4 listopada 2024 roku arcybiskup Adrian Galbas został ogłoszony nowym metropolitą warszawskim. W związku z tym publikujemy fragment książki Ignacego Dudkiewicza „Pastwisko. Jak przeszłość, strach i bezwład rządzą polskim Kościołem” będący zapisem rozmowy autora z wówczas biskupem pomocniczym ełckim odbytej w 2021 roku.
***
Z arcybiskupem Adrianem Galbasem, wówczas biskupem pomocniczym ełckim, obecnie metropolitą katowickim, spotykam się w Warszawie w domu zakonnym księży pallotynów. Galbas – były prowincjał zakonu – przyjmuje mnie w niedużej, skromnie urządzonej sali. Spotykamy się wieczorem, a biskup daje jasno do zrozumienia, że mamy tyle czasu, ile będę potrzebował.
W zapisie rozmowy pomijam wypowiedzi, które zacytowałem w poprzednich rozdziałach. Jest to jedyna rozmowa z biskupem, która jest autoryzowana – Galbas jako jedyny hierarcha o to poprosił.
***
Kto zostaje biskupem w Polsce?
Czasem mam wrażenie, że ludzie mylą biskupa z Bogiem, a przynajmniej z cudotwórcą. Przymiotów, których posiadania oczekują od biskupa, jest tak wiele, że na pewno nie ma nikogo, kto by posiadał wszystkie. Na pewno powinien być odważny, prawy, doświadczony i – przede wszystkim – wierzący. W Kodeksie prawa kanonicznego, gdy mowa jest o oczekiwanych cechach biskupa diecezjalnego, wymienione są trzy: miłość, pokora i prostota życia. Widzimy też, że Franciszek wyraźnie chciałby, żeby wśród biskupów było więcej duszpasterzy.
A czy rolę odgrywają protekcje, znajomości, układy?
Wydaje mi się, że nie.
A dlaczego księża odmawiają bycia biskupami?
To ciężka harówa i trudna posługa. W czasie święceń biskup publicznie dostaje insygnia: pastorał, pierścień, mitrę. Ale krzyż dostaje po cichu. A on jest dzisiaj nielekki. Pomaga przede wszystkim pewność, że nie nosi się go samemu i że to ma sens.
Kiedy miałem przyjąć święcenia biskupie, jeden z kolegów księży powiedział mi: „Teraz już nikt nie powie ci prawdy”. Nie wiem, czy tak jest, ale na pewno potrzebny jest klimat dużego zaufania, żeby podwładny powiedział w Kościele przełożonemu prawdę o tym, co myśli, bez obawy, że spotka go kara.
Czego obawiają się księża?
Samotności, niezrozumienia, braku widocznych owoców swojej pracy. Także tego, że to, co jest istotne dla nich, czemu poświęcili życie, dla innych będzie bez znaczenia. Pewnie obawiają się także złych relacji z biskupem. Jeśli na przykład biskup obejmuje diecezję, nie mając 60 lat, to ksiądz wie, że ten człowiek może być jego przełożonym przez kolejne 20 lat. A jak się nie będą umieli dogadać? Super, gdy uda się zbudować relacje oparte na zaufaniu, szacunku i prawdzie – tak, żeby księża nie mieli obawy, że wśród duchownych są biskupi ulubieńcy i wrogowie, że jedni są faworyzowani, a drudzy poza obiegiem. W niektórych przypadkach pomaga tu na przykład kadencyjność urzędów.
Ale nie jest też tak, że księża nie krytykują biskupów. Choć ja wolę słyszeć krytykę moich działań w twarz niż w plecy, a to jest rzadkie.
Czy księża boją się przychodzić do biskupów ze swoimi problemami? Na przykład psychicznymi, duchowymi, w relacjach?
Chciałbym, żeby nie musieli się bać. Jeśli ksiądz znalazł się w ciemnej dolinie, powinien uzyskać pomoc od biskupa. Nie ma znaczenia, czy biskup go lubi. Często słyszę, że biskup ma być ojcem. To bardzo trudne zdanie, ale najbardziej biskupa jako ojca weryfikuje pewnie właśnie to, jak zachowa się wobec księdza z problemem. Na pewno jest porażką biskupa, gdy jest odbierany przez księdza bardziej jako władca, czy nawet tylko jako szef, niż jako ojciec.
Bo biskup wiele może w swojej diecezji i często trudno go powstrzymać przed wykorzystywaniem tej władzy.
Na pewno każdy biskup kreuje styl sprawowania swojej posługi. Ma do tego prawo: to kwestia wyborów, osobowości, możliwości, autorytetu osobowego.
Tego urzędowego i tak już raczej jako biskupi nie posiadamy. W świecie zniknął on w 1968 roku, w Kościele przetrwał jeszcze pewien czas, ale obecnie także tu już go nie ma. Niektórzy biskupi na pewno mają autorytet osobisty, co nie wynika jednak z faktu, że ktoś jest biskupem, ale że jest człowiekiem.
Różni biskupi mają też autorytet u różnych grup wiernych…
To prawda i to normalne. Każdy przecież ma prawo do swoich poglądów. Czy apostołowie byli jednakowi? Czy Piotr był Pawłem? Nie. Także oni byli rożni i tych różnic nie ukrywali. My nie różnimy się dziś w kwestiach doktrynalnych czy nawet w ocenach moralnych. Opinii publicznej nie interesuje jednak dziś to, co dany biskup myśli o transsubstancjacji, ale to, jakiej partii jest zwolennikiem. A to nie jest dla Kościoła najważniejsza kwestia. Jako obywatele mamy rożne poglądy na bieżące sprawy społeczno-polityczne i – powtarzam – mamy do tego prawo. Czasem je ujawniamy, czasem nie…
Milczenie też może być gorszące.
Na pewno nie powinniśmy milczeć, gdy komuś dzieje się krzywda. Komukolwiek. Zasada: „Wszyscy szemrzą, nikt nie powie” zawsze jest bardzo niebezpieczna, a w takich przypadkach szczególnie.
Czy uważa ksiądz, że Episkopat prezentuje wspólną linię wobec przestępstw seksualnych?
Tak! Nie ma tu żadnej kontrowersji czy sporu. Nie spotkałem biskupa, który by uważał tę sprawę za banalną.
Nie licząc obrony biskupa Janiaka przez niektórych kolegów…
Nie odebrałem tego jako bagatelizowanie problemu przestępstw seksualnych. Raczej jako wezwanie do dokładnego zbadania wszystkich wątków i motywów. Ważne i jednoznaczne są tu wielokrotne oświadczenia KEP, działalność Fundacji Świętego Józefa, zaangażowanie księdza prymasa. To nie są tylko słowa, ale stałe, systematyczne – choć nie zawsze publiczne – działania. To nie kwestia poprawności politycznej, lecz rzeczywistego przekonania, że nie ma innej drogi niż całkowite wyjaśnienie wszystkich tego typu spraw i przeciwdziałanie im w przyszłości.
A jednak do dziś zadrą pozostaje niesławna konferencja arcybiskupów Jędraszewskiego i Gądeckiego, podczas której zajmowali stanowisko dalece niejednoznaczne.
Przekaz się zmienił, wszyscy się uczymy.
Czy potrzebujemy reformy formacji seminaryjnej?
Ależ taka reforma jest prowadzona od lat. Idzie w kierunku większej indywidualizacji formacji tak, by kandydat już na początku poznał swoje zasoby i swoje deficyty, możliwości, niemożliwości, kondycję, by sprawdził motywacje. A my – jako formatorzy – mamy mu w tym pomoc i towarzyszyć. Musimy odejść od formacji grupowej, by nie powiedzieć brzydko „stadnej”, w której wszyscy robią i otrzymują to samo w tym samym czasie. Dziś, żeby być księdzem, trzeba być komandosem, a nie tylko regularnym żołnierzem. A komandosa wychowa tylko komandos. Formacja musi być więc powierzana ludziom głęboko wierzącym, odważnym, zdecydowanym, o jasnych motywacjach, niepodwójnym.
Indywidualizacja będzie łatwiejsza, gdy kandydatów do seminariów jest coraz mniej.
Spadek liczby księży będzie miał także inne konsekwencje dla przyszłości Kościoła w Polsce. Na pewno nastąpi większe zaangażowanie ludzi świeckich we współpracę, współodpowiedzialność, a także współdecydowanie o sprawach kościelnych. Duża zmiana nastąpi, gdy roczniki księży wyświęconych w latach 80. i 90. – niektórzy nazywają je „janopawłowymi” – przejdą na emeryturę. Mocno odczujemy wówczas „braki kadrowe”. Już teraz w niektórych diecezjach parafie są łączone. Chyba kończy się też czas „księży dyrektorów”, którzy pełnią funkcje niezwiązane ze święceniami. Kościół w Polsce będzie więc dużo mniej sklerykalizowany.
Czy rozwiązania z zakonów są możliwe do przełożenia na rzeczywistość diecezji?
Być może niektóre tak, na przykład w kwestii sprawowania władzy. To jeden z tematów, który do refleksji proponuje nam papież Franciszek.
W zakonach istnieją bardziej rozbudowane mechanizmy demokratycznego zarządzania. Jako prowincjał nie mogłem podejmować sam najważniejszych decyzji – musiałem uzyskać zgodę większości rady prowincjalnej, na której skład nie miałem wpływu. W zarządzaniu diecezją takie elementy są mniej obecne: jeśli istnieją rozmaite zespoły, to mają charakter doradczy. Warto rozmawiać o tym, czy i jak można tu coś zmienić, by o wszystkim nie decydował jeden człowiek.
Jak dużą rolę w sprawowaniu władzy w Kościele odgrywają pieniądze?
Trzy pokusy, którym poddany był Chrystus, dotyczą niebezpiecznego braterstwa pomiędzy władzą, pieniądzem i – nazwijmy to – „życiem na skróty”. Te pokusy dotyczą tak samo nas. Niebezpieczne byłoby, gdyby ktoś na przykład próbował kupić władzę. Trzeba duchowości, uważności, kultury i dyscypliny, żeby obserwować te mechanizmy przede wszystkim w sobie. Ale potrzebne są też mechanizmy w całym Kościele, które nie dopuściłyby do takiego braterstwa, a gdyby zaistniało, pozwoliły je skutecznie rozbroić.
A jednym z nich może być choćby wspomniana kadencyjność?
Tak.
A pan co myśli o sytuacji Kościoła w Polsce? Jakie są pańskie przewidywania?
***
Galbas był jedynym hierarchą, który zadał mi podobne pytanie. Kolejne poł godziny rozmawialiśmy o moich intuicjach, obawach i nadziejach. O tym, że biskupi spotykają się już nie tylko z czołobitnością i uznaniem, lecz także z obojętnością i niechęcią. Że przemija obecna postać Kościoła i potrzebna jest poważna zmiana. O skutkach pandemii, w trakcie której wielu ludzi zobaczyło, że brak uczestnictwa we mszy świętej niewiele zmienił w ich życiu, wobec czego nie wrócili do praktyk religijnych („Wielu księży jest tym bardzo sfrustrowanych. Nie spodziewali się, że model Kościoła, który znali i do posługi w którym się przygotowywali, tak szybko się wyczerpie” – skomentował Galbas). O potrzebie krytycznego wobec biskupów głosu z wnętrza wspólnoty („Daje zdrowie. «Upupianie» do niczego nie prowadzi”). O niechęci części środowisk i biskupów do Franciszka („Papież jest dziś nie tylko jawnie, ale w moim odczuciu przesadnie krytykowany przez niektóre środowiska wewnątrz Kościoła. Jest podejrzewany, a nawet oskarżany wręcz o to, że Kościół psuje czy wręcz niszczy. Na pewno i wśród biskupów można wyczuć czasem chłód w przyjmowaniu niektórych propozycji Franciszka”). O zmieniającej się geografii Kościoła na świecie („Papież zmienił kryteria wyboru kardynałów. Wybiera tych, których chce mieć jako najbliższych współpracowników, niezależnie od tego, skąd są. Ma oczywiście do tego prawo, ale to spora nowość. Dla niektórych trudna do przyjęcia. Kolejne konklawe będzie bardzo interesujące”). O braku długofalowego namysłu nad sytuacją Kościoła („Powinniśmy bardziej być synoptykami, którzy przewidują burzę, a nie tylko strażakami, którzy niwelują jej skutki. I cieszę się, że to się jakoś już dzieje. Przykładem jest synod. Jeśli tylko gasilibyśmy pożary, uciekali od całościowej i bardziej długofalowej refleksji, dali się zasypać sprawom bieżącym, byłoby to dużo za mało”). O stosunku młodych do Kościoła („Jeśli mówimy, że potrzeba dziś bardziej indywidualnego i zniuansowanego duszpasterstwa, to dotyczy to szczególnie młodzieży. Nie wystarczy powiedzieć, że «młodzi zatęsknią i wrócą». To nieprawda”). O potrzebie nowego sposobu funkcjonowania i myślenia księży, których pozycja i sytuacja zmieni się całkowicie w ciągu najbliższych lat („Zdziwiłem się, rozmawiając z pewnym klerykiem. Zapytałem: «Jakim chcesz być księdzem?». Odpowiedział, że «tradycyjnym». Chodziło mu o to, żeby być dla tych, którzy są w Kościele i przychodzą do kościoła. Pomyślałem, że to dobrze, ale za mało. Tradycyjne dziś są już chyba tylko pogrzeby. Reszta się bardzo szybko zmienia”).
Rozstajemy się po ponad dwóch godzinach rozmowy.