fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

"Walka klas: o równość przez edukację". Debata "Kontaktu"

O tym, jak uczynić szkołę wolnym od nierówności miejscem spotkania dyskutowali podczas debaty "Kontaktu" Piotr Laskowski, Przemysław Sadura i Piotr Zamojski.

Ilustr.: Kuba Mazurkiewicz

Debata „Kontaktu” pt. „Walka klas: o równość przez edukację” odbyła się 19 kwietnia 2013 w Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”.

 

Udział w dyskusji wzięli dr hab. Piotr Laskowski, dr Przemysław Sadura oraz dr Piotr Zamojski. Debatę poprowadził Maciek Onyszkiewicz.

 

Moje doświadczenie ze szkołą, podobnie jak większości redaktorów „Kontaktu”, zaczęło się dwadzieścia lat temu, we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, kiedy szkolnictwo społeczne nie było tak rozpowszechnione jak dziś i w związku z tym spotykaliśmy na szkolnych korytarzach uczniów o najróżniejszym pochodzeniu społecznym oraz kapitale kulturowym. Kiedy kończyliśmy edukację szkolną, byliśmy uczniami elitarnych liceów, w których spotykaliśmy tylko takich samych jak my: dzieci wykształconych rodziców z tak zwanych dobrych domów. Natomiast ci koledzy, których rodzice byli gorzej wykształceni, kończyli marne licea ogólnokształcące, szkoły zawodowe czy technika. Później to my trafiliśmy na bezpłatne uczelnie państwowe, natomiast oni bardzo często na uczelnie prywatne, albo w ogóle nie kończyli studiów. Na naszych oczach szkoła przestała być miejscem spotkania ludzi o różnym pochodzeniu. Jako redakcja czasopisma, która uważa swoje poglądy za lewicowe, uważamy za swój obowiązek zrobić wszystko, aby społeczeństwo nie dzieliło się na ludzi sukcesu i przegranych, w zależności od ich społecznego pochodzenia. Wierzymy, że szkoła może być czynnikiem, który doprowadzi do tej zmiany i pomoże czynić świat sprawiedliwszym. W związku z tym zaprosiliśmy naszych gości, aby pochylić się nad kwestią edukacji i wyrównywania szans.

Przemysław Sadura: Szkoła może zwiększać bądź zmniejszać nierówności, albo zwyczajnie je reprodukować. One częściowo szkole zawdzięczają swoje odtwarzanie się. W Polsce po 1989 roku szkoła zaczęła z większą intensywnością reprodukować nierówności. W jakimś sensie szkoła skupia jak w soczewce to, co dzieje się w całym społeczeństwie. Na przykład kiedy zaczęliśmy rozmontowywać welfare state, szkoła zaczęła robić to samo. Jeszcze ze swojego doświadczenia szkolnego pamiętam, że kiedy zaczynałem szkołę podstawową, na parterze miałem gabinet dentystyczny, lekarski, pielęgniarski. Kiedy ją opuszczałem, został tylko ten ostatni, działający w niepełnym wymiarze. Musimy przyglądać się temu, co dzieje się w społeczeństwie, aby zrozumieć to, co się dzieje w szkole. Ale możemy też za jej pomocą wpływać na jego kształt.

 

Czy szkoła może zatem wyrównywać szanse i nierówności społeczne?

Piotr Laskowski: Bardzo nie lubię terminu „równość szans”. Jest on wpisany w liberalny paradygmat i zakłada, że sprawiedliwie jest, żeby wszyscy mieli równy start, a potem niech się już ścigają, bo jeśli równo wystartują, to wynik wyścigu będzie sprawiedliwy. Nie będę mówić o równych szansach, bo chcę się opowiedzieć przeciwko wyścigowi w ogóle. Problem polega na tym, że same nakłady na system szkolnictwa, upowszechnienie go i próby centralistycznego systemu organizacji i oceniania szkół, są radykalnie niewystarczające w momencie, w którym pozostaje on w znanym nam, XIX-wiecznym kształcie. To system z założenia oparty na reprodukowaniu, a w pewnej części także wytwarzaniu nierówności. Przede wszystkim dlatego, że edukacja szkolna polega na rywalizacji i egzaminowaniu jednostek. Nie chodzi jedynie o momenty przejścia ze szkoły do szkoły, które stanowią swego rodzaju włazy, przez które nieliczni prześlizną się do dobrych szkół, a reszta nie, ale o cały system, w którym nieustannie jest się ocenianym, pozycjonowanym i hierarchizowanym wobec kolegów. Chodzi także o szaleństwo konkursów, które zaczyna się już w przedszkolu! Każdy system edukacyjny nastawiony na konkursowość musi generować nierówności. Nie pracowałbym w szkole, gdybym całkowicie zgadzał się, że należy w ogóle znieść system szkolny. Wydaje się natomiast, że jeśli mamy myśleć o szkole jako o miejscu równości, to nie tylko przez pryzmat ekonomii, bo dyskryminacja w szkole bywa także seksistowska, rasistowska, czy homofobiczna. Jeśli mielibyśmy myśleć o szkole jako o miejscu, które ma być społecznością ludzi równych, musielibyśmy myśleć o szkole, która z jednej strony jest instytucją, a z drugiej wspólnotą. Musimy pomyśleć szkołę jako przede wszystkim społeczność nastawioną na wzajemną opiekę i troskę, współpracę przeciwstawianą rywalizacji, czy autoteliczność wiedzy, dowiadywanie się, dlatego że to jest ciekawe, a nie aby zdać egzamin. Wiedza nie może stać się podstawą segregacji. Musi zostać pozbawiona tej „nauczycielskiej głowy”, stać się ahierarchiczna.

 

Szkoła to czas wolny!

Czy można wyobrazić sobie rozwiązanie, w którym szkoła dalej będzie reprodukować nierówności, ale o tyle zmniejszać ich nieznośność, że będzie kształtować tych wybranych, te elity, które radzą sobie teraz w życiu lepiej w poczuciu odpowiedzialności za tych, którym jest gorzej?

Piotr Zamojski: To fatalny pomysł. Szkoła miałaby apriorycznie sankcjonować taki podział? W ogóle jestem przeciwnikiem myślenia o edukacji w kategoriach funkcjonalnych. Stawiamy przed szkołą określone zadania ekonomiczne czy społeczne. Oczywiście, fajnie mieć dobrą gospodarkę, prężne społeczeństwo obywatelskie i niskie nierówności społeczne, ale sytuowanie edukacji w kategorii instrumentu politycznego, którym możemy na przykład wygenerować miejsca pracy, jest niebezpieczne. W nasz krwiobieg włazi logika instrumentalna i przestajemy widzieć, że edukacja ma swoją wyjątkową, niefunkcjonalną logikę. Nie jest to zresztą jedynie kwestia naszego kraju, na zachodzie również możemy zaobserwować powrót do badań esencjalistycznych: to znaczy, do cholery, co to jest w ogóle edukacja, co to jest szkoła? Znalazłem bardzo inspirujący tekst belgijskiego badacza, który odwołując się do źródłosłowu słowa schole, powiada, że szkoła jest czasem wolnym. Wolnym od pracy, zmartwień i trosk codzienności, który możemy poświęcić na studiowanie, ćwiczenie i myślenie. W tym widzę prawdziwą równość: przestańmy myśleć o edukacji w sposób funkcjonalny, zobaczmy ją jako dobro samo w sobie.

 

Piotr Laskowski: Zgodzę się z wizją, że szkoła musi być miejscem poza światem, ale nie znaczy to, że nie ma znaczenia dla przyszłego społeczeństwa. Podstawowy błąd intelektualny, który popełniamy, polega na tym, że mawiamy: zaprojektujmy społeczeństwo, po czym dopasujmy do niego szkołę, podczas gdy ruch powinien być odwrotny: zróbmy szkołę całkowicie autoteliczną, jako miejsce, w którym ludzie zajmują się dociekaniem, myśleniem, współpracą. A wtedy społeczeństwo się zmieni, choć może nie według paradygmatu, który sobie założymy. Ze szkoły faktycznie zacznie promieniować zmiana. W sposób nieprzewidywalny, ale warty obserwacji.

 

Przemysław Sadura: To jest fascynująca utopia, ale ona nie odpowiada na pytania zadawane z poziomu systemu edukacji narodowej, tylko z poziomu indywidualnej szkoły. Sam bierzesz udział w realizacji tego typu projektu. Niestety, bardzo iluzoryczne są szanse na to, żeby w ten sposób osiągnąć zmianę w skali całego kraju czy globalnej. Możemy sobie rozmawiać o różnych modelach szkoły: nieopartej na rywalizacji, zwiększającej kompetencje tam, gdzie dostrzega deficyty, nakierowanej na indywidualny rozwój każdego dziecka, porównującej rozwój dziecka z bazą wyjściową, a nie między sobą, włączającej rodziców w proces dydaktyki i zarządzania szkołą. Okej, możemy taką szkołę stworzyć. Ale jak to wpisać w system?

 

Ilustr.: Klara Jankiewicz

Symulowanie edukacji

Piotr Laskowski: System generalnie nie ufa ludziom. Jeśli się czegoś nie zadekretuje, to się to nie stanie. Problem polega na tym, żeby nie rezygnując z myślenia w kategoriach powszechnych, zrezygnować z myślenia w paradygmacie prawdy: zapisania, wymagania, oceniania. Bo jak się zapisze, trzeba mieć kryteria oceniania, a następnie wyciągać z tego konsekwencje. Może to zabrzmi naiwnie, ale istnieją pewne miękkie środki stymulowania zmiany. Nie trzeba nakazywać, można stymulować, nie trzeba karać, należy zachęcać. Podstawowy problem systemu polskiego, i Polski w ogóle, jest taki, że brakuje nam odwagi. Odwagi działania i myślenia inaczej niż inni. Brania na siebie odpowiedzialności za to, co się robi. Z doświadczenia wiem, jak działają szkolne wizytacje. Zalecając różne rzeczy, mówią „to was będzie chronić”. Popracujcie nad tym, żeby wypracować jakąś fikcje, żeby było dobrze w papierach i w ostatecznym rozrachunku, żeby wszystko dobrze wyglądało. Brakuje umiejętności pójścia pod prąd, zrobienia czegoś swojego i zaufania, że ludzie mają energię. Kiedy się rozmawia z nauczycielami, okazuje się, że oni mają masę fajnych pomysłów. Tylko czują się zastrachani, boją się pokoju nauczycielskiego. Ale dajmy nauczycielom zachętę, żeby robili, co uważają! Oni niekiedy będą do tego potrzebować pomocy, dyskusji z innymi, ale dajmy im taką możliwość! Chciałbym, żeby Minister Edukacji Narodowej choć raz powiedział, jakiej szkoły chce i żeby nie była to szkoła podporządkowana rynkowi pracy. Bo jeśli tak mówi, to zarzyna szkołę.

 

Piotr Zamojski: Często zderzam się z tym, że mieścimy się w opozycji między Siłaczką, a wszechwiedzącym Ministrem, który za dotknięciem różdżki może zmienić całą rzeczywistość jednym, wreszcie przemyślanym rozporządzeniem. Kiedy próbowałem organizować na uniwersytecie debatę o systemie edukacji i zapraszałem dziekanów, oni często dziwili : „Po cholerę chcesz zapraszać nauczycieli? Trzeba zaprosić ministra, kuratora, a nauczyciele po co? Oni nic nie są w stanie zmienić. Jak przemówimy do rozsądku decydentom, to wtedy będzie dobrze”. Nauczyciele też pytali „A czemu nie ma tutaj pani minister?” Oni nie wierzą w swoje własne siły. Jeśli mówiłeś o braku odwagi, to oni są systematycznie zniechęcani, aby ją okazywać, przedsiębrać. Niedawno pewna nauczycielka, niemal płacząc, skarżyła mi się, że chciała wyprowadzić dzieci do pobliskiego parku, a dyrektor szkoły zażądał od niej regulaminu wycieczki i kosztorysu. Poziom biurokratyzacji edukacji nie zależy od dobrego czy złego ministra, ale od sposobu definiowania tego, czym jest szkoła i na czym polega zarządzanie nią. W tym momencie nauczyciele, zamiast uczyć, piszą dokumenty o tym, jak uczą. Mamy do czynienia z symulowaniem edukacji. W pewnym momencie reforma wprowadziła możliwość tworzenia autorskich programów przez nauczycieli, a z drugiej, Centralną Komisję Egzaminacyjną. To się znosi! Ale gdyby powstało ciało, w którym nauczyciele mogliby mówić o tym, co wymyślili w swoich programach, a członkowie komisji mogliby brać to pod uwagę, konstruując testy, to już byśmy mieli coś, co jest rodzajem pośredniczenia. My nie chcemy rozmawiać ze sobą. Nauczyciele mówią: po co gadamy, przecież minister sam zrobi swoje.

 

Przemysław Sadura: Daleko mi do myślenia, że oświecony minister zmieni szkołę przez swój aparat. Wiem tylko, że można różne rzeczy nakazać nauczycielom opisywać i oni to zrobią. W szkole świetnie udają się zmiany znaku bez naruszenia struktur. Ze swojej szkoły pamiętam, że do 1989 byłem prowadzany na pochody pierwszomajowe, a po 1989 natychmiast ci sami nauczyciele zaczęli nas prowadzać na msze 3 maja i organizować przymusowe sprzątanie świata. Jeśli chcemy rozmontować struktury i sposób myślenia o szkole oraz charakter więzi społecznych, na których jest ona oparta, to potrzeba przemyślanej strategii. Na pewno warto promować dobre praktyki: fajnie by było, aby wiele rzeczy było konsultowanych z dziećmi, ale nie posunąłbym się do tego, aby to nakazywać, bo wiem, że wyszedłby koszmar. Natomiast uważam, że to naiwne wierzyć, że pokazanie nauczycielom, że jeśli zlikwidujemy pokój nauczycielski i osobne toalety, to rozwiążemy problem przemocy w szkole, spowoduje wdrożenie tych pomysłów w życie. Pewne rzeczy muszą zostać zadekretowane.

 

Piotr Laskowski: Tylko jeśli coś jest zadekretowane, a nie przemyślane, to może skończyć się na pisaniu historii. Zamiast pokoju nauczycielskiego powstanie Biblioteka Nauczycielska, albo Pokój Cichej Pracy spełniający te same funkcje… Etos nauczycielski jest w Polsce słaby. Nauczyciele nie mają mocy także z tego powodu, że ich zawód jest silnie pogardzany. Panuje opinia, że jeśli się komuś nie uda w nauce i w biznesie, to zostaje nauczycielem. Oni sami w sobie nie mają mocy zmieniania, mówienia o tym, jak widzą szkołę. Jest mnóstwo fantastycznych inicjatyw, które nauczyciele po cichu realizują. Ale nie będą o tym mówić w kategoriach systemowych. A system tworzą sami ludzie, on nie powinien być pionowy, a poziomy, kłączowaty.

 

Ilustr.: Jan Libera

Szkoła zakładniczką rynku?

Piotr Laskowski: Szkoła jest zakładniczką dyskursu, który dominuje w społeczeństwie. Jeśli wszyscy mówimy o świecie w kategoriach rynku pracy, sukcesu, indywidualnego zabiegania o swoje, to jak szkoła ma być inna? Gdyby była inna, byłaby dziwaczna! Żeby zmienić szkołę, musielibyśmy zmienić myślenie o tym, czego chcemy od własnego życia. Co w świecie naszych dzieci ma być pozytywnie, a co negatywnie waloryzowane… Musimy wypracować język mówienia o tym, że nie chcemy społeczeństwa opartego na indywidualnym sukcesie. To żadnej harmonii nie tworzy. Rynek to nie jest miejsce najdoskonalszej koordynacji jednostkowych potrzeb.

 

Piotr Zamojski: A edukacja nie jest procesem produkcyjnym.

 

Piotr Laskowski: Ani procesem przygotowującym do rynku pracy.

 

Wojciech Onyszkiewicz (głos z sali): Przyznam, że bardzo bym chciał, żeby moje dziecko po ukończeniu szkoły odnalazło się na rynku pracy i znalazło pracę. Żeby ta praca była związana z jego indywidualnymi zdolnościami. To, czego chciałbym poza tym, to żeby moje dziecko wiedziało, że odpowiada nie tylko za siebie i swój sukces, ale także za wszystko, na co ma wpływ, czyli na świat dookoła, także sukces innych. W związku z tym nie rozumiem odżegnywania się od tego, że szkoła ma mnie do pracy przygotować. Sformułowałbym natomiast zarzut, że nie uczy mnie, jaki mam rodzaj inteligencji, talentu, nie daje mi doświadczeń, żebym sprawdził, w czym jestem dobry.

 

Piotr Zamojski: Przygotowanie do rynku pracy jest czymś zupełnie innym niż uznanie wyjątkowości każdego człowieka. Wyobrażenie o rynku pracy jest takie, że mamy oto rynek, na którym jest jakaś luka i my musimy obrobić człowieka, żeby do niej pasował. Nie nazwałbym tego rozpoznawaniem wyjątkowości.

 

Piotr Laskowski: To byłaby wizja rynku pracy, który jest gotów przyjąć ludzi, którzy odkryli siebie, swoje pasje, talenty i teraz są gotowi je realizować. Ten rynek tak po prostu nie działa. On jest silnie segregujący. To znaczy, nie jest mechanizmem egalitarnym a zhierarchizowanym. Co więcej, posiada dość paskudną cechę: pieniądz staje się w nim miernikiem wartości. Wszystko traci wartość, ponieważ każdy trud, rzecz, wartość, przyjemność da się przeliczyć za pomocą pieniądza na każdą inną i da się ustawić na tej samej płaszczyźnie. To jest dla edukacji zupełnie mordercze. Ja mam coraz więcej dystansu do wizji odkrywania jednostkowego piękna i niepowtarzalności. Wydaje mi się to pewną pułapką antropologiczną. Sądzę, że nie jest problemem Polski takie pomyślenie edukacji, żeby każdy odkrywał jednostkowe piękno, talent, ale brak umiejętności życia we wspólnocie, synergicznego rozumowania.

 

Piotr Zamojski: Słyszałem menadżerów dużych korporacji, którzy narzekali, że Polacy nie umieją współpracować i to jest zasadniczy polski problem.

 

Piotr Laskowski: Jest wielkim fałszem mylenie pojęcia współpracy ludzi równych dla dobra wspólnoty ze współpracą przynoszącą zysk korporacji, którą menedżer może sprawnie zarządzać. Jeśli nauczymy ludzi, żeby byli ze sobą razem, to nie jestem pewien, czy oni będą chętni do współpracy w korporacji, ale też nie jestem pewien, czy to jest dla nich wielka krzywda. Warto dodać, że rynek taki, jakim go znamy, jest bardzo młodym wynalazkiem. Ma ledwie trzydzieści lat. Tak więc aktualne myślenie o rynku pracy wiąże się z wytworem lat osiemdziesiątych. On może się skończyć, a co więcej, my go możemy chcieć zmienić. W związku z tym byłoby czymś bardzo złym, gdyby szkoła przedstawiała dzisiejszy rynek jako bezalternatywny, odwieczny, jaki już będzie i do jakiego trzeba się przystosować. To, co absolwent powinien mieć, wychodząc ze szkoły, to pewne poczucie mocy, sprawstwa, co oznacza również, że mogę wymyślić ten świat inaczej, przekształcać. Ten reaganowsko-thatcherowski rynek być może nie będzie naszym doświadczeniem za dziesięć lat i nie ma sensu tak upiornie do niego socjalizować, bo a nuż się okaże, że robimy młodzieży krzywdę…

 

Ilustr.: Kuba Mazurkiewicz

Pomieszać, a nie stygmatyzować

Chciałbyś nie myśleć o szkole w kategoriach funkcjonalnych. Z drugiej strony, szkoła spełnia funkcję miejsca spotkania. Jak to się stało, że w szkole przestali się spotykać ludzie z różnych miejsc, o różnym kapitale kulturowym?

Piotr Zamojski: Rzecz polega na tym, że my mamy w ogóle nieprzemyślaną ideę równości jako celu naszych starań. Przecież w 1999 roku, kiedy wprowadzono obowiązującą do dziś reformę struktury szkolnictwa, jednym z argumentów na rzecz systemu testowego, na który dziś narzekamy, było właśnie wyrównywanie szans edukacyjnych. Mówiono: „będą jednakowe kryteria, jeden sposób oceniania, będziemy sprawdzać to samo u wszystkich”. Jest jednak niezwykle subtelna różnica między równością a glajszachtowaniem. Dla mnie zasadniczym pytaniem jest to, co równość będzie robiła z różnicą. W momencie, gdy mamy do czynienia z równą miarą, do której przykładamy ludzi, którzy są naturalnie różni, będziemy produkować nierówności. Musimy pomyśleć o takim systemie, który byłby jednocześnie równy i nie anihilowałby różnic między ludźmi. To jest niezwykle trudne. Gdy mamy jedną wspólną miarę, niedziwne, że ludzie samoczynnie organizują się w takie grupy, które na tej mierze wypadają podobnie. Gdyby nie było presji miary, być może byłaby szansa na to, by gromadzili się wokół innych spraw.

 

Misza Tomaszewski (głos z sali): Sam chodziłem do podstawówki rejonowej, gdzie zdarzyło mi się dostać po mordzie. Kiedy idę Mokotowską do pracy i widzę po drodze chłopaków w dresach, nie czuję lęku, bo to są faceci, z którymi spędziłem osiem lat życia. Dziś jestem nauczycielem w szkole społecznej. Kiedy zdarza mi się wyjść na międzyszkolne debaty oksfordzkie do zawodówki, widzę, jak bardzo nasze twarze nie przystają do tamtego miejsca i vice versa. Obserwuję też pewne objawy wrogości między członkami obu grup. Istotną funkcją szkoły powinno być łagodzenie napięcia między ludźmi z różnych światów. Jak wyobrażasz sobie takie mieszanie ludzi ze sobą?

 

Przemysław Sadura: Na pewno nie wystarczy sama rejonizacja, bo jest ona nadaniem znaczenia nierównościom terytorialnym. Ale jeśli mamy już znakomity mechanizm w postaci testów egzaminacyjnych, które wzmagają mechanizm segregacji, to można by te testy wykorzystać, żeby diagnozować uczniów, sprawdzać poziom w szkołach i gromadzić razem dzieci zarówno z lepszymi, jak i gorszymi wynikami. Robić to, co do tej pory, tylko dokładnie na odwrót. Nie układać uczniów w klasach A-F w zależności od wyników, tylko lokować razem ze względu na te, różne, wyniki. Najistotniejsze jest zbudowanie szerokiej społecznej aprobaty, gdyż w przeciwnym razie będzie to postrzegane jako próba urawniłowki. Musimy pokazać, że na takim spotkaniu nikt nie traci, a wszyscy zyskują.

 

Piotr Laskowski: Lepiej byłoby, gdybyśmy ten egalitarny system budowali od przedszkola, gdzie nierówności są najmniej istotne. Wybacz, ale model, w którym „ty jesteś chłopczyk ze złym wynikiem, a tu jest dziewczynka z dobrym i wy się macie teraz przyjaźnić” byłby trudny dla wszystkich. Najlepiej byłoby, gdyby nam się udało urządzić egalitarne przedszkole bez konkursów i podstawówkę bez stopni i egzaminów, to już będzie dużo! Tego rzeczywiście ludzie muszą chcieć. Nie da się tego zadekretować, podobnie jak rejonizacji. Przecież już struktura dzielnic nie jest egalitarna, a jak się komuś przypadkowo zdarzy przynależeć do nie tego rejonu, co trzeba, to się zamelduje dziecko u babci i problem znika. Musi istnieć element woli, a tego nie można załatwić inżynieryjnie. Problem polega na tym, jak pomieszać, a nie stygmatyzować.

 

Misza Tomaszewski: A dlaczego właściwie równość jest waszym zdaniem czymś cennym i wartym starań?

 

Piotr Laskowski: Trudno uniknąć wielkich słów. Ale może po prostu po to, żeby nie było tych cierpiących i sfrustrowanych twarzy ludzi z technikum, o których wspomniałeś.

 

Udział wzięli:

dr hab. Piotr Laskowski – adiunkt na Wydziale Filozofii i Bioetyki UJ, współtwórca i pierwszy dyrektor Wielokulturowego Liceum Humanistycznego im. J. Kuronia w Warszawie

dr Przemysław Sadura – adiunkt na Wydziale Socjologii UW i członek zespołu „Krytyki Politycznej”

dr Paweł Zamojski – adiunkt na Wydziale Pedagogiki UG

debatę prowadził Maciej Onyszkiewicz

 

spisał i zredagował Stanisław Zakroczymski

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×