Z Grzegorzem Kuprianowiczem rozmawiają Tomek Kaczor i Jan Wiśniewski. Wywiad pochodzi z 27. numeru Magazynu Kontakt, zatytułowanego „Niema bieda”.
Co skłoniło polskie władze do zwrócenia się przeciwko ludności prawosławnej?
Był to efekt dokonującego się w drugiej połowie lat 30. zaostrzenia polityki państwa polskiego w stosunku do mniejszości narodowych i wyznaniowych. Po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego w 1935 roku obóz sanacyjny zaczął coraz szybciej ewoluować w kierunku nacjonalizmu i autorytaryzmu. W polityce narodowościowej nastąpiło wówczas ostateczne przejście od koncepcji asymilacji państwowej do asymilacji narodowej, mającej służyć zwiększaniu potencjału demograficznego narodu polskiego. Uznano przy tym, że najskuteczniejszym sposobem na zapewnienie jedności społeczeństwa jest doprowadzenie do jedności wyznaniowej.
Kim byli zamieszkujący Polskę prawosławni?
W zdecydowanej większości była to ludność ukraińska i białoruska, przeważnie bez ukształtowanej nowoczesnej tożsamości narodowej. Ludzie ci mieszkali na terenach, na których od wieków żyli ich przodkowie, a prawosławie było tam obecne od niemal tysiąca lat. Według spisu ludności z 1931 roku prawosławnych było 3762 tysięcy, co czyni ich drugą co do wielkości grupą wyznaniową w międzywojennej Polsce. Oczywiście, wśród wyznawców prawosławia byli też przedstawiciele innych narodowości: Rosjanie, Czesi, Romowie czy Polacy. Warto podkreślić, że Kościół prawosławny w Polsce był Kościołem autokefalicznym, czyli niezależnym od zewnętrznej władzy kościelnej.
Operacja, w wyniku której burzono cerkwie, nazwana została „akcją polonizacyjno-rewindykacyjną”. Co rozumieli przez to jej inicjatorzy?
Działania te uzasadniano argumentami historycznymi: oto dokonuje się sprawiedliwość dziejowa – dla katolicyzmu i polskości odzyskiwani są ci, który zostali od nich oderwani przemocą przez carskiego zaborcę… Argumenty te nie miały oczywiście pokrycia w rzeczywistości historycznej. Miejscowa ludność, wobec której prowadzono tak zwaną akcję polonizacyjno-rewindykacyjną, nie była ludnością polską, lecz należała do ukraińskiego kręgu kulturowo-językowego, a Kościół prawosławny był obecny na tych ziemiach już od X-XI wieku. Od czasu chrystianizacji ziem nadbużańskich prawosławni stanowili tam większość, z wyjątkiem okresu od końca XVIII wieku, gdy w wyniku prześladowań prawosławia po unii brzeskiej większość miejscowej ludności stała się unicka, do lat 70. XIX wieku, gdy z kolei władze carskie dokonały likwidacji Kościoła unickiego.
Dlaczego wybrano akurat tę okolicę? Na wschodzie więcej było przecież wyznawców prawosławia.
Wybór nie był przypadkowy. Chełmszczyzna i południowe Podlasie były postrzegane przez władze państwowe i znaczną część społeczeństwa polskiego jako część centralnej Polski, swoisty rdzeń państwa. W polskiej tradycji narodowej funkcjonowały one również jako symbol „walki o polskość i katolicyzm” na przełomie XIX i XX wieku. Można więc było odwołać się do resentymentów historycznych. Poza tym w okresie międzywojennym prawosławna ludność ukraińska w wielu częściach tych regionów nie stanowiła już większości, co ułatwiało podjęcie radykalnych działań. Trudniej byłoby je przeprowadzić na przykład na Wołyniu czy Polesiu, gdzie prawosławni stanowili zdecydowaną większość, co mogło grozić niekontrolowanym wybuchem. Chełmszczyzna i południowe Podlasie stały się w miarę bezpiecznym poligonem doświadczalnym dla nowej polityki narodowościowej i wyznaniowej państwa.
Na jakim poziomie wydawane były polecenia? Czy akcja była przemyślana, zaplanowana, zaakceptowana w najwyższych sferach władzy, czy też była raczej dowodem na słabość struktur państwowych, które nie panowały nad inicjatywą grup fanatyków?
Dramatyzm wydarzeń polegał na tym, że nie były to żywiołowe i nieskoordynowane wybryki grup ekstremistów, lecz skrzętnie zaplanowane i realizowane działania struktur państwa. Przez ludzi władzy i wykonawców akcji polonizacyjno-rewindykacyjnej działania te były postrzegane nie jako wyraz słabości państwa, lecz – jak im się wydawało – jego siły.
Jak przebiegały przygotowania do akcji?
Na podstawie dokumentów archiwalnych można dość dokładnie prześledzić genezę akcji. Już w styczniu 1935 roku na naradzie przedstawicieli administracji państwowej poświęconej kwestii ukraińskiej w województwie lubelskim pobrzmiewały głosy, które zapowiadały to, co miało się wydarzyć trzy lata później. Jeden z przedstawicieli wojska powiedział wówczas: „Państwo musi wyzbyć się szkodliwej dla siebie, za daleko posuniętej i nieuzasadnionej tolerancji. W imię własnej egzystencji musi na terenie Chełmszczyzny zlikwidować całkowicie zagadnienie mniejszości ukraińskiej, a przynajmniej sprowadzić je do roli drobnego zagadnienia”. Było to bardzo swoiste rozumienie interesu państwa polskiego.
Bezpośrednie przygotowania do akcji rozpoczęto pod koniec 1936 roku. Były to działania dobrze zaplanowane. W grudniu powstał Komitet Koordynacyjny, w którego pracach brali udział przedstawiciele wojska, władz administracyjnych, profesorowie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego oraz przedstawiciele polskich organizacji społecznych.
Czy władze polskie traktowały wszystkich prawosławnych w taki sam sposób, czy też starano się szukać potencjalnych sprzymierzeńców?
W trakcie przygotowań do akcji polonizacyjno-rewindykacyjnej stworzono „Podstawowe wytyczne do polonizacji Chełmszczyzny”. Myślą przewodnią tego dokumentu była teza, że wszyscy prawosławni mieszkańcy Chełmszczyzny są „zruszczonymi Polakami”, którzy „przez ucisk zaborców odpadli od polskości”. W dokumencie tym wyróżniono trzy kategorie ukraińskiej ludności prawosławnej, w zależności od stopnia zachowania własnej kultury, zaangażowania religijnego i świadomości narodowej. Do pierwszej z nich zaliczono osoby częściowo zasymilowane lub podatne na asymilację i nieczujące silnego związku z prawosławiem – wobec nich planowano dokonanie konwersji wyznaniowej. Drugą grupę mieli stanowić ludzie przywiązani do prawosławia, ale niemający ukształtowanej ukraińskiej świadomości narodowej – wobec nich planowano dokonanie asymilacji kulturowej poprzez wymuszenie polonizacji Kościoła prawosławnego. Wreszcie trzecia grupa to osoby z ukształtowaną ukraińską świadomością narodową. Większe skupiska takiej ludności miały być odgradzane zaporą osiedli polskich, przez co planowano ograniczyć ich siłę i wpływy. Wobec każdej z tych grup przewidywano prowadzenie odmiennej polityki – od ostrożnej akcji propagandowej na rzecz asymilacji w kierunku polskości i katolicyzmu oraz stosowania systemu odpowiednich zachęt po pełną izolację i wysiedlenia.
Jakimi siłami było to robione?
Pod koniec lat 30. instytucją kreującą i w dużym stopniu realizującą politykę narodowościową i wyznaniową Rzeczypospolitej było wojsko. Uznano, że to właśnie oficerowie będą gotowi do podjęcia odpowiednio radykalnych i stanowczych działań. Zresztą wojskowi zajmowali wówczas nierzadko ważne stanowiska w administracji cywilnej.
Sama akcja polonizacyjno-rewindykacyjna realizowana była przez wojsko, administrację państwową różnych szczebli, samorządy, polskie organizacje społeczne, policję, duchownych katolickich. W akcję wciągnięte zostało także miejscowe społeczeństwo, co – jak zauważają badacze – było tym gorsze, że przyczyniło się do pogłębienia przepaści między Polakami i Ukraińcami.
Formalne decyzje o rozbiórce cerkwi wydawały odpowiednie organy administracyjne, najczęściej urzędy gmin. Proces burzenia zabezpieczały oddziały wojska lub policji, które przeważnie otaczały świątynię, uniemożliwiając wiernym jej obronę czy uratowanie. Rozbiórki świątyń dokonywali wynajęci robotnicy, więźniowie, lokalne oddziały straży pożarnej lub oddziały saperów.
Jakie reakcje wywoływało burzenie cerkwi?
Ludność prawosławna była przerażona tym, co się działo. Trwające od wiosny 1938 roku zamykanie świątyń prawosławnych, aresztowania i wysiedlanie duchownych, nagonka prasowa, napady bojówek, dyskryminacja ze strony administracji czy wreszcie przymuszanie do konwersji na katolicyzm stworzyły wśród prawosławnych atmosferę zastraszenia i przygnębienia. Nie rozumieli oni przyczyn działań podejmowanych przez władze państwowe i polskich sąsiadów.
W trakcie burzenia cerkwi ludność prawosławna gromadziła się zazwyczaj wokół niszczonej świątyni. Próby przekonania przedstawicieli władz do odstąpienia od rozbiórki kończyły się niepowodzeniem. W kilkunastu przypadkach ludność podejmowała czynne akcje obrony burzonych cerkwi. Zdarzało się też, że wierni podejmowali próby pilnowania świątyń, aby uchronić je przed zburzeniem, jednak ze względu na obecność wojska lub policji próby te były skazane na niepowodzenie. Skutków nie przyniosły także dramatyczne apele hierarchii prawosławnej ani nawet wystąpienia parlamentarzystów ukraińskich na forum Sejmu i Senatu.
Czy zdarzały się sytuacje, w których nieprawosławna społeczność lokalna protestowała lub stawała w obronie cerkwi?
Postawy miejscowej ludności katolickiej były zróżnicowane. Znaczna część udzieliła poparcia działaniom władz, czynnie się w nie włączając. Część jednak z przerażeniem i niechęcią patrzyła na krzywdę, której doznawali ich prawosławni sąsiedzi. Znana jest postawa hrabiego Maurycego Zamoyskiego, dzięki któremu uratowano XVI-wieczną cerkiew w Szczebrzeszynie, której rozbiórka już się rozpoczęła.
Ciekawym wspomnieniem podzielił się przed laty wybitny historyk sztuki, profesor Tadeusz Chrzanowski, który jako dziecko mieszkał wtedy w majątku rodzinnym na Hrubieszowszczyźnie: „I z tamtego czasu zachowałem taką kliszę: ojca purpurowego na twarzy i krzyczącego, choć nie wolno mu się było denerwować, bo miał ciężką chorobę serca, ale wtedy to właśnie krzyczał na rząd, na Sławoja i na Mościckiego, i nawet na Rydza, chociaż mnie uczono w szkole, że oni są mądrzy i dobrzy, więc przerażony słuchałem, jak przepowiada, że nas tu Rusini wyrżną bez cienia litości, że nam tego nigdy nie zapomną”.
Jakie były reakcje katolickiej opinii publicznej? Czy prawosławni próbowali szukać wsparcia na przykład u katolickich biskupów?
Postawa Kościoła rzymskokatolickiego wobec wydarzeń 1938 roku budzi wiele kontrowersji. Wielu badaczy katolickich stara się zminimalizować rolę hierarchii i duchowieństwa rzymskokatolickiego w tych wydarzeniach. Jest jednak faktem, że hierarchia i duchowieństwo często sympatyzowały z działaniami podejmowanymi przez administrację państwową, niekiedy zaś wręcz otwarcie te działania wspierały. Zresztą trudno sobie wyobrazić na przykład realizowanie inspirowanych przez administrację i wojsko masowych konwersji prawosławnych na katolicyzm bez aktywnego udziału duchownych rzymskokatolickich, którzy przecież zdawali sobie sprawę z tego, że ludzie ci dokonują konwersji nie z potrzeby serca, lecz powodowani presją i szantażem.
Zdarzały się też jednak postawy przepełnione duchem chrześcijańskiego współczucia. Według jednej z relacji cerkiew w Sławatyczach, stojąca naprzeciw miejscowego kościoła rzymskokatolickiego, została uratowana dzięki interwencji miejscowego kapłana rzymskokatolickiego.
Kościół katolicki znalazł się w niezręcznej sytuacji także dlatego, że niektóre spośród burzonych wówczas cerkwi przez pewien czas były świątyniami katolickimi (w okresie unickim lub później – po 1918 roku). Dopiero po zakończeniu akcji pojawiło się oficjalne oświadczenie Episkopatu, że nie została ona uzgodniona z Kościołem katolickim. Już w trakcie akcji polonizacyjno-rewindykacyjnej zwracano też uwagę na to, że działania prowadzone na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu przez władze polskie przy wsparciu duchowieństwa katolickiego mogą utrudnić akcję unijną na Wschodzie, skutecznie zniechęcając prawosławnych do idei unii kościelnej. Z pewnością zdawał sobie z tego sprawę greckokatolicki metropolita lwowski Andrzej Szeptycki, który wystosował orędzie potępiające akcję burzenia cerkwi. Zostało ono skonfiskowane przez polskie władze.
Czy można wskazać jakieś analogie dla prześladowań, których kulminacją była akcja burzenia cerkwi?
Można tu przywołać przykład pierwszego państwa ateistycznego – Albanii, jak również Związku Radzieckiego, w którym miliony chrześcijan poniosły śmierć, a tysiące świątyń zostały zburzone. Warto jednak pamiętać o tym, że w tamtych przypadkach takich działań dokonywali ludzie, którzy walczyli z religią jako taką, negowali jej sens. W 1938 roku na Chełmszczyźnie i na południowym Podlasiu to chrześcijanie burzyli chrześcijańskie świątynie. W dodatku dokonywali tego w imieniu państwa uważającego się za przedmurze chrześcijaństwa, ostatnią forpocztę cywilizowanego świata w obliczu barbarzyńskiego bolszewizmu.
Według danych urzędowych w ciągu dwóch miesięcy na stosunkowo niewielkim obszarze zburzono 127 obiektów sakralnych, średnio dwa dziennie. Nie działo się to w warunkach wojny czy zamieszek, lecz w czasie pokoju, przy pełnej kontroli sytuacji przez władze państwowe.
Jak wyglądała pamięć o tych wydarzeniach w kolejnych dekadach?
Burzenie cerkwi oraz akcja polonizacyjno-rewindykacyjna pozostawiły traumatyczne ślady w świadomości prawosławnych ukraińskich mieszkańców tych ziem. Jednak wydarzenia następnych lat i dziesięcioleci nie sprzyjały pielęgnowaniu pamięci o nich. Wkrótce nadeszły bowiem jeszcze bardziej dramatyczne doświadczenia drugiej wojny światowej, potem zaś wysiedlenia miejscowej prawosławnej ludności ukraińskiej do ZSRR oraz akcja „Wisła”. W ślad za zburzonymi świątyniami niemal zupełnie zniknęli z tego terytorium ludzie, którzy się w nich modlili…
W okresie PRL trudno było podejmować jakiekolwiek działania upamiętniające wydarzenia 1938 roku, choć warto odnotować, że ukazało się kilka publikacji, w których o tych wydarzeniach pisano. Dopiero zmiana systemu politycznego, która zbiegła się zresztą w czasie z odrodzeniem struktur Kościoła prawosławnego na tym terenie (odrodziła się prawosławna diecezja lubelsko-chełmska), stworzyła warunki do odbudowywania pamięci. Pierwsze oficjalne uroczystości przypominające o wydarzeniach 1938 roku odbyły się w Chełmie sześćdziesiąt lat później. Największą skalę miały obchody siedemdziesiątej rocznicy akcji burzenia cerkwi, które odbyły się z inicjatywy prawosławnego arcybiskupa lubelskiego i chełmskiego Abla. Obchody rocznic odbywały się z inicjatywy Kościoła prawosławnego i społeczności ukraińskiej. Inne środowiska także podejmowały działania służące zachowaniu pamięci o burzonych cerkwiach, lecz niestety równolegle do nich pojawiały się negatywne reakcje na przypominanie o wydarzeniach 1938 roku.
Obecnie podejmowanych jest wiele oddolnych inicjatyw, które mają przypominać o „nieobecnych” – zamordowanych Żydach, wysiedlonych Niemcach. Czy na terenach dotkniętych burzeniem cerkwi, a później przesiedleniami, można znaleźć ślady jakiejś pamięci o tych wydarzeniach? Czy myśli się w kategoriach tego, że kogoś czy czegoś brakuje?
Na szczęście dziś na tych terenach prawosławie i w pewnym stopniu tradycja ukraińska są nadal żywe. Społeczność ta, choć niezbyt liczna, stara się podejmować działania służące zachowaniu własnej pamięci historycznej. Powstają portale internetowe i książki, zbierane są wspomnienia mieszkańców pamiętających jeszcze tamte wydarzenia.
Z innych stron także wychodzą lokalne inicjatywy, których celem jest zachowanie pamięci o nieistniejących prawosławnych świątyniach i zanikającej kulturze ludzi, którzy się w nich modlili. Niestety, takich inicjatyw jest zbyt mało. Nadal trudno nam mówić o tym, że na tej ziemi była obecna inna – prawosławna – tradycja chrześcijańska, że przez stulecia rozwijała się tutaj kultura ukraińska, a językiem większości mieszkańców tych ziem był właśnie język ukraiński.
Grzegorz Kuprianowicz jest historykiem, pracownikiem Zakładu Historii Najnowszej UMCS w Lublinie. Prezes Towarzystwa Ukraińskiego, autor publikacji o akcji burzenia cerkwi prawosławnych na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu w 1938 roku, redaktor strony internetowej www.cerkiew1938.pl
Tomek Kaczor
Jest fotografem i animatorem kultury. Członek redakcji Magazynu Kontakt i Towarzystwa Krajoznawczego Krajobraz. Laureat konkursów World Press Photo i Grand Press Photo 2020.
Janek Wiśniewski
Historyk i nauczyciel historii. Związany z Fundacją „Stocznia”. Członek Towarzystwa Krajoznawczego Krajobraz.