List otwarty do arcybiskupów Gądeckiego i Jędraszewskiego
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski
Jego Ekscelencja Ksiądz Arcybiskup Stanisław Gądecki
Wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu Polski
Jego Ekscelencja Ksiądz Arcybiskup Marek Jędraszewski
Wasze Ekscelencje,
Jesteście skończeni. Podobnie jak wielu Waszych braci w (arcy)biskupstwie, którzy potwierdzili Was na Waszych stanowiskach, zdając sobie zapewne sprawę z tego, że 14 marca na konferencji prasowej powiecie właśnie to, co powiedzieliście, i że powiecie to tak, jak powiedzieliście. Jesteście skończeni nie jako ludzie – jako chrześcijaninowi wolno mi wierzyć w to, że żaden człowiek nie jest skończony jako człowiek – lecz jako osoby biorące odpowiedzialność za polski Kościół i wypowiadające się w jego imieniu. Jesteście skończeni nawet nie dlatego, że przedstawiając swój pseudoraport o wykorzystywaniu seksualnym dzieci przez duchownych, formułowaliście komentarze, za które konsekwencją powinna być natychmiastowa dymisja (i to nie tylko w organizacji, która – jak polski Episkopat – aspiruje do bycia czymś więcej niż instytucją zaufania publicznego). Jesteście skończeni, ponieważ Wasze wypowiedzi do złudzenia przypominały wypowiedzi dyrektorów generalnych przedsiębiorstwa naftowego, próbujących się wymówić od odpowiedzialności za katastrofę ekologiczną, do której doprowadzili myślą, mową, uczynkiem i – przede wszystkim – zaniedbaniem. Jesteście skończeni nie dlatego, że jesteście ludźmi złymi, lecz dlatego, że jesteście ludźmi słabymi – ludźmi wkręconymi w tryby instytucji władzy, których logika reprezentowania tej instytucji czyni ślepymi na wydarzające się w niej i za jej pośrednictwem zło.
Inny Wasz brat w biskupstwie, Heiner Wilmer, ordynariusz niemieckiej diecezji Hildesheim, powiedział kilka miesięcy temu, że „nadużywanie władzy tkwi w DNA Kościoła” – i miał rację. W im większym stopniu Kościół funkcjonuje jako struktura władzy – mam tu na myśli nie tyle jego hierarchiczność, ile jego nietransparentność wyrażającą się w zasadzie: „minimum kontroli, maksimum wpływu” – tym silniejsza staje się w nim racjonalność obliczona na to, żeby władzę potwierdzić, wzmocnić i odtworzyć, nie dając przy tym żadnego sygnału, który mógłby zostać odebrany jako przejaw słabości. Sądzę, że to właśnie miał na myśli biskup Wilmer, kiedy mówił: „Musimy […] przyjąć do wiadomości, że w Kościele jako wspólnocie istnieją «struktury zła»”. Wasze wołające o pomstę do nieba próby przerzucenia odpowiedzialności za przypadki wykorzystywania seksualnego osób nieletnich na innych – w tym, co szczególnie niebezpieczne, na poddawaną coraz bardziej systematycznej opresji społeczność LGBT+ – są tylko kolejnym przejawem „genu przemocy”. Co oczywiście nie czyni ich ani trochę bardziej akceptowalnymi i co nie usprawiedliwia Was samych jako osób stojących na czele tej instytucji.
Nie wnikam w to, czy dyrektor zarządzający jakimś przedsiębiorstwem jest człowiekiem wrażliwym moralnie. Rozliczam go z tego, czy aktywnie przeciwdziała łamaniu praw pracowniczych w swojej firmie. To samo dotyczy Przewodniczącego i Wiceprzewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Nie wiem i nie muszę wiedzieć, czy i jak wielkim smutkiem przejmują Was akty przemocy seksualnej wobec dzieci w polskim Kościele. Interesuje mnie to, jakie decyzje i działania w tej sprawie podejmujecie oraz jak komunikujecie je do wewnątrz i na zewnątrz Kościoła. I właśnie dlatego w sprawie tej konkretnej krzywdy nie jesteście w moim przekonaniu partnerami do rozmowy, tylko – w najlepszym razie! – świadkami do przesłuchania. Nie mnie oceniać, czy potrzeba Wam spowiednika, jestem jednak przekonany o tym, że polskiemu Episkopatowi przydałoby się zainteresowanie prokuratora. To nic osobistego. Jako osoby troszczące się przede wszystkim o wizerunek instytucji, którą reprezentujecie, a nie o rozliczenie zła wyrządzonego przez jej funkcjonariuszy ani o zadośćuczynienie za to zło, ciężko zapracowaliście na opinię całkowicie niewiarygodnych audytorów własnych zaniedbań. Po tym wszystkim, co się (nie) wydarzyło w sprawie wykorzystywania seksualnego dzieci przez duchownych w polskim Kościele, nawet Wasze przeprosiny skwitowałbym wzruszeniem ramion – jak każdy inny gest wykonany w ramach profesjonalnej kampanii wizerunkowej.
Są wśród Waszych braci w (arcy)biskupstwie również tacy, którzy – być może dzięki bardziej rozwiniętej wyobraźni moralnej i społecznej – wykazują większe poczucie odpowiedzialności i mniejszą skłonność do zachowywania lojalności korporacyjnej. Nie dość małą jednak, żeby od lat nie ulegać szantażowi powierzchowną jednością polskiego Episkopatu, która najwyraźniej znaczy dla nich więcej niż solidarność z ofiarami przemocy seksualnej w polskim Kościele. To, że „dobrze wypadają” na Waszym tle, jest stosunkowo niewielkim osiągnięciem. Oczekiwałbym od nich, że nie będą się ograniczali do adekwatnego zachowania jako ludzie i jako duszpasterze, lecz że zachowają się adekwatnie także jako urzędowi przedstawiciele instytucji, w której doszło do rażących nadużyć. Być może wydaje im się, że „milcząc, wołają”. Nic podobnego. Milcząc, po prostu milczą. Powinni tymczasem głośno wołać o sprawiedliwość dla ofiar, dla sprawców i dla tych, którzy krzywdzą ofiary po raz wtóry, mówiąc to wszystko, co powiedzieliście na konferencji prasowej 14 marca.
Być może poczujecie się dotknięci formą i treścią tego listu – a raczej: poczulibyście się, gdybyście go przeczytali, na co mimo wszystko nie tracę nadziei – ale, szczerze mówiąc, mało mnie to obchodzi. Mam dosyć sytuacji, w której co bardziej zaangażowani spośród polskich katolików i katoliczek chodzą wokół Was na palcach, głowiąc się nad tym, jak by tu do Was napisać, żebyście tylko nie poczuli się urażeni. Naprawdę nie o Was w tym wszystkim chodzi.
Wasz brat – mimo wszystko
Misza Tomaszewski
***
Tekst nie jest oficjalnym stanowiskiem wydawcy.