
Z Mariam Abd El Hay rozmawia Kacper Max Lubiewski
W jakim momencie relacji izraelsko-palestyńskich obecnie się znajdujemy?
To oczywiście bardzo zły czas dla obu stron. Ludzie nieustannie przygotowują się na najgorsze, opracowują plany B i z niepewnością podchodzą do każdej sfery swojego życia. Dookoła nas jest mnóstwo cierpienia, ale wierzę, że to właśnie ono ostatecznie pokaże nam, że powinniśmy działać motywowani miłością. Nie ma przecież innego rozwiązania. Osiągnęliśmy punkt krytyczny. Nie istnieją już żadne granice, obietnice są łamane bez konsekwencji, można uzasadnić każdą zbrodnię. Pokazało nam to jednak, że nie można budować na bólu, nienawiści i strachu. Będziemy cierpieć tak długo, aż zrozumiemy, że ból należy leczyć, a nie pomnażać.
Jak te napięcia wpływają na Palestyńczyków w Izraelu?
Czasy są szczególnie złe dla Palestyńczyków. Towarzyszy nam przede wszystkim brak poczucia bezpieczeństwa. Nawet w Izraelu, w którym przecież nie ma aktywnych działań wojennych, czujemy, że należy nałożyć na siebie wiele warstw, żeby nie być postrzeganym jako ktoś, kto chce wyrządzić krzywdę. Gdy tylko Izraelczycy słyszą mój akcent czuję, że się wzdrygają. Próbują mnie przyporządkować do którejś z grup: czy można jej ufać? czy jest zagrożeniem? Bardzo trudno o szczerą relację z ludźmi, bo wszyscy się boją.
Jak się czujesz jako palestyńska aktywistka w Izraelu?
Czasem czuję, że dużą częścią mojego aktywizmu jako Palestynki jest po prostu życie i bycie sobą – prowokowanie do rozmowy ludzi na imprezach czy nawiązywanie kontaktu z przypadkowymi nieznajomymi. Niektórzy ludzie są otwarci, inni podchodzą do mnie z rezerwą, ale często z tych interakcji wynikają ciekawe rzeczy.
Jak to się stało, że zostałaś aktywistką pokojową?
To na pewno nie był jeden moment, bo całe moje życie było ukształtowane przez konflikt. To jasne, że zaczynasz wątpić w swoje otoczenie, gdy kolejny raz odrzucają twoje podanie o pracę, gdy na ulicy patrzą na ciebie dziwnym wzrokiem, gdy zwracają uwagę na to, jak mówisz. Z czasem uczysz się z tym żyć. Przez większość życia czułam, że podchodzę do sytuacji dosyć pasywnie. Zmieniło się to, gdy brat przedstawił mnie swoim znajomym aktywistom. Byłam nimi zafascynowana. To byli ludzie, którzy głęboko czuli i bardzo świadomie podchodzili do wszystkiego dookoła. W tamtym czasie organizowali akurat Midburn, duży izraelski festiwal kulturalny, do którego dołączyłam. To był dla mnie przełomowy czas. Po pierwsze dlatego, że pracowałam z Izraelczykami, którzy byli niezwykle wspierający i dobrzy. Po drugie, bo intensywnie zastanawialiśmy się, jakie ważne doświadczenia moglibyśmy dać uczestnikom festiwalu. Koniec końców zorganizowaliśmy wielką procesję w ciszy, a z bramy festiwalu zrobiliśmy izraelski checkpoint; o siódmej rano do modlitwy nawoływał kobiecy głos. Uczestnicy mówili nam, że festiwal ich zmienił, poruszył i dał poczucie sprawczości. Od tego momentu mój aktywizm zaczął nabierać tempa. Zawsze motywowała mnie moja społeczność, moi przyjaciele i moc sztuki.
Czy Palestynki i Palestyńczycy mogą pozwolić sobie na apolityczność?
Chyba nie. Z drugiej strony, w Tirze, gdzie dorastałam, wielu ludzi separuje się od rzeczywistości, jak tylko może. Oczywiście wiedzą, co się dzieje – wszystko odbywa się na ich oczach. Rzadko jednak mówią o tym, jak się na co dzień czują. Nie leczą swoich traum. Czują się słabi, bo system mówi im, że tacy są. Wielu z nich znajduje pociechę w świecie materialnym. Kupują więcej i więcej, żeby zapełnić pustkę, którą czują wewnątrz.
Ta potrzeba walidacji jest bardzo ważna, żeby zrozumieć Palestyńczyków. Nieważne, czy mówimy o pilnych studentach, przestępcach, czy radykałach, wszyscy kierują się potrzebą uzyskania szacunku. Chcą być widziani jako silni, godni i wolni – chcą być kimś i należeć do jakiejś grupy. Wszystko jest dla nas instytucjonalnie bardzo trudne i obarczone wieloma przeszkodami, więc te ludzkie potrzeby zyskują na znaczeniu.
Czy taką potrzebą jest również radość? Czy ona też nie może być apolityczna?
Radość może być siłą napędową społeczności i pomagać budować wytrzymałe relacje. Gdy podczas festiwalu Midburn szliśmy w procesji powrotu do domu, a Palestyńczy nieśli walizki pełne ubrań, jak gdyby wracali do domu po długiej podróży, nasza radość z bycia we wspólnocie pozwalała nam stawić czoła bólowi, zamiast się od niego odciąć. To bardzo ważne, żeby cieszyć się tym, co mamy, pozwalając sobie też na opłakiwanie tego, co straciliśmy. Jest w nas bardzo dużo smutku, dlatego musimy przeżywać te emocje w społeczności. To po prostu zbyt wiele dla jednego ciała. Brak też dla nich instytucjonalnych przestrzeni, dlatego wszystko trzeba budować od zera. Niektórzy Palestyńczycy zupełnie zatrzymali się w przeszłości. Cierpią, bo ona już nie wróci. Inni najzwyczajniej w świecie chcieliby znowu poczuć, że przynależą do ziemi między rzeką a morzem. Nie kwestionuję też trwającego dwa tysiące lat marzenia Żydów o powrocie do miejsca pochodzenia, ani bólu, który odczuwali przez ten czas.
Czy tak głęboki ból tak Palestyńczyków, jak i Izraelczyków, pozwala patrzeć w przyszłość?
Chciałabym, żeby obie strony wyobraziły sobie świat, w którym naprawdę żyjemy po sąsiedzku. Nasza wspólna trauma nie musi nas od tego oddalać. Są przecież narody, którym udało się osiągnąć pojednanie mimo historycznej traumy. Potrzebujemy przestrzeni, w której każdy może czuć się wysłuchany. Sama bardzo często patrzę wewnątrz i pytam siebie, jak mogę wyjść z roli ofiary – wyobrazić sobie inną, lepszą przyszłość.
W moim aktywizmie, celem i punktem odniesienia będzie zawsze miłość, nawet jeśli na razie nie widać jej na horyzoncie. Być może nasza strategia powinna na razie polegać na domaganiu się czegoś małego – kilku lat, w których nikt nie ginie po żadnej ze stron. Być może dopiero wtedy, będziemy mogli mieć nadzieję na prawdziwy pokój? Ale oprócz nadziei istnieje coś jeszcze silniejszego – wiara.
Jaka jest różnica między nadzieją a wiarą?
Nadzieja ma krótszy żywot i łatwo może zostać odebrana. Wystarczy chwila frustracji czy złamane serce, a nadzieja po prostu znika. Ale jeśli masz wiarę, to wiesz, że nawet gdy na zewnątrz panuje mrok, ziarno, które zasadziłeś, rośnie. Nawet jeśli musisz pójść chwilowo inną ścieżką, nawet kiedy jest naprawdę źle, wiara pozwala ci wierzyć w swój potencjał i wytrzymałość. Moja siła do działania pochodzi z wiary, nie nadziei.
Proces pojednania między Izraelczykami a Palestyńczykami będzie wymagał uwierzenia, że druga strona ma dobre intencje. Bardzo często dochodzi do licytowania się na winę i cierpienie bez próby wejścia w czyjeś buty. Chciałabym, żeby Izraelczycy stanęli na wysokości zadania – Palestyńczycy cierpią teraz silniej. Ja byłam z Izraelczykami podczas ich tragedii. Chciałabym, żeby oni potrafili zrobić to samo dla nas. Tak często zapominamy, że naprzeciwko nas siedzi człowiek, który również ma swoje doświadczenia i uczucia. W jak złej sytuacji się znaleźliśmy, jeśli musimy sobie regularnie przypominać tak podstawową prawdę?
Czym różnią się młodzi Palestyńczycy od pokolenia swoich rodziców?
Palestyńskie dzieci są bardzo, otwarte, widzę to za każdym razem, gdy spotykam je na obozach dla młodzieży. Żyjemy w najtrudniejszym od dawna dla Palestyńczyków okresie, a oni mówią nam, że chcą przyjechać, chcą spotkać Izraelczyków, są ciekawi! Sama jestem odważna, ale ich determinacja często mnie zaskakuje; wydają się być bardziej gotowi niż ja.
Młodzi Palestyńczycy kochają życie i chcą żyć pełną piersią, być może dlatego, że widzieli mniej niż poprzednie pokolenia. Dorastają w zamknięciu, więc chcą być usłyszani i dostrzeżeni. Część z nich kończy w takich organizacjach jak ta, w której działam, inni trafiają niestety w ręce fundamentalistów. Są sfrustrowani i samotni, a radykałowie oferują im proste rozwiązania ich problemów, i, co ważniejsze, pozwalają im poczuć się częścią większej całości.
Pracujesz w Arava Institute, czołowej organizacji badającej intersekcję kryzysu środowiskowego i konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Jak wojna wpływa na środowisko naturalne?
Gdy wybuchła wojna w Gazie, żadne organizacje środowiskowe, także w Izraelu, nie podjęły się zbadania jej wpływu na środowisko naturalne. To smutne, bo dowodzi też, jak bardzo jako ludzie jesteśmy odseparowani od natury. Nawet nie przychodzi nam do głowy spojrzeć na wyrządzane jej szkody, gdy sami tracimy. W raporcie na ten temat starałam się podkreślić, że nawet jeśli wojna nie toczy się tuż obok nas, będzie ona miała ogromny wpływ również na nasze środowisko. Świat przyrody działa jak zespół naczyń połączonych. Weźmy na przykład zbombardowane budynki, z których zostaje tylko pył. Plastik i azbest, z których ten pył się składa, mają potworny wpływ na środowisko. Tanie materiały, z których zbudowane były obozy dla uchodźców, płoną i zanieszyczają glebę, wodę, powietrze i jedzenie Gazańczyków.
Te skutki będziemy odczuwać przez wiele lat – do dzisiaj przecież ludzie umierają z powodu komplikacji zdrowotnych, których nabawili się przez kancerogenne substancje w powietrzu po 11 września. W Gazie jest dużo gorzej, bo cała populacja oddycha zanieczyszczonym powietrzem i pije zanieczyszczoną wodę. Cierpią też izraelscy żołnierze, a nawet zwykli Izraelczycy, bo pojazdy, którymi porusza się izraelskie wojsko, przenoszą pył do ich społeczności. Zatrute ryby w Morzu Śródziemnym będą jedzone przez ludzi z całego regionu, a rosnące gwałtownie emisje gazów cieplarnianych pogarszają i tak już trudną sytuację klimatyczną. Ważny jest też fakt, że z powodu wojny ludzie w Izraelu i Palestynie po prostu nie myślą o środowisku, mają poważniejsze problemy. Niezakończony konflikt oznacza, że środowisko zawsze będzie mogło poczekać.
Co powiedziałabyś aktywistom spoza Izraela i Palestyny, którym zależy na pokoju i bezpieczeństwie ludzi tutaj?
Uważam, że każdy ma prawo do własnej opinii na temat wydarzeń w Palestynie, bo wszyscy jesteśmy częścią ludzkości. Wojna pokazuje nam, co ludzkość jest w stanie zrobić i jakie granice przekroczyć. Chciałabym, żeby zachodni aktywiści nie zakładali, że trzeba do nas przyjść i nas uratować. Osoby z zewnątrz powinny mieć jasne intencje. Dlaczego zabierasz głos? Co tak naprawdę cię poruszyło? Myślę, że ten proces składa się z trzech kroków i pytań, na które trzeba sobie odpowiedzieć. Po pierwsze – czy masz w sobie ciekawość? Nie zakładaj, że wiesz wszystko i nie bój się pytać. Po drugie – czy naprawdę chcesz pomóc Palestyńczykom czy tylko szukasz czegoś pożytecznego, czym możesz się zająć? Obie rzeczy są szlachetne, ale to fundamentalnie różne motywacje. Po trzecie – czy swoim aktywizmem łączysz ludzi, czy jednak ich dzielisz? Jeśli nie potrafisz uwzględnić w swoim aktywizmie Żydów i Izraelczyków, to jest to dla nas większa krzywda niż pomoc. Wyrażanie gniewu i frustracji jest w porządku, ale tylko jeśli jego ostatecznym celem jest przybliżenie do siebie ludzi, a nie ich oddalenie. Warto nie działać samemu, a w społeczności, bo w grupie łatwiej radzić sobie z wątpliwościami. Za każdym razem kiedy się pojawiają, wróćcie do tych trzech pytań. Potem nie pozostaje już nic oprócz działania.
Mariam Abd El Hay
Kacper Max Lubiewski