Polskie państwo właśnie wyrzuciło Ameera Alkhawlany’ego do Iraku – kraju, w którym tylko przez ostatni miesiąc z powodu konfliktów zbrojnych, zamachów oraz innych aktów przemocy zginęło co najmniej 548 cywilów.
O deportacji postanowiła w październiku Straż Graniczna na wniosek Szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Natychmiastowe wydalenie Ameera wstrzymała jego prośba o przyznanie statusu uchodźcy, w lutym jednak została ona odrzucona przez Szefa Urzędu do Spraw Cudzoziemców, a teraz tę decyzję podtrzymała działająca przy kancelarii premiera Rada ds. Uchodźców. Następnie polskie służby błyskawicznie przeprowadziły deportację.
Zdaniem Stanisława Żaryna, rzecznika ministra koordynatora służb specjalnych, deportacja umotywowana była „kwestiami bezpieczeństwa państwa”. Zdaniem samego Ameera – zemstą ABW za odmowę współpracy z funkcjonariuszami, którzy domagali się od Irakijczyka (skądinąd deklarującego ateizm) m.in. inwigilowania muzułmanów w krakowskim meczecie.
Państwo polskie niewątpliwie musi mieć możliwość wydalania osób stanowiących zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Nie można też oczekiwać, że wszystkie informacje w takich sprawach zostaną ogłoszone w mediach. Bardzo niepokojąca jest jednak sytuacja, w której najpierw Sąd Okręgowy w Przemyślu zwalnia Ameera z aresztu, a zaraz potem służby wyrzucają podejrzanego z kraju. Stanisław Żaryn odpowiada: „wedle mojej wiedzy [sąd] nie odnosił się do kwestii zagrożenia, ale jedynie tego, że [Alkhawlany] może odpowiadać z wolnej stopy”. Natychmiast pojawia się pytanie: jak to możliwe, że materiału dowodowego nie wystarczyło, by uzasadnić zatrzymanie Ameera (w strzeżonym ośrodku przebywał przez pół roku!), a wystarczyło, by doprowadzić do jego deportacji?
Bulwersujące są również wiadomości przekazywane przez Marka Śliza, adwokata Alkhawlany’ego. Wynika z nich, że nie został poinformowany o miejscu przebywania Ameera, kiedy służby zabrały Irakijczyka z przemyskiego ośrodka dla cudzoziemców; nie otrzymał też oficjalnej decyzji o deportacji. Ponadto o wywiezieniu doktoranta nie powiadomiono ambasady Iraku. Co więcej, po zatrzymaniu nie wyjaśniono Ameerowi (ani też jego obrońcy), na czym dokładnie polegają zarzuty względem niego (przez parę dni po aresztowaniu nie zapewniono mu też nawet możliwości kontaktu z prawnikiem). W praktyce oznacza to brak prawa do obrony, to zaś w demokratycznym państwie jest nie do pomyślenia.
W tej smutnej sprawie krytykować trzeba jednak nie tylko obecną polską władzę i obecne służby. Owszem, duża część zaangażowanych w nią urzędników państwowych to nominaci Prawa i Sprawiedliwości (m.in. szef ABW, większość posłów komisji ds. służb specjalnych oraz nieprawomocnie skazany za nadużycia – i ułaskawiony przez prezydenta – minister koordynator służb specjalnych). Niemniej dzisiejsi członkowie Rady ds. Uchodźców zostali powołani jeszcze w poprzedniej kadencji sejmu. W dodatku podobne historie (m.in. Chakiba Marakchiego i Azara Orujowa) wydarzały się również za rządów PO i PSL. Po raz kolejny okazuje się zatem, że i wcześniejsza władza wcale nie była w awangardzie przestrzegania praw człowieka.
Co więcej, przy niektórych (tylko niektórych!) działaniach podjętych w sprawie Ameera polskie służby mogą zasłaniać się przepisami obowiązującymi od lat. We wrześniu ubiegłego roku Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar wystąpił do ministra Mariusza Błaszczaka o zmianę tych procedur, tak aby osoby, które mogą zostać deportowane, miały realne prawo do obrony. Nasze działania również powinny być dwutorowe. Trzeba z jednej strony zajmować się sprawą Ameera, w której nawet w świetle obecnych przepisów popełniono wiele nadużyć, a z drugiej strony dążyć do zmiany niewłaściwych regulacji. Jak wskazuje Fundacja Panoptykon, w tym ostatnim wypadku rozwiązaniem mogłoby być na przykład wprowadzenie instytucji specjalnego pełnomocnika mającego prawo dostępu do informacji poufnych. Osoba taka wspierałaby cudzoziemca i jego obrońcę w sytuacjach, gdy ze względów bezpieczeństwa nie mogą oni poznać wszystkich szczegółów postępowania.
Zapewne sprawa znajdzie finał w Strasburgu, ponieważ zarówno Ameer Alkhawlany, jak i jego obrońca zapowiedzieli skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Teoretycznie Ameer może być winny tego, co zarzucają mu polskie służby, mimo iż dostępne nam informacje na to nie wskazują. Znacznie bardziej prawdopodobne jest jednak to, że padł ofiarą samowoli organów bezpieczeństwa. Nie możemy zgadzać się na to, aby przepisy prawa i praktyka służb dopuszczały taką możliwość.
magazyn lewicy katolickiej
Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!