Pieśni Wiktora Coja, lidera grupy Kino, wyrażały ból, lęki i nadzieje ostatnich lat sowieckiego totalitaryzmu. Były ścieżką dźwiękową dla gwałtownych przemian w demoludach, potem ukraińskiej rewolucji godności i białoruskich demokratycznych protestów w 2020 roku. Dziś być może znaczą jeszcze więcej niż wtedy. Dzięki niezwykłej interpretacji Anastazji Pugaczowej – Anastazji z Mariupola, grupie Nastalgia i jej projektowi „Coj po polsku”, także polscy słuchacze mogą lepiej poznać twórczość legendy rosyjskiej muzyki rockowej.
Na początek refleksja z pogranicza historii muzyki i geografii. Rock and roll stworzyli ludzie pracy i wykluczeni społecznie w krajach anglosaskich. Szybko jednak muzyka padała łupem wielkiego biznesu, był konfekcjonowana, sprowadzana do poziomu estradowej rozrywki. Potem odradzał się w kolejnych spontanicznych zrywach, choć każdy z nich trwał krócej, szybciej tracił impet, anarchiczną, emancypującą siłę. Dziś po zachodnim rocku zostały niemal wyłącznie wspomnienia i archiwa.
Na wschodzie nie było bluesmanów. Gospel, country i bluegrass, rock and roll, choć dość szybko tam dotarły, nie były jednak dziełem mieszania się czarnej i białej kultury. Dotarły jako gotowy koncept. Na pierwszy rzut oka i ucha wschodni rock (wschodnioeuropejski, ale nie tylko) jest jedynie niezgrabnym, choć ujmującym naśladownictwem, wyrazem tęsknoty za swobodą rówieśników żyjących po drugiej stronie świata.
Ale kiedy dobrze się wsłuchać w spuściznę jednego z najważniejszych prądów kultury XX wieku, zrozumieć oba jego awersy: zachodni i wschodni, stereotyp upadnie. Potwierdzi się za to ponury bon mot, który głosi, że wielka sztuka powstaje w trudnych okolicznościach. Tam, gdzie za bunt i spontaniczną ekspresję płaci się więcej. Czasami życiem.
Wiktor Coj: więcej niż rockman
Wiktor Coj (Виктор Робертович Цой, 1962-1990) to leningradzki rockman, bard, aktor i poeta, lider grupy Kino. Należy do najważniejszych i najciekawszych twórców radzieckiego punkowego undergroundu obok Piotra Mamonowa (Zvuki Mu) i pochodzących z Syberii Janki Diagilewej oraz Jegora Letowa (Grażdanskaja Oborona). O ile Mamonowi i Letowowi po upadku ZSRR zdarzały się wolty ideologiczne i wycieczki w skrajne politycznie rejony, Coj pozostał symbolem rockowego dysydenta – wierzącego w osobistą wolność, antymilitarystyczne i antytotalitarne ideały. Po części przyczyniła się do tego jego tajemnicza śmierć w wypadku samochodowym, o spowodowanie którego niekiedy oskarża się KGB. To jednak pieśni Coja uczyniły go nieśmiertelnym: jednocześnie bezpretensjonalne i uniwersalne, kreślące obraz egzystencjalnej pustki życia w totalitarnym systemie. Reszty dopełniła osobista charyzma, na miarę wielkich nonkonformistów kina jak James Dean czy Zbigniew Cybulski. To porównanie ma zresztą uzasadnienie. Coj z powodzeniem próbował też swoich sił jako aktor. Zobaczymy go w filmach „Assa” (1987, reż. Siergiej Sołowjow) oraz „Igła” (1988, reż Raszid Nugmanow). Oba mają dziś status kultowych. Na filmowy ekran trafiły także losy samego Coja i środowiska petersburskiego undergroundu, które stały się kanwą filmu „Lato” (2018) w reżyserii Kiryła Sieriebriennikowa.
Coj, w połowie Koreańczyk, w połowie Rosjanin, podobny do Bruce`a Lee (który był dla niego zresztą idolem i inspiracją), ale o image’u młodego Roberta Smitha – stał się dla młodzieży czasów pierestrojki kimś więcej, niż idolem z plakatów. Młodzieży, która włamywała się do szkolnych sal sportowych, by zdzierać skórę z kozłów gimnastycznych i przerabiać ją na kurtki, rodzime wersje ramoneski. Kopie rysunków Coja były odtwarzane na ścianach jako murale. Można by snuć porównania do beatlemanii i innych fenomenów popkultury. Trudno jednak znaleźć rockmana, który miałby podobny wpływ na tak wiele sfer społecznej aktywności, od estetyki po sprawy moralne i polityczne.
A teraz pozwolę sobie na osobistą refleksję. Słabo znaną u nas muzykę grupy Kino usłyszałem po raz pierwszy na przełomie wieków, szukając informacji o początkach punk rocka i nowej fali w demoludach. Potem udało mi się zdobyć albumy studyjne grupy oraz zestaw empetrójek z koncertów, w tym akustycznych występów w prywatnych mieszkaniach (tzw. kwatirników – endemicznego dla ZSRR fenomenu). Cieszyłem się, kiedy stopniowo powiększała się grupa polskich fanów Kina, powstało poświęcone grupie forum, własne wersje „Mamy anarchii” (Мама Анархия) nagrały Silikon Fest i R.U.T.A. Ogromną pracę na rzecz popularyzacji dokonań Coja oraz całego radzieckiego i wschodnioeuropejskiego undergroundu wykonał Konstanty Usenko za sprawą książek „Oczami radzieckiej zabawki. Antologia radzieckiego i rosyjskiego undergroundu” (2012), „Buszujący w barszczu. Kontrkultura w Rosji sto lat po rewolucji (2018), „Wykresy fal środkowej Wołgi” (2021). Z kolei prawosławny duchowny, ksiądz Mariusz Synak popularyzował literacki dorobek Coja jako materiał do ćwiczeń translatorskich.
Wydawało mi się, że wyczytałem, obejrzałem wszystko, wysłuchałem każde z dostępnych nagrań, a Kino stało się jednym z ulubionych, ale już dobrze poznanych zespołów. Takich, do których wraca się od czasu do czasu w ramach sentymentu, ale związane z nimi przeżycia przynależą do wdzięcznych wspomnień. Informację o projekcie „Nastalgia” i winylowej edycji jego płyty przyjąłem jako kolekcjonerską ciekawostkę, o której warto wspomnieć, ale na takiej samej zasadzie jak o reaktywacji oryginalnej grupy, w czasie koncertów posługującej się hologramem w zastępstwie zmarłego lidera. Nie spodziewałem się, że nowe aranżacje, zaśpiewane delikatnym kobiecym głosem, sprawią, że poczuję się tak, jakbym właśnie odkrył muzykę radzieckich nowofalowców po raz pierwszy. Tymczasem czuję się, jakbym miał ledwie dwadzieścia lat i po raz pierwszy usłyszał „Grupę Krwi”.
Anastazja z Mariupola: budowniczyni mostów
Anastazja Pugaczowa jest wokalistką, poetką i tłumaczką. Napisała powieść „Ktoś (trudno zobaczyć kto) na białym jednorożcu”. W roku 2022 wyróżniona przez Wysokie Obcasy Extra na liście „50 śmiałych kobiet”. Tegoroczna stypendystka Miasta Toruń w dziedzinie kultury. Inicjatorka powstania muralu poświęconego pamięci Wiktora Coja na toruńskim osiedlu Stawki, którego autorem jest Andrzej Poprostu.
Postanowiłem zapytać autorkę niezwykłego albumu o okoliczności jego powstania.
– Zrobiłam to dla siebie, a przy okazji chciałam podzielić się rezultatem – mówi Anastazja. – Przeniosłam się do Polski i po jakimś czasie zaczęłam odczuwać brak czegoś kulturowo bliskiego. To właśnie Coj okazał się najbardziej jaskrawym punktem z całego tła mojego poprzedniego życia. Nuciłam sobie te piosenki, słuchałam ich i spontanicznie, z ciekawości zaczęłam próbować, jak by zabrzmiały po polsku. Potem stwierdziłam, że chcę także zadomowić się w Polsce, wziąć udział w wymianie. Poznaję kulturę Polski, ale też przynoszę coś od siebie, coś, co jest dla mnie ważne i czym chcę się podzielić. Okazało się, że wielu ludziom się spodobało.
Pytam o ideowy wymiar utworów Kino. Coj był przecież dysydentem, autorem piosenek, które stały się hymnami nadziei pokolenia pierestrojki, choćby „Oczekujemy zmian!” (Мы ждём перемен!), która od dekad towarzyszy zrywom społecznym w Rosji i byłych republikach radzieckich. – Skala jego popularności jest ogromna – przyznaje Anastazja. – Rozpościera się nie tylko na szerokie tereny, wszystkie kraje, które kiedyś były w Związku Radzieckim, ale też na różne pokolenia. Teraz często poznaję nastolatków i nastolatki, które znają i kochają Coja. I po trzecie: jego słuchają też różne warstwy społeczne – wylicza Anastazja. – Kiedy mieszkałam w Ukrainie, spotykałam osoby, fanów będących studentami czy inteligentami, jak i robotnikami, budowlańcami, ale też słuchających Kina złodziei. Tych ostatnich spotykałam, występując na ulicach. Repertuar Coja zawsze poruszał słuchaczy. Po występie podchodzili i opowiadali swoje historie. I z tych rozmów wynikało, że niektórzy z nich mieli za sobą kryminalną przeszłość.
Wiktor Coj, zainspirowany zachodnią muzyką new wave i kulturą Dalekiego Wschodu, dokładał starań, by jego teksty były jak najbardziej lakonicznie, ale zarazem wymowne i wieloznaczne. Czy trudno było tłumaczyć jego poezję? – I tak, i nie – zastanawia się Anastazja. – Zależało mi na tym, żeby najdokładniej przekazać jej obrazowość, czasem naruszając na przykład liczbę sylab w linijce, w wersie, często nie zachowując rymu i to wszystko po to, by jak najdosłowniej oddać treść.
– Być może dałoby się to zrealizować w formie „sylaba do sylaby”, jednocześnie zachowując rym i rytm, ale wciąż mam ograniczenia w tej mojej polszczyźnie – tłumaczy Anastazja. Trzeba przyznać, że wspomniane przez nią „ograniczenia” nadają jej interpretacji charakteru, którego nie dałoby się osiągnąć przy filologicznej, wycyzelowanej translacji. „Coj po polsku” oddaje charakter oryginałów, ale zawiera charakterystyczne rusycyzmy, skróty myślowe. Tak jakby był pomostem pomiędzy językami. Ta interpretacja satysfakcjonuje autorkę tłumaczenia, która zajmuje się także komunikacją międzykulturową. Mówi, że chce być „budowniczynią mostów między kulturami” – chciałabym, żeby ludzie byli sobie bliżsi bez względu na pochodzenie.
A jak pracowało się nad aranżacjami muzycznymi? Anastazja tłumaczy: – Pomysł był taki, że będziemy robić covery, czyli nie kopiować w skali jeden do jeden, tylko żeby każdy zagrał na miarę swoich możliwości technicznych, muzycznych, swojego czucia. By można było coś od siebie dołożyć. Najbliżej oryginałów zachowane są chyba solówki, bardzo charakterystyczne. Z kolei basista Igor Szeliga, świetny muzyk, którego przy okazji pozdrawiam, od nowa powymyślał wiele swoich partii. Album produkował Marcin Klaman, który miał z nami mnóstwo roboty. Tłumaczył mi: „Grasz ogniskowo, a musisz zagrać rockowo”. Tak naprawdę w studiu uczyłam się na nowo grać na gitarze i z tego wszystkiego, z tego całego chaosu powstała ta nasza aranżacja. I chyba na dobre wyszło – kwituje Anastazja.
O ile piosenki Wiktora Coja są same w sobie delikatne i ich postpunkowy charakter wynika po części z warunków studyjnych, a po części z melancholii i szlachetnej prostoty melodii, to w nowym wykonaniu zyskały jeszcze więcej eteryczności. Siłą rzeczy zmieniło się brzmienie. Aranżacje na płycie „Nastalgii” mogą się kojarzyć ze współczesnym indie lub alternatywnym popem. Punkowe czy rockowe akcenty pojawiają się tylko w kilku momentach, między innymi w „Grupie krwi” czy „Zmian!”, jako podkreślenie dramatyzmu słów.
Na zakończenie rozmowy pytam Anastazję o plany na przyszłość. Po zakończeniu trasy ma zamiar wyłączyć się z życia koncertowego na rok, by pracować nad autorską płytą.
Tomasz Goomi Gomółka: Coj to bohater przez wielkie B
O kilka detali związanych z winylową wersją płyty zapytałem Tomasza Goomiego Gomółkę, wydawcę, byłego siatkarza, autora książek „Goomowisko XX wieku – muzyka i sport” (2021) i „Od doopy strony” (2022). A na co dzień motorniczego w krakowskim MPK oraz menadżera zespołów Świetliki i Ćpaj Stajl, współorganizatora koncertów Kultu, KNŻ, KSU, Lao Che, jak i członka ochrony grupy Kult.
– W radiu Kraków, w programie Agnieszki Barańskiej, usłyszałem Kino śpiewane po polsku przez Anastazję. Przez messenger nawiązałem z nią kontakt i w dwa tygodnie materiał poszedł do tłoczenia – streszcza Tomasz Gomółka. Przyznaje, że Kina słucha od kilku lat i podziwia odwagę pioniera kontrkultury za wschodnią granicą. – Jego wołanie o wolność, miłość, marzenia jest aktualne w każdych czasach i wszędzie. A jeśli przyłożymy jego piosenki do czasów, w jakich tworzył i miejscu, w którym żył, jest dla mnie bohaterem przez wielkie B. Nie było w nim zgody na zastaną rzeczywistość. Mam nadzieję, że nie tylko znający Coja kupią tę płytę, ale wielu nowych słuchaczy w Polsce pozna Kino dzięki Anastazji. Przy mojej skromnej pomocy.
Czym różni się premierowy winyl od wersji kompaktowej? – Potrzebna była selekcja materiału, by mieścił się w formacie winyla, zrobiła ją Anastazja – mówi Tomasz Gomółka. – No i nowy mastering, za który odpowiedzialny był mój przyjaciel Andrzej Izdebski, fan Coja. Wyczarował bardzo fajny materiał.
***
Najbliższe koncerty Anastazji z Mariupola:
16.1 Białystok, Klub Muzyczny Sześcian (wraz z grupą Świetliki)
17.1 2025 Warszawa, Stodoła (wraz z grupą Świetliki)
18.1 2025 Toruń, Kombinat Kultury (wraz z grupą Świetliki)
***