„Próbuje się nam wmówić, że to ludzie, a to jest po prostu ideologia”
Przed dwoma tygodniami Andrzej Duda przedstawił „Kartę rodziny” z zawartym w niej postulatem „zakazu propagowania ideologii LGBT w instytucjach publicznych”. Od razu nasuwają się tu skojarzenia z prawem, które od 2013 roku obowiązuje w Rosji. Według organizacji Human Rights Watch takie regulacje wcale nie wspierają tak zwanych tradycyjnych rodzin, zagrażają natomiast grupom mniejszościowym: wzmacniają ich stygmatyzację, ograniczają dostęp do wiedzy o własnej orientacji oraz utrudniają uzyskiwanie pomocy psychologicznej. Jest to szczególnie szkodliwe w przypadku osób młodych.
Deklaracja prezydenta to jeszcze nie ustawa, lecz obranie takiego kierunku – i to przez głowę państwa, za którą stoi większość sejmowa – jest już samo w sobie groźne. Polska opieka psychiatryczna dla dzieci i młodzieży od lat znajduje się w głębokim kryzysie, a potrzeby są ogromne. Jak wskazuje Hanna Frejlak w tekście „Malutki punkcik na strasznie czarnym oceanie” (opublikowanym w 42. numerze „Kontaktu”), w 2018 roku w Polsce średnio każdego dnia ktoś młody odbierał sobie życie; ponadto według danych Eurostatu z roku 2014 „zajmujemy drugie miejsce w Europie pod względem samobójczych śmierci nastolatków”. Nieheteronormatywni uczniowie i uczennice są szczególnie narażeni na tego typu zagrożenia – w najważniejszym bodaj sondażu z udziałem tej grupy, przeprowadzonym w USA, okazało się, że co druga osoba homo- bądź biseksualna miała w poprzednim roku myśli samobójcze, co czwarta zaś próbowała samobójstwo popełnić. I to raczej nie przypadek, że 34 procent tych nastolatków było dręczonych w szkole, a 28 procent – online. Polscy politycy nie zlecili dotąd podobnego badania, a ograniczony budżet sprawia, że głośne dane gromadzone przez organizacje LGBT+ mogą nie być reprezentatywne. Pokazują jednak, że problem jest poważny. Nie ma też powodów, by sądzić, że sytuacja wygląda u nas lepiej niż w Stanach Zjednoczonych.
Właśnie dlatego tak oburzające jest to, że Andrzej Duda stanął na czele kolejnego ataku na mniejszości. Podział na „ludzi” oraz „ideologię”, który proponuje, jest przy tym płynny i nierzadko złudny. Nie bez powodu o szacunku dla „ludzi” obóz prezydenta mówi głównie wtedy, gdy trzeba wycofać się na bezpieczne pozycje (bo ktoś zapędził się tak daleko, jak minister Jacek Żalek albo poseł Przemysław Czarnek). W innych wypadkach konsekwentnie stosuje się język, który pogłębia negatywne skojarzenia wokół osób LGBT+. Dotychczas było to dla rządzących korzystne – człowiek jest dogodniejszym, konkretniejszym wrogiem niż idea – ale teraz prawicowi politycy najwyraźniej przeholowali.
To bardzo podobna sytuacja jak w przypadku Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce. Jego oficjalna doktryna oddziela orientację seksualną od aktów seksualnych, jednak w badaniach CBOS w 2017 roku aż 64 procent ankietowanych stwierdziło, że w kościelnym nauczaniu za grzech uznawana jest już sama orientacja (tylko 14 procent było przeciwnych, reszta nie miała zdania). Ankietowani trafnie odczytali sens retoryki, którą najlepiej odzwierciedla postępowanie arcybiskupa Marka Jędraszewskiego. Gdyby jego odczłowieczające słowa o „tęczowej zarazie” nie spotkały się z tak ostrą krytyką, zapewne nie czułby potrzeby późniejszego uściślenia: „Mówiłem o ideologii, a nie o ludziach tę ideologię głoszących”. Analogii między Kościołem a Zjednoczoną Prawicą dopełnia obrona Jędraszewskiego przez Dudę: „On patrzy właśnie na to z punktu widzenia ideologii. On nie patrzy na to z punktu widzenia człowieka”.
W ten sposób urzędujący prezydent przypomniał, jak bardzo problematycznym jest kandydatem – nie tylko z perspektywy lewicowej, lecz także chrześcijańskiej. Dla wierzących w Chrystusa stosunek do grup dyskryminowanych powinien być przecież kwestią podstawową. „Zapewniam was, to, co uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnie uczyniliście” – tak król w Jezusowej przypowieści mówi o ludziach, którzy poili spragnionych, ubierali nagich, przyjmowali tułaczy, odwiedzali chorych i uwięzionych (Mt 25,40; cytat za Biblią Ekumeniczną). Kiedy zaś w innej ewangelicznej historii dobry Samarytanin spotyka ciężko rannego Żyda, to po prostu mu pomaga, a nie usprawiedliwia własną bezczynność zagrożeniem ze strony „żydowskiej ideologii”.
Andrzej Duda szkodzi osobom LGBT+ od dawna. Już w 2015 roku zawetował ustawę mogącą ułatwić życie osobom transpłciowym, które w Polsce muszą pozywać własnych rodziców, by doprowadzić do prawnego uzgodnienia płci. Potem milczał, kiedy radni jego macierzystej partii w kolejnych gminach, powiatach i województwach przyjmowali uchwały sprzeciwiające się promowaniu „ideologii LGBT”. Nic nie wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości chciał się zmienić. Jak relacjonuje Bart Staszewski, gdy prezydent został skonfrontowany z informacjami o próbie zamachu na uczestników lubelskiego marszu równości oraz atakach na marsz w Białymstoku, odpowiedział, że „nie słyszał” i „nie widział”. Gdy zobaczył zdjęcia młodych ludzi, którzy zabili się z powodu homofobii, „robił uniki”. Pod tym względem obraz Andrzeja Dudy jest więc obrazem spójnym i negatywnym. A pod innymi?
Opcja na rzecz ubogich…
Przyznajmy: miliony osób pokrzywdzonych przez krajowy i globalny system gospodarczy mają powody, aby popierać Andrzeja Dudę. Jego obóz polityczny wprowadził wiele rozwiązań, które posłużyły znacznej części uboższych Polek i Polaków. Może i nie uzdrowił usług publicznych, nie opracował całościowej polityki społecznej i nie podparł zmian legislacyjnych rzetelną wiedzą, ale uchwalił przynajmniej kilka istotnych ustaw. Wśród nich kluczowe miejsce zajmuje program 500 plus, który zmienił naszą socjalną wyobraźnię.
Dziś już można nie pamiętać, jak nieprzychylne reakcje towarzyszyły wprowadzaniu tego świadczenia. Tymczasem w 2016 roku Centrum Analiz Ekonomicznych wyliczało, że w ciągu paru lat nawet ćwierć miliona matek zrezygnuje z pracy, Onet opublikował artykuł „Ciemna strona 500 plus. Pijaństwo i libacje”, „Newsweek” zaś zamieścił niesławny tekst pod tytułem „Wakacje nad Bałtykiem? – Mamy najazd Hunów – mówi doświadczony ratownik z Pomorza”. To tylko niewielka próbka ówczesnych komentarzy. Okazało się jednak, że można wydawać na wsparcie rodzin dziesiątki miliardów złotych rocznie i bezrobocie nie szybuje, moralność społeczna nie upada, a Morze Bałtyckie przetrwało. Dzisiaj nawet najsilniejszy przeciwnik Dudy, Rafał Trzaskowski, zapowiada: „Zawetuję każdą ustawę, która podniesie wiek emerytalny lub zniesie 500 plus”. Oczywiście nie znaczy to, że program nie miał żadnych negatywnych skutków i że nie dałoby się zaprojektować bardziej efektywnego rozwiązania. Ale gdyby stronnictwo Andrzeja Dudy nie wygrało wyborów w 2015 roku, czy oponenci rzeczywiście przeznaczyliby zbliżone środki na cele prospołeczne? Czy nie pozostaliby przy ostrożnych, jeśli nie wręcz kunktatorskich inicjatywach o wielokrotnie mniejszej skali?
Innym przykładem cennych działań rządzącej prawicy są minimalne stawki godzinowe dla umowy zlecenia. Tak mówi o nich pan Bogdan, ochroniarz, jeden z bohaterów książki Katarzyny Dudy „Kiedyś tu było życie, teraz jest tylko bieda”: „Platforma Obywatelska przez wszystkie lata swoich hurraoptymistycznych rządów nawet nie spróbowała ucywilizować patologii, jaką były płace czasem w wysokości 3,60 zł netto za godzinę”. Albo pan Krzysztof, inny rozmówca autorki: „Ja w grudniu 2016 r. dostałem 560 zł za 350 godzin. […] [A w styczniu 2017 r.] 2,4 tys. zł za 240 godzin. Już pani rozumie, dlaczego popieram ten rząd?”.
Jasne strony polityki gospodarczej Zjednoczonej Prawicy można zobrazować danymi makroekonomicznymi. Przydatne są tu wyliczenia i wykresy badacza polityki społecznej Ryszarda Szarfenberga, który pokazuje – biorąc niezbędną poprawkę na inflację – że w ciągu czterech ostatnich lat najbiedniejsza jedna piąta Polaków i Polek odnotowała 48-procentowy wzrost dochodów na osobę (najbogatsza jedna piąta: 18-procentowy). Są też wskaźniki optymistyczne nie tylko z punktu widzenia najuboższych: w trakcie rządów PiS wzrost mediany zarobków był największy od czasu poprzednich rządów PiS, rosła przeciętna płaca netto, a wreszcie w klasie średniej wsparcie finansowe dla par z dwójką dzieci zbliżyło się do poziomu Austrii i Luksemburga, czołowych pod tym względem państw Unii Europejskiej.
Czy to wyczerpująca analiza? Oczywiście, że nie. Nawet na gruncie samej gospodarki można by wziąć pod uwagę wiele, wiele innych danych (czy to korzystnych, czy niekorzystnych dla stronnictwa Andrzeja Dudy), po czym jeszcze wwikłać się w spór o rolę koniunktury. A co dopiero, gdy wyjdziemy poza obszar wąsko rozumianej ekonomii. Wtedy na przykład z jednej strony przyjdzie uwzględnić niekompetencję prawicowej polityki historycznej i zagranicznej oraz jej umizgi w stronę nacjonalizmu, z drugiej zaś – poczucie godności wielu obywateli i obywatelek naszego kraju, któremu szkodziły wcześniej zarówno wypowiedzi w rodzaju „zmienić pracę i wziąć kredyt”, jak też kuriozalne akcje spod znaku czekoladowego orła. Konieczna będzie także krytyka psucia i upartyjniania systemu sądów i trybunałów – nie brakowało w nim wad, ale wprowadzane zmiany nie usprawniły jego funkcjonowania, lecz je pogorszyły (co nie pomoże ani osobom uboższym, ani nikomu innemu oprócz garstki prawicowych prawników i polityków).
Tu chcę powiedzieć jedynie tyle: poparcie dla Andrzeja Dudy ma pewne podstawy gospodarcze. Nie wynika wyłącznie z nich, ale też nie jest prostą pochodną niechęci do mniejszości ani nadmiernej potrzeby narodowego dowartościowania. Nie zgadzając się z osobami, które zagłosują na kandydata Zjednoczonej Prawicy, nie zamierzam ich z założenia potępiać, szczególnie gdy one same i ich bliscy zajmują niskie miejsca w społecznej hierarchii zarobków i prestiżu. Dla lewicowego chrześcijanina poprawa trudnego położenia wielu grup społecznych jest kwestią, której – jak sądzę – nie sposób po prostu pominąć. Również wtedy, gdy słusznie oburza nas dehumanizacja mniejszości.
…ale nie wszystkich ubogich
Pora na następny zwrot. Tak, pierwsze lata rządów Zjednoczonej Prawicy i jej prezydenta przyniosły korzyść tym, którzy w Polsce doświadczają biedy, a szerzej: zarabiają zdecydowanie za mało. Ale czy wszystkim i czy na stałe?
Tak jak i wcześniej, od 2015 roku protestowało wiele grup społecznych – między innymi lekarze rezydenci, pielęgniarki, ratownicy medyczni, rodzice osób z niepełnosprawnościami oraz nauczycielki. Zwłaszcza tym dwu ostatnim grupom rządząca prawica i jej prezydent nie mieli wiele do zaoferowania, a samych protestujących traktowano w sposób karygodny. Ponadto obecna władza nie bardziej niż poprzednia interesowała się losem bezrobotnych, w tym dostępnością i wysokością zasiłków. Spośród około dziewięciuset tysięcy osób, które w chwili wybuchu pandemii były zarejestrowane jako szukające pracy, jedynie co szóstej przysługiwała ta forma wsparcia – w kwocie od 541,10 do 1033,70 złotych brutto. Przed paroma dniami prezydent w końcu podpisał ustawę podwyższającą wysokość zasiłku i wprowadzającą dodatek solidarnościowy dla osób, których umowa o pracę wygasła lub została rozwiązana po 15 marca. To pomocne rozwiązania, mają jednak wady – na przykład zwiększenie zasiłku nie tylko zostało uchwalone bardzo późno, ale też wejdzie w życie od września, prawie pół roku po wprowadzeniu stanu epidemii i zamrożeniu gospodarki.
W trakcie pandemii nie wprowadzono też realnych rozwiązań pomocowych dla pracownic i pracowników, czyli około szesnastu milionów ludzi. Kolejne wersje tarcz antykryzysowych krytykowali od tej strony między innymi Łukasz Komuda w OKO.press, Bartosz Oszczepalski na stronie Instytutu Spraw Obywatelskich czy Piotr Ostrowski w Radiu TOK FM. Szereg zarzutów można także znaleźć w portalu Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.
Niepełne wskaźniki statystyczne dotyczące ostatnich miesięcy sugerują również, że działania rządzących nie zapobiegły ponownemu zwiększeniu nierówności. Na przykład już w kwietniu według internetowych badań rynku pracy „Diagnoza.PLUS” co trzecie gospodarstwo domowe w Polsce odnotowało wynagrodzenie niższe niż zazwyczaj. Od tej grupy odbiegała nieliczna grupa osób, u których nastąpił wzrost dochodów z pracy (jedno gospodarstwo na sześć). Przy tym kryzys może okazać się nie tyle wyłomem, co pogłębieniem niepokojących tendencji z ostatnich lat. Wzrost dochodów wśród najuboższych był bardzo szybki w 2016 i 2017 roku, ale później gwałtownie zahamował. W latach 2018 i 2019 zarobki w tej grupie rosły już wolniej niż u osób z wyższych szczebli dochodowych (wolniej nawet niż w roku 2015). Także wskaźniki skrajnego ubóstwa, po wyraźnej obniżce w latach 2016–2017, zaczęły nieznacznie się zwiększać (choć jak dotąd nie wróciły do poziomu sprzed rządów PiS).
Analogiczne wątpliwości dotyczą dzikiej reprywatyzacji. Tak, w Warszawie powstała Komisja Weryfikacyjna, ale już nie ustawa reprywatyzacyjna. Tak, w 2016 roku wznowiono śledztwo w sprawie zabójstwa działaczki lokatorskiej Jolanty Brzeskiej, ale od tego czasu miną za moment cztery lata, a wyników jak nie było, tak nie ma. Ułaskawienie Jana Śpiewaka nie zastąpi działań systemowych. Na ile więc Andrzej Duda i jego obóz polityczny rzeczywiście spełniają wymogi lewicowej i chrześcijańskiej opcji na rzecz ubogich?
Z partią na dobre i na złe
Obecny prezydent jest silnie związany z macierzystym ugrupowaniem. Przez pięć lat – z dostrzegalnymi, ale rzadkimi wyjątkami – realizował jego politykę. Dlatego ocena prezydentury Andrzeja Dudy jest równocześnie oceną rządów Prawa i Sprawiedliwości, a ogólniej: Zjednoczonej Prawicy.
Rządy te wsparły wielu ludzi niezamożnych, dlatego recenzja nie może być wyłącznie negatywna. Zachodzi jednak poważne ryzyko, że ten wymiar polityki PiS i jego koalicjantów należy już do przeszłości. Zwłaszcza w obliczu pandemii COVID-19 władza zdaje się porzucać rozwiązania służące grupom, które znajdują się w złej lub kiepskiej sytuacji materialnej. Natomiast postawa Andrzeja Dudy i jego obozu polegająca na zarządzaniu społecznym strachem przez wskazywanie mniejszości jako wrogów (w 2015 i 2018 roku rolę tę pełnili uchodźcy, w 2019 i 2020 osoby LGBT+) jest wprost fatalna.
Z partyjnymi sympatiami prezydenta wiąże się jeszcze inny powód, by na niego nie głosować. Otóż prawica nadal ma w Polsce bardzo dużą władzę. Senat jest od niedawna opozycyjny, lecz Sejm, rząd, prezydent, prokuratura, część Sądu Najwyższego i zhołdowany Trybunał Konstytucyjny, a także media publiczne pozostają pod kontrolą jednego i tego samego ugrupowania. Kolejne afery, marnowane i rozkradane pieniądze, obsadzanie licznych instytucji ludźmi biernymi, miernymi, ale wiernymi (ewentualnie niebezpiecznymi, jak w przypadku kadr Ordo Iuris) – wszystko to negatywne konsekwencje rozmontowania konstytucyjnych i ustawowych bezpieczników powstrzymujących nadużycia władzy. Wybór innego kandydata może sprzyjać hamowaniu groźniejszych zapędów prawicy.
Przedstawiona tu lista spraw nie jest zamknięta. Osobne miejsce można by było poświęcić jeszcze paru przynajmniej kwestiom, z których bodaj najistotniejsze to kryzys klimatyczny i prawny status przerywania ciąży (z mojego punktu widzenia postawa Andrzeja Dudy w obu wypadkach jest nie do przyjęcia). Tyle już chyba jednak wystarczy, by uzasadnić krytyczną ocenę kandydata do reelekcji. Zarówno z pozycji lewicowych, jak i chrześcijańskich.