fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

„Bezdomne ludzkie śmieci” – obrzydliwe bingo Janusza Palikota

O żadnym problemie społecznym nie należy tak pisać. O żadnych ludziach nie wolno tak mówić. Zwłaszcza gdy samemu zbiło się fortunę dzięki wtrącaniu ludzi w uzależnienia i problemy.
„Bezdomne ludzkie śmieci” – obrzydliwe bingo Janusza Palikota
ilustr.: Natalia Kornobis

Janusz Palikot odwiedził San Francisco i nie wiedzieć czemu uznał, że powinien podzielić się refleksjami, które naszły go podczas tej podróży. W blogowym wpisie „Bezdomne ludzkie śmieci” zawarł zaledwie trzy akapity, niecałe dwieście słów, nieco ponad tysiąc znaków. Aż zjawiskowe, jak wiele błędnych, krzywdzących, a zarazem przerażających przekonań zdołał w nich zawrzeć.

Jest o kobiecie, która „onanizowała się w śmietniku”. O „zwierzęcym, obłąkanym podnieceniu”. Padają słowa „śmieć ludzki”, „wariatka”. Znajdziemy wspomnienia z dnia z czasów liceum spędzonego w „domu «wariatów»”, w którym nasłuchał się „jęków, wycia, przerażających min”, ale gdzie mimo wszystko „było to ludzkie. Wciąż ludzkie”. O osobie, którą zobaczył w San Francisco, Palikot pisze: „już nie człowiek. Jakaś resztka. Całkowicie zezwierzęcona”. Następnie odróżnia „wariatów chorych wskutek chorób” od tych, którzy „zniszczyli się twardymi narkotykami”. Mówi: „To były nie tyle widma, ile jakby same organy”. Pisząc to wszystko, alkoholowy potentat odwołuje się do Dostojewskiego i do ofiar Holokaustu.

Jak nie pisać o wykluczeniu?

To podręcznikowy przykład tego, jak nie pisać o wykluczeniu, biedzie, uzależnieniach czy w ogóle zjawiskach społecznych.

Palikot uprawia odrażającą pornografię wykluczenia. Nie wydaje się, by przypadkiem było, że już w pierwszych słowach pisze o masturbacji. To chwyci. To przyciągnie. Specjalista od szokowania wie to znakomicie. Pornografia biedy, wykluczenia, nierówności nie pozwala jednak zrozumieć tych zjawisk, podobnie jak zwykła pornografia zdecydowanie bardziej wypacza obraz seksu niż przedstawia go takim, jaki jest.

Palikot nie wykazuje się gramem zrozumienia dla przyczyn i społecznego kontekstu zjawiska, o którym pisze. Nie odnosi się do badań, statystyk, wyzwań, z jakimi mierzy się amerykańskie społeczeństwo toczone przez epidemię uzależnień od opioidów. Pełne working poor, a więc ludzi, którzy choć harują ponad ludzkie możliwości, nie są w stanie zaspokoić podstawowych potrzeb. Społeczeństwo, w którym bezdomność jest wielkim, systemowym problemem, dla którego zbyt rzadko tworzone są systemowe odpowiedzi. W którym korzystanie z opieki zdrowotnej może skończyć się błyskawicznym bankructwem. W którym do bankructwa może cię doprowadzić… pójście na studia, jeśli później nie byłeś w stanie spłacić studenckiego kredytu.

Nie rozumie zresztą, że wielu ludzi, których spotkał na ulicach San Francisco, to nie osoby uzależnione od twardych narkotyków, tylko właśnie osoby chorujące psychicznie na wiele różnych dolegliwości. Że część z nich to ludzie, których władze wyrzuciły ze szpitali psychiatrycznych, dając im bilet w jedną stronę do odwiedzonego przez Palikota miasta. Żeby to wiedzieć, musiałby jednak choć trochę poczytać, zanim coś napisze.

Dla autora „Not amerykańskich” jest jasne, że to w zasadzie wina tych ludzi, których widzi. Nie systemu. Nie bezradności państwa. Nie dekad niesprawiedliwej polityki gospodarczej i społecznej. Palikot nie wspomina więc o splotach zjawisk, które razem prowadzą ludzi na dno, takich jak brak zabezpieczenia społecznego i relacji, bezrobocie, brak dostępu do leczenia, choroby. Owszem, często również błędne decyzje. Ale nikt nie powinien płacić tak wysokiej ceny za swoje pomyłki. Wielu z nas jej nie płaci, nawet jeśli również się myli. Bo działają poduszki bezpieczeństwa. Tylko trzeba je mieć.

O żadnym problemie społecznym nie należy tak pisać.

I o żadnych ludziach nie wolno tak mówić.

W 169 słowach Palikot zdołał użyć wszystkich najczęstszych sposobów dehumanizacji osób w kryzysie bezdomności, niektórych kilkukrotnie. Pisze więc „coś”, a nie „ktoś”. Używa porównań i określeń związanych ze zwierzętami (jakże to częste nawet w mainstreamowych opowieściach o bezdomności: „kopulacja”, nie „seks”, „łapy” – nie „ręce”, „legowisko”, a nie „miejsce do spania”). Operuje metaforyką i epitetami nawiązującymi do odpadków i śmieci. Sam mógłby może sądzić, że jest jak Zygmunt Bauman, który przecież tyle pisał o „ludzkich odpadkach” czy „ludziach zbędnych”. Tyle tylko, że Bauman przenikliwie i z oczywistym krytycyzmem opisywał to, jak traktowani i postrzegani są ludzie wypychani na margines. Jak ich postrzegają ludzie właśnie tacy jak Palikot: zwycięzcy kapitalistycznej gry, bezlitośni recenzenci cudzych losów, turyści pośród rozpaczy, beznadziei i braku możliwości wyjścia z wielowarstwowego wykluczenia.

Obrzydliwe, klasistowskie, stereotypowe bingo. Brawo, panie Januszu, wygrał pan nagrodę. Powinno nią być palnięcie się w czoło, ale pewnie zamiast tego przyklei pan sobie order hejtowanego i niezrozumianego publicysty. Cóż, taki przywilej bogaczy, by nie ponosić konsekwencji swoich czynów – zupełnie inaczej niż w wypadku osób wykluczonych, o których pan pisze.

Oczy zasłonięte flaszką

To, co napisał Palikot, jest tym bardziej godne wszelkiej krytyki, że napisał to właśnie on.

Człowiek, który wzbogacił się na sprzedaży hektolitrów spirytusu, lekką ręką pisze o uzależnieniu jako de facto własnym wyborze. W liceum był w „domu «wariatów»”, ale jakoś ominął piętro, na którym był oddział leczenia uzależnień. Bo narkomania czy alkoholizm to choroba. Może gdyby to wtedy zrozumiał, założyłby inny biznes?

Biznesmen, który od lat robi wszystko, by polskie społeczeństwo więcej chlało – bo napycha to jego kabzę – jednocześnie gardzi tymi, którzy przez używki stracili wszystko. Czas, by uświadomił sobie, jak wielu ludzi straciło wszystko właśnie przez produkowane przez niego „dobra”. Do ilu dramatów doszło przez jego produkty. Do ilu problemów społecznych się przyczynił: nie tylko samych osób pijących ponad miarę, ale też bitych żon, katowanych i zaniedbywanych dzieci, ofiar przestępstw, ludzi zabitych przez pijanych kierowców…

Producent, który od lat normalizuje picie wśród młodzieży – zarówno poprzez produkowanie „szampana dla dzieci”, jak i teraz poprzez kierowanie do nich reklam swoich kolejnych produktów – chodzi później ulicami miast i ocenia, kto w jego oczach nie zasłużył na miano człowieka, bo nie poradził sobie z uzależnieniem.

Gość, który zrobił fortunę na sprzedaży alkoholi w objętości nijak niesłużącej do bezpiecznego picia, a więc „małpek”, utyskuje, jak ktoś mógł doprowadzić się do stanu, w którym nie kontroluje swojej fizjologii.

Niech pan wreszcie zauważy, panie Januszu, że zarobił pan miliony na bardzo podobnych dramatach jak te, które były udziałem ludzi, których pan dehumanizuje. Wygodniej tego nie widzieć. Ale wtedy żadne odwołania do Dostojewskiego nie uczynią z pana przenikliwego myśliciela.

***

I tylko to nawiązanie do ofiar Holokaustu wydaje się jakoś na miejscu, choć nie w ten sposób, w jaki chciałby to widzieć Palikot. Uświadamia bowiem, jak to, co napisał, jest w treści i formie bliskie faszyzmowi. Ubranemu w elegancki strój, uzbrojonemu w rzekomą wrażliwość społecznej obserwacji, udającemu obiektywność ocen i rozróżnień – a więc zupełnie tak, jak zawsze robił to faszyzm w XX wieku. Stroje niczego tu nie zmieniają. Miliony zarobione na zdrowotnej i społecznej truciźnie – również.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×