Bez wsparcia, bez wytchnienia
Rozszerzająca się praktyka oddawania schorowanych osób starszych z okazji świąt do placówek medycznych to nie tylko asumpt do dyskusji nad statusem osób starszych w rodzinie ale również – co mniej oczywiste, a nie mniej ważne – polityki państwa prowadzonej w tym zakresie.
Okres świąteczny od paru lat napawa mnie smutkiem, odkąd zaczęły do mnie dochodzić prasowe doniesienia o przyjmowaniu wzmożonej liczby osób starszych przy okazji świąt na oddziały szpitalne. Przed ponad rokiem w okresie Bożego Narodzenia zmroził mnie artykuł Edyty Watoły pt. „Babcię i dziadka oddam na święta” ( Gazeta Wyborcza, 24.12.2011), w którym autorka powoływała się na relacje lekarzy i będących na pierwszej linii medycznego-opiekuńczego frontu pielęgniarek, z których wynikało, że w okolicach Wigilii rośnie liczba przyjmowanych starszych pacjentów, po której – co gorsza – rodziny nie spieszą się, by ich ze szpitala odebrać. W tegoroczne, jak się okazało „białe”, Święta Wielkiej Nocy inne medium zwraca uwagę, że podobne praktyki odbywają się nie tylko w Boże Narodzenie. Jak podaje za „Newsweekiem” serwis medyczny Medexpress, tego typu przypadków jest z każdym rokiem coraz więcej.
Co prawda Wielkanoc nie ma wokół siebie aż tak silnej, familijnej otoczki, jednak poczucie odrzucenia przez najbliższych jest zawsze straszne, zwłaszcza jednak w okresie świątecznym.
W zasadzie jest dla mnie trudne do pojęcia, że akurat w takich szczególnych w naszej kulturze momentach część rodzin decyduje się na ten krok. Wydawałoby mi się, ze psychologicznie bardziej prawdopodobny byłby scenariusz odwrotny – że właśnie na fali świątecznej atmosfery jeszcze większa będzie skłonność do wspólnotowego spędzania tych dni (nawet w tych domach, gdzie pozbawione są swego pierwotnego, religijnego przeżycia) i w związku z tym nie tylko do nieoddawania osób starszych do zewnętrznych instytucji na ten czas, ale do zapraszania czy przywożenia ich do siebie lub odwiedzania w ich domach, zaś w sytuacji, gdy ci na co dzień przebywają już w stacjonarnych instytucjach opieki – brania ich do siebie bądź składania im wizyt na miejscu. Tymczasem – jeśli uwierzymy wspomnianym źródłom i przyjmiemy, że opisana w nich praktyka staje się coraz powszechniejsza – okazuje się, że ów familio-centryczny świąteczny dyskurs staje się być coraz bardziej fasadowy, a za nim kryje się głęboka erozja dotychczasowych więzi społecznych (niestety, nie zastępowanych czy uzupełnianych przez więzi nowego typu).
Długie łańcuchy zaniedbań
Gdy myśli się o tych procesach, ogarnia człowieka bezsilna złość i niepokój, ale osobiście zalecałbym spojrzenie na problem refleksyjnie i systemowo. Nie tyle w kategoriach moralnej oceny indywidualnych wyborów, ale tego, jak działa system wsparcia osób, które przed nim stoją, i co ten ostatni aspekt mówi o kondycji naszej wspólnoty.
Wiele widziałem sytuacji, w których rodziny stawały przed dylematem, czy oddać schorowaną, bliską osobę w ręce instytucji opiekuńczej czy samemu kontynuować sprawowanie nad nią długotrwałej, wycieńczającej opieki, bez wsparcia i wytchnienia kosztem własnego zdrowia i życia. W świetle tych doświadczeń, które zresztą mogą przydarzyć się każdemu z nas, bardziej konstruktywna od ferowania wyroków z moralnych wyżyn względem niepokojących czy wręcz oburzających nas nieraz wyborów, jest rekonstrukcja i ocena społeczno-politycznego kontekstu, który w niemałym stopniu warunkuje i prowokuje tego typu praktyki. Brak wsparcia w codziennej opiece i brak zagwarantowanej publicznie możliwości wytchnienia dla opiekuna to jeden z zasadniczych rysów – i najsłabsze ogniwo – systemu opieki długoterminowej nad osobami starszymi w Polsce.
Swego czasu, w reakcji na głosy winiące za wydłużające się kolejki do lekarzy osoby starsze, które bywają najczęstszymi bywalcami korytarzy w przychodniach i szpitalach, próbowałem wskazać, że w istocie mamy do czynienia z wyparciem z publicznej świadomości bardziej złożonego łańcucha mechanizmów, którego polska służba zdrowia staje się jednym z ostatnich i kluczowych ogniw. Wydłużające się szpitalne kolejki to z jednej strony skutek mankamentów w polityce zdrowotnej (od ogólnego niedofinansowania po faktyczną marginalizację w całym systemie POZ), z drugiej zaniedbania w rozumianej znacznie szerzej polityce społecznej, która nie tworzy skutecznie zachęt i nie znosi barier uczestnictwa osób starszych w społeczeństwie, wobec czego szpitalny korytarz może do pewnego stopnia pełnić funkcje kompensacyjne względem nie dość rozwiniętych działań na innych polach.
Nieco podobnie dzieje się w sytuacji, gdy mamy (zwłaszcza w około-świątecznym okresie) nadmiar osób starszych już nie tyle na korytarzach, co w szpitalnych łóżkach. I tu sektor zdrowotny bierze na siebie skutki zaniedbań w zakresie działań, które powinny być prowadzone na innych odcinkach. Choćby w sektorze usług socjalnych i opiekuńczych, a jeszcze wcześniej w sektorze usług integracyjno-pomocowych dla osób starszych, a także tych, które wspierają osoby z nimi mieszkające i często mniej lub bardziej intensywnie opiekujące się nimi. Jeśli na tamtych odcinkach system szwankuje, jedną z możliwych konsekwencji tego stanu rzeczy jest właśnie oddawanie osób starszych do szpitali. A ten dramatyczny moment poprzedza wcześniejsza marginalizacja osób starszych w rodzinie i środowisku i nieraz także – warto dodać – marginalizacja samych rodzin z niesamodzielnym seniorem w domu.
Polityka nie widzi opiekuna
Gdy mowa o rodzinie, a także o polityce rodzinnej, zazwyczaj chodzi o rodzinę z dziećmi na wychowaniu, natomiast znacznie słabiej osadzona w zbiorowej świadomości jest problematyka rodzin z osobą starszą pod opieką. Pojawia się problem z dostępem do usług opiekuńczych i edukacyjnych, kwestia urlopów macierzyńskich i wychowawczych czy świadczeń na rzecz rodzin w trudniejszej sytuacji. Długo by wyliczać wymiary polityki rodzinnej, które wymagałyby, a wciąż nie doczekały się naprawy i radykalnej przebudowy. Jednak jeszcze mniej miejsca poświęcane jest – tak w agendzie politycznej, jak i w publicznej debacie – rodzinom z osobą starszą (a także osobom starszym bez rodziny). Sprawa jest jakby zupełnie odpolityczniona, nie toczą się wokół niej żadne zauważalne, polityczne spory, nie tworzą czytelne podziały i sojusze. A tymczasem to właśnie sytuacja rodzinna okazuje się być głównym układem odniesienia dla polskich obywateli w ostatniej fazie życia, może bardziej niż we wcześniejszych.
Profesor Błędowski, omawiając wyniki badań POLSENIOR w części dotyczącej potrzeb opiekuńczych, konkluduje: główny (i przytłaczający) ciężar opieki spoczywa na rodzinie. „Rodzina udziela pomocy 93,5% osobom starszym, inni opiekunowie nieformalni – 9,3%, a pomoc społeczna – 4,0%”.
Tym, co cechuje świadczoną nieformalnie opiekę nad seniorami w Polsce, jest jej intensywność. Raport OECD z 2011 wskazuje na Polskę jako jeden z krajów o największym udziale opiekunów intensywnych (powyżej 20 godzin tygodniowo). A właśnie intensywność jest przyczyną szybkiego wyczerpywania się potencjału opiekuńczego, ale także zdrowotnego, zawodowego, społecznego etc. Dzieje się tak dlatego, że tego typu opieka jest szalenie alienująca i wypalająca, zwłaszcza gdy sprawuje się ją długotrwale. A także dlatego, że duża liczba godzin spędzonych na opiece oznacza brak czasu na pełnienie innych ról potrzebnych jednostce do zdrowego funkcjonowania w społeczeństwie w wymiarze nie tylko zawodowym, ale także społecznym, towarzyskim, kulturowym. Państwo polskie robi niewiele zarówno dla wspomożenia opiekuna w owej intensywnej opiece, ani po to, by ta opieka mogła być nieco mniej intensywna, a rozłożona na więcej społecznych aktorów.
W Polsce praktycznie nie istnieje system wsparcia dla osób sprawujących pieczę nad starszą, wymagającą asysty w codziennym funkcjonowaniu osobą. Świadczenia pieniężne z tego tytułu są niewielkie i dostępne tylko dla wąskiej kategorii opiekunów (tych uprawnionych do specjalnego zasiłku opiekuńczego). Brakuje też zupełnie wsparcia usługowego w zakresie poradnictwa, szkoleń, nieraz terapii i pomocy psychologicznej. Mało jest ośrodków dziennego wsparcia, nie funkcjonuje zagwarantowana prawnie opieka „wytchnieniowa” na okres czasowej nieobecności opiekuna. Na dobrą sprawę można powiedzieć, że system w zasadzie nie widzi opiekuna. A zwłaszcza nie widzi go jako podmiotu również potrzebującego wsparcia, a poniekąd także gratyfikacji za ponoszony wysiłek, którym wyręcza instytucje publiczne. Nawet patrząc czysto funkcjonalnie i utylitarnie, władza powinna rozumieć ową potrzebę wsparcia dla opiekuna, bowiem od niego zależy możliwość skutecznego, długookresowego pełnienia owej opiekuńczej roli a także godzenia owej roli z innymi społecznie ważnymi rolami. Niestety, system pozostaje ślepy, a przynajmniej krótkowzroczny, nie dostrzegając, że w dłuższej perspektywie koszty zaniechań znacznie przekroczą doraźne oszczędności.
Mglisty horyzont zmian
Czy jednak rysują się na horyzoncie szanse na zmianę tego stanu rzeczy?
Z pozoru tak. Stopniowo wykuwa się ostateczna postać zainicjowanego jeszcze w poprzedniej kadencji projektu ustawy o pomocy osobom niesamodzielnym, która jest adresowana do wszystkich niesamodzielnych osób dorosłych, ale głównie z myślą o osobach dotkniętych ryzykiem niedołęstwa przychodzącego wraz z zaawansowanym wiekiem. W centrum projektu leży koncepcja czeku opiekuńczego, przy pomocy którego uprawnieni mogliby opłacać (za pośrednictwem organów polityki lokalnej) odpowiednie usługi, spełniające odpowiednie formalne i merytoryczne standardy. W zależności od stopnia niesamodzielności wysokość czeku miałaby wynosić od 600 do 800 złotych. Czy jest to rozwiązanie adekwatne (i wystarczające) do potrzeb wspomnianej grupy niesamodzielnych seniorów oraz ich opiekunów? Nie do końca – nawet kwota 800 złotych (dedykowana tylko najgłębiej niesamodzielnym, wymagającym praktycznie stałej opieki) pozwoli na pokrycie usług tylko w ograniczonym wymiarze. Reszta czasu potrzebnego na opiekę musi być wykupiona własnym sumptem lub wykonana bezpośrednio przez opiekuna.
Czy projekt coś jeszcze dla nich przewiduje? Według wersji projektu z 2 lipca, rozdział V zatytułowany jest „Wspieranie osób bliskich w sprawowaniu opieki nad osobami niesamodzielnymi”. Owo wsparcie może polegać na udzielaniu informacji, szkoleniu, zapewnieniu okresowej opieki zastępczej, możliwości korzystania z urlopu, zatrudnienia w niepełnym wymiarze czasu pracy w celu sprawowania opieki, korzystania ze wsparcia wolontariuszy z organizacji zajmujących się tym statutowo, wsparcia grupy samopomocowej oraz – last but not least – świadczeniach finansowych, do których zaliczałoby się pokrycie kosztów składek na ubezpieczenie emerytalne, rentowe i chorobowe oraz składek na ubezpieczenie zdrowotne osoby bliskiej, a z drugiej strony refundacja kwalifikowanych kosztów opieki. Te ostatnie obejmują opłaty za sprawowanie opieki zastępczej, zakup środków do pielęgnacji, wyposażenie w sprzęt rehabilitacyjny i zwiększający mobilność osoby niesamodzielnej i adaptację pomieszczeń do jej potrzeb. Katalog przewidzianych form wsparcia wydaje się być szeroki, choć nie jest pewne, w jakim zakresie będzie działała refundacja, jak szeroka grupa osób zostanie objęta przewidzianym w projekcie wsparciem, a przede wszystkim, czy i kiedy w ogóle ustawa ma szanse wejść w życie.
(Dochodowe ) progi i inne bariery
Czego natomiast możemy być pewni już teraz? Tego, że od lipca w pełni kończy się okres przejściowy i odtąd osoba, która zechce zrezygnować z pracy ze względu na opiekę, nie będzie mogła liczyć na zasiłek, gdy kryterium dochodowe przekroczy 623 złotych. Nawet o parę złotych. Wysokość świadczenia – 520 złotych – to wprawdzie żadne kokosy, ale w gospodarstwach nisko dochodowych (i to bez możliwości znaczącego dorobienia właśnie ze względu na sprawowanie długotrwałej i nieraz bardzo intensywnej opieki) może okazać się zastrzykiem gotówki koniecznym, by uchronić rodzinę przed głęboką biedą. Ale postawienie – pod wątpliwym pretekstem zamknięcia furtki wyłudzaczom świadczeń – progu dochodowego pod nogami części opiekunów to jeszcze nie koniec.
Drzwi do specjalnego zasiłku opiekuńczego są zamknięte, nawet przy spełnieniu restrykcyjnego kryterium dochodowego, także przed wieloma grupami osób, które faktycznie byłyby gotowe z oddaniem sprawować tego typu opiekę. Nie skorzystają z owego zasiłku ci, których z podopiecznym nie łączy obowiązek alimentacyjny (a za to autentyczna, emocjonalna więź lub poczucie solidarności czy powinności). Nie skorzystają z niego również osoby, które w momencie starania się o świadczenie były bezrobotne (nie miały bowiem jak zrezygnować z pracy, a to jest przesłanką otrzymania tego uprawnienia). Wreszcie, nie skorzystają opiekunowie z gospodarstw rolniczych. Choć dochody na wsi są statystycznie bardzo niewielkie, a opiekuńcza infrastruktura, zarówno publiczna, jak i prywatna, bardzo ograniczona. Osoby te więc skazane są na marginalizację i brak wsparcia pieniężnego, które pomogłoby choćby pokryć koszty transportu w celu skorzystania z usług leczniczych czy rehabilitacyjnych, których w przypadku gospodarstw wiejskich często nie uświadczy się w miejscu zamieszkania.
Ponadto niedobór instytucji wparcia dziennego – nie tylko na wsi, ale i w mieście – to kolejny problem, którego rozwiązanie mogłoby znacznie pomóc opiekunom, zwłaszcza tym, którzy chcą opieką łączyć z pracą, choćby w niepełnym wymiarze. Niestety nie widać silnej woli politycznej, by zmienić obecną sytuację, a będący w fazie przygotowań projekt ustawy senatora Augustyna praktycznie nie wskazuje w swych zapisach i uzasadnieniu tworzenia bodźców dla rozwoju tego typu dziennej, pół-otwartej opieki.
Z tych wszystkich zaniedbań wyłania się przejmujący obraz, na którym opiekun pozostaje, zwłaszcza gdy jest niezamożny, sam. I bez pomocy w bezpośrednim sprawowaniu opieki, i bez możliwości podzielenia się nią częściowo z zewnętrznymi podmiotami. A do tego dochodzi ryzyko kulturowej stygmatyzacji osób decydujących się na przekazanie bliskiej, niesamodzielnej osoby w ręce instytucji stacjonarnej. W świetle tych uwarunkowań, decyzje odświętnego oddawania seniorów do szpitali pod pretekstem ich zdrowotnego niedomagania przestają jawić się już jako dokonywany w imię indywidualnej wygody akt wyboru, ale jako przybierający dramatyczną postać skutek uboczny niekorzystnego splotu wzajemnie podtrzymujących się norm społecznych oraz źle (lub wcale) działającej struktury wsparcia.
***
W wielu krajach, w tym w relatywnie mało „rodzinnej” Skandynawii, również członkowie rodziny angażują się w opiekę długoterminową nad dotkniętymi niesamodzielnością seniorami. Główna różnica polega na tym, ze ciężar opieki bywa tam często bardziej równomiernie rozłożony między społeczność, rodzinę i instytucje, podczas gdy u nas jego ponoszenie jest scedowane głównie na rodzinę lub jej członka. A wówczas ten ciężar staje się nie do udźwignięcia. Nie zatrzymamy procesu starzenia się społeczeństwa, ale możemy mądrzej odpowiadać na jego symptomy i konsekwencje i solidarniej ponosić społeczne koszty tego procesu. Będzie to korzystniejsze i dla osób starszych, i ich opiekunów. A także dla systemu jako całości.
Dopóki nie przeprojektujemy obecnych relacji państwo-rynek-rodzina w sferze opieki, co i rusz będziemy czytać o nasilaniu się społecznych praktyk godzących w nasze moralne intuicje i przekonania. Owe praktyki – jak opisane wyżej przedmiotowe oddawanie do szpitali seniorów na święta – to nie tylko objaw zachodzącego spontanicznie zanikania więzi wewnątrzrodzinnej i solidarności międzypokoleniowej. To także efekt zanikania solidarności wspólnoty politycznej (i tej lokalnej, i tej ogólnokrajowej) z rodziną, na której spoczywa ciężar opieki nad osobą niesamodzielną, a także solidarności z tymi, których dotykają ryzyka socjalne, które niesłusznie traktujemy często jako sprawę prywatną. Jeśli sobie tego nie uświadomimy, czeka nas jeszcze niejeden medialny nagłówek w duchu „Babcię i dziadka oddam na święta”, aż w końcu nawet to przestanie na nas robić wrażenie. I to chyba w tym wszystkim szczególnie przerażające.
Przeczytaj inne teksty Autora.