Z Agatą Katarzyną Kluczewską, działaczką społeczną, rozmawia Agnieszka Piskozub-Piwosz.
To miał być jeden bagażnik
Przychodzę do siedziby Fundacji Wolno Nam, a okazuje się, że to jest twoje mieszkanie. Wytłumacz mi, co tu się dzieje?
Tu już się nie da mieszkać. Plan był taki, że jeden pokój w moim mieszkaniu jest przeznaczony na działania fundacji. Działania zupełnie inne, artystyczno-edukacyjne, wybuchł jednak kryzys na granicy. Wszystkie swoje rzeczy musiałam przenieść do pokoju dzieci. Na szczęście właśnie dostaliśmy inną przestrzeń i jutro przeprowadzamy się z tymi paczkami do Fortu Luneta Warszawska, jutro odzyskam moje mieszkanie.
[Głos jednej z kobiet pakujących ubrania w sąsiednim pokoju: Agata, do takiego pudła to pakujemy 3-4 zestawy? Ile wejdzie?
Agata: Ile wejdzie.]
Dlaczego się zaangażowałaś?
Wszystko zaczęło się od tego, że byłam bardzo zaniepokojona tym, że nie wiem, co naprawdę dzieje się na granicy. Brakowało mi informacji, które nie byłyby przepuszczone przez filtr mediów. Przypomniałam sobie, że mam przyjaciółkę, która mieszka w tamtych rejonach. Zajrzałam do jej mediów społecznościowych i zobaczyłam, że nic nie udostępnia, więc napisałam do niej. Odpowiedziała mi, jak bezpiecznie mogę się z nią skontaktować i wtedy opowiedziała mi, co się dzieje. Nie mogłam w to uwierzyć.
Miałam do niej pełne zaufanie, a jednocześnie nie mogłam uwierzyć w to, co robią ludzie w polskich mundurach, w imieniu naszego kraju. Jako Polce nie mieściło mi się to w głowie.
Co dokładnie?
Że aby udzielać pomocy migrantom, trzeba się kamuflować, że to jak zabawa w podchody, łapanki, wyścig, kto będzie pierwszy przy potrzebujących – ludzie dobrej woli w roli ratowników czy służby mundurowe.
Zapytałam ją, co możemy zrobić tu, w Krakowie, nie mogąc przyjechać i pomagać na miejscu. Powiedziała mi, że jej przyjaciółka będzie jechać na granicę samochodem i że można zrobić zbiórkę potrzebnych rzeczy i je przez nią przekazać. Zaczęłam od tego, że chciałam zebrać rzeczy, żeby zapakować jeden samochód.
Zapakowałyście ten jeden bagażnik, ale na tym się nie skończyło?
Tego „pierwszego bagażnika” ostatecznie nie było. Razem z dziewczyną, która miała jechać na granicę, zaczęłyśmy mobilizować znajomych, oni swoich znajomych, ci zaś znajomych znajomych. Ktoś upublicznił informację o naszych działaniach, więc poszłam za ciosem i sprawa wyszła poza krąg moich bliskich. Uznałam, że skoro istnieje fundacja, to możemy włączyć się publicznie i przygotować więcej niż kilka pomocowych pakietów. Obecnie robimy publiczną zbiórkę koniecznych rzeczy i wysyłajmy je tam, gdzie są potrzebne. Od działających w lesie ratowników dowiadujemy się, co powinniśmy zbierać, chodzi przede wszystkim o ciemne ubrania podzielone na pakiety ubrań – męskich, damskich, dziecięcych.
Są jeszcze pakiety ratunkowe.
Tak, pakiety First Aid: folia NRC, ogrzewacze, leki, czapka, rękawiczki i żywność. Żywności nie ma sensu wysyłać z Krakowa, tym zajmują się inni.
Pakietów ratunkowych schodzi najwięcej – daje się je każdemu uchodźcy. Wysyłamy je w plecaczkach, jeśli potrzebujący ma własny niezniszczony plecak, to ratujący zostawiają plecaczki na kolejne pakiety, a wręczają zawarty w środku pakunek w folii. Pakiety ratunkowe zostawia się też w różnych miejscach.
Jesteś w kontakcie na bieżąco i wiesz, co wysyłać.
Sytuacja ciągle się zmienia, temperatury na chwilę wzrosły, ale generalnie spadają. Najpierw w pakiecie były spodnie, teraz dokładamy do nich ciepłą bieliznę. Wcześniej pakowaliśmy po 2 ogrzewacze do rąk, teraz już po 6 ogrzewaczy – do rąk i do całego ciała. Ciągle aktualizujemy wiedzę, co jest potrzebne i jak najlepiej pomagać.
Czyli zbieracie i sortujecie tak, aby ci, którzy pracują na miejscu, nie musieli przechowywać rzeczy niepotrzebnych ani ich sortować?
Nasza praca służy temu, żeby ratownik na miejscu dostał paczkę „damskie M-L” i wiedząc, jakie ma grupy wokół, mógł wrzucić do bagażnika kilka potrzebnych pakietów – damskich, męskich, dziecięcych. Buty wożą cały czas, najróżniejsze, ale ubrania dostają już posortowane do wręczania.
Nasza praca to odrzucanie rzeczy, które się nie nadają, pakowanie i wysyłanie odpowiednich zestawów.
Wydaje mi się, że słysząc „fundacja taka i taka” ludzie mogą myśleć, że to całkowicie sprofesjonalizowana pomoc, zarządzana przez kogoś o supermocach i ogromnym doświadczeniu. Czy ty masz jakieś supermoce, Agata?
Nie. Do tego nie trzeba żadnej supermocy. To jest prosta praca, prawie jak na taśmie w fabryce. Trzeba usłyszeć kilka instrukcji i zastosować do tego trochę zdrowego rozsądku, by odsiać coś, co się nie nadaje.
[Słyszałam te instrukcje, gdy Agata wdrażała nową osobę do pomocy. Na przykład: Takie swetry, jak mam na sobie, nie mogą iść do lasu, bo za bardzo nasiąkają wodą. Tamte kurtki są za jasne do lasu, później wyślemy je do ośrodków pomocy. Angora jest ok. Lekkie swetry, polary – dajecie. Reszta na tamtą kupę.]
Jestem człowiekiem i jestem Polką
Ale to jest ogrom roboty. Rozmawiamy, dziewczyny nam przerywają, ty odrzucasz kolejną rozmowę telefoniczną w ciągu kilku minut. Masz masę na głowie, ale jeszcze wymyśliłaś, żeby jechać na granicę stanu wyjątkowego i zorganizować tam marsz „Stan Wyjątkowego Współczucia”. Po co ten marsz?
Marsz jest po to, by wyrazić sprzeciw. To, co robimy tu w Krakowie, to jest czysto praktyczna działalność – logistyczne wsparcie dla naszego dobra narodowego, jakim są ratownicy w lesie. Ale chcę też jasno wyrazić niezgodę na to, by kawałek kraju został odcięty, by zostali tam odcięci ludzie, do których nie można przyjechać – i to z perspektywy obywateli Polski. Jest to także niezgoda na to, by działy się tam rzeczy nieludzkie.
Chcę przejść wzdłuż granic stanu wyjątkowego, by być tam, na miejscu, i świadomie przekazać, że patrzę na ręce tym, którzy krzywdzą potrzebujących ludzi, patrzę i ja-Polka, na to nie pozwalam, ja płacę podatki na te służby i ja się na to nie zgadzam.
Aktualnie czuję się tak, jakby ktoś mi kazał wybierać: „czy jestem człowiekiem, czy jestem Polką”, a to jest dla mnie niemożliwy wybór. Przeszło mi przez głowę, że może, aby się pod tym nie podpisywać, należałoby się zrzec obywatelstwa – ale rozumiem, że to byłby gest bez jakiejkolwiek możliwości oddziaływania. Natomiast protest i marsz ma możliwość oddziaływania.
Jak to ma wyglądać?
Wydarzenie zaczyna się od protestu „Matki na granicę” w pobliżu jednego z posterunków wjazdu do strefy stanu wyjątkowego. Chcemy tam stać i jasno i wyraźnie, nie łamiąc prawa, pokazać, że jesteśmy i jako obywatele nie wyrażamy zgody na działania służb.
Po tym wydarzeniu rozpocznie się marsz, do którego będzie można dołączać na kolejnych etapach, w kolejnych dniach, kiedy będziemy iść wzdłuż granicy stanu wyjątkowego. Będziemy przemieszczać się w różnym terenie, na niektórych etapach będzie można pójść nawet z wózkiem dziecięcym.
Wszystkie informacje najlepiej śledzić na bieżąco na Facebooku, gdyż sytuacja jest dynamiczna. Z kilku miast jest organizowany transport, można się zgłaszać.
To wszystko jest już zaplanowane i zorganizowane?
Ciągle jesteśmy w trakcie planowania. Jednocześnie mam taką myśl, że ci, którzy docierają do Polski, po wylądowaniu, są wyrzucani z tych ciężarówek i muszą odnaleźć swoją drogę – mniej więcej wiedzą, dokąd idą, ale muszą zaplanować to, jak i którędy. I ja też tak widzę nasz marsz.
Z jednej strony planujemy, mamy pomysły – będziemy nieść tabliczki z napisem „Granica człowieczeństwa”. Sprawdzamy, gdzie możemy spać, jak się komunikować. Ale też nie chcemy, by wszystko było idealnie wyreżyserowane, zaprogramowane.
Chcę iść w ubraniach otrzymanych od ludzi, tych, które odrzuciliśmy, bo były za jasne, by można je było przekazać uchodźcom w lesie – ale my, maszerując, możemy być ubrane jasno, mamy być widoczne.
Więc chodzi nie tylko o sprzeciw, ale i o towarzyszenie?
Tak, chodzi o solidarność z ludźmi, którzy tam są. Tym, co mamy wspólnego i co jednocześnie nas dzieli, jest obszar stanu wyjątkowego. Oni chcą się tam przedostać z jednej strony, ja i inni chcemy się tam przedostać od naszej strony – bo chcielibyśmy ich spotkać. Ja chcę ich spotkać, chcę ich przywitać, powiedzieć im, że są bezpieczni i że mój kraj nie jest taki zły. Ale nie mogę tego zrobić, nie mogę się do nich dostać i powiedzieć im, że nie wszyscy Polacy są dla nich zagrożeniem.
Kiedy mówisz o niemożności wjazdu do strefy, niemożliwości spotkania, to mówisz także o swojej przyjaciółce…
Jadę tam także po to, by móc się z nią spotkać, na granicy stanu wyjątkowego. Chcę ją zobaczyć na żywo, wyściskać i porozmawiać. Teraz mogę tylko podsuwać jej namiary na wsparcie psychoterapeutów, którzy pro bono oferują pomoc ludziom, którzy działają w strefie, ratując ludzi, i którzy mają objawy stresu pourazowego. Trauma jest tam oczywista i namawiam usilnie moją przyjaciółkę i innych ratowników, by z takiej pomocy korzystali.
To jest trudne, bo oni nie chcą niczego dla siebie, więc muszę wbrew ich odmowom kupować i wysyłać ubrania także dla nich, dobrej jakości, termoodporne, dobrej jakości buty – chociaż mówią, że nie chcą, ale mamy na to środki, bo ludzie przekazują wsparcie finansowe także dla ratowników, żeby ci mieli jak pomagać, żeby było im chociaż trochę łatwiej. Oni wydają ciągle swoje własne pieniądze, chociażby na benzynę.
Bardzo pragnę zobaczyć moją Przyjaciółkę. To bohaterka. Tam są bohaterowie, którzy teraz pozostają anonimowi, ale wierzę, że kiedyś dostaną medale za to co teraz robią, ale przede wszystkim odzyskają twarze i imiona.
Chciałabym porozmawiać z moją Przyjaciółką o tym, jak się ma, co słychać w naszych rodzinach, w jaką grę ostatnio gra na komórce – bo mówi, że tylko na to ma siłę, kiedy próbuje się regenerować. Nie jest w stanie czytać książek, oglądać seriali, nie jest w stanie śledzić fabuł. Ma siłę grać w coś na komórce i o tym też chciałabym z nią porozmawiać.
Kiedyś będziemy ten las sprzątać, a na razie…
Czego potrzebujecie tu i teraz, jakiej pomocy, by pomagać ludziom takim jak twoja przyjaciółka, którzy, jak mówisz, są naszym dobrem narodowym?
Ciągle przydają się ręce do pracy, do segregowania i pakowania. Przydałaby się też pomoc w zarządzaniu czasem. Nie myślałam o tym w pierwszej chwili, ale przydałaby się nam strona www.
Jakie rzeczy są najbardziej potrzebne?
Ponieważ najważniejsze są pakiety pomocowe, to w zasadzie każda liczba plecaków dziesięciolitrowych (świetnie sprawdzają się takie za niecałe piętnaście złotych z najpopularniejszej sieci sklepów sportowych), ogrzewacze chemiczne (nie żelowe, bo są trudniejsze w użyciu i też droższe), folia NRC, bielizna termiczna.
Gdzie i kiedy je dostarczać?
Od 21 października będziemy działać w nowym miejscu, przy ulicy Kamiennej 16 w Krakowie, w Forcie Luneta Warszawska. Tam codziennie od 12 do 20 można przynosić rzeczy i nawet gdyby nie było nikogo z naszej fundacji, zostawiać je na recepcji.
Mówiłaś, że sytuacja ciągle się zmienia, jak najlepiej dowiadywać się o waszej działalności?
Można bezpośrednio ode mnie przez wiadomości na Messengerze albo SMS (mój numer jest publiczny, na stronie fundacji). Nie warto dzwonić, ponieważ przeważnie nie mogę odebrać. Pracujemy nad tym, by informacje pojawiały się na naszej grupie Kraków: Wolno Nam – Rodziny bez granic.
A pieniądze?
Pieniądze najlepiej wysyłać bezpośrednio Grupie Granica. Oni ma miejscu najlepiej je rozdysponują.
Myślałaś o tym, ile to potrwa? Na jak długo się angażujesz?
W ogóle, dalej o tym nie myślę. Działamy chwila za chwilą. Pojawiają się trudności, ale i rozwiązania. Dostaliśmy nową przestrzeń do zbiórek, o której już mówiłam. Spora część paczek wracała z paczkomatów, ale teraz w transporcie ma nam pomagać zaprzyjaźniona firma.
Myślę natomiast o tym, że kiedyś będziemy ten las sprzątać. I jak go posprzątamy, to to, co w nim znajdziemy, umieścimy w szklanych gablotach, jak warkoczyki w Auschwitz. Ten las wypełniają dziś dramatyczne ludzkie historie, nie możemy o nich zapomnieć.
***
Jeżeli chcesz się włączyć w pomoc w Krakowie, bieżące informacje znajdziesz w grupie: Kraków: Wolno Nam – Rodziny bez granic
Agnieszka Piskozub-Piwosz
Agata Katarzyna Kluczewska