fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

W obronie domków, przeciw wiatrakom

Dlaczego domki fińskie powinny zostać na Jazdowie? Wikłając się w ich obronę, siłą rzeczy wpadamy w pułapkę, która zastawiona jest na większość dzisiejszych ruchów protestu, stających w kontrze do swoiście pojmowanej „modernizacji”, a także sprzeciwiających się myśleniu opartemu jedynie na ekonomicznej kalkulacji.

Fot.: Tomek Kaczor


 
Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się być dawno przegrana. Dwadzieścia kilka drewnianych chatek w samym centrum miasta, zajmujących jedne z najcenniejszych gruntów, roztaczających wcale nie metropolitalną, ale wiejsko-działkową aurę. W dodatku domki postawiono w tym reprezentacyjnym rejonie nie przed wojną, ale za PRL-u. A więc pamiątka po poprzednim, słusznie minionym ustroju, z którego „dziedzictwem” ciągle przecież trzeba walczyć… Jakby tego było mało – to lokale komunalne, a więc miejsce działające wbrew logice zysku, za to zgodnie z mało popularną dziś logiką solidarności społecznej. Ale nawet gdyby lokatorów z nich wypędzić, to przecież nie stwarzają żadnej nadziei na zysk. Nie da się ich wynająć na drogie biura kancelarii prawniczych, nie da się w nich umieścić oddziału dużego banku, sieciowego sklepu ani salonu telefonii komórkowej. Tak zwana „modernizacja” wydaje się nie imać tego cichego zakątka Warszawy, a przecież, jak dowiedzieliśmy się rok temu z ust burmistrza Śródmieścia Wojciecha Bartelskiego, „modernizacja jest procesem trudnym, ale koniecznym”. Z tych samych ust padło też pamiętne sformułowanie, że „albo będzie tanio i przaśnie, albo drogo i nowocześnie”. Żelazna logika dziejów, która przemawia przez burmistrza, wzięła właśnie w swoje kleszcze osiedle domków fińskich na Jazdowie i zaraz przejedzie się po nim z siłą walca.
 
Pułapka debaty
Czy ten walec w ogóle da się zatrzymać? W imię czego warto próbować? Krótko mówiąc – dlaczego domki fińskie powinny zostać na Jazdowie? Wikłając się w ich obronę, siłą rzeczy wpadamy w pułapkę, która zastawiona jest na większość dzisiejszych ruchów protestu, stających w kontrze do swoiście pojmowanej „modernizacji”, sprzeciwiających się myśleniu opartemu jedynie na ekonomicznej kalkulacji.
Pułapka jest następująca: albo damy się przekonać filozofowi Slavoj Zizkowi i poczujemy się zwolnieni od proponowania sensowej (najlepiej popartej kalkulacją zysków i strat) alternatywy. Uwierzymy, że naszym celem jest mówić tylko i aż: „nie zgadzamy się na to, co widzimy”. Będziemy wtedy wołać, że „miasto nie jest na sprzedaż”, „kapitalizm nie działa”, to „nie”, tamto „nie”… Efekt: po chwili przylgnie do nas łatka nieodpowiedzialnych „lewaków”, ludzi niedojrzałych, którym nie-wiadomo-o-co-chodzi. W efekcie będziemy przekonywać już przekonanych i choćbyśmy nawet przykuli się do drzwi sympatycznych drewnianych domków, nie pójdzie za nami nikt oprócz garstki zagorzałych miejskich aktywistów.
 
Druga opcja: spróbujemy przekonać drugą stronę „rzeczowymi” (w ich rozumieniu) argumentami. Przedstawimy „sensowną” alternatywę. Będziemy chcieli udowodnić, że zamiast burzyć domki, można pomyśleć o lepszym wykorzystaniu ich potencjału, a to po prostu się Warszawie opłaca. Wszystko pięknie, ale ryzykujemy debatę na warunkach dyktowanych przez w gruncie rzeczy tę samą, czysto ekonomiczną logikę modernizacji, której chcemy się sprzeciwić. Bo tylko jej ciągłe kwestionowanie może doprowadzić do przemodelowania obowiązującego dziś sposobu myślenia o tym, czym jest rozwój i dobro wspólne. A tylko taka zmiana pozwoli nam w przyszłości uniknąć bronienia kolejnych „nieopłacalnych” elementów naszej rzeczywistości przed zniknięciem – bo nikt już nie będzie musiał przekonywać, że nie wszystko musi się opłacać.
Im dalej w las, tym więcej drzew. A przecież i tak większość spośród tych mieszkańców Warszawy, którzy w głębi duszy sprzeciwiają się wyburzeniu domków fińskich, do tego poziomu rozważań nawet nie dojdzie. Zatrzymają się pewnie na smutnym westchnieniu: „tak to już musi być”. Żelazna logika dziejów nie jest wcale łatwa do zwalczenia – nie tylko w sferze publicznej, ale również w prywatnej walce wewnętrznej. Obywatele masowo przegrywają te osobiste walki i to właśnie powoduje, że tak powszechny dzisiaj jest wstyd przed jakimkolwiek zaangażowaniem.
 
Siła argumentów
Mimo świadomości wszystkich tych pułapek, w przypadku domków fińskich jestem w pełni gotów stanąć w obronie przegranej sprawy. Powodów jest wiele. Wymienię je nie po kolei, w sposób świadomie chaotyczny, licząc, że w ten sposób uniknę pułapki wpadnięcia w którąś z opisanych powyżej ścieżek. Część argumentów mieści się w logice „nieodpowiedzialnego lewactwa”, część ma charakter konstruktywnych propozycji wynikających z troski o dobro, a nawet markę Warszawy:
 
– istnienie osiedla domów komunalnych (a więc przeznaczonych dla mniej majętnych mieszkańców) w bezpośrednim sąsiedztwie ambasad i rezydencji, a w dodatku w odległości nie więcej niż 500 metrów od Sejmu RP, ma znaczenie symboliczne. Udowadnia, że miasto nie musi dzielić się na śródmiejskie enklawy blichtru i bogactwa oraz peryferyjne obszary biedy i wykluczenia. Wielcy mogą sąsiadować z malutkimi i to właśnie jest nie tyle piękne, ile zdrowe dla całego społeczeństwa. Oczywiście, Jazdów to tylko symbol, ale dla mnie bardzo ważny; wymazanie go z przestrzeni miasta będzie miało, niestety, znaczenie podwójnie symboliczne.
– w osiedlu domków fińskich tkwi ogromny potencjał zmiany, która wcale nie musi wiązać się z likwidowaniem funkcji mieszkalnej. Przeznaczając część domków na działania kulturalne, na siedziby organizacji pozarządowych, kawiarnie, galerie czy pracownie, stworzylibyśmy wyjątkową przestrzeń mieszkalno-publiczną, która mogłaby stać się jedną z wizytówek Warszawy. Jestem pewien, że goście z zagranicy zachwycaliby się domkami, gdyby stały się one bardziej otwarte; nie mam też wątpliwości, że oddanie ich pomysłowości mieszkańców Warszawy i ich oddolnym działaniom mogłoby dać nadspodziewanie dobre efekty.
 
– społeczność obecnych mieszkańców Jazdowa to godny podziwu przykład dobrego sąsiedztwa: to sami mieszkańcy skrzyknęli się, by zorganizować w tym rejonie Noc Muzeów, która w zeszłym roku cieszyła się sporą popularnością. Ze świecą szukać drugiego takiego osiedla, które nie tylko otwarcie przyjmuje gości, ale wręcz zabiega o ich obecność. Rozpędzenie takiej wspólnoty stoi w głębokiej sprzeczności z całą tą gadaniną o konieczności „aktywizacji” mieszkańców i budowania społeczeństwa obywatelskiego; jeśli istnieje miejsce, w którym jest ono na tyle żywe, pozwólmy mu trwać i się rozwijać.
– Jazdów to najdroższe grunty w mieście, a ich sprzedaż to realne wpływy do budżetu – tak, wiem. Idzie kryzys, potrzebujemy pieniędzy do wspólnej kasy, żeby móc z nich dofinansować usługi publiczne. Rozumiem. Ale kto nam zagwarantuje, że przy obecnych władzach Warszawy te środki nie zostaną zmarnotrawione? Czy nie pójdą w niebo razem z fajerwerkami podczas miejskiego sylwestra, nie rozleją się po chodniku wraz z wodą z podświetlanych fontann lub nie rozbłysną i po chwili nie zgasną jak cholernie drogie świąteczne iluminacje?
 
– w Warszawie wciąż brakuje przestrzeni publicznych, w których w sposób skondensowany gromadziłyby się wartościowe działania dla mieszkańców; miejskie życie kulturalne i społeczne jest rozproszone i funkcjonuje wyspowo. Rzadko nadarza się okazja, by niewielkim kosztem skondensować w jednym miejscu aktywność mieszkańców, w dodatku nie tworząc nowej przestrzeni, ale wykorzystując miejsce, które warszawiacy już znają i lubią. Osiedle domków fińskich, przy niewielkich zmianach, mogłoby stać się właśnie taką przestrzenią.
– ostatnie kilka sezonów letnich pokazało, że warszawiacy lubią spędzać czas „w plenerze”. To bardzo pozytywne zjawisko, bo dzięki temu miasto żyje, ludzie przyzwyczajają się do wychodzenia i spędzania czasu „na mieście”. Zimą i jesienią czegoś im brakuje, więc również chętniej opuszczają wieczorami mieszkania. Pamiętacie Warszawę jeszcze kilka lat temu? Nawet na Krakowskim Przedmieściu w ciepły wieczór było pusto. To było martwe miasto. Dziś to na szczęście tylko złe wspomnienie. „Nowy” Jazdów, przy odrobinie zmian, które już opisałem, wyszedłby naprzeciw oczekiwaniom i nowym zwyczajom mieszkańców, a cóż innego powinny robić demokratycznie wybrane władze miasta?
 
– domki fińskie – czy tego chcemy, czy nie – stanowią element historii naszego miasta. Historii trudnej i ciągle nie do końca opowiedzianej, bo związanej z fenomenem, jakim była powojenna odbudowa Warszawy oraz gruntowne zmiany w przestrzeni i strukturze społecznej miasta, jakie przyniosły pierwsze lata PRL-u. Nawet jeśli hasło „odbudowa” może budzić kontrowersje, a o architektoniczym i urbanistyczm dziedzictwie PRL-u w Warszawie ciężko wypowiedzieć się w jednoznacznym tonie, to na pewno tego fragmentu historii naszego miasta nie wymażemy. Domki fińskie mogłyby stać się przestrzenią, w której znajdzie ono wreszcie swój stały punkt odniesienia; wiele mówi się o pomysłach stworzenia muzeum odbudowy Warszawy, wydaje się, że właśnie Jazdów jest wymarzonym miejscem na tego typu inicjatywę.
– sporo mówi się o konsultacjach społecznych, magiczne słowo „partycypacja” odmieniane jest przez wszystkie przypadki; jednak gdy przychodzi co do czego i z przestrzeni miejskiej ma zniknąć lubiany jej fragment, by zastąpiło go nowe „nie wiadomo co”, okazuje się, że dialog publiczny jest fikcją. Gdzie i kiedy władze zaprosiły mieszkańców do debaty na temat przyszłości domków fińskich? Czy fakt, że w bliżej nieokreślonym terminie odbyły się jakieś sesje rady na ten temat, a gdzieś na nieprzejrzystej stronie urzędu dzielnicy wisiała informacja o możliwości zgłaszania uwag do planu miejscowego (wciąż dla Jazdowa nieuchwalonego), można uznać za godny pochwały przykład prowadzenia dialogu z mieszkańcami? Jeśli damy zburzyć domki, pokażemy, że nie trzeba liczyć się z naszym zdaniem. Jeśli chcemy w przyszłości być informowani o takich posunięciach, pokażmy, że stać nas na protest, gdy nikt nas o zdanie nie spytał. Czym jest bowiem protest, obywatelskie nieposłuszeństwo? Dziś kojarzy się ono – niestety – z działaniem skrajnie niekonstruktywnym. W istocie jest to przecież odruch obywatelski, wynikający z chęci publicznego zabrania głosu w jakiejś sprawie. A tylko w debacie, na którą wciąż nie jest za późno – nawet jeśli nie zmieni ona losów samego Jazdowa – może ucierać się nasze rozumienie tego, czym powinna być modernizacja i czy jej podstawowym narzędziem ma być faktycznie walec, czy może jakieś bardziej delikatne narzędzie.
 
Przeczytaj inne teksty Autora.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×