fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Żyjemy w państwie prawa. Doprawdy?

Najbardziej intrygujące w „Układzie zamkniętym” są jednak znakomicie pomyślane i błyskotliwie zagrane sceny. Szklanka mleka miałaby szanse przejść do klasyki kina, gdyby film był na tyle popularny, by zawładnąć wyobraźnią masowej publiczności. Znakomicie rozegrano również scenę podziału zysków z nielegalnej transakcji, w której na pierwszy plan wysuwają się nie słowa, a gesty i mimika.

 

 

Obok najnowszego filmu Ryszarda Bugajskiego trudno przejść obojętnie. Jak zwykle obraz jest też dla kogoś niewygodny.

Po „Przesłuchaniu” ukazującym niehumanitarne metody postępowania peerelowskiego Urzędu Bezpieczeństwa i „Generale Nilu”, do którego emisji z powodu wielu zastrzeżeń odnośnie scenariusza starała się nie dopuścić Maria, córka generała Fieldorfa, reżyser sięgnął po historię obrazującą współczesne nadużycia władz. Inspiracją do napisania scenariusza dla Mirosława Piepki i Michała S. Pruskiego (wcześniej napisali wspólnie scenariusz filmu „Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł”) były prawdziwe wydarzenia – m.in. zatrzymanie głównych akcjonariuszy Krakmeatu oraz Polmozbytu w 2003 roku. Śledztwo w pierwszej sprawie umorzono po sześciu latach, a oskarżonym przyznano symboliczne odszkodowania – po 10 tys. złotych. Druga sprawa toczy się do dziś. Polmozbyt został w międzyczasie sprzedany, a przedsiębiorcy twierdzą, że odbyło się to z naruszeniem ich praw. Można się także doszukiwać aluzji do słynnego upadku Optimusa i wielu podobnych, lepiej lub słabiej nagłośnionych afer.

 

Bugajski nie przenosi na ekran żadnej ze wspomnianych historii w stosunku jeden do jednego, lecz czerpie z każdej z nich, a także z innych autentycznych wydarzeń. „Układ zamknięty” opowiada o trzech właścicielach firmy elektronicznej Navar, którzy na kilka miesięcy trafiają do aresztu z powodu wątpliwych zarzutów, ponieważ jest to na rękę prokuratorowi oraz tajemniczym, wysoko postawionym personom. Za kratami doznają przemocy, upokorzeń oraz nacisków ze strony organów ścigania, które usiłują wymusić na nich przyznanie się do winy, a przede wszystkim wyprzedanie akcji spółki za bezcen. Obraz obszedł się bez drastycznych scen tortur, które musiały robić wrażenie na widzach „Przesłuchania” i „Generała Nila”. Nie zabrakło jednak równie mocnych akcentów charakterystycznych dla filmów Bugajskiego. W pamięć zapada poronienie żony jednego z oskarżonych podczas brutalnego zatrzymania przez jednostki specjalne, wywołane silnym stresem trwałe zaniemówienie córki innego podejrzanego czy scena więziennego gwałtu (już nieco mniej wiarygodna z uwagi na strażnika przymykającego oko na ten incydent).

Scenariuszowi początkowo zarzucano schematyczność i popadanie w doraźną publicystykę, ale poprawki naniesione m.in. przez reżysera oraz Janusza Gajosa przed rozpoczęciem zdjęć podniosły jego jakość. Co prawda, jeden z czarnych charakterów poza motywacją finansową usiłuje również zatuszować kompromitujące fakty z własnej przeszłości dotyczące marca 1968 roku, co trąci schematyzmem (rozliczanie komunizmu w polskim kinie zaczyna być męczące, nawet w dobrym wydaniu), lecz nie wpływa znacząco na siłę rażenia filmu. Historia jest zgrabnie skrojona, intensywna i trzyma w napięciu. Nawet mimo tego, że film jest nierówny (tendencyjne, irytujące sceny, w których redaktor narzuca młodszemu dziennikarzowi wydźwięk realizowanego przez niego materiału). Gorszych momentów jest jednak niewiele, a całość pozostawia bardzo dobre wrażenie. O ile można tak to ująć, biorąc pod uwagę fakt, że czarne charaktery właściwie unikają kary i nadal pracują w aparacie sprawiedliwości.

 

Uwagę przykuwają znakomite zdjęcia Piotra Sobocińskiego juniora oraz aktorstwo stojące na najwyższym poziomie. Janusz Gajos nie po raz pierwszy udowadnia, że gra w swojej własnej lidze. Niuansuje postać psychologicznie, często jednym gestem przekazuje znacznie więcej niż przy pomocy słów, a w dodatku wręcz z pietyzmem dba o najdrobniejsze szczegóły kreowanej postaci. Wysoką klasę potwierdzili również Kazimierz Kaczor, Robert Olech, Wojciech Żołądkowicz czy kojarzący się z głównie z rolami serialowymi Magdalena Kumorek i Przemysław Sadowski. Chociaż przemiana niektórych postaci (prokurator Andrzej Kostrzewa czy Kamil Słodowski) może budzić pewne wątpliwości i wydawać się uproszczona, to film nie jest tendencyjny. Jeden z teoretycznie pozytywnych bohaterów przejmuje się losem swojej żony, która poroniła, lecz prokurator słusznie wytyka mu, że notorycznie ją zdradzał. Sam Andrzej Kostrzewa zaś nie tylko „eliminuje słabsze osobniki” – jak to ujmuje – lecz także jest kochającym dziadkiem i troszczy się o swoją rodzinę.

Najbardziej intrygujące w „Układzie zamkniętym” są jednak znakomicie pomyślane i błyskotliwie zagrane sceny. Szklanka mleka miałaby szanse przejść do klasyki kina, gdyby film był na tyle popularny, by zawładnąć wyobraźnią masowej publiczności. Znakomicie rozegrano również scenę podziału zysków z nielegalnej transakcji, w której na pierwszy plan wysuwają się nie słowa, a gesty, mimika oraz bezbłędnie budujący gęstniejącą atmosferę montaż.

 

Znamienne jest to, że Polski Instytut Sztuki Filmowej nie zdecydował się dofinansować filmu. W realizacji wydatnie pomógł Buisness Centre Club i ponad 50 inwestorów, którzy zrzucili się na budżet produkcji. Mimo znacznej liczby darczyńców wiele rzeczy zrobiono na kredyt i dopiero SKOK Stefczyka wspomógł produkcję około dwoma milionami złotych, które pozwoliły dokończyć film bez długów. Czyżby „Układ zamknięty” uwierał kogoś, czyje macki sięgają włodarzy PISF-u? A może PISF po prostu uznał projekt za zbyt ryzykowny lub nie poznał się na kunszcie twórcy „Przesłuchania”? Odrzucono w końcu nie tylko pierwszą, podobno tendencyjną wersję scenariusza, lecz także tę poprawioną, którą w końcu zrealizowano za prywatne pieniądze. I która nikogo nie pozostawia obojętnym. Wydaje się, że obraz nie powinien przejść bez echa, ponieważ sprawnie gra na emocjach i trąca czułe struny, które potrafią poruszyć Polaków, co mieliśmy okazję obserwować choćby przy okazji „Pokłosia” Władysława Pasikowskiego. Film Bugajskiego wydaje się jednak bardziej uniwersalny, a przy tym bardziej udany artystycznie. Nie jest to kino rozrywkowe, ale nie ma też aspiracji do metafizycznych wyżyn. Mimo to pali, kłuje i porusza. Dobrze, że powstają w Polsce takie filmy. Dobre filmy.

 

Przeczytaj inne teksty Autora.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×