fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Ani jednej więcej

Redaktorki i redaktorzy Kontaktu komentują śmierć Pani Izy z Pszczyny.
Ani jednej więcej
Ilustr.: Agata Stomma

Ida Nowak

Miałam pisać kilka słów o sytuacji w Polsce, ale mam napad mdłości w metrze. Na ekranie informacyjnym migają doniesienia o murze na granicy i prokuraturze w Pszczynie. Moje ciało jest spięte, obolałe, żołądek fika koziołki. Chciałabym mieć dziecko, a jednocześnie okropnie boję się je mieć. Znowu mdłości, czy to jest w ogóle etyczne, czy to pragnienie jest w ogóle uprawnione? Wyrzuty sumienia, kiedy będę mogła przelać jakąś sensowną sumę na działania Grupy Granica, kiedy ostatnio wsparłam ADT? Czy naprawdę wyrwanie ósemki jest ważniejsze od tego? Powtarzam sobie, że to ważne, to ważne, nie dla aktywistycznej martyrologii.

Moja przyjaciółka jest w ciąży, a jeśli coś jej się stanie? Te okropieństwa w mediach jej zaszkodzą, niech ona o tym nie czyta, niech ona się chroni, ja będę o tym czytać, w oczach mam mroczki, serce mi wali, trzeba wiedzieć, muszę o tym wiedzieć. Zapisuję w telefonie „AAA federacja na rzecz kobiet”, czytam o sieci polecanych lekarzy i szpitali. Żebym wiedziała, co robić. Na pewno zapomnę, nie pamiętam nic, żadnej cyfry, żadnej statystyki, Iza Iza Iza. Staram się oddychać, ręce mi się pocą. Aktywizm to maraton, nadzieja w mroku, ciąg przegranych bitew, by wygrać wojnę. Rebecca, a coś bardziej praktycznego, jak żyć, jak żyć, jak przeżyć? Izy już nie ma.

Jako Kontakt musimy coś zrobić, koleżanki redaktorki, musimy coś napisać, nie mogą same chłopaki tylko wiecznie pisać, mądre chłopaki, fajne, ale ja muszę coś napisać, musimy mieć głos, nie mam siły nic pisać. Jak nie będzie merytorycznie, to będzie histerycznie i nie można tak pisać, bo nikt nas nie będzie traktował poważnie. Z powodu pozostawionego plecaka metro kursuje w pętli. Nie mam żadnej merytorycznej perspektywy, w mózgu mam mgłę, w ustach mam pustynię. Śni mi się płonący sejm i mnóstwo krzyku. Czuję się zbyteczna, absurdalnie uprzywilejowana, czuję się bezsilna i wypalona. Izy naprawdę już nie ma, naprawdę w tym kraju można umrzeć na sepsę. Izy naprawdę już nie ma. Izy nie ma. Chciałabym zniknąć, nie wypada tu żyć. Chciałabym zniknąć, ale w sobotę marsz. Ani jednej więcej.

Maria Rościszewska

Zawsze z mieszanymi uczuciami słuchałam deklaracji znajomych, którzy chcieli wyjeżdżać z Polski po 2015 roku. „Przecież nie jest aż tak źle”, „to jednak mój dom” – myślałam. Ale ostatnie zmiany wokół prawa antyaborcyjnego sprawiły, że bardziej ich rozumiem.

Bo po prostu się boję. Boję się zachodzić w ciążę w Polsce, boję się tu rodzić, boję się planować założenie rodziny. Co, jeśli ciąża nie będzie przebiegać pomyślnie? Nie mam pewności, że moje zdrowie, nawet moje życie będzie chronione. Ważniejszy zawsze będzie płód.

Nie chcę jeszcze umierać; nie chcę, by umierały moje przyjaciółki; nie chcę, by umierały z tego powodu inne osoby w Polsce – nie chcę tych śmierci. W kraju, w którym politycy wycierają sobie gębę hasłami pro-life, kobiety umierają tylko po to, by ktoś miał „czyste sumienie”. W kraju, w którym tyle mówi się o bezpieczeństwu dzieci i roli rodziny, wywozi się ciężarne kobiety w środek lasu na granicy polsko-białoruskiej, a dzieci po próbach samobójczych leżą na podłodze w przepełnionych i niedofinansowanych szpitalach psychiatrycznych.

Wkurwia mnie to. Mam tego dosyć.

Chcę żyć w kraju, w którym każda osoba w ciąży będzie mogła – jeśli tylko zechce – bezpiecznie urodzić i wychować dziecko. Bez martwienia się o to, czy przeżyje. Z poczuciem pewności, że jeśli coś pójdzie nie tak, będzie miała odpowiednie wsparcie.

Chcę żyć w Polsce bez strachu.

Hanna Frejlak

W środowej relacji Make Life Harder, między słodkimi zwierzątkami, unboxingiem zestawu Lego a śmieszkami z idiotycznych wypowiedzi polityków, administratorzy zamieścili krótki filmik, jak podejrzewam, z jakiejś katolickiej konferencji. Na tle ścianki z logo Polonia Christiana siedzi pani. Pani jest bardzo profesjonalna. Sprawnie gestykuluje, moduluje głos, używa mądrze brzmiących słów. Ma gładkie włosy, koszulę ze słowiańskim haftem i okulary. Profesjonalna pani na profesjonalnej konferencji. Pani mówi o spiralach domacicznych i o skali śmierci „dzieci, które już zaistniały”. Pani mówi, że przed „obrońcami życia” jeszcze dużo do zrobienia. Pani kończy swój wywód cytując Jana Pawła II: „Naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości. A my chcemy, żeby Polska miała przyszłość”.

Tydzień temu w polskim Sejmie, w „świątyni demokracji”, padły słowa obrzydliwe, podłe i straszne. Słowa, za które jest mi wstyd jako przedstawicielce większości, która krzywdzi mniejszość. Wstyd mi wobec moich przyjaciółek, które, jak same mówią, słowa takie jak te dociskają do ziemi. Wstyd mi wobec mojego przyjaciela, który od kilku lat robi dobre i ważne rzeczy wiele tysięcy kilometrów stąd i który przez takie wypowiedzi nie zamierza tu wracać. Wstyd mi wreszcie wobec tych prawie 70% młodych osób LGBT+, które mają myśli samobójcze (wg danych KPH). W polskim Sejmie padły słowa, które zabijają, wypowiedziane przez przedstawiciela „obrońców życia”.

Polska zabija własne dzieci: osoby LGBT+; kobiety, które zmusza do rodzenia martwych płodów; uchodźców, którzy chcieli znaleźć w naszym kraju bezpieczny dom, a zamiast tego znaleźli śmierć z głodu i wychłodzenia; osoby z niepełnosprawnościami i ich rodziny, którym odmawia godnego wsparcia; osoby zmagające się z kryzysem psychicznym, które nie doczekały swojego miejsca w szpitalu. Profesjonalna pani w haftowanej koszuli ma zatem rację: przed obrońcami życia jest jeszcze dużo do zrobienia. I obrońcy życia o tym wiedzą. Świadczą pomoc psychologiczną i prawną osobom LGBT+; wspierają osoby w kryzysie bezdomności, ofiary gwałtów i przemocy domowej; walczą o większe finansowanie ochrony zdrowia, w tym psychiatrii; pracują na polsko-białoruskiej granicy, prowadzą jeszcze setki innych działań, o których być może nigdy nie usłyszymy, ale które mają niewiele wspólnego z walką z wkładkami domacicznymi. I to obrońcy życia będą w sobotę na marszach upamiętniających trzydziestoletnią Izę, która zmarła na sepsę, bo lekarze bali się przeprowadzić zabieg przerywania ciąży.

Ignacy Dudkiewicz

Bioetyka dlatego jest skomplikowaną dziedziną nauki i myśli, że często próbuje szukać rozstrzygnięć – choćby kierunkowych – w sytuacjach trudnych i niejednoznacznych. Ponadto, uprawiana owocnie, stara się korzystać z namysłu nie tylko etyki, ale także innych nauk: socjologicznych, prawnych, antropologicznych, psychologicznych, by lepiej rozumieć podejmowane przez ludzi decyzje i ich okoliczności.

Nie widzi tego wiele osób próbujących relatywizować związek między decyzją tak zwanego Trybunału Konstytucyjnego a śmiercią pani Izabeli z Pszczyny. Ich rozumowanie wygląda w skrócie następująco: 1. Decyzja TK dotyczyła dopuszczalności aborcji w sytuacji ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu. 2. Nie dotyczyła sytuacji zagrożenia życia i zdrowia matki. 3. W sytuacji pani Izabeli mieliśmy do czynienia z zagrożeniem życia matki. Ergo: aborcja w tym przypadku była legalna, sprawa nie ma nic wspólnego z decyzją TK.

Na papierze to rozumowanie pozornie logiczne. Papier jednak różni się od życia szeregiem czynników, które bioetyka – a także prawodawca – musi brać pod uwagę. Jeśli tego nie robi, przyczynia się do ludzkich tragedii, jak stało się w tym właśnie wypadku.

Jakie to czynniki?

Po pierwsze, lekarze i lekarki to nie roboty. Liczne wypowiedzi potwierdzają, że decyzja tak zwanego TK budzi w nich niepokój i lęk o konsekwencje podejmowanych działań. Nie dotyczy to tylko – choć także, o czym jednoznacznie zaświadczają SMS-y wysyłane przez nią do rodziny – sytuacji pani Izabeli. W Polsce zaistniał – przed czym przestrzegano od samego początku – efekt mrożący: lekarz, gdy nie ma pewności, jak zostanie zakwalifikowane jego działanie, w części sytuacji woli czekać na rozwój wypadków. Co ważne, dotyczy to nie tylko kwalifikacji czysto prawnej, ale też związanej z etyką zawodową czy w relacji do przełożonych w szpitalu. Niedocenianie tak zwanej atmosfery, w której podejmowane są decyzje, jest bezduszne zarówno wobec personelu medycznego, jak i osób pozostających pod jego opieką.

Czynnik pierwszy ściśle wiąże się z drugim.

Po drugie bowiem, personel medyczny jest wielokrotnie zmuszany – nie tylko w sprawie przerywania ciąży – podejmować decyzje w sytuacji daleko posuniętej niepewności. Istnieją sytuacje medycznie jednoznaczne, gdy zagrożenie życia kobiety jest ewidentne i niepodlegające dyskusji. Nie brakuje jednak takich, w których nie jest jasne, jak potoczy się sytuacja i jak na nią wpłyną decyzje lekarzy. Czy nie trafi się biegły, który powie: można było czekać, nie musiało dojść do najgorszego? Czy nie trafi się prokurator, który uzna na tej podstawie, że do przerwania ciąży doszło przedwcześnie? Czy znajdą argumenty na rzecz takiej interpretacji? W niektórych sytuacjach znajdą. W przypadku pani Izabeli – zapewne by nie znaleźli. Jednak już samo rozpoczęcie śledztwa, postępowania dyscyplinarnego, konsekwencje w miejscu pracy i we wspólnocie lokalnej, potencjalne ataki wymierzone przez grupy tak zwanego ruchu pro life – to wszystko mogą być czynniki zmieniające decyzję w konkretnej sytuacji.

Przed decyzją tak zwanego Trybunału sytuacja była prawnie ewidentna. Aborcja mogłaby zostać przeprowadzona w całkowitej pewności co do jej legalności, a wówczas pani Izabela by żyła.

Rozumowanie w sprawie aborcji opierające się na rozróżnieniu na aborcję bezpośrednią (gdy to przerwanie ciąży jest celem) od pośredniej (gdy jest ono efektem ubocznym działań zmierzających do ratowania życia kobiety), kiepsko przystaje do ogromu sytuacji granicznych, nieoczywistych, trudnych w interpretacji. Doktryna podwójnego skutku w niewielkim stopniu bierze również pod uwagę realne życie, w którym lekarz czy lekarka jako czynniki wpływające na decyzję postrzega nie tylko swoje profesjonalne, związane z etosem zawodu, powinności; nie tylko medyczne okoliczności (które, powtórzmy, mogą być dalece nieoczywiste); ale bierze pod uwagę również fakt, że jego ocena sytuacji może się różnić od oceny prokuratury czy biegłych, polityków, przełożonych czy środowiska.

Uprawianie bioetyki, które nie uwzględnia skomplikowania ludzkich spraw, jest bezcelowe. Pozbawia nas bowiem wglądu w wielość okoliczności wpływających na sytuację, a także nie pozwala zobaczyć realnych – nie tylko deklarowanych – konsekwencji podejmowanych rozstrzygnięć i zmian prawnych.

Stanisław Zakroczymski

Rok temu na tych łamach pisałem, dlaczego TK nie miał, na gruncie obowiązującej Konstytucji,  prawa wydać orzeczenia w sprawie aborcji. Nie chodzi tylko o udział w jego wydaniu sędziów dublerów, którzy nie mieli prawa orzekać, co czyni ten wyrok wydanym z nieusuwalną wadą (choć to ważne i zawsze trzeba o tym pamiętać). Przede wszystkim – całość wyroku TK była oparta o oczywiste nadużycie interpretacyjnie. Trybunał zupełnie zignorował fakt, że twórcy ustawy zasadniczej umyślnie zrezygnowali z umieszczania w niej ochrony życia „od poczęcia”, pozostając na klauzuli ogólnej, że każde życie ludzkie podlega ochronie prawnej (art. 38). W ten sposób pozostawił ustawodawcy wybranemu przez suwerena, czyli parlamentowi, swobodne prawo do decydowania o zakresie tej ochrony w sferze prenatalnej. Tenże parlament odrzucił projekt zmiany Konstytucji w tym zakresie w 2006 roku, a decyzją większości rządowej od lat nie podejmował kolejnych projektów zaostrzenia prawa aborcyjnego. „Posłużenie się” w tym wypadku usłużnym TK, w którym zasiadają licznie znajomi prezesa i byli posłowie jego partii, było więc obejściem prawa, co świetnie wyłożyli w zdaniach odrębnych sędziowie Kieres i Pszczółkowski. Trzeba to bardzo mocno podkreślać w obliczu pojawiających się głosów o tym, że Sejm nie ma prawa tego wyroku odwrócić.

Otóż Sejm ma prawo, a nawet obowiązek zająć się aktualnie sprawą aborcji i, szerzej, ochrony zdrowia i życia zarówno dzieci, jak i kobiet ciężarnych i w okresie poporodowym. Fakt, że przez cały rok nic nie zostało uczynione, obciąża całkowicie obecną władzę. W Sejmie leży choćby od roku projekt prezydencki – dalece niedoskonały, zaostrzający stan prawny sprzed wyroku Trybunału, ale mimo wszystko nie pozostawiający żadnych wątpliwości, że choćby w tragicznym przypadku, o którym myślimy i nad którym płaczemy w ostatnich dniach, aborcja byłaby dopuszczalna, a wręcz wskazana. Myślę, że z bardzo wysokim prawdopodobieństwem możemy powiedzieć, że gdyby większość rządząca zdecydowała się ten projekt przez ostatni rok uchwalić, byłby to wyraźny gest, że nie zmierza w kierunku całkowitego zakazu aborcji (o co dziś mamy podstawy ją podejrzewać), a przez to – osłabiono by „efekt mrożący” działający na lekarzy i innych członków personelu medycznego. Uchwalenie tego projektu byłoby okazaniem, z perspektywy konserwatywnego PiS, minimum dobrej woli. Oprócz tego absolutnie oburzający i demaskujący faktyczne intencje rządzących jest fakt, że nie podjęli oni przez ostatni rok żadnych zapowiadanych wcześniej kroków na rzecz polepszenia standardów opieki medycznej nad kobietami w ciąży oraz wsparcia rodziców wychowujących dzieci z niepełnosprawnościami. Brak też, dziwnym trafem, nacisku na uchwalenie takich regulacji ze strony tak zwanych ruchów pro-life i Kościoła katolickiego. Te zaniedbania sprawiają, że nazywanie się przez funkcjonariuszy partii rządzącej i jej sprzymierzeńców „obrońcami życia” powinno być nazwane zwyczajnie wierutnym kłamstwem. Kłamstwem, które owocuje śmiertelnymi tragediami.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×