Argentyna tyłem do świata
Protekcjonizm święci tryumfy w Argentynie. Niektórzy upatrują w nim pomysłu Christiny Kirchner na rządzenie krajem. Inni twierdzą, że to odzwierciedlenie głębszej zmiany klimatu wśród miejscowych elit ekonomicznych. Póki co, Argentynę można uznać za przypadek odosobniony, ale mimo to warto, by Europa przejrzała się w nim jak w lustrze.
Bardziej niż gdzie indziej
Argentyna nie ma ostatnio dobrej prasy. Słychać o niej albo w kontekście odżywającego na nowo konfliktu z Wielką Brytanią o Malwiny/Falklandy, albo w związku z wywłaszczeniem hiszpańskiej firmy REPSOL, która wcześniej kontrolowała największe przedsiębiorstwo naftowe w okolicy – YPF. Po tym ostatnim zdarzeniu europejscy politycy stracili do Argentyny resztki cierpliwości i złożyli na nią skargę do Światowej Organizacji Handlu za nagminne naruszanie zasad handlu międzynarodowego.
Mają powody do niezadowolenia. Tendencje protekcjonistyczne są, co prawda, obserwowane dzisiaj na całym świecie, stanowiąc jedną z podstawowych konsekwencji kryzysu finansowego. Niemniej, Argentyna zaczęła ograniczać swój handel ze światem jeszcze przed wybuchem kryzysu, w pierwszej połowie ubiegłej dekady. Co więcej, nawet na tle zamykającego się obecnie świata wyraźnie odstaje pod względem stosowanych barier handlowych. Jest trzecim krajem na świecie, jeśli chodzi o liczbę wprowadzonych dyskryminacyjnych środków handlowych oraz liczbę partnerów handlowych, których te środki dotykają. W międzynarodowych rankingach otwarcia gospodarczego plasuje się na szarym końcu.
Polityka handlowa stosowana przez Argentynę po roku 2003, podczas prezydentury Nestora Kirchnera, a następnie jego małżonki Christiny, opiera się na prostej zasadzie: opodatkowaniu wpływów z eksportu żywności i surowców naturalnych w celu sfinansowania krajowej konsumpcji, a także ograniczeniu importu w celu ochrony miejscowego przemysłu i zapobieżenia odpływowi dewiz za granicę.
Co prawda, ze względu na uczestnictwo we Wspólnym Rynku Południa (MERCOSUR), Argentyna nie może samodzielnie zmieniać barier celnych dla importu, niemniej udaje się jej sprytnie ominąć to ograniczenie. Rząd wprowadza nieautomatyczne licencje, skłania też większe firmy działające na argentyńskim rynku, aby równoważyły import jednych produktów eksportem innych: jeden z poważniejszych importerów samochodów został w ten sposób zmuszony do zaangażowania się w produkcję i eksport wina. Od importerów wymaga się, aby zwiększali „wkład narodowy” w produktach wytwarzanych w kraju, utrudnia się im również transfer dochodów za granicę. Z kolei od firm zagranicznych wymaga się coraz częściej, aby produkowały na terytorium Argentyny, inaczej stracą dostęp do miejscowego rynku.
Odbywa się to w warunkach makroekonomicznych, które dodatkowo ograniczają zaufanie zagranicznych inwestorów i partnerów handlowych, a miejscowemu biznesowi utrudniają zaangażowanie się w wymianę z zagranicą. Rząd przejął rok temu kontrolę nad krajowym instytutem statystycznym, przez co oficjalne dane na temat inflacji nie są już uznawane za granicą za wiarygodne. Ostatnie lata stoją też pod znakiem serii nacjonalizacji, które trudno interpretować inaczej niż jako posunięcia populistyczne. W 2003 roku rząd przejął główną firmę pocztową, której właściciel był powiązany ze środowiskami opozycyjnymi. Następnie, Nestor Kirchner znacjonalizował koleje państwowe, głównego operatora radiowego, port w Buenos Aires oraz wodociągi. Christina Kirchner, która objęła po nim władzę w roku 2007, znacjonalizowała krajowe linie lotnicze, prywatne fundusze emerytalne, a na koniec zostawiła sobie YPF. W większości tych przypadków przejęcie kontroli przez państwo przełożyło się na straty przedsiębiorstw oraz pogorszenie jakości dostarczanych przez nie usług.
Powrót do przeszłości?
Wszystko to budzi zdziwienie zagranicznych inwestorów i polityków. Jeśli jednak weźmie się pod uwagę najnowszą historię Argentyny, wówczas należałoby uznać, ze kraj ten po prostu wraca do swoich nawyków z przeszłości.
Jeśli coś miałoby charakteryzować argentyńską politykę handlową w długim okresie, to właśnie tendencja antyeksportowa oraz stosowanie polityki substytucji importu. Na przełomie XIX i XX w., gdy światowa gospodarka przeżywała okres pierwszej wielkiej globalizacji gospodarczej, w Argentynie (podobnie jak w wielu innych krajach Ameryki Łacińskiej) cła utrzymywały się na wyjątkowo wysokim poziomie.
Na tamtym etapie, cła importowe i eksportowe miały na celu zapewnić dochody do kasy państwa oraz zrównoważyć wymianę handlową. Natomiast w latach trzydziestych XX w., w reakcji na Wielki Kryzys, zaczęto w Argentynie stosować politykę substytucji importu w celu rozwoju wewnętrznej bazy przemysłowej. Od tamtej pory kraj ten tylko dwa razy doświadczał zwrotów liberalizacyjnych: podczas dyktatury wojskowej 1976-1982 oraz w okresie prezydentury Carlosa Menema 1990-1999. Natomiast po okresach liberalizacji zwykle następował powrót do tendencji protekcjonistycznych – w dużej mierze dlatego, że dość nieszczęśliwie epizody wolnohandlowe wiązały się z przykrymi momentami w historii kraju: lata siedemdziesiąte stały pod znakiem terroru, zaś na przełomie lat 2001/02 Argentyna doświadczyła spektakularnego bankructwa.
Niektórzy tłumaczą argentyński protekcjonizm specyficzną strukturą społeczną: utrzymującym się konfliktem klasowym pomiędzy wielkimi posiadaczami ziemskimi, przemysłowcami oraz robotnikami. Argentyna posiada wyraźną przewagę konkurencyjną w rolnictwie. Niemniej, ziemia znajduje się głównie w posiadaniu wielkich właścicieli, a zatem wolny handel prowadziłby do większego rozwarstwienia dochodów. Argument redystrybucyjny dostarcza podstaw do prowadzenia polityki protekcjonistycznej z wyraźnym odcieniem antyeksportowym.
To jednak nie tłumaczy, dlaczego w kraju tym mogły w ogóle wystąpić momenty liberalne. W tym celu niezbędne wydaje się odwołanie do zmiennej popularności alternatywnych paradygmatów ekonomicznych w różnych momentach historii Argentyny. Aktualny zwrot protekcjonistyczny nastąpił na tle głębokiego rozczarowania społeczeństwa i znacznej części elit polityką neoliberalną, wprowadzaną gorliwie (być może aż zanadto) w ostatniej dekadzie XX w. Argentyna stawiana była wówczas za wzór kraju, który potrafi reformować się w duchu neoliberalizmu. Dlatego kryzys gospodarczy i bankructwo 2001-2002 w dużej mierze zinterpretowano w tym kraju jako dowód na niepowodzenie reform zalecanych przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
Jednocześnie, Argentyna należy do grupy kilku państw, w których od dawna silne były wpływy paradygmatów krytycznych wobec ekonomii klasycznej – zwłaszcza teorii zależności. Wewnątrz miejscowej elity zawsze istniały silne grupy forsujące odmienną wizję rzeczywistości społeczno-ekonomicznej. To właśnie one mogły wysunąć się na pierwszy plan w momencie, gdy nieomylność neoliberalizmu została w tym kraju powszechnie zakwestionowana.
Argentyna vs Europa
No dobrze, ale co to wszystko miałoby obchodzić kogokolwiek poza wąskim gronem znawców Argentyny, do tego przejawiających zainteresowanie ekonomią a nie tylko pamiętnikami Gombrowicza? Powody są dwa, a w obu przypadkach daleki latynoski kraj służy za punkt odniesienia dla aktualnych spraw europejskich.
Po pierwsze, w Europie trwa obecnie ożywiona dyskusja na temat populizmu i deficytu demokracji. Zauważa się rosnące niezadowolenie społeczeństw, wzrost poparcia dla partii skrajnych, rosnące zwątpienie względem projektu europejskiego, postępującą technokratyzację unijnej polityki. Jednym z elementów całej tej układanki jest problem demarkacji populizmu. Dla jednych populistą jest każdy, kto upraszcza rzeczywistość społeczno-gospodarczą po to, by zyskać posłuch u obywateli. Inni przeciwnie, twierdzą, że celem polityków jest prezentowanie obywatelom uproszczonego obrazu rzeczywistości, która staje się w dzisiejszych czasach zanadto skomplikowana. Ci drudzy uznają za populistów tych, którzy wykorzystują powszechną niewiedzę i celowo kłamią lub mamią po to, by pozyskać poparcie wyborców.
Niestety, rząd Christiny Kirchner często zdaje się tak właśnie postępować – manipulując danymi na temat inflacji lub dokonując kolejnych nacjonalizacji i odwołując się wówczas do dumy narodowej, a zupełnie pomijając dotychczasowy bilans państwa w zarządzaniu przedsiębiorstwami. Niemniej, stosowanego przez Kirchnerów protekcjonizmu nie należy automatycznie postrzegać jako zachowania populistycznego. Taka polityka ma w Argentynie silne oparcie w tradycji ekonomicznej, kultywowanej przez silne środowiska miejscowych technokratów. Świadczy o tym także to, że w kilku punktach kraju wyrasta ostatnio rządowi opozycja, która na handel międzynarodowy patrzy w podobny co on sposób, a różni się wyłącznie stosowaniem mniej populistycznych argumentów.
W Europie często uważa się za populistów wszystkich tych, którzy kwestionują dominujące zasady integracji europejskiej, między innymi dążenie do coraz większej spójności oraz prowadzenie restrykcyjnej polityki fiskalnej. Grzechem polityki unijnej jest w dalszym ciągu to, że – w kluczowych sferach – nie dopuszcza istnienia stanowisk krytycznych. Tymczasem, wiele z tego, co dziś uznawane jest za populizm, można by równie dobrze potraktować jako krytykę mainstreamu. Co ciekawe, dla wielu Latynosów, najbardziej populistyczna jest właśnie… polityka Brukseli, obudowana wokół kliku abstrakcyjnych haseł i nie znosząca jakiegokolwiek sprzeciwu.
To natomiast ma związek z drugim powodem, dla którego warto przyglądać się Argentynie. Zwrot protekcjonistyczny mógł się w tym kraju dokonać za sprawą specyficznej serii wydarzeń (neoliberalizm lat dziewięćdziesiątych, po którym nastąpiło bankructwo 2001/02) oraz dzięki istnieniu wyraźnej tradycji krytycznej wobec ekonomii klasycznej wśród miejscowych elit. Ale w efekcie kryzysu 2008 podobną zmianę klimatu można zaobserwować także w mainstreamie światowej myśli ekonomicznej: w Stanach Zjednoczonych czy Europie. Jedną kwestią jest to, że poszczególne kraje (wśród nich Francja i Niemcy) neutralizują działanie kryzysu mnożąc bariery dla handlu międzynarodowego. Inną sprawą byłby natomiast głębszy zwrot w dominujących przekonaniach na temat tego, jaka polityka gospodarcza, w tym handlowa, jest słuszna. Taki zwrot będzie stawać się tym bardziej prawdopodobny, im dłużej trwać będzie kryzys. W skrajnym przypadku, za parę lat możemy przestać patrzeć na Argentynę z takim zdziwieniem, jak obecnie.