W poniedziałek 15 stycznia obchodziliśmy coroczne święto ludzi zmęczonych życiem – tak zwany Blue Monday. Chociaż aura za oknem sprzyja poddaniu się beznadziei i porzuceniu noworocznych postanowień, gorąco zachęcamy do zapoznania się z zestawieniem kulturalnych rekomendacji, które przygotowała z myślą o swoich czytelniczkach i czytelnikach redakcja dwutygodnika „Kontakt”. Od gier wideo, które obnażają groźną twarz kapitalizmu, przez lekturę o (nie)alternatywnej polskiej rzeczywistości, aż po kolaże Szymborskiej tak inteligentne jak jej poezja – każdy znajdzie coś dla siebie. Byle do wiosny!
Cyberpunk żyje!
Gra „Observer”, Bloober Team, 2017.
Połacie biedy w ogromnych futurystycznych miastach, wszechobecne neony i wszczepy, życie w cyfrowej i rozszerzonej rzeczywistości… Gatunek zwany cyberpunkiem (niedawno oglądaliśmy go w „Blade Runnerze 2049”) zajmuje istotne miejsce w kulturze amerykańskiej, ale mamy też jego polskie przykłady – w literaturze, a w ostatnich latach także w grach wideo. Jedną z nich jest gra „Observer”, która właśnie otrzymała Paszport Polityki w kategorii „kultura cyfrowa”.
Tak jak i wiele innych dzieł cyberpunkowych, „Observer” ukazuje dystopijną przyszłość (a może zmetaforyzowaną teraźniejszość?) kapitalizmu. W 2084 roku w Krakowie – po wojnie światowej, na której wszystkie uczestniczące państwa przegrały – jedynym gwarantem stabilności jest korporacja Chiron. Nie mogąc zapewnić obywatel(k)om dobrych warunków życia, próbuje ona omamić ich przekazami przypominającymi propagandę PRL-u. Ten ostatni uobecnia się również w estetyce zamieszkanej, lecz zapuszczonej kamienicy, której pieczołowita eksploracja stanowi istotną część rozgrywki.
Przeszukiwanie pokojów i rozmowy z lokatorami niezbyt odbiegają od rozwiązań z wielu innych współczesnych gier, ale obszerne sekwencje rozgrywające się w umysłach mieszkańców są bardzo ciekawe. Z jednej strony surrealistyczne, osadzone w groteskowych sceneriach, pełne przedmiotów znajdowanych w dziwnych miejscach, chaotycznie przenoszące bohatera od zdarzenia do zdarzenia. Z drugiej strony niepokojące, nie tylko z powodu nędzy odkrywanych biografii, lecz także ze względu na wkraczanie w głąb cudzych lęków i konfliktów wewnętrznych, a przede wszystkim – dzięki łamaniu wciąż dość typowej dla gier konwencji, która daje grającym kontrolę nad działaniami własnej postaci, możliwość uchwytnego wpływania na świat przedstawiony i poczucie przewidywalności otoczenia. Szkoda tylko, że droga wyjścia z niektórych lokacji jest tak niejasna – wtedy niepokój łatwo przeradza się we frustrację i desperackie klikanie wszystkiego, co się rusza. Ale to nie powinien być powód do rezygnacji z gry w „Observera”.
(Nie)alternatywna historia
Zygmunt Miłoszewski, „Jak zawsze”, wyd. W.A.B., Warszawa 2017.
Nie da się chyba określić najnowszej książki Zygmunta Miłoszewskiego trafniej niż uczyniono to na okładce, czyli jako „komedii ironiczno-romantycznej”. „Jak zawsze” to skrząca się dowcipem historia dwójki staruszków, którzy w swoją pięćdziesiątą rocznicę przenoszą się do pierwszego dnia znajomości. Los nie rzuca ich jednak po prostu pięć dekad wstecz – budzą się w alternatywnej Polsce lat 60. Miłoszewski z wielkim rozmachem maluje pejzaż tej fantastycznej równoległej rzeczywistości, wplatając weń liczne „mrugnięcia okiem” i mniej lub bardziej oczywiste nawiązania do polskiej historii. Koniec końców powieść, pomimo całej swej dowcipnej ironii, jest jednak gorzką refleksją o nadwiślańskim kraju, w którym – choćby nie wiem jak się starać – musi najwyraźniej być jak zawsze. Z drugiej strony, obok tej szeroko zakrojonej diagnozy Polski i Polaków, „Jak zawsze” jest też historią romantyczną, dzięki czemu nie wpada w zbyt patetyczne tony i zachowuje równowagę pomiędzy słodkością i gorzkością.
Chociaż zakończenie fabuły jest nieco rozczarowujące i nasuwa pytanie, czy autor aby sam siebie nie zmęczył tą opowieścią i nie postanowił zakończyć jej jak najprędzej, „Jak zawsze” warto przeczytać. Przede wszystkim dlatego, że to książka, do której wraca się myślami. Ale także dlatego, że nie wiadomo, jaka właściwie jest: słodka czy gorzka, śmieszna czy straszna, smutna czy wesoła, romantyczna czy cyniczna? A czy może być w literaturze coś piękniejszego od tej niepewności?
Sentymentalny lokalizm
„Lady Bird”, reż. G. Gerwig, w kinach od 2 marca 2018.
W kalifornijskim Sacramento nie dzieje się wiele – życie tytułowej bohaterki toczy się między prowadzoną przez zakonnice żeńską szkołą i długimi do niej dojazdami, skromnym domem „po złej stronie torów” a pierwszymi miłościami, imprezami i rozczarowaniami. Wszystko wokół jest po prostu zbyt zwykłe, by zadowolić osiemnastoletnią Christine, szukającą wzorców w podkradanych ze sklepów magazynach z lakierowaną okładką i marzącą o studiach na liberalnych uczelniach Ligi Bluszczowej.
Komedia Grety Gerwig „Lady Bird” jednak nie bez powodu wyrasta na faworyta amerykańskiego sezonu filmowego. Pozornie zgrany już i błahy pomysł na opowieść o dorastaniu na amerykańskiej prowincji służy tu za podstęp, który wprowadza nas do świata rozważań o tym, czy trawa wielkiego świata jest bardziej zielona, a ucieczka z małomiasteczkowych schematów, tak dobrze znana warszawskim słoikom, spełnia pokładane w niej nadzieje.
Po seansie można się wahać, czy obejrzeliśmy list miłosny dla młodzieńczej ambicji i twórczego niespełnienia, czy jednak historię o sile przywiązania do miejsc, które nas kształtują. Jednak pewne jest, że Greta Gerwig jest wnikliwą obserwatorką drobiazgów, które wraz z upływem lat urastają do rangi doniosłych wspomnień.
Inteligentne błazeństwa Szymborskiej
Wystawa „Kolaże Wisławy Szymborskiej. Ze zbiorów Fundacji Wisławy Szymborskiej i Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza”, 10.12.2017–4.02.2018, Muzeum Literatury w Warszawie.
Muzeum Literatury przygotowało wystawę, która ucieszy miłośników twórczości Wisławy Szymborskiej. Jest to dobra okazja, by przypomnieć sobie także to, co pisała. Wyklejanki, które wysyłała swoim bliskim w formie pocztówek, pod wieloma względami przypominają bowiem jej wiersze: są formą żartobliwego, inteligentnego dialogu ze światem, a zwłaszcza ze światem kultury.
Chciałoby się powiedzieć, że prace te, na przykład, obnażają ludzką małość albo są trafną diagnozą problemów naszego wieku, w każdym razie coś takiego, co pasowałoby do tekstu o laureatce nagrody Nobla. Zamiast tego można jednak z ulgą przyznać, że trudno dopatrywać się w nich wzniosłych idei i gorzkich puent. Szymborska po prostu dobrze się bawiła. Świadectwo uciechy, jaką przynosiły Wiśce te ręczne robótki, znaleźć można w jej, wydanej niedawno nakładem Znaku, korespondencji z Kornelem Filipowiczem.
Kolaże obserwowane przez pryzmat życiorysu ich autorki, a – mówiąc ściślej – przez pryzmat jej bliskich relacji, ujawniają bowiem jeszcze jedną swą cechę: są czułe. Gdy będziemy pamiętać, że to tak naprawdę małe, listowne upominki, spotkamy Szymborską, która lubiła obdarowywać tych, których kochała – z tym że nie bezdusznymi przedmiotami, a skierowanymi specjalnie do określonego człowieka okruchami swojej twórczości, traktowanej, z pewnością, niezupełnie poważnie (albo zupełnie niepoważnie).
To wszystko nie znaczy, oczywiście, że kolaże Szymborskiej są tylko bezinteresownym błazeństwem – są błazeństwem, jak już nadmieniono, inteligentnym. Nie ma w nich jednak nachalnych, grubo ciosanych metafor. Przed oglądającym otwierają się różne możliwości interpretacji, łącznie z taką, że chodzi tylko o efekt zaskoczenia. Czy nie przywodzi to na myśl poezji ich autorki? Poezji, której siła tkwi nie w udzielaniu moralizatorskich odpowiedzi, lecz w zadawaniu trafnych pytań – a potem, gdy już padną, zbycia ich żartem o ludzkiej ograniczoności? Nasze postrzeganie świata to w końcu kolaż. Widzimy fragmenty, z których próbujemy złożyć opowieść, a pomiędzy nimi jest miejsce na wątpliwości i sporą dawkę śmiechu. To zaś, jak się wydaje, może być zaczątkiem całkiem sensownej filozofii, choć efekty, jak wiadomo, bywają różne.
***
Opracowali: Stanisław Krawczyk, Ida Nowak, Kuba Szymik, Maciej Papierski i Ania Dobrowolska.
***
Pozostałe teksty z bieżącego numeru dwutygodnika „Kontakt” można znaleźć tutaj.
***
Polecamy także: