fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

7 dokumentów, które warto zobaczyć na Docs Against Gravity

Od tego roku, w którym wielu widzów odpuszcza sobie wizyty w kinach, festiwal udostępnia filmy również w internecie. Oto subiektywny wybór produkcji, na które szczególnie warto zwrócić uwagę.
7 dokumentów, które warto zobaczyć na Docs Against Gravity

W dobie kryzysu nauki, mediów i relacji międzyludzkich, w czasach fake newsów i wszechobecnych teorii spiskowych festiwal Millennium Docs Against Gravity to prawdziwy skarb. Źródło rzetelnej, pogłębionej wiedzy o świecie, przekazywanej naocznie i niemal namacalnie, bo na przykładzie angażujących ludzkich historii.

W tegorocznej edycji festiwalu najsilniej wybrzmiał głód rozmowy. To z niego wyrasta nagrodzony w konkursie polskim film Doroty Proby „Między nami” („Between Us”) – kameralna i intymna próba konfrontacji trzech par, które decydują się na szczere rozmowy przed kamerą. Wyciągają karteczki i odpowiadają sobie na trudne pytania dotyczące ich relacji, potrzeb oraz wyobrażeń dotyczących przyszłości. I w stylu starej dobrej polskiej szkoły dokumentu skłaniają do podobnych przemyśleń widzów. Czułe kino o tym, jak wiele może zmienić w ludziach i ich wzajemnych stosunkach poważna rozmowa, na którą w codziennym zabieganiu zazwyczaj brakuje czasu lub odwagi.

 

Dość ekscentryczną potrzebę rozmowy odkryła też w sobie Barbora Kysilkova, bohaterka filmu „Malarka i złodziej” w reżyserii Benjamina Ree. Jej dwa cenne obrazy zostają skradzione przez tytułowego złodzieja, Karla-Bertila Nordlanda. Podczas procesu malarka nie może się powstrzymać, by z nim nie porozmawiać. Od niewinnej wymiany zdań zaczyna się historia ich nietypowej przyjaźni. Początkowo nieufnej, motywowanej raczej chęcią odzyskania łupu, ale później bliskiej i wzajemnie inspirującej. A do tego opowiedzianej w oryginalny sposób, który pozwala mieszać perspektywy oraz wplatać retrospekcje i komentarze bohaterów, aby głębiej wniknąć w ich światy. Frapująca forma idzie tu w parze z umiejętnie prowadzoną historią dwojga pokręconych dusz. Unika przy tym ckliwości i pretensjonalności, mimo że często gra na czułych strunach. Można wręcz poczuć się swojsko, wchodząc do życia tych dwojga ekscentryków. I chyba w tym oswojeniu niezwykłości oraz opowieści o uzdrawiającej mocy przyjaźni tkwi największa siła „Malarki i złodzieja”.

Tam, gdzie nie sięgają media

Z potrzeby nie tyle rozmowy, ile opowiedzenia trudnego losu Syryjczyków i upamiętnienia heroizmu niektórych z nich zrodził się przejmujący film „Dla Samy” („For Sama”) w reżyserii Waad Al-Kateab i Edwarda Wattsa. Tragiczne sytuacje w szpitalu, codzienność w oblężonym mieście i życie rodzinne autorki raz za razem wprawiają w osłupienie. Nie chce się wierzyć, że ludzie mogą żyć w tak dramatycznych warunkach, w obliczu nieustającego zagrożenia, gdy ich dzieci bawią się na ulicach, które kwartał po kwartale zamieniają się w gruzowiska. Tym bardziej nie chce się wierzyć, że niektórzy dobrowolnie wybierają taki los i wracają do piekła wojny, które udało im się już opuścić. Poruszająca, mocna opowieść o patriotyzmie i heroizmie. Pozycja obowiązkowa także dla tych, których interesuje, z jakiego świata przybywają do Europy uchodźcy i dlaczego to robią.

Pod ostrzałem swój film nakręciła także Iryna Tsilyk. Akcja dokumentu „Ziemia jest niebieska jak pomarańcza” („The Earth is Blue as an Orange”) rozgrywa się jednak nie w Syrii, a w Ukrainie, a konkretnie w Donbasie. Anna – samotna matka – próbuje stworzyć w domu bezpieczną, pełną życia i nadziei przystań dla czwórki swoich dzieci, mimo że wokół jeżdżą pojazdy opancerzone i słychać bombardowania. Dla rozkochanej w kinie rodziny wehikułem normalności okazuje się świat filmu. Poza oglądaniem decydują się więc jeden nakręcić, a inspiracji szukają w swoim codziennym, tak dalekim od normalności życiu. I właśnie sztuka okazuje się sposobem na wojenną traumę. Ucieczką od rzeczywistości, z którą konfrontacja dla wielu okazuje się zbyt trudna. A właściwie nie ucieczką, lecz próbą zrozumienia i oswojenia przytłaczającej rzeczywistości. Oto przykład magicznej, uzdrawiającej mocy kina, o której marzy większość filmowców. Pozycja obowiązkowa zarówno dla miłośników X muzy, jak i dla tych zaangażowanych społecznie. Kino momentami brudne, momentami trudne, ale niebywale poruszające.

Z dala od centrum

Gdzieś daleko, we wschodnim Nepalu, znajduje się jedna z ostatnich świętych gór Szerpów, Kumbhakarna. Została tak nazwana na cześć mitycznego giganta, który przez pół roku spał, a potem w wielkim głodzie pożerał wszystko, co stanęło mu na drodze. Ochroną świętego oblicza Kumbhakarny zajmują się buddyjscy mnisi i Szerpowie z wioski u podnóża góry. W zachodnim świecie Khumbakarna znana jest jako Jannu i słynie z niezdobytej wschodniej ściany, jednego z najtrudniejszych wyzwań we współczesnym alpinizmie.

Właśnie pod ten niemal ośmiotysięczny szczyt udała się z kamerą Eliza Kubarska. Ale nie po to, by opowiadać o kolejnych dzielnych zdobywcach, którzy chcą pokonać legendarną ścianę. W filmie „Ściana cieni” skupiła się bowiem na tych, którzy pomagają im oraz wszystkim innym ekipom w Himalajach i Karakorum – na Szerpach. Z dużym wyczuciem pokazała trzyosobową rodzinę, która żyje w wiosce Kambachen (4 000 metrów n.p.m.). To tam ważą się losy syna ubogiej familii. Ojciec od lat jest tragarzem i pomocnikiem wyczynowych wspinaczy. Nie stał się dzięki temu na tyle bogaty, by móc posłać syna na studia medyczne, o których chłopiec marzy. Na wszelki wypadek zdradza mu więc tajniki swojej profesji, choć jednocześnie wychodzi z himalaistami w ryzykowne trasy, by zdobyć pieniądze na edukację syna.

Przez pryzmat historii ubogiej rodziny Eliza Kubarska przywraca światu gór właściwe proporcje. Przypomina o tych, których osiągnięć nikt nie odnotowuje, a które niejednokrotnie są większe od dumnych i znacznie lepiej sytuowanych zdobywców. A wszystko w mistycznym entourage’u wysokogórskich legend Szerpów, dla których góry są czymś więcej niż tylko szczytami do zdobycia.

Na innym końcu świata znalazł się z kamerą Maciej Cuske, który „Wieloryba z Lorino” („The Whale From Lorino”) zrealizował w Czukocji. W tym regionie Syberii, gdzie mroźna zima trwa dziesięć miesięcy, od wieków żyje jedno z prastarych plemion, którego tradycja, kultura i życie w zgodzie z naturą zostały brutalnie zburzone przez sowiecki reżim. Po upadku ZSRR jego członkowie próbują przetrwać – porzuceni, pozbawieni mądrości przodków i nadziei na przyszłość. Jednym z ostatnich źródeł życia i tradycji Czukczów są polowania na wieloryby, których los również jest niepewny.

„Wieloryb z Lorino” to nie tyle zbiorowy portret mieszkańców Półwyspu Czukockiego, ile kontemplacja życia w miejscu zapomnianym przez ludzi i Boga. Powolny, obserwacyjny dokument o egzystencji w srogich warunkach z na poły imponującym, a na poły mistycznym rytuałem połowu tytułowych waleni w tle. Film w pewnym stopniu etnograficzny, bo uwiecznia być może ostatnie pokolenie Czukczów, Eskimosów i Rosjan z dalekiego Lorino, które wciąż wypływa w skromnych łupinkach w morze, by zapolować tam na gigantyczne ssaki. Ale też humanistyczny, bo nie tylko portretuje ich zwyczaje, lecz także dotyka prawdy o tych ludziach i o ludzkiej egzystencji w szerszym wymiarze. Efektowne, ale nie efekciarskie kino, które na peryferiach świata rejestruje ludzkie życie, nie oceniając go.

Wycieczka na polskie osiedle

Zupełnie inną, bardzo polską historię opowiadają natomiast twórcy filmu „Skandal. Ewenement Molesty”. Reżyser Bartosz Paduch pozwala widzom przenieść się do lat 90., w których rodził się rodzimy, osiedlowy hip-hop. Kilku chłopaków z Ursynowa zafascynowanych MTV i rapem zza wielkiej wody zakłada skład Mistic Molesta, jako wyraz młodzieńczego buntu przeciwko szarej rzeczywistości. Wtedy nie wiedzą jeszcze, że ich twórczość odmieni polską scenę muzyczną, a oni sami staną się głosem młodego pokolenia.

Nie jest to jednak wyłącznie historia płyty „Skandal” i zespołu Molesta, lecz także opowieść o polskiej transformacji i rodzącym się w latach 90. kapitalizmie. Mała podróż w czasie do ery szerokich dresów, boomboxów, kaset magnetofonowych i powszechnego niedostatku, którego w jakimś stopniu doświadczał każdy. A także do czasów wielkich możliwości, rodzących się fortun i prężnie rozwijających się karier. To właśnie z tego klimatu i z potrzeb tych niedostrzeganych przez społeczeństwo młodych ludzi wyrósł polski hip-hop – muzyka zbuntowana i do bólu szczera. Jak to było i jak główni bohaterowie polskiej sceny hiphopowej oceniają jej początki z perspektywy lat? O tym między innymi opowiada „Skandal. Ewenement Molesty”.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×