne elementy humanitarne także są w strategii obecne, takie jak wydawanie wiz humanitarnych (s. 15) oraz bliżej nieokreślony program „pobytów humanitarnych” (s. 21). Jednocześnie autorzy dokumentu jasno deklarują, że „konsekwencjom zmian demograficznych i społecznych na rynku pracy nie należy przeciwdziałać instrumentami polityki imigracyjnej” (s. 22). Być może stanowi to próbę przełamania dotychczasowej dominacji interesów pracodawców w kształtowaniu polityki migracyjnej, jednak w kontekście całej strategii fragment ten raczej wpisuje się w myślenie uznające migrację za zagrożenie. Utylitaryzm zatem ostatecznie ustępuje miejsca założeniu, że migracje są zjawiskiem nadzwyczajnym (w domyśle: niebezpiecznym) i wymagającym wykazania, że dana osoba jest w Polsce niezbędna – nie wystarczy zatem tylko wykazanie, że pobyt danej osoby nie czyni nikomu szkody. Strategia proponuje „aktywizację zawodową grup defaworyzowanych” (s. 22) zamiast łatwego zatrudniania cudzoziemców. Słusznie jednak zauważyła podczas wysłuchania obywatelskiego jedna z przedstawicielek pracodawców, że brak dostępu do usług opiekuńczych może jeszcze bardziej zniechęcać kobiety do aktywności zawodowej. A zatem przydatność na rynku pracy wydaje się także zostać ostatecznie złożona na ołtarzu narracji bezpieczeństwa.
Ponadto w dokumencie autorzy silnie akcentują temat instrumentalizacji migracji przez Białoruś określanej mianem „działań” lub „ataku” o „charakterze hybrydowym”. Niestety, brak jest precyzyjnej analizy zagrożeń związanych z wymienionymi działaniami. Dokument posługuje się ogólnikami, mówiąc o „próbie zdestabilizowania Unii Europejskiej” (s. 18), konieczności „zapewnienia szczelności polskiej granicy wschodniej” oraz „odpowiednim reagowaniu na prowokacje z udziałem migrantów” (s. 8). Zagrożenia te nie zostają w dokumencie sprecyzowane i przeanalizowane. Autorzy odwołują się raczej do popularnych założeń i skojarzeń – skoro wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej inspirowane są przez białoruskie władze, muszą być niebezpieczne. Strategia zatem przenosi odpowiedzialność za działania reżimu Łukaszenki na osoby, które z powodu braku legalnych dróg dotarcia do Europy decydują się skorzystać ze stworzonej przez Mińsk możliwości.
Złe diagnozy, jeszcze gorsze rozwiązania
W odpowiedzi na tak zarysowaną ocenę sytuacji w strategii migracyjnej proponowane jest „czasowe i terytorialne zawieszenie prawa do azylu”, wprowadzone przedstawioną niedawno nowelizacją ustawy o udzielaniu cudzoziemcom ochrony na terytorium RP. Słuszność tego rozwiązania – bardzo daleko idącego i ograniczającego prawa człowieka – jest wątpliwa nie tylko pod względem prawnym, lecz również właśnie z perspektywy analizy bezpieczeństwa. Tak naprawdę rząd Polski unika dokonania rzeczowej analizy bezpieczeństwa w odniesieniu do migrantów przekraczających granicę z Białorusią – zamiast tego dokonuje uproszczeń i uogólnień opartych na modnej koncepcji „ataku hybrydowego”.
Autorzy skupiają się bardziej na działaniach rządu białoruskiego niż na osobach przekraczających granicę. Dlaczego? Ktoś mógłby próbować uzasadniać to tym, że bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne to dwie różne sprawy. W końcu w państwie istnieje pewna hierarchia prawa i aparat przymusu gwarantujący jego przestrzeganie, a na arenie międzynarodowej panuje „anarchia” suwerennych państw. Nie znaczy to jednak, że istnieją dwa różne rodzaje bezpieczeństwa. Możemy mówić o różnych sposobach jego zapewniania w zależności od wymiaru – wewnętrznego bądź zewnętrznego – ale bezpieczeństwo jest jedno i odnosi się do stanu podmiotów, którym się je zapewnia. Nie ma znaczenia, czy piszemy o nich w aspekcie wewnętrznym czy zewnętrznym, ponieważ jest to kwestia tylko analizy i perspektywy, a nie różnicy jakościowej. Mówiąc prościej: państwo jako całość istnieje raczej w wyobrażeniu, zaś w praktyce składa się z konkretnych podmiotów: obywateli, budynków, infrastruktury, sprzętu, dorobku kulturowego. Dlatego analizując wrogie działania obcego rządu (w tym przypadku białoruskiego), nie wystarczy wskazać ogólnikowo, że zagrażają one bezpieczeństwu państwa. Aby dokonać rzetelnej analizy, trzeba wskazać, w jaki sposób obywatele, mienie czy wartości danego kraju są zagrożone. Bez tego diagnoza jest powierzchowna i mało konkretna, a bezpieczeństwo staje się raczej propagandowym hasłem niż realnym przedmiotem analizy.
Agresja na granicy – fakty i mity
Główny argument rządu RP wspierający narrację o niebezpieczeństwie opiera się na założeniu, że migracja stanowi część „ataku hybrydowego” reżimu w Mińsku. To prawda – nie ulega wątpliwości, że intencje władz białoruskich są wrogie i że po trzech latach trwania kryzysu przynajmniej część migrantów ma świadomość, w jakim procesie uczestniczy. Natomiast utożsamienie intencji władz z intencjami migrantów stanowi bardzo poważny błąd logiczny. Dla tych ostatnich migracja przez szlak białoruski jest motywowana nie zamiarem dokonania „ataku” na Europę, ale chęcią zmiany swojej sytuacji życiowej. Skąd zatem efektywność narracji przedstawiającej migrantów jako zagrożenie, która skutkuje dziś postulatem ograniczenia ich prawa do ochrony? Wynika to z założenia, że działania, które wpisują się w ramy jawnie wrogiego procederu, również są działaniami wrogimi. Taki sposób myślenia staje się możliwy, gdy zanegowana zostaje sprawczość migrantów – w rezultacie są oni przez polskie społeczeństwo uznawani za „narzędzie”, „broń”, czy wręcz „najemników” Łukaszenki. Z tego powodu tracą swoje indywidualne oblicze i dołączani są w zbiorowej świadomości Polaków do władzy białoruskiej. Przestają być postrzegani jako ludzie ze swoimi partykularnymi interesami i potrzebami.
Działania i narracje budujące taki obraz migrantów stanowią uproszczenie lub jawną manipulację. Najemnicy mają przecież na celu niszczyć, zabijać lub dokonywać aktów dywersji. Tymczasem, poza nielicznymi przykładami prowokacji, jakie miały miejsce między innymi na przejściu granicznym w Kuźnicy w listopadzie 2021 r. oraz w czerwcu 2024 r., gdy wskutek ataku nożem zmarł polski żołnierz, brak jest dowodów, aby migranci dokonywali agresji na znaczącą skalę. W zdecydowanej większości są to osoby nieuzbrojone, często w stanie zdrowia, który uniemożliwia im stosowanie przemocy – nawet gdyby miały takie intencje, a tych przecież brak. Migranci co do zasady planują albo złożyć wniosek o ochronę, albo przedostać się niepostrzeżenie do innego państwa. Stosowanie przemocy kłóci się zatem z ich celami i jest wbrew ich interesom.
Przedstawiciele polskiego rządu, mimo że w swoich wypowiedziach powołują się na argument agresji ze strony migrantów, skąpią rzetelnych danych na ten temat. Pewne informacje ukazały się na łamach „Rzeczpospolitej”, która wskazała na podstawie źródeł rządowych, że w 2024 r. (artykuł ukazał się 25 października) „w bezpośrednich starciach z migrantami” poszkodowanych zostało 63 żołnierzy, a także 10 funkcjonariuszy Straży Granicznej. Przedstawiciele służb zostali zranieni za pomocą kamieni, kawałków drzew, procy oraz szklanych butelek. Jak wskazują dane rządowe, na które powołuje się dziennik, skutkami starć były w zdecydowanej większości drobne obrażenia, po opatrzeniu których żołnierze wracali do służby. Warto dokonać porównania skali zagrożenia, zestawiając te dane ze statystykami przemocy obywateli polskich wobec funkcjonariuszy policji. Jak się okazuje, od 1990 do 2021 r. na służbie zginęło co najmniej 123 policjantów (co daje średnio prawie cztery ofiary śmiertelne rocznie), zaś każdego roku około 5 tys. funkcjonariuszy Policji zostaje rannych podczas wykonywania obowiązków. Nikt jednak nie mówi o „hybrydowym ataku Polaków na policję”.
Ewentualna agresja nie wymaga zresztą zawieszania żadnych praw, ponieważ jasne jest, że agresywne zachowanie uniemożliwia w danym momencie złożenie wniosku o ochronę. Podobnie jak trudno sobie wyobrazić, że osoba rzucająca kamieniami w komisję wyborczą będzie mogła oddać głos – raczej zostanie wyprowadzona przez policję. Nie oznacza to jednak konieczności zawieszenia prawa wyborczego w danym lokalu wyborczym. Ponadto polski obywatel w przypadku agresywnego zachowania zostanie umieszczone w areszcie, gdzie nie powinno mu grozić żadne niebezpieczeństwo. Inaczej rzecz ma się w przypadku wypchnięcia kogoś na terytorium Białorusi, do lasu, w nocy, przy ujemnych temperaturach. Dlaczego więc stosować odpowiedzialność zbiorową i to z tak dotkliwymi konsekwencjami wobec wszystkich osób przebywających na tym samym terenie?
Hipotetycznie istnieje ryzyko przedostania się na terytorium Polski osób, które nie stosowały agresji podczas przekraczania granicy, ale mogą podejmować działania niebezpieczne już po ewentualnym złożeniu wniosku o ochronę. Takie ryzyko występuje jednak w związku z każdą formą migracji, a także na przykład w przypadku przekupienia przez obce służby obywateli polskich. Czy istnieją dane pozwalające stwierdzić, że zatrzymani do tej pory szpiedzy oraz dywersanci przedostali się do Polski w ramach procedury azylowej? Rząd nie wskazuje danych w tym zakresie, które poparłyby jego argumentację. Osoby zatrzymane na granicy polsko-białoruskiej, wobec których nie został zastosowany pushback, często są umieszczane w ośrodkach detencyjnych, a zatem pozostają pod ścisłą kontrolą, w ramach której ich tożsamość i przeszłość są weryfikowane. Tymczasem zawracanie migrantów za granicę bez sprawdzenia, kim są – tak, jak to się często dzieje obecnie – pozbawia państwo polskie możliwości uzyskania wiedzy na temat ewentualnych zagrożeń z ich strony. Zdarza się, że po kilku pushbackach osoby te wreszcie przedostają się do Polski niepostrzeżenie. Bezpieczeństwu państwa służy raczej zakładająca weryfikację osób procedura azylowa niż pushback skutkujący ostatecznie utratą kontroli nad procesami migracyjnymi.
Różne interesy, różne cele
Trudno znaleźć solidne podstawy, aby stwierdzić, że osoby przekraczające granicę polsko-białoruską faktycznie dokonują agresji. Ich cele i metody są od tego bardzo odległe. Inaczej jest z władzami Białorusi – ich zamiarem rzeczywiście jest przede wszystkim wywarcie presji na Unii Europejskiej w celu zniesienia sankcji wprowadzonych po sfałszowanych wyborach prezydenckich w 2020 roku. Trudno jednak te same cele przypisać migrantom. Jak wskazują dostępne do tej pory badania, osoby przedostające się z Białorusi do Polski przez zieloną granicę dążą przede wszystkim do poprawy swojego stanu bezpieczeństwa lub sytuacji życiowej. Możemy różnie oceniać fakt, że robią to w ramach procederu odwetowego władz białoruskich. Z punktu widzenia analizy bezpieczeństwa nierozsądnie jest jednak twierdzić, że samo skorzystanie z możliwości migracji zrównuje ich cele z celami Białorusi.
Cele reżimu Łukaszenki dotyczą zresztą nie migracji jako takiej, ale raczej naszej reakcji na nią. Kryzys lub destabilizacja nie są zdarzeniami wywoływanymi zewnętrznie, nieuchronnymi jak wrzenie wody w temperaturze stu stopni. Są reakcją systemu na jakiś czynnik i wynika ona z niedopasowania zasobów do potrzeb, może także pociągać za sobą niepokoje społeczne oparte na mniej lub bardziej racjonalnych emocjach. Migracja nie jest kataklizmem, nalotem szarańczy, upadkiem meteorytu, powodzią, epidemią ani inną siłą niszczącą, ale mającym miejsce od stuleci procesem przemieszczania się ludności. Kilka milionów obywateli Ukrainy nie wywołało destabilizacji, zatem trudno zrozumieć, dlaczego wywołać by ją miała znacznie mniejsza liczba migrantów z granicy polsko-białoruskiej – zgodnie z danymi stowarzyszenia We Are Monitoring od początku kryzysu w lecie 2021 r. o pomoc humanitarną na pograniczu polsko-białoruskim zgłosiło się ponad 22 tys. migrantów, co pozostaje niewielką liczbą w porównaniu z około milionem obywateli Ukrainy zarejestrowanym w ramach ochrony czasowej. Umieszczanie osób w ośrodkach strzeżonych (lub otwartych), jak i cała procedura azylowa, w oczywisty sposób generują jakieś koszty. Jest to jednak sprawa ekonomii, nie zaś bezpieczeństwa – i wymaga przede wszystkim dostosowania zasobów do istniejących potrzeb. Przykrywanie trwającego od lat problemu niedofinansowania systemu migracyjnego (objawiającego się na przykład w stanowczo zbyt niskich wynagrodzeniach w Urzędzie do Spraw Cudzoziemców) kwestiami bezpieczeństwa – to jawna manipulacja.
Kryzys migracyjny czy dyplomatyczny?
Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo w szerszym wymiarze, można argumentować – choć temat ten nie wybrzmiewa ani w strategii, ani w wypowiedziach przedstawicieli rządu – że część migrantów podróżuje przez Polskę do innych państw Unii Europejskiej, co wywołuje napięcia w stosunkach z tymi państwami, głównie z Niemcami. Dotyczy to zarówno osób, które przedostały się przez granicę niepostrzeżenie, jak i tych, które złożyły wniosek o ochronę, a następnie zostały umieszczone w ośrodku otwartym lub zostały zwolnione z ośrodka strzeżonego. Osoby te mogą zostać zawrócone do Polski w ramach tak zwanej procedury dublińskiej, jednak nie zawsze jest to skuteczne. „Zawrócenie dublińskie” dotyczy osób ubiegających się o ochronę międzynarodową i wynika z porozumienia państw Unii Europejskiej stanowiącego, że odpowiedzialność za rozpatrzenie wniosku o ochronę spoczywa na pierwszym kraju, z którym wnioskodawca ma kontakt. Ale dotyczy to tylko krajów będących stronami tego porozumienia, stąd też nietrafna jest argumentacja, że uchodźcy powinni zgłaszać się tylko do państw sąsiednich. Konwencja Genewska zobowiązuje wszystkie państwa do rozpatrywania wniosków o ochronę. Podobnie błędny jest argument, że migranci posiadający wizy białoruskie lub rosyjskie powinni być zawracani na terytorium tych państw. Wydanie wizy nie oznacza przecież, że Rosja lub Białoruś są państwami bezpiecznymi. Wręcz przeciwnie – dotychczasowe ustalenia organizacji zajmujących się prawami człowieka, badaczy oraz mediów wskazują, że migranci wielokrotnie padają ofiarą różnorodnych form przemocy ze strony służb białoruskich, takich jak bicie, wyłudzanie pieniędzy, odmawianie dostępu do jedzenia, szczucie psami włącznie z pogryzieniem. Białoruś nie jest dla nich zatem z pewnością krajem bezpiecznym.
Wspomniałem wcześniej o napięciach w stosunkach między Polską a Niemcami. Rzeczywiście, przemieszczanie się migrantów do innych państw skutkuje na przykład przywracaniem kontroli na granicach wewnętrznych strefy Schengen. Jest to wyzwanie natury dyplomatycznej, wpływa także na codzienne życie mieszkańców stref przygranicznych oraz firm zajmujących się transportem międzynarodowym. Nie stanowi jednak zagrożenia bezpieczeństwa i jako takie powinno być rozwiązywane drogą dyplomatyczną.
To nie kryzys, tylko niewydolność systemu
Ktoś mógłby powiedzieć, że gdyby migranci przyjechali w liczbie przewyższającej możliwości polskiego systemu, mogłoby dojść do wielu niekorzystnych procesów. Niosłoby to ze sobą wyzwania związane z bezpieczeństwem, które mogą także przybrać formę jakiegoś kryzysu. Kryzys jednak – jak już wskazywałem – nigdy nie jest wynikiem przekroczenia jakiejś magicznej wartości liczbowej, ale stanowi skutek niedostosowania systemu i zasobów do danej sytuacji. Z powodu braku możliwości zakwaterowania i udzielenia pomocy socjalnej dla osób aplikujących o ochronę, mogą one koczować na ulicach bez środków do życia, co może nieść zagrożenie bezpieczeństwa dla nich samych i innych mieszkańców Polski. Także nieodpowiedni i niedostosowany system integracji osób, którym ochronę już przyznano, może wywoływać zagrożenia wynikające z marginalizowania i gettoizowania migrantów. Czasem może to prowadzić do kryminalizacji i radykalizacji (tak jak miało to miejsce na przykład w przypadku obywateli polskich zakwaterowanych w niesławnym osiedlu Dudziarska w Warszawie). Duża liczba migrantów może też sprawdzić, że wzrosną nastroje rasistowskie i ksenofobiczne, które uderzać będą w mieszkańców z doświadczeniem migracji, niekoniecznie przybyłych poprzez granicę polsko-białoruską. Wszystko to są problemy, którym da się zaradzić poprzez odpowiednie środki administracyjne i rozsądne decyzje polityczne.
W naszym społeczeństwie pojawiają się także lęki związane z niepowodzeniem działań integracyjnych. Niepowodzenia te wynikają albo z błędnej polityki integracyjnej, albo z jej braku. Za przykład mogą posłużyć wspomniane już strefy wykluczenia zamiast równościowej polityki mieszkaniowej oraz przypadek tak zwanych gastarbeiterów (pracowników tymczasowych) w Niemczech, co do których zakładano (jak się okazało – niesłusznie), że po pewnym czasie wrócą do swoich krajów. Często jednak lęki te wiążą się z przekonaniem, że osoby wychowane w innych kulturach stanowią zagrożenie ze względu na słabość systemów edukacji w ich krajach pochodzenia lub konflikt norm społecznych. Mechanizm ten bada Michel Foucault w swojej słynnej pracy Nadzorować i karać, w której przedstawia analizę praktyk „dyscyplinowania” populacji. To dyscyplinowanie oznacza wyuczenie ludzi pewnych zachowań poprzez takie instytucje społeczne jak na przykład rodzina, szkoła, media, związki religijne. Lęk związany z migracjami może więc wynikać z przekonania, że migranci nie zostali „zdyscyplinowani” w sposób, który pozwoli im żyć w społeczeństwie polskim bezkonfliktowo. Ale przecież samo społeczeństwo polskie nie jest wolne od konfliktów, polaryzacji i zachowań problematycznych z punktu widzenia bezpieczeństwa. Nie trzeba być innego pochodzenia etnicznego czy religijnego, by się znacząco różnić. Ponadto zadaniem państwa jest, by tymi różnicami odpowiednio zarządzać – minimalizować napięcia z nich wynikające i maksymalizować korzyści wynikające z różnorodności doświadczeń, kultur, kompetencji. Wzmacnianie spójności społecznej wymaga mądrej polityki integracyjnej, nie zaś zastosowania odpowiedzialności zbiorowej wobec określonej grupy społecznej.
Ostatni z argumentów podnoszonych przez zwolenników aktualnej, restrykcyjnej polityki wobec migrantów na granicy z Białorusią dotyczy tego, że czasem niemożliwe jest przeprowadzenie deportacji osób, którym odmówiono ochrony międzynarodowej. Jak wskazuje badanie prowadzone obecnie przez zespół Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego, do którego należę, kwestia ta stanowi niekiedy problem wynikający między innymi z niechęci niektórych państw do przyjmowania swoich obywateli. Znów należy jednak zadać sobie pytanie: czy jest to powód do stosowania odpowiedzialności zbiorowej? Jak wynika z naszych badań, inne państwa europejskie stosują szereg rozwiązań – choć nie zawsze w pełni skutecznych – w celu zwiększenia możliwości deportacji. Chodzi na przykład o zawieranie z krajami pochodzenia migrantów umów o readmisji (zobowiązujących do przyjęcia swoich obywateli) w zamian za określone korzyści ekonomiczne lub polityczne, a także rozwijanie programów wspierających migrantów w zorganizowaniu sobie życia po powrocie. Programy takie badaliśmy na przykładzie Gruzji, gdzie z mniejszym lub większym sukcesem funkcjonuje między innymi wsparcie na rozpoczęcie działalności gospodarczej.
Czy rządowi rzeczywiście zależy na bezpieczeństwie?
Jak widać na przytoczonych przykładach, nie tylko migracja stanowi przedmiot instrumentalizacji ze strony rządów. Podobnie jest z bezpieczeństwem, które używane jest często do budowania naciąganych, propagandowych argumentacji. Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej stanowi niewątpliwie wieloaspektowe wyzwanie i rzeczywiście wiąże się z różnego rodzaju zagrożeniami dla bezpieczeństwa. Jednakże uderzanie w wysokie tony „wojny hybrydowej” stanowi rażące nadużycie, a realna analiza bezpieczeństwa w tym przedmiocie prowadzi do wniosku, że polski system ochrony międzynarodowej wymaga wzmocnienia, a nie zawieszenia. Także z uwagi na bezpieczeństwo osób mieszkających w Polsce, któremu służą sprawnie działające systemy i porządek prawny, a nie polityczno-mundurowy teatr.
Bezpieczeństwo jest podstawową potrzebą człowieka i naturalnym jest, że stanowi ono powód niepokojów społecznych. Dlatego tym bardziej niezbędna jest rzeczowa debata w tym przedmiocie. Niestety politycy, zdając sobie sprawę z siły rażenia argumentacji opartej na bezpieczeństwie, często wykorzystują ją instrumentalnie – czego przykładem jest strategia migracyjna przedstawiona przez obecny rząd. Wpisuje się ona w dobrze opisany w nauce mechanizm przedstawiania migracji jako zagrożenia, aby zyskać kapitał polityczny na wprowadzaniu restrykcji wobec migrantów. Cierpią na tym nie tylko oni, ale także polskie społeczeństwo, gospodarka i możliwości rozwoju. Należy odzyskać kontrolę nie tylko nad migracją, ale przede wszystkim nad logiczną i opartą na faktach narracją na temat bezpieczeństwa.