Tekst pochodzi z 33. numeru papierowego Magazynu „Kontakt” pod tytułem „Bezdomność”.
Zima to szczególny czas dla osób doświadczających bezdomności. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczyna się o nich bardzo dużo mówić i pisać: ukazują się apele i zachęty do pomocy, mniej lub bardziej udane opisy skierowanych do nich inicjatyw i reportaże portretujące tych, którzy się z bezdomnością zmagają. „Bezdomność” staje się słowem wszechobecnym.
Mroźna pogoda i okres świąteczny dają też sposobność do okazywania wsparcia i solidarności, opartego na empatii zainteresowania, zapraszania do wspólnego stołu. Nagle los i byt osób żyjących w bezdomności staje się przedmiotem troski i społecznej uwagi. Zostaje wpisany na listę spraw ważnych i staje się problemem oficjalnym. Takim, którym należy się pilnie zająć, żeby nie usłyszeć kolejnego komunikatu z cyklu: „Dzisiejszej nocy w wyniku mrozów zmarło X bezdomnych” (przy czym często zapomina się o tym, że to nie zła pogoda, lecz brak własnego miejsca jest faktyczną przyczyną ich śmierci lub groźnych odmrożeń). Stąd wysyp owych próśb i wezwań do pomocy: udzielania schronienia, dzielenia się jedzeniem, przyzwalania na obecność osób bezdomnych w miejscach publicznych. Stąd także inicjatywy społeczne skierowane do ludzi niemających domu.
Po przejściu mrozów, zazwyczaj krótkotrwałych, i po okresie świątecznej euforii problematyka bezdomności nagle znika ze społecznej świadomości. Bezdomność okazuje się zatem problemem chwilowym, poruszającym umysły i emocje, ale tylko w szczególnych okolicznościach.
Ulotność i tymczasowość problematyki dotyczącej tych, którzy nie mają własnego domu, łączy się również z traktowaniem jej bardzo powierzchownie. Pojawiające się w sferze publicznej informacje o bezdomności mają najczęściej charakter alarmowy i ostrzegawczy, eksponowane są przypadki i okoliczności ekstremalne, nie pokazuje się zróżnicowania i wieloaspektowości problemu. Byt osób zmagających się z bezdomnością redukuje się przede wszystkim do ich biologicznego przeżycia. Takie podejście jest poniekąd zrozumiałe, ponieważ w sytuacji bezpośredniego zagrożenia nie ma czasu na zadawanie złożonych pytań i udzielanie rozbudowanych odpowiedzi. Pomoc, która ma formę interwencji, opiera się zazwyczaj na nieskomplikowanych diagnozach i prostych działaniach. W osobie żyjącej w bezdomności widzi się tego, któremu należy szybko udzielić pomocy, raczej niż tego, którego należy zrozumieć. Zimowa narracja solidarności i jedności z bezdomnymi jest zatem pełna pęknięć, rys i braków, które mało kto chce sklejać i uzupełniać w czasie mniej kryzysowym.
Klatka ze słów
Okazjonalną narrację wspólnotowości na co dzień zastępuje niestety, i to w sposób niezwykle dojmujący, narracja antysolidarności – odrzucenia i wykluczenia, braku jakiegokolwiek przyzwolenia, nawet warunkowego i tymczasowego, dla obecności doświadczenia bezdomności w porządku społecznym. Wybitna badaczka biedy Ruth Lister, prekursorka relacyjno-symbolicznego ujęcia ubóstwa, niejednokrotnie podkreślała moc używanych w dyskursie słów, kategorii i pojęć odnoszących się do ubóstwa, w tym także do bezdomności. Są to zatem swoiste „symboliczne znaczniki”, które w zamierzeniach wypowiadających je i posługujących się nimi osób mają na celu etykietowanie i naznaczanie.
Gry słowami nie są więc tak niewinne i błahe, jak wielu się wydaje. Ich wpływ na sposób traktowania osób żyjących w ubóstwie przez pozostałych obywateli jest znaczący. Prowadzą one do wykluczenia nie tylko symbolicznego, lecz także fizycznego. Ich efektem może być zakwestionowanie prawa osób bezdomnych do uczestniczenia w życiu społecznym na takich samych jak inni obywatele zasadach oraz brak zgody na korzystanie przez nie z usług i dóbr, które społeczeństwo oferuje swoim uczestnikom. Pojawiające się w publicznych wypowiedziach słowa i kategorie językowe tworzą systemy uzasadnień służące fizycznemu marginalizowaniu tych, dla których nie ma między nami miejsca, gdyż są niepożądanym „wybrykiem natury”.
Najczęściej używane na forach internetowych określenia, odnoszące się do osób bezdomnych, to: „menel”, „gnida”, „pasożyt”, „brudas”, „śmieć”, „lump”, „chwast”, „śmierdziel”. Osoby nazwane w ten sposób wzbudzają odrazę i zasługują jedynie na pogardę. Dlatego też można napisać: „W mordę menelowi i kopa w d… Warszawskie tramwaje też są pełne tego g…” (w tym i w kolejnych przytoczeniach zachowano pisownię oryginalną). Ten rodzaj obrazowania buduje nieprzekraczalną granicę pomiędzy światem bezdomnych a tą częścią społeczeństwa, która funkcjonuje „normalnie”, to znaczy działa w ramach aprobowanych społecznie ram.
Używanie powyższych określeń ma na celu, z jednej strony, wyrażenie absolutnego braku akceptacji i przyzwolenia na obecność osób bezdomnych w przestrzeni wspólnej, a z drugiej – mobilizuje i ułatwia proces fizycznego wykluczania. Osoba identyfikowana jako bezdomna traci w dyskursie cechy ludzkie, staje się odmieńcem, w związku z czym łatwo można odmówić jej wstępu do miejsc publicznych lub zakwestionować jej prawo do otrzymania pomocy. Mechanizm dehumanizacji przejawia się również w nieustannym przywoływaniu opisów zachowań, które nie przynależą człowiekowi, a odnoszą się do wymiaru fizjologii i biologiczności: „Szczają, rzygają i srają na przystankach w centrum i tramwajach […]. Zaczepianie ludzi to akurat najmniejszy problem”; „Co w tym dziwnego i niestosownego ze ludzie nie chcą spotykać na progu swojego domu zapitych, cuchnących meneli, którzy na dodatek załatwiają im się pod drzwiami jak zwierzęta”.
Bezdomność jak hobby
W postrzeganiu problematyki bezdomności w dyskursie publicznym najbardziej powszechne jest przedstawienie osób nie posiadających dachu nad głową jako przybyszów z obcego świata, którzy nie chcą się dopasować i żyć jak pełnoprawni członkowie społeczeństwa – przestrzegać norm, pracować, odpowiadać za siebie. Uwypukla się zatem cechy, atrybuty czy zachowania będące świadectwem ich odmienności i niedopasowania: „i tu jest rp[opblem bo wiekszosc tych bezdomnych nie chce pracowac prosta rzecz noclegownia mo0znja tam nocowac pod warunkiem ze jestes trzezwy ale dla tych chwastow byc trzezwym w mrozna noc to za duzo i wola srac pod siebie na dworcu”; „Jezeli dla kogos alkohol jest wazniejszy niz instynkt samozachowawczy, obawa przed odmrozeniami, zamarznieciem lub smiercia w plomieniach w altance, to nie bardzo rozumiem dlaczego mam znosic zapachy na klace lub w autobusie… […], natomiast bezdomny jak wiadomo moze narobic balaganu na klatce albo w autobusie i jest to jego swiete prawo”.
Inność osób bezdomnych polega również na uporczywym praktykowaniu zachowań nieakceptowanych społecznie, a w konsekwencji na wyborze specyficznego stylu życia opartego na łamaniu ustalonych i uznawanych społecznie zasad. To w powszechnym mniemaniu wybór łatwej, bo nieograniczonej zakazami i nakazami, drogi: „przyzwyczajajmy ich do wygodnego podróżowania autobusem od pętli do pętli, niech dziesiątki ludzi cisną się jak najdalej od «pana smroda» lub wysiadają na mróz, by się od cudnej woni nie porzygać…”; „miliony ludzi podejmują trud pracy, by na te swoje mieszkania i posiłki zarobić. I szlag ich trafia, gdy widzą bezsens tego swojego «hobby», bo jak nazwać pracę niekonieczną – inni dostają za darmo to, na co ci pracują w pocie czoła. I nie opowiadaj bzdur o empatii – czy naprawdę sądzisz, że któryś z tych «biedaków» chciałby pracować? Wiem, że nie”. Osobom, które myślą w ten sposób o bezdomności, bliska jest zatem koncepcja kultury ubóstwa autorstwa Oscara Lewisa, charakteryzująca ubóstwo w kategoriach pasywności, niechęci do uznania i przestrzegania społecznych reguł, braku gotowości do ponoszenia wysiłku i trudu zmagań ze skomplikowaną codziennością „normalnego” człowieka.
Bezdomność oznacza zatem brak nie tyle zdolności, ile woli i chęci zmiany własnej sytuacji. To tłumaczy, dlaczego tak często podkreśla się, że doświadczenie bezdomności jest kwestią wyboru i samodzielnie podejmowanej decyzji: „Bezdomność to ŚWIADOMY wybór wolnego człowieka- sam sobie zgotował ten los”; „Oni wybrali los pasożyta i są za siebie odpowiedzialni. Skieruj ich do pracy przymusowej (wiem, to nierealne w obecnym stanie społeczeństwa) a może uczynisz z nich ludzi, choć z niektórych. Karm ich za darmo, to pogłębisz ich degrengoladę”; „98% «bezdomnych» to menele i czysta patologia na własne życzenie-ci co się tak za nimi ujmują to proszę samemu ich przyjąć pod swoje drzwi!!”. Logiczną konsekwencją takiego sposobu myślenia jest wniosek, że kwestią wyboru jest również powrót do społeczeństwa. W powszechnym przekonaniu osoby bezdomne nie dążą do niego, ponieważ nie chcą się dopasować i podporządkować wymaganiom gwarantującym ład i harmonię społeczną.
Obecne w dyskursie głosy wyrażają głębokie i stanowcze przekonanie, że bezdomni ze względu na wybrany przez nich styl życia, preferowane aktywności i podejmowane działania z pełną świadomością, celowo i bezceremonialnie naruszają przyjęte zasady: nie myją się, piją alkohol, są niechlujni. Skutkuje to przyzwoleniem na jawne wyrażanie w stosunku do nich wstrętu i obrzydzenia, także w sposób bezpośredni: podejście do osoby bezdomnej i wyzywanie jej, zwracanie się do niej poprzez używanie bardzo negatywnych określeń, krzyk, naruszanie jej nietykalności cielesnej (wyrzucanie z autobusu). Osoby zmagające się z bezdomnością nie zasługują ani na współczucie, ani tym bardziej na pomoc. Stają się „ludźmi-odpadami”.
Obezwładniający system
Retoryka opierająca się na przekonaniu, że bezdomność jest efektem indywidualnego, świadomego i racjonalnego wyboru, służy wzmacnianiu niechęci do osób bezdomnych. Wpisane jest w nią przekonanie, że człowiek – niezależnie od sytuacji i warunków – jest kowalem swojego losu, sam decyduje o swoim życiowym powodzeniu lub porażce. W zetknięciu z codziennymi niepowodzeniami i trudnościami musi okazywać siłę, walczyć, przeciwstawiać się, a ci, którzy tego nie robią, w pełni zasługują na to, co ich spotyka i muszą ponosić tego konsekwencje.
Ten sposób patrzenia na sytuację bezdomności nie tylko opiera się na braku zrozumienia dla ludzkiej słabości i potknięć, ale przede wszystkim lekceważy uwarunkowania systemowe i strukturalne, niezależne od woli i podejmowanych przez jednostkę starań i wysiłków. Pomija się dość oczywiste i logiczne powiązania pomiędzy różnymi elementami codziennego życia, które znacząco utrudniają człowiekowi wyjście z sytuacji bezdomności. Brak własnego lokum oznacza ogromne problemy z dostępem do bieżącej wody, a w konsekwencji także z utrzymywaniem higieny, narażenie na ciągłe wyziębienie organizmu, brak snu, wycieńczającą konieczność przemieszczania się z całym swoim dobytkiem, brak meldunku, de facto uniemożliwiający znalezienie pracy.
Krzywdzące, niesprawiedliwe i nietrafne są zatem komentarze oceniające działania osób doświadczających ubóstwa i wskazujące na ich apatię, niemoc, lenistwo. Bezdomność nie jest bowiem, jak chciałoby to widzieć wielu, osobistym przymiotem, lecz skutkiem zewnętrznych uwarunkowań i systemowych okoliczności, które znacząco ograniczają sprawstwo i samodzielność działania. To sytuacja, w której znaleźć może się każdy, niezależnie od podejmowanych przez siebie działań. Sytuacja kryzysowa i ekstremalna.
Mit indywidualnej odpowiedzialności człowieka za jego własny los związany jest też z negowaniem wysiłku podejmowanego przez osoby zmagające się z bezdomnością. Zapomina się o tym, że nie mają one takich samych możliwości i szans jak ci, którzy znajdują się w unormowanej sytuacji życiowej. W tym kontekście zupełnie niedorzeczne wydają się wypowiedzi wygłoszone przez jednego z polskich artystów, który „stał się” bezdomnym na całe dwa tygodnie. Zakończył swój eksperyment wycieńczony i wyziębiony, więc z radością wrócił do domu i do rodziny. Z radością, ale też z głębokim przekonaniem, że „nigdy nie da pieniędzy bezdomnemu”. Argumentował, że skoro jemu w przebraniu bezdomnego bardzo szybko udało się znaleźć pracę, to nie rozumie, dlaczego nie udaje się to innym bezdomnym. Przypominam, że spędził na ulicy całe czternaście dni!
Terroryści codzienności
W społecznej świadomości bezdomność to również zagrożenie. I to w dwóch wymiarach: biologicznym i społecznym. W wymiarze biologicznym, ci którzy doświadczą sytuacji bezdomności, postrzegani są jako osoby roznoszące zarazki, będące źródłem epidemii. Owe choroby czy epidemie nie są jednak dokładnie określone i mają raczej charakter potencjalny: „roznoszą wszelkiego rodzaju plagi; podejzewam ,ze wdychanie takiego smrodu tez nie jest obojetne dla naszego zdrowia. bo ten smorod nie bierze sie znikad; Wpusicl bys takiego menela do mieszkania, a pozniej wydalbys majatek na jego odrobaczenie; smród to zarazki. Zarazki to choroby. Choroby to śmierc . Czy też chcielibyście wozic dzieci autobusem z ogromną ilością chorób?; noszą ze sobą niezliczoną ilość zarazków i chorób; nie chcę być narażony na zarażenie i zawszenie”.
W wymiarze społecznym osoby zmagające się z bezdomnością postrzegane są jako zagrożenie, ponieważ w swoim odrzucaniu zasad wyznawanych przez większość stają się poniekąd nietykalne, wyjęte spod norm moralnych i prawnych („często widzę na Plantach meneli popijajacych – a obok policja, ktora nie specjalnie zwraca na to uwage”). W każdym razie istnieje przekonanie, że nie da się wobec nich zastosować żadnych sankcji, że nie ma możliwości pociągnięcia ich do odpowiedzialności za ich naruszające ład i porządek czyny.
Bezdomność implikuje więc opresyjność wobec innych, ale także bezkarność. Wydaje się, że osoby bezdomne potrafią wymuszać na pozostałych członkach społeczeństwa ustępstwa i osiągają zamierzone cele – za darmo jeżdżą komunikacją miejską, bezkarnie piją alkohol w miejscach publicznych, mogą publicznie defekować. Pozostali uczestnicy różnych sytuacji społecznych czują się więc ofiarami – cierpią krzywdy i ponoszą straty. Bezdomni jawią się zatem w tej retoryce jako „terroryści codzienności”, naruszający obowiązujące umowy społeczne.
Konsekwencją takiego obrazowania sytuacji bezdomności są postulaty stanowczego rozwiązania problemu: „Tak sie konczy poblazanie lumpom i menelstwu. Naprawde nie wiedza co robic? – bierze sie krzeslo lub kija albo laske i przez plery, az jeknie. Sprobowalby mi napluc do jedzenia, to by swoje zeby ogladal na chodniku”; „Na namolnych meneli bardzo dobry jest gaz. Także na śmierdzieli w komunikacji miejskiej – wystarczy pokazać pojemnik, spieprzają jak zające”; „Można do sprawy podejść inaczej: po co przedłużać agonię ludzi niezainteresowanych własnym losem w szerszej (niż „do jutra”) perspektywie? Komu to potrzebne? To mnożenie strat społecznych, niewychowawcze itd. Po co ratować życie komuś, kto o nie nie dba?”.
Wielu badaczy ubóstwa twierdzi, że współcześnie wywołuje ono swoistą ambiwalencję – wzbudza litość i współczucie, które nakazują pomagać, ale wzbudza też wstręt i brak akceptacji, co prowadzi do podejmowania działań o charakterze wykluczającym. To pęknięcie widoczne jest też w przypadku sytuacji bezdomności. To drugie podejście – antysolidarnościowe i antywspólnotowe, budujące trwałe linie demarkacyjne – wydaje się dominujące, gdyż sytuacja bezdomności należy do najbardziej stygmatyzujących i budzących największą odrazę. Większość komentatorów kategorycznie wypowiadających się o bezdomności ani jej nie doświadczyła, ani nie poznała na tyle, żeby móc zrozumieć wiążące się z nią problemy. Po prostu wykluczają oni ze swojego świata to, co nieznane.
***
Pozostałe teksty z bieżącego numeru dwutygodnika „Kontakt” można znaleźć tutaj.
***
Polecamy także: