fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Ucieczka od solidarności

Postulat solidarności należy mozolnie przywracać debacie publicznej. A żeby to zrobić, nie można jednak zostawić tej kwestii środowiskom liberalnym. Wymaganie od liberałów, ażeby tworzyli więzi z państwem, którego przecież z definicji chcą jak najmniej i którego są nieprzejednanymi wrogami, to jak przyuczanie wilka do wegetarianizmu.

ilustr.: Antek Sieczkowski

ilustr.: Antek Sieczkowski


Niezależnie od tego, jak zakończy się polityczna awantura o Trybunał Konstytucyjny, Polska pozostanie – jak stanowi artykuł 2 Konstytucji – demokratycznym państwem prawnym. Nie ulega to żadnej wątpliwości, szkoda zatem czasu i papieru na dalsze kłótnie w tej kwestii.
Wojny zastępcze
Zdecydowanie więcej miejsca należy poświęcić sprawom, które nie zaistniały dotychczas w debacie publicznej, zaś jakiekolwiek próby uczynienia ich przedmiotem dyskusji były wyśmiewane przez większość mediów głównego nurtu. Kiedy Marcelina Zawisza z partii Razem udzieliła Jakubowi Dymkowi z Krytyki Politycznej wywiadu, w którym wypowiedziała być może najważniejsze słowa w kontekście politycznej awantury o Trybunał, pies z kulawą nogą nie zainteresował się meritum jej wypowiedzi. Dziennikarze mainstreamu zastanawiali się jedynie, dlaczego Zawisza nie chce się spolaryzować i odważnie stanąć po jednej ze stron. Nieważne, czy byliby to zwolennicy czy przeciwnicy obecnej władzy, ważne jest żeby – najpierw redaktor, a następnie czytelnik/słuchacz/widz – mógł coś wiedzieć na pewno. Wróg czy przyjaciel, zamach czy wypadek, Twardoch czy Dehnel, Lewandowski czy Messi, Doda czy Szulim – to już tak naprawdę nieistotne, kogo się wybrało.
Odpowiedź na zasadzie X czy Y nie ma bowiem żadnego znaczenia, kataloguje jedynie jej autora w odpowiedniej szufladzie z przynależną mu etykietką. Kluczowe jest opowiedzenie się po jednej ze stron i przyjęcie tym samym mechanizmu polaryzacji. Społeczeństwo naśladuje później ten odgórnie narzucony podział (przy czym z reguły ogniskuje się on wokół spraw zastępczych i dyżurnych) odtwarzając sceny wzajemnej wrogości doskonale znane im z mediów. Nieważna staje się przy tym kwestia, czy flaga ma kolor biało-czerwony czy mieni się wszystkimi odcieniami tęczy – istotą jest sama przynależność do stron konfliktu. Oczywiście, usypywanie tych barykad z cukru, a następnie prowadzenie z nich wzajemnego ostrzału jest bardzo łatwe. Dużo trudniej jest wtedy, gdy ktoś się z tego mechanizmu wyłamie tak, jak zrobiła to Marcelina Zawisza:

– Dlaczego pod sejmem przeciwko działaniom PiS protestuje czterdzieści osób, a nie czterysta, cztery tysiące albo czterdzieści tysięcy? Bo ludzie nie czują, że chodzi o coś ważnego. Często wręcz nie identyfikują się z państwem. Liberałowie przez lata przekonywali, że państwo jest złe i powinno go być jak najmniej. Mówiono nam, że każdy jest kowalem swojego losu i musi sobie radzić sam. A jak sobie nie radziliśmy, to mówiono nam, że to nasza wina. To w dużej mierze doprowadziło do zerwania więzi z państwem, do zniszczenia poczucia współodpowiedzialności za to państwo. Prawica pielęgnowała katolicko–narodowe przywiązanie do wartości patriotycznych, ale już nie państwowe. Gdy zapytamy wychowanego przez polską prawicę patriotę, czy płaci podatki, to powie, że nie ma mowy, bo państwo go okrada.

A przecież przywołany przeze mnie wcześniej artykuł 2 Konstytucji nie poprzestaje na określeniu Rzeczypospolitej demokratycznym państwem prawnym, ale stanowi również, że państwo powinno urzeczywistniać zasady sprawiedliwości społecznej. Co przez to rozumieć i cóż oznacza ten enigmatyczny postulat solidarności?
Nie pochylono się do tej pory w debacie publicznej szerzej nad tym zagadnieniem. Dlaczego? Ponieważ wymagałoby ono odpowiedzi dłuższej, a na pewno mniej precyzyjnej i jednoznacznej, niż oczekiwałyby tego media. Dlatego też zdecydowanie łatwiej jest pominąć je całkiem lub – ewentualnie –  spławić oskarżeniem o „niezrozumienie demokracji” , jak zrobiła to redaktor Wielowieyska. Medialne autorytety prawnicze, których doniosłość i waga tak często podkreślana jest przez zwaśnione strony w konflikcie o TK, jak ognia unikają tematu merytorycznej zawartości , ograniczając się do kasandrycznych, a często wręcz histerycznych wystąpień. Padają więc mocne deklaracje, zaś demokracja i totalitaryzm odmieniane są we wszystkich przypadkach, jednakże – jak wskazywał to już w swoim tekście dla Kultury Liberalnej Jan Rokita – są to tylko słowa, słowa, słowa. Żadnych konkretów. A przecież można prowadzić dialog inaczej. Były prezes Trybunału Konstytucyjnego, sędzia w stanie spoczynku, profesor Marek Safjan, który dziś grzmi w mediach na temat zagrożenia demokratycznego ładu, miał kiedyś zupełnie inne poglądy w kwestii debaty o Konstytucji. Zawarł je nawet w swojej – dedykowanej szerokiemu gronu odbiorców – książce pod tytułem „Wyzwania dla państwa prawa”. Z uwagi na treść należałoby ją uznać za intelektualne credo autora, napisane po długoletniej pracy w Trybunale:
„Patriotyzm konstytucyjny nie oznacza bezwzględnego przywiązania do tekstu obowiązującej konstytucji (tę zawsze można zmienić lub poprawić), ale szacunek do własnego państwa i jego instytucji, do takich zachowań w sferze publicznej, które zawsze na pierwszy plan wysuwać będą interes i dobro publiczne, które potrafią się wznieść ponad partykularyzmy partyjne i bieżący interes. Warto sobie zawsze uświadomić fakt, że te same rozwiązania instytucjonalne i prawne mogą funkcjonować różnie, mogą być użyte w interesie ogółu albo w interesie partyjnym, mogą być nadużyte albo też mogą służyć realizacji dobra wspólnego. (…) W Polsce odczuwamy wyraźnie niedosyt myślenia o państwie i jego instytucjach  w tych kategoriach. Jest to podejście czysto anachroniczne: liczy się tylko litera prawa, jego semantyczna treść i formalne (by nie powiedzieć: czysto formalistyczne) podejście, znika z pola widzenia to, co wynika z kontekstu, intencji twórców, dobrej wiary, celu i sensu  instytucji”.
Zaś w innym fragmencie:
„Debata o Konstytucji i urządzeniach ustrojowych państwa jest typowo polską debatą «mistyczną» lub «infantylno–realistyczną». Ogranicza się do haseł i stereotypów, jest pozbawiona gruntu i koniecznej głębi. (…) Demokracja oktrojowana nie jest prawdziwą demokracją, jest raczej «antytezą» demokracji i nie ma co sięgać do historii, by zasadność tej tezy udowodnić. (…) W «mistyczno–infantylnej» debacie konstytucyjnej znikają z pola widzenia rzeczywiste problemy, te, do których należałoby się odnieść w pierwszej kolejności i uczynić z nich oś sporu o kształt        państwa”.
Należałoby jednak zapytać, jakie to tematy. Marek Safjan wymienił ich kilkanaście. Jednym z nich było pytanie o postulowaną w Konstytucji solidarność. Zdaniem byłego prezesa TK istotny jest:
„(…) zakres, intensywność, skala gwarancji socjalnych wobec obywateli: czy chcemy państwa preferującego wartości solidaryzmu społecznego (sprawiedliwości społecznej w ujęciu obecnej Konstytucji) czy państwa, mniej opiekuńczego, ale bardziej efektywnego gospodarczo, akcentującego silniej wolność indywidualną, w tym wartość wolności gospodarczej”.
I właśnie dlatego głos Marceliny Zawiszy jest tak ważny. W ciągu ostatnich lat wielokrotnie podnoszony był w debacie publicznej argument o państwie efektywnym gospodarczo, codziennie przekonywano Polaków, że płacą za duże podatki, że państwo ich okrada, że gdyby tego państwa nie było, to każdy z nas – będąc swoim sterem, żeglarzem i okrętem – wypłynąłby na swój własny ocean wolności. Dziś warto natomiast zastanowić się nad solidarnością rozumianą jako czynnik nie tylko łączący obywateli, ale także utrzymujący ich więź z państwem.
Dwa źródła solidarności
Rozważania na temat aksjologii i ducha Konstytucji, pomimo nieobecności w mediach, były jednakże wielokrotnie prowadzone podczas dyskusji i polemik akademickich. To właśnie dzięki nim można dziś odtworzyć zamysł, jaki przyświecał Komisji Ustawodawczej i którego efektem jest obecność normatywnego ujęcia solidarności w jej ostatecznej redakcji.
Szukając filozoficznych źródeł umieszczenia w Konstytucji postulatów solidarystycznych, należałoby zauważyć dwie tradycje intelektualne. Pierwszą z nich było społeczne nauczanie Kościoła, które – począwszy od encykliki „Quadragesimo anno” Piusa IX przez „Pacem in terris” Jana XXIII oraz liczne dokumenty Jana Pawła II – przez cały wiek XX kładło nacisk na sprawy społeczne i ludzką godność. Drugą tradycją – i zdecydowanie mniej znaną – była świecka myśl solidarystyczna, której korzeni należy szukać we Francji przełomu XIX i XX wieku. To właśnie wtedy na bazie myśli Emila Durkheima i jego ucznia Leona Duguit narodziła się idea prawno–ekonomiczna, której obecność zobaczylibyśmy także w Polsce, gdybyśmy spojrzeli na dwudziestolecie międzywojenne. Dla przykładu – o czym dziś często się zapomina – doktryna Wacława Makowskiego realizowana w latach 30. II RP opierała się na więzi z państwem i solidaryzmie społecznym. Za jej zwieńczenie możemy uznać solidarystyczne brzmienie konstytucji kwietniowej. Podobny zresztą wydźwięk miały również poglądy ekonomiczne Leopolda Caro, które to, starając się łączyć francuski solidaryzm z nauczaniem Kościoła, stanowiły pewną propozycję gospodarczej trzeciej drogi pomiędzy liberalizmem a socjalizmem.
Dziś, w kilkanaście lat po transformacji, której dorobek bardzo trudno jednoznacznie ocenić – z jednej strony głośne „byliśmy głupi” profesora Marcina Króla, z drugiej ewidentny skok cywilizacyjny – warto się zastanowić nad językiem, który pozostał po czasie przemian. Jest bowiem tak, jak twierdzi Zawisza – myślenie liberalne zawłaszczyło w dużej mierze dyskurs społeczny, posługują się nim nie tylko partie polityczne od prawa do lewa (chociażby niedawna kandydatka SLD na prezydenta), ale także zwykli ludzie spotykani na ulicy (analizę tego zjawiska przedstawił niedawno na tych łamach Staś Chankowski). Cały czas dominują takie truizmy, jak: „państwo, które okrada”, „bądź przedsiębiorczy”, „załóż firmę”, „armia urzędników”, „tanie państwo”, „zero przywilejów socjalnych dla”, dlatego też postulat solidarności należy mozolnym wysiłkiem przywracać debacie społecznej. Mająca miejsce od dwudziestu pięciu lat ucieczka od solidarności musi się skończyć, nawet jeśli nie kontratakiem, to mozolną pracą u podstaw środowisk lewicowych. Są w końcu ku temu podstawy w treści obecnie obowiązującej ustawy zasadniczej, a jedyne, czego potrzeba, to determinacja w niepoddawaniu się medialnej polaryzacji i konsekwentnemu głoszeniu własnych poglądów mających oparcie w prawie. Poza wspominanym już przeze mnie artykułem 2 Konstytucji, który wskazuje na zasady sprawiedliwości społecznej, jakimi powinno kierować się demokratyczne państwo prawne, postulat solidarności zawarty jest także w artykule 20 Konstytucji oraz w preambule do niej.
W świetle orzecznictwa Trybunału (wyrok TK z 4 grudnia 2000) zasada sprawiedliwości społecznej nie ma jednolitego charakteru, lecz stanowi raczej wiązkę różnych elementów, takich jak: równość prawa, solidarność społeczna, minimum bezpieczeństwa socjalnego oraz zabezpieczenie podstawowych warunków egzystencji dla osób pozostających bez pracy bez własnej woli. Preambuła wskazuje z kolei na obowiązek solidarności z innymi, zaś artykuł 20 Konstytucji wiąże solidarność z wolnością działalności gospodarczej, własnością prywatną oraz dialogiem i współpracą partnerów społecznych.
Droga do solidarności
Wszystko to, jeśli będzie nieustannie i na okrągło przypominane w dyskursie publicznym, może sprawić, iż – jako obywatele – dostrzeżemy w awanturze o Trybunał Konstytucyjny coś więcej niż zamach na demokrację i pełzający totalitaryzm. Nie jest to zadaniem łatwym, na co wskazuje chociażby Grzegorz Sroczyński w niedawnym tekście „Nie tym tonem” dla Gazety Wyborczej. Wyborów nie wygra się jednak hasłem solidarności, jeśli nie wypełni się go treścią. Nie. Język namysłu teoretycznego nie jest językiem ulicy, zaś niedookreśloność konstytucyjnych postulatów solidarności jest wodą na młyn dla jej przeciwników. Jeżeli solidarność nie zostanie skonkretyzowana w faktycznych postulatach społecznych, w projektach ustaw i licznych działaniach organizacji rządowych i pozarządowych, to z czasem – nawet jeśli będzie obecna w dyskursie medialnym – przeistoczy się w utopijną śmiesznostkę, podobną pomysłom Janusza Korwina-Mikkego czy innych radykalnych kanapowych formacji. W takim wypadku postulat solidarności zostanie ośmieszony, tak jak socjalizm utopijny w książce Gustawa Flauberta o dwóch głupcach – z których jeden nazywał się Bouvard, a drugi Pécuchet:
– Sądzisz odparł Bouvard – że świat się zmieni dzięki teoriom jakiegoś jegomościa?
– Cóż z tego! – rzekł Pécuchet – nie można już dłużej gnuśnieć w egoizmie! Szukajmy najlepszego ustroju społecznego!
– Więc ty spodziewasz się znaleźć go?
– Oczywiście!
– Ty?
I Bouvardowi trzęsły się zgodnie ramiona i brzuch w napadzie serdecznego śmiechu. Czerwieńszy od konfitur, które jadł na deser, z serwetką pod brodą powtarzał:
– Ha! Ha! Ha! – w sposób irytujący.
Pécuchet wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
***
Najważniejszym zadaniem dla tych, którzy nie uciekają od solidarności, będzie więc sformułowanie takiego programu politycznego, który będąc mniej populistyczny od działań PiS-u, ożywi debatę na temat „Polski solidarnej” w lepszym znaczeniu tego słowa. Krok Marceliny Zawiszy to krok w dobrą stronę.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×