fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Utopia szyta na miarę

Azyl, schron, bezpieczna zatoka. Labirynt, łamigłówka, utopia. Tak mówi się o domu architektów Zofii i Oskara Hansenów w Szuminie. Domu, w którym zaszyli się wśród setek książek, by w pełni realizować rozwiązania Formy Otwartej.
Utopia szyta na miarę
zdjęcia: Tomasz Kaczor

Dom jak układanka

Najbardziej w oczy rzuca się wysoki betonowy mur. Wymalowany na nim od strony drogi biały pas prowadzi prosto do dziurki od klucza. Od wewnątrz mur pomalowano na biało, z wyjątkiem jednego szarego pasa – to negatyw, przeciwieństwo zewnętrza, wskazówka, że jesteśmy w środku. Po wejściu na teren działki chwila konsternacji – nie wiadomo, czy to już środek domu, czy jeszcze podwórko. Długi, spadzisty dach wisi nad murem, ale się z nim nie styka. Przez wąską szparę widać drogę – można zerknąć, czy ktoś przysiadł na ławce lub idzie w odwiedziny.

Stoimy przed niewielkim domkiem, przy stole, który przylega do jego zewnętrznej ściany. A właściwie – do podłużnego okna, za którym, już w środku domu, stół z podwórza ma swój ciąg dalszy. Po otwarciu okna bariera między dwiema częściami stołu znika, może się przy nim teraz zmieścić kilkanaście osób. Kilka desek w blacie pomalowanych jest na biało. Na parterze jest jeszcze kuchnia, mała łazienka z prysznicem i schody. Tu kończy się tak zwana część społeczna.

Poddasze to część prywatna. Dookoła kartony książek – to tylko niewielka część tego, co znajdowało się tu wcześniej, setki oddano do konserwacji. W pokoju na poddaszu światło wpada przez długie okno rozciągające się na całą szerokość pomieszczenia. Na biurku leżą gipsowe moduły, z których Oskar i Zofia Hansenowie tworzyli model Osiedla Słowackiego w Lublinie. O ściany oparte są obrazki, szkice, na ziemi leżą zabawki dla dzieci. Tu i tam na podłodze widać białe podmalówki.

Jest jeden punkt, z którego widać całość domu – na górze, zaraz przy schodach stoi łóżko. Nie musiało koniecznie służyć do spania – to punkt obserwacyjny, bocianie gniazdo Oskara Hansena, jego ulubione miejsce w budynku. Podobno każdy element domu jest wynikiem długotrwałych negocjacji między Zofią a Oskarem. Nic nie mogło zostać zrealizowane bez zgody obojga architektów. Lampę nad blatem kuchennym Igor, ich syn, zamontował kiedyś pod nieobecność rodziców – być może było to jedyne wyjście na przeforsowanie własnej wizji. Na podwórzu, w spadzistym dachu sięgającym ziemi wycięto okno – Hansenowie nie chcieli, by dach całkowicie przysłonił widok na ogród z Bugiem w oddali. Ten dom to łamigłówka. Gra kolorów i luster, możliwości modyfikacji wielu elementów sprawiają, że można poczuć się jak w labiryncie.

Nie trzeba dużo, żeby ten dom ogrzać. To mała powierzchnia, ergonomiczna, przemyślana co do milimetra. Nawet krzesła przy stole, zrobione ze starej ławy kościelnej, to jednocześnie schowki – wystarczy podnieść siedzenie, żeby zobaczyć, co Zofia, Oskar lub synowie ukryli w środku. W łazience stoi dodatkowe łóżko, na wypadek gdyby zjechała się cała rodzina. Mając w pamięci kryzys mieszkaniowy, Hansenowie wiedzieli, że będą odpowiedzialni za każdy zaprojektowany przez siebie metr kwadratowy.

Przepis na dom

Zofia i Oskar Hansenowie trafiają do Szumina pod koniec lat 60. Prawdopodobnie dowiedzieli się o tym miejscu od koleżanki Igora. Jej rodzice mieli w Szuminie dom. Możliwe też, że architekci z jednego warszawskiego biura projektowego kupili działki w tej okolicy, by postawić sobie tu domy – między innymi Hansenowie czy Jerzy Dowgiałło. Zakole Bugu, sięgające po horyzont pola i dzika pustka musiały podbić serca warszawskich architektów.

W tamtym czasie Hansenowie są już po realizacji Przyczółka Grochowskiego w Warszawie, Osiedla Słowackiego w Lublinie i wielu innych projektów. Ale Oskar Hansen jest zmęczony łataniem dziur budżetowych, wykłócaniem się o każdy szczegół bez skutku, obchodzeniem ograniczeń narzucanych przez socjalistyczny przemysł budowlany. Szumin staje się jego azylem, miejscem wewnętrznej emigracji – mogą tu z Zofią w pełni realizować założenia Formy Otwartej i projektować dokładnie tak, jak chcą.

Nie ma idealnego przepisu na dom. Według teorii Oskara Hansena najważniejszy jest człowiek, dom zaś powinien odpowiadać na jego indywidualne potrzeby. Architektura ma być tłem dla życia, pomagać mu, a nie wymuszać określone zachowania. Forma Zamknięta to chęć dominacji, to na przykład pomnik dyktatora – niepozostawiający odbiorcy pola do interpretacji. Forma Zamknięta każe nam się dostosować, jak na osiedlu deweloperskim z zunifikowanymi blokami, jasno wytyczonymi ścieżkami, placem zabaw i trawnikiem z rolki. Dom w Szuminie staje się tego przeciwieństwem, przestrzennym manifestem Formy Otwartej – architektury współtworzonej przez użytkowników, która eksponuje wydarzenia życia codziennego i w zależności od zmieniających się potrzeb ulega modyfikacji. Mówi się, że ten dom nigdy nie został ukończony. Miał być w ciągłym procesie, bo o to chodzi w architekturze: o otwartość na zmianę, możliwość dostosowania do aktualnych potrzeb. Od 1968 roku dom rósł, rozbudowywał się, pączkował. W 1996 Hansenowie musieli opuścić dotychczasowe mieszkanie na poddaszu przy ulicy Sędziowskiej – kamienica została odzyskana przez spadkobierców przedwojennego właściciela. Wtedy na stałe przenieśli się z Warszawy do Szumina.

Dom żywy

Wspomniany na początku mur stanął jako pierwszy – zaskakująco wysoki, stanowiący dość nieprzyjemną barierę. To jego dotyczy zazwyczaj pierwsze pytanie odwiedzających – jak ten bezgranicznie wierzący w ludzkie dobro i otwartość szaleniec Oskar Hansen mógł odgrodzić się od sąsiadów dwumetrowym betonowym pasem? Tymczasem miał on chronić od wiatru i nadbużańskiego piasku i stworzyć dobre warunki do budowy domu. Wystarczy, że wiatr mocniej zawieje albo po suchej piaszczystej drodze przejedzie samochód, i nawet na końcu działki otoczonej siatką człowiek krztusi się od pyłu. Na działce Hansenów czuć różnicę. Mur miał być także szarym passe-partout dla rosnących na jego tle białych bzów. Na przyjazd któregoś z synów architekt biegał z pędzlem, podmalowując to, jak sam je nazywał, „chłonne tło” na różne kolory.

Białe polichromie na murze, ścianach czy podłodze łatwo uznać za element czysto dekoracyjny, kompozycyjny. Jednak szybka analiza miejsc, w których się znajdują, daje do zrozumienia, że pełnią ważną funkcję. Pas, który biegnie wzdłuż muru, pomaga po zmierzchu trafić kluczem do dziurki. Wraca przy gołębniku, w miejscu, gdzie wiszą narzędzia. Ostre krawędzie grabi są lepiej widoczne na białym tle, nawet w ciemnościach. Białe podmalówki znaleźć można też w środku – wszystkie umożliwiają poruszanie się po przestrzeni domu i ogrodu właściwie bez użycia latarek. Inspiracja mogła płynąć z rozwiązania stosowanego w sadownictwie – bielenia drzew, by na wiosnę korzenie odbijały światło (dzięki czemu proces wegetacji opóźnia się i najwrażliwsze części mogą przetrwać zdarzające się wczesną wiosną przymrozki). Oskar był zapalonym ogrodnikiem.

Białe deski w blacie nie są przymocowane na stałe. Tak naprawdę każda z nich jest z jednej strony biała, z drugiej brązowa, a do tego wszystkie są ruchome – ich układ można dowolnie zmieniać. Zakomponowanie stołu było jednym z zadań dla studentów podczas Letnich Szkół Formy Otwartej odbywających się w Szuminie. Architektura ma pomóc komunikować się bez użycia słów – studenci w ciszy mieli tak zaaranżować deski, by jeden układ odpowiadał drugiemu. Po domu porozstawiane są także inne aparaty do ćwiczeń kompozycji plastycznej – zrobione z ruchomych klepek o różnych kolorach. Można je dowolnie obracać i tworzyć mozaiki.

Ekscentryczność wpisana w otoczenie

Dziś w Szuminie stoi około 250 domów, ale to głównie domki letniskowe, na stałe zameldowanych jest tu niespełna pięćdziesiąt osób. Kiedy Hansenowie zaczęli budować swój dom, dookoła było pusto. Byli tu obcy. Stąd pomysł ławki przed domem – pojawiła się tu na samym początku. Chcieli nawiązywać kontakt z miejscowymi mieszkańcami, wnieść coś do tej przestrzeni, stworzyć miejsce, gdzie będzie można przysiąść i porozmawiać.

Dom w Szuminie jest spełnieniem ekscentrycznej, wydawałoby się, fantazji architekta, ale przede wszystkim jest domem funkcjonalnym i przyjaznym do mieszkania. Owszem, to tu Oskar Hansen pisał swoje książki, organizował plenery ze studentami, ale również bawił się z psem Purycem, smażył jajecznicę i konkurował z Zofią, kto lepiej podrobi obraz Rembrandta. Ostatecznie ta zrealizowana architektoniczna utopia jest przecież drewnianym domkiem w środku nadbużańskiej wsi, respektującym kontekst i skalę otoczenia. Chociaż to tak unikatowy dom (od 2014 roku należy do międzynarodowej sieci Iconic Houses Network), wszystkie architektoniczne szaleństwa subtelnie dzieją się za murem.

Prywatna utopia

Oskar Hansen umiera w 2005 roku, Zofia osiem lat później. Decyzją rodziny dom zostaje sprzedany i w 2014 przechodzi pod opiekę warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Choć od 2017 jest oddziałem MSN, sam nie ma się zamienić w muzeum. Ten dom ma nadal żyć. Skoro z budek powieszonych kilkadziesiąt lat temu wciąż korzystają ptaki, dlaczego dom miałby stać się niedostępnym obiektem do oglądania, a nie do używania? „Nie chcemy rozjechać wsi autokarami, dostęp do domu Hansenów na pewno będzie jakoś regulowany, ale to miejsce ma żyć, ludzie mają tu być, rozmawiać, dyskutować. Tego chcieliby Zofia i Oskar Hansenowie” – mówi Tomasz Fudala z MSN, kurator odpowiedzialny za działania w Szuminie.

To duże wyzwanie. Bo jak zakonserwować hansenowską utopię w tak dystopijnym świecie? Jak uratować ogród przed katastrofą klimatyczną, co sadzić, żeby się przyjęło? Czym zastąpić kiepskie materiały, z których w latach 70. Hansenowie zmuszeni byli budować swój dom, żeby nie stracił swojego charakteru, a jednocześnie nie popadł w ruinę? Wreszcie – co zrobić, żeby rosnąca popularność domu uznanych architektów nie wpłynęła destrukcyjnie na wieś i nie była uciążliwa dla mieszkańców? W tegoroczną majówkę Towarzystwo Przyjaciół Szumina zorganizowało piknik w ogrodzie domu Hansenów – żeby oprócz zwiedzania ikonicznego domu po prostu razem tam pobyć.

 

Przemysław Kwiek, artysta, student Oskara Hansena, mówi: „Pojechałem tam już po jego śmierci. Chciałem zobaczyć, jak wybudował tę swoją ideę. Bo on przecież nigdy z niej nie zrezygnował. Walczył do końca. W Szuminie to widać”. Projektując Osiedle Słowackiego, Hansenowie próbowali ankietowo badać potrzeby przyszłych mieszkańców, ale szczytne założenia wicia gniazd w masowym budownictwie przegrały z realiami przemysłu budowlanego PRL, którego celem było jak najszybsze zaspokojenie głodu mieszkaniowego bez uwzględnienia indywidualnych potrzeb. A próby realizowania własnych idei mimo wszystko kończyły się często katastrofą, przynosząc skutek odwrotny do zamierzonego – jak w przypadku chociażby osiedla Przyczółek Grochowski, gdzie trzeba bardzo się wysilić, żeby dostrzec hansenowską utopię. Jeśli dla kogoś miał to być raj, to najprędzej dla złodziei – do każdej kuchni można było wejść bezpośrednio z galerii przez zwykłe drzwi balkonowe. Z tego powodu już od dawna wszystko poprzedzielane jest kratami. Przez cienkie ściany słychać każdą rozmowę sąsiadów, a labirynt galerii i nisz irytuje, bo nie gubią się tu chyba tylko wieloletni mieszkańcy. Zofia Hansen nie spała po nocach, zachodząc w głowę, ilu ludzi unieszczęśliwili swoim projektem.

To, czego nie udało się w pełni zrealizować w budownictwie masowym, zostało wprowadzone w życie w ich prywatnych mieszkaniach. Widać to po tym, jak zaadaptowali poddasze przy Sędziowskiej, ale przede wszystkim w Szuminie – w domu uszytym na miarę, gdzie nie musieli oglądać się na narzucane z góry ograniczenia i normatywy budowlane. Tu spełnili swoje marzenie o Formie Otwartej – utopia się udała.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×