fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

„Azja Express” – podróż do źródeł dominacji

Europejskie oko ocenia, co jest ładne i fajne, a co nieładne, niefajne i straszne. Na głos mieszkańców, społeczne, ekonomiczne czy polityczne aspekty i przyczyny zarówno nędzy, jak i bogactw Indii i Sri Lanki nie ma w programie miejsca.
„Azja Express” – podróż do źródeł dominacji
ilustr.: @marjacielecka

Wyobraźmy sobie taką sytuację: w dużym biurowcu w centrum Warszawy mniej więcej pięćdziesięciu informatyków pracuje w czwartkowe przedpołudnie w sali open space. Każdy siedzi przy swoim komputerze i w skupieniu wklepuje niezrozumiałe dla zwykłego śmiertelnika dane. Nagle do sali wpadają trzy rozemocjonowane osoby z krótkofalówkami, podbiegają do każdego pracownika po kolei, uważnie mu się przyglądają z odległości kilkunastu centymetrów i krzyczą do walkie-talkie: „Ma ogromny nos i grube okulary, to ten?”, „Łysiejący, czerwona twarz, duży pieprzyk na lewym policzku – to nasz?”, „Siwy, krzywe zęby, kolczyk w prawym uchu! Mamy go?”. Gdy ktoś znajdzie „swojego” informatyka, łapie go za ramię, odciąga od komputera i prowadzi na parter, gdzie znajduje się miejsce zbiórki, po czym pędzi z powrotem do open space’u.

To wszystko gra. Jedna osoba z pary wybiera zdjęcia trzech mężczyzn, których jej partner lub partnerka ma, wyłącznie na podstawie opisu, odnaleźć wśród wszystkich pracowników i jak najszybciej sprowadzić w wyznaczone miejsce. Komunikować się mogą za pomocą krótkofalówek, liczy się więc refleks, znajomość drugiej osoby, empatia. Nagrodą w konkursie jest „amulet” wart dziesięć tysięcy złotych, przeznaczony dla pary, która najsprawniej odnajdzie „swoich” informatyków. Ale coś tu zgrzyta, prawda?

A teraz wyobraźmy sobie, że gra o tych samych zasadach toczy się nie w Warszawie, a na Sri Lance, graczami są polscy celebryci, „planszą” plantacja herbaty, a „pionkami” czy „trofeami” kobiety zbierające herbaciane liście. Jedna osoba z pary wybiera trzy panie, druga ma je przyprowadzić w miejsce zbiórki. To jedno z wielu zadań, które musieli wykonać bohaterowie drugiego sezonu TVN-owskiego reality show „Azja Express”. „Pierwsza pani ma takie śmieszne wystające zęby” – krzyczy do krótkofalówki Oliwia Cabaj, partnerka serialowej aktorki Marty Wierzbickiej – „Dobra! Mam ją!” – Marta łapie ubraną w sari starszą kobietę za przedramię i biegiem sprowadza ją na dół („Faster! Please, faster!”), gdzie czeka Agnieszka Szulim, która następnie dokładnie ogląda twarz pracownicy plantacji i porównuje ją do osoby ze zdjęcia: „Świetnie, dziewczyny, to ta pani!”.

Sukces okupiony jest wielkim wysiłkiem: jest bardzo gorąco, ogromne pole herbaciane znajduje się na wzgórzu, przypomina labirynt. Do tego wszystkie pracownice są do siebie stosunkowo podobne – ubrane w sari, ze związanymi włosami, na czole mają kropki! Niektóre z nich na szczęście są na tyle uprzejme wobec graczy, że noszą kolczyk lub okulary. Każdy chce wybrać jak najbardziej charakterystyczne panie, więc osoby będące w roli „opisywaczy” musiały wykazać się spostrzegawczością i refleksem, gdy wybierały „swoje” zbieraczki spośród pięćdziesięciu zdjęć wywieszonych na wielkiej tablicy. Uczestnicy programu nie mają łatwo. „Azja Express” to nie tylko „niezapomniana przygoda”, ale także, jak sami to określali, prawdziwa walka o przetrwanie, gdzie liczy się „hart ducha, upór i wytrwałość”. Idea programu jest następująca:

– polscy celebryci jadą z partnerem lub partnerką do Azji;
– mają przejechać określony dystans, zjeść i spać za dolara dziennie;
– mają wykonać określone zadania, by otrzymać warte od kilku do kilkunastu tysięcy złotych „amulety”.

Polscy celebryci jadą do Azji

„Wyjazd do Azji to jest dla nas sprawdzian, jak sobie poradzimy, nie?” (Tymon Tymański).

Edward Said we wstępie do „Orientalizmu” pisze:

„[orientalizm] mam na myśli sposób widzenia Wschodu przez pryzmat szczególnych europejskich (zachodnich) doświadczeń. […] [orient] jest to także teren największych, najbogatszych i najstarszych kolonii europejskich, źródło cywilizacji i języków Europy, jej rywal kulturowy i, wreszcie, jeden z najmocniejszych, najgłębiej utrwalonych europejskich obrazów „obcego”. Nadto pojęcie Wschodu pozwoliło lepiej zdefiniować Europę (Zachód) – jako przeciwstawny obraz, ideał, osobowość, doświadczenie. A jednak w tak pojętym Wschodzie nic nie jest czystym tworem wyobraźni, Orient stanowi bowiem integralną część rzeczywistej europejskiej cywilizacji i kultury. Tę właśnie część stanowi orientalizm […] jako rodzaj dyskursu społecznego, mającego oparcie w specyficznych instytucjach, w słownictwie, w programach szkolnych, w wyobraźni, w doktrynach czy nawet w systemie biurokracji kolonialnej lub w kolonialnym stylu życia”.

Wydana w 1978 roku książka Saida stanowiła przełom w naukach społecznych i humanistycznych, stała się też podstawą studiów postkolonialnych. Pochodzący z Palestyny autor pokazywał, w jaki sposób wyobrażenie Wschodu, w skład którego wchodzą tak odległe geograficznie i kulturowo kraje jak na przykład Egipt i Chiny, konstruowane przez zachodnią naukę, sztukę i kulturę, wspiera zachodnią dominację polityczną i cywilizacyjną. Zbudowana na stereotypach wizja Wchodu, jako tajemniczego, nieokiełznanego, o rozbudowanej tradycji, lecz także dzikiego i zacofanego, pozwalała widzieć siebie (Zachód) jako ostoję cywilizacji i racjonalizmu, legitymizując tym samym kolonialny układ sił. To zachodnia nauka i literatura jest ogólnie obowiązująca, to „my” opisujemy „ich”, tworząc tym samym system, w którym europocentryczna wizja świata ubrana jest w zdradliwy płaszcz oczywistości i naturalności. Władza symboliczna, polegająca przede wszystkim na możliwości tworzenia dyskursu, przekłada się zatem na całkiem realną (i bywa że całkiem krwawą) władzę polityczną.

Pomimo że „Orientalizm” miał szeroki rezonans, także poza hermetycznym gronem osób zajmujących się naukami społecznymi, TVN-owscy decydenci ewidentnie nie zapoznali się z tą pozycją, a w każdym razie nie wzięli jej sobie do serca. W pierwszym sezonie superprodukcji synekdochą Azji były Tajlandia, Kambodża, Laos i Wietnam. W drugim reprezentację tego ogromnego i zróżnicowanego pod każdym względem kontynentu stanowią Sri Lanka i Indie. Także tytuł programu jest mylący – w „Azja Express” sama „Azja” – czy jej poznawanie – nie stanowi głównego tematu, jest jedynie atrakcyjnym i kolorowym tłem do pokazania zmagań sławnych uczestników. A skoro obraz Azji stanowi tylko tło, siłą rzeczy musi być uproszczony i sprowadzony do najbardziej charakterystycznych i ciekawych z perspektywy widza aspektów. I na tym polega problem – Azja ma być interesująca dla polskiego (zachodniego) widza, a zatem to kryterium przyjemności oglądającego decyduje o tym, z której strony pokazywana jest w programie rzeczywistość Indii czy Sri Lanki. Kryterium to bazuje z kolei na opozycji między swojskim i znanym a tym, co dzikie, nieoswojone, a przez to fascynujące.

W efekcie dostajemy od TVN-u doskonałą ilustrację tez Saida: „Azja” jest tu niezwykle bogata kulturowo (abstrahując już od tego, że z antropologicznego punktu widzenia samo pojęcie „bogactwa kulturowego” jest dość kontrowersyjne), pełna buddyjskich świątyń, kolorowych sari, starożytnych ruin i niespotykanych w Europie zwierząt. Z drugiej strony jest także niebezpieczna, dzika i zacofana. Małpy, słonie i tygrysy okazują się groźne, kiedy uczestnicy programu mają za zadanie zrobić sobie z nimi „selfie” w indyjskim rezerwacie przyrody lub gdy muszą odebrać karteczkę z kolejną destynacją kobrze, którą Hindus wyciągnął z koszyka (jak to Hindus!). Indie stają się powodem do płaczu dla Marty Wierzbickiej, gdy trafia do ubogiego, pełnego śmieci i złożonego głównie ze slumsów miasteczka: „Syf i malaria to jest mało powiedziane” konstatuje jej nowy partner Stanisław Karpiel-Bułecka, po czym w takt dramatycznej muzyki, na zwolnionym filmie widzimy zanieczyszczoną rzekę, góry śmieci, w których grzebie świnia – i ludzi. Staszek dodaje następnie, że „gdyby oni jeszcze wyrzucali to za swoją wioskę, to by jeszcze może jakoś wyglądało, ale oni żyją w symbiozie z tym. Nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić”. „Wracamy wehikułem czasu do lat 80., do Polski, do PGR-u” – stwierdza dramatycznie w innym odcinku Michał Piróg.

Dialektyka zachwytów i przerażenia nadaje rytm całemu programowi. Europejskie oko ocenia, co jest ładne i fajne, a co nieładne, niefajne i straszne. Na głos mieszkańców, społeczne, ekonomiczne czy polityczne aspekty i przyczyny zarówno nędzy, jak i bogactw Indii i Sri Lanki nie ma w programie miejsca. Obraz Azji, obok natury czy cudów architektury, tworzą także, a może przede wszystkim, jej mieszkańcy. I to jest chyba najbardziej problematyczny element procesu kreowania tej wizji.  „O ile mężczyzna w dhoti wygląda, jakby po prostu wyszedł spod prysznica i owinął się ręcznikiem, o tyle kobieta w kolorowym sari to jeden z najpiękniejszych widoków w Indiach” – zauważa rezolutnie w siódmym odcinku prowadząca program Agnieszka Woźniak-Starak. Katarzyna Domeracka (partnerka w podróży Doroty Gardias) dochodzi z kolei do wniosku, że „zdecydowanie polscy faceci są fajniejsi, ładniejsi i ładniej pachną”. Jest też miejsce na dobre rady: „Oczywiście tu jest bardzo biednie, ja to rozumiem, ale tu jest bardzo dużo bardzo zadbanych kobiet. I nic więcej nie potrzeba, jak tylko dobre chęci i woda, żeby ogarnąć ten straszny bajzel tu!” – stwierdza Joanna Przetakiewicz, projektantka mody.

A, zapomniałam nadmienić: według raportu FAO (Food and Agriculture Organization of the United Nations) z 2017 roku 190,7 miliona Hindusów (14,5 procent całej populacji) cierpi na niedożywienie; zgodnie z raportem Międzynarodowego Funduszu Walutowego z tego samego roku PKB per capita wynosi w Indiach 6694 międzynarodowe dolary, co sytuuje to państwo na 124 miejscu z 189 krajów (dla porównania Polska jest na 44 pozycji, z PKB równym 27 690 dolarów).

Za dolara dziennie

Tuż po zakończeniu zdjęć do Azja Express Michał Piróg wprowadził się do „przytulnego mieszkania w centrum Warszawy”. Kilka dni temu zgodził się oprowadzić po nim czytelników Onetu: „Tu są czarne i białe koszule i część swetrów, w których nie chodzę […], tu są swetry, w których chodzę” – opowiadał, prezentując obszerną szafę.

Podstawowym utrudnieniem, z którym muszą się zmierzyć uczestnicy „Azja Express”, jest brak pieniędzy. Od organizatorów dostają dolara na każdy dzień i za taką sumę muszą zorganizować sobie transport, nocleg i jedzenie. Na naszych łamach pojawił się niedawno tekst Marysi Złonkiewicz, dotyczący taniego podróżowania. Jedną z głównych jego tez jest stwierdzenie:

„[…] ilekroć słyszę lub czytam opinie turystów, że podróżowanie po jakimś kraju jest takie tanie, bo wszyscy ich zapraszali i im wszystko fundowali, to natychmiast powraca do mojej głowy niczym echo myśl: to wcale nie znaczy, że ta podróż była taka tania, to po prostu znaczy, że ktoś inny za nią zapłacił”.

Trudno o lepszą i bardziej zwięzłą krytykę idei taniego podróżowania, zainteresowanych odsyłam zatem do artykułu Marysi. W kontekście „Azja Express”, obok promowania postawy sknerstwa i przerzucania na innych odpowiedzialności za własną wycieczkę, warto też dostrzec sytuację absolutnej nierówności i relację władzy między uczestnikami a „lokalsami”. Kto kiedykolwiek odwiedził kraj naznaczony kolonializmem, mógł zauważyć, że biała skóra „ma swoją moc”. W byłych koloniach, które najczęściej odzyskały niepodległość zaledwie kilkadziesiąt lat temu, relacja podporządkowania, gdzie biały jest panem, a rdzenni mieszkańcy poddanymi, wbrew popularnym wyobrażeniom wcale nie została pogrzebana.

W związku z tym nie ma charakteru partnerskiego sytuacja, w której zamożny Europejczyk prosi ubogiego Hindusa czy Lankijczyka, by go przenocował. Zwłaszcza, gdy cała scena jest nagrywana. Każda para podróżuje w towarzystwie kamerzysty, zatem każda odmowa udzielenia pomocy jest skrzętnie rejestrowana i prezentowana widzom TVN-u. Co więcej, widzowie utożsamiają się raczej z uczestnikami programu, którym towarzyszą na każdym odcinku podróży, niż ze spotkanymi przez nich po drodze ludźmi. Kiedy zatem ktoś odmówi pomocy naszym celebrytom w potrzebie, to ten ktoś traci na tym wizerunkowo, nie zaś celebryta. Co z tego, że ten drugi posiada w Warszawie osobne skrzydło szafy na nienoszone swetry. Co więcej nasi bohaterowie mają ten przywilej, że mogą wylać swoje żale do kamery. Czy to „z offu”, po zakończonym etapie wyścigu, czy też na bieżąco, kiedy ktoś okazał się na tyle bezczelny, że odmówił im noclegu, podwózki czy pomocy w wykonaniu zadania – zapewne kretyńskiego z punktu widzenia Lankijczyka czy Hindusa.

„Kurwa, chujek się nie zatrzymał, no!” – zirytował w siódmym odcinku aktora Pawła Ławrynowicza kierowca ciężarówki, która właśnie znikała na horyzoncie.

„Żeby banda jakichś kurde dziadów mówiła nam, co mamy robić!”; „Tutaj nikt nikomu nie pomaga!” – żali się ze łzami w oczach Marta Wierzbicka w trzecim odcinku. Opisuje sytuację, w której zaproponowała grupie stojących przy drodze mężczyzn, by kupili od nich ryby za sto rupii (zadanie konkursowe). Mężczyźni nie tylko ryb nie chcieli – warto nadmienić, że sytuacja miała miejsce w rybackiej wiosce – ale zaczęli się podśmiewać z dziewczyn.

„Za wysokie jesteśmy dla ciebie i masz kompleks niższości, co?” – mógłby, gdyby mówił po polsku, usłyszeć od Domerackiej w szóstym odcinku uliczny sprzedawca pieczonych kasztanów, który nie oddał jej i Gardias za darmo kasztana ze swojego stoiska. „Ludzie tu w ogóle nie są empatyczni!” – mówi z rozżaleniem Oliwia Cabaj, której jak dotąd całkiem nieźle szło spanie, jeżdżenie i jedzenie na koszt Hindusów i Lankijczyków. „W tej części świata jeśli chce się komuś dopiec, dokopać mu, to się mówi «bad karma»” – wykazał się znajomością kontekstu Ławrynowicz: „Very bad karma for you!” – zwrócił się następnie do policjanta, mającego czelność wyrzucić go z autobusu, którym jechał na gapę.

Ale w programie nie brakuje też wzruszeń i pozytywnych emocji. Modelka Zuzanna Bijoch tak skomentowała w siódmym odcinku wieczór, gdy otrzymały z siostrą nie tylko darmowy nocleg, ale i obfitą darmową kolację: „Myśmy we wcześniejszych miastach takiej biedy nie widziały – tu się dopiero zaczyna. I tu jest niesamowicie, ten dzień był moim zdaniem najbardziej takim barwnym, kolorowym i takim egzotycznym dniem ze wszystkich tutaj w programie. I najlepsze jest to, że po tym wszystkim pan nie chciał od nas pieniędzy!”. Wtóruje jej Julia Bijoch: „Ci ludzie właśnie tak mało mają, a tak dużo jeszcze chcą dać od siebie jeszcze i to jest niesamowite tutaj!”. Jeśli coś w tej historii jest niesamowitego, to – oprócz oczywistego idiotyzmu tych wypowiedzi – ślepota, naiwność i egzotyzowanie biedy.

I wykonują zadania

„Misje”, które wykonują uczestnicy „Azja Express” związane są z wybranymi aspektami lokalnej kultury. Tak jak w przytoczonym na początku tekstu przykładzie, bardzo często „elementami” zadania są Lankijczycy i Hindusi. Zdarza się także, że nasi dzielni celebryci muszą „wejść w buty” mieszkańców: zrobić i sprzedać chipsy z bananów, ryby za dwa tysiące rupii, przenieść tacę z kilkoma szklankami herbaty (na szczęście Michał Piróg pracował kiedyś w gastro!) czy wiadra napełnione wodą z miejsca na miejsce, przejść kilkaset metrów w specyficznych hinduskich klapkach, spędzić dzień ubrani w sari lub dhoti, prowadzić tuk tuka czy… uszyć sobie ubranie w lokalnej szwalni! Szczególnie to ostatnie zadanie, biorąc pod uwagę warunki zatrudnienia w indyjskich, lankijskich czy bangladeskich szwalniach, wydaje się co najmniej niesmaczne i nie na miejscu.

Zadania, do wykonania których konieczna jest współpraca z mieszkańcami, bardzo często sprowadzają się do uprzedmiotowienia i instrumentalizacji Lankijczyków czy Hindusów: „Trzeba poszukać kogoś inteligentnie wyglądającego, a tutaj może być z tym problem. Początkowo nikt nie wyglądał inteligentnie, kompletnie nikt!” – referuje widzom swoją strategię Joanna Przetakiewicz, otrzymawszy zadanie, by nauczyć się na pamięć legendarnej klątwy, którą ktoś musi jej w tym celu poprawnie odczytać.

Przetakiewicz, obok Ławrynowicza, to zresztą naczelna cwaniara programu. Gdy uczestnicy musieli sprzedać ryby za minimum dwa tysiące rupii, projektantka wpadła na rewolucyjny pomysł – postanowiła dokonać transakcji u jubilera:  „Żeby sprzedawać, to nie ma co iść do biednych ludzi, bo oni nie mają pieniędzy. Trzeba iść do bogatych!”.

Każdy odcinek „Azja Express”, wg Nielsen Audience Measurement, oglądało średnio około milion dwieście tysięcy widzów. Oczekiwanie, by telewizja prywatna – jak również publiczna ostatnimi czasy – spełniała jakąkolwiek misję społeczno-edukacyjną jest oczywiście daleko posuniętą naiwnością. Jednak zasada „primum non nocere” powinna obejmować telewizyjnych decydentów. O ile nie widzę nic zdrożnego w fakcie, że grupa celebrytów świadomie godzi się na wizji biegać, pocić, kląć, płakać, wściekać, wymiotować, opowiadać o swoich problemach z perystaltyką czy obgadywać innych celebrytów, o tyle fakt, że te dramatyczne z punktu widzenia uczestników programu wydarzenia podane są w sosie sporządzonym ze stereotypów, uproszczeń, orientalizmu, ignorancji i postkolonialnej mentalności, sprawia, że całe danie staje się absolutnie niestrawne.

„Azja Express” banalizuje problem globalnych nierówności i biedy w krajach rozwijających się, sprowadzając je do egzotycznej ciekawostki, tła dodającego dramaturgii zmaganiom bohaterów. Patrzące z góry i klasyfikujące wszystko wedle własnych kategorii europejskie oko, które straszy w każdej minucie programu, jest czymś więcej niż wykwitem kompletnej ignorancji twórców i bohaterów show. Stanowi, choć zapewne jest to efekt niezamierzony, skuteczne narzędzie reprodukujące stereotypy na temat Wschodu, cementujące i naturalizujące tym samym europocentryczny obraz świata i nierówny układ sił – politycznych i symbolicznych. A wszystko to w białych rękawiczkach, pod pozorem niewinnej rozrywki i radosnej, bądź co bądź, podróży.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×