fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Trudne sąsiedztwo

Multikulturowy charakter Sarajewa sprawił, że to tutaj właśnie miał się spotykać Wschód z Zachodem, tu ogniskowały się problemy cywilizacyjne Europy, wykraczające potem daleko poza granice Bośni.

fot.: Tomasz Padło

Market Arizona w dystrykcie Brčko funkcjonuje ponad etnicznymi podziałami. fot.: Tomasz Padło


Główne skrzyżowanie Srebrenicy spowija już półmrok. Nawoływaniu do modlitwy z pobliskiego meczetu wtóruje wycie bezpańskich psów, które wieczorem opanowują miasto. Nauczone doświadczeniem wiedzą, że nie powinny przekraczać krawężnika, od którego zaczyna się teren motelu Alić, chociaż tego wieczoru i tak nikt by na nie nie zwrócił uwagi, wszyscy goście przymotelowej restauracji pochłonięci są bowiem widowiskiem rozgrywającym się na ekranie telewizora. Bośnia mierzy się z Macedonią w koszykarskich Mistrzostwach Europy. Na stołach kawa i napoje gazowane. Na niefortunne pytanie o piwo kelner bez słowa, lekceważącym kiwnięciem głową wskazuje w stronę klubu „Malboro”. W konkurencyjnym lokalu, wyraźnie mniejszym niż ten u Alića, w oparach papierosowego dymu, gęsta ciżba z jeszcze większymi emocjami ogląda mistrzostwa. Mecz jednak inny, tutaj Serbia walczy z Francją.
Miasto symbol
Ulokowane w głębokiej dolinie miasto rzadko doświetla słońce. Nie brakuje natomiast deszczu i mgieł, dzięki którym bujna roślinność szybko zasłoniła to, co należało ukryć przed przyjezdnymi. Po wojnie Srebrenica nie przeszła modernizacji, której doświadczyły inne miasta kraju, może poza siedzibą lokalnych władz i ONZ-owskiego biura do spraw rozwoju. Boszniacy niechętnie tutaj wracają, choć traktat pokojowy dał im takie prawo. Nie chcą tu mieszkać również Serbowie, dlatego miasto z roku na rok popada w coraz większą ruinę. Dla jednych i drugich zbyt świeże są wydarzenia sprzed dwudziestu lat, o których przypomina cmentarz w pobliskim Potočari. Blisko osiem tysięcy muzułmańskich nagrobków z jedną wspólną datą: 1995. W głębi cmentarza umieszczono transparent ogrodzony siatką i taśmą policyjną. Czerwony napis wręcz krzyczy: SRBIJA=AGRESIJA=GENOCID=DEJTON=REPUBLIKA SRPSKA, co w dość lapidarny sposób oddaje rozczarowanie bośniackich muzułmanów postanowieniami traktatu pokojowego. Bośnię podzielono według kryterium etnicznego w znacznym stopniu wynikającego z przebiegu działań wojennych. Srebrenica przypadła więc Serbom, mieszkających tam bowiem muzułmanów wyeliminowano, wypędzono lub sami uciekli w obawie przed eksterminacją. Tym samym, w opinii Boszniaków, ludobójstwo w sensie terytorialnym Serbom się opłaciło. Taki stan rzeczy nie sprzyja pojednaniu.
Dychotomiczny podział kraju sugerowany przez jego oficjalną, historyczną nazwę może wprowadzać w błąd, bowiem dzisiejsza linia podziału kształtującego oblicze kraju przebiega w zupełnie innym miejscu niż między Bośnią a Hercegowiną. Kraj powinien się nazywać na przykład: Muzułmańsko-Chorwacka Federacja Bośni i Hercegowiny oraz Republika Serbska, przy czym spójnik „oraz” w tym przypadku znacznie bardziej dzieli niż spaja. Dla określenia swojego nietypowego kraju Bośniacy z pewną dozą ironii zapożyczają nomenklaturę z „Gwiezdnych Wojen”. Federacja sąsiaduje z Republiką, nie ma jednak w kraju zgody co do tego, kto jest po ciemnej stronie mocy.
fot.: Tomasz Padło

Okolice Ulog. Obszar etnicznego pogranicza był areną intensywnych walk i przesiedleń w czasie wojny w Bośni i Hercegowinie, co wyraźnie ograniczyło możliwości jego rozwoju. Pasterstwo wypełnia lukę po dawnych mieszkańcach tych terenów. fot.: Tomasz Padło


Znakowanie przestrzeni
Rozjazd dróg do Žepy i Rogaticy. Rozległy płaskowyż, przez większość roku smagany przez wiatr i prażony mocnym, bałkańskim słońcem. Zmasakrowana pociskami tabliczka kieruje na Višegrad, a wielka flaga uderza regularnie o reling masztu. Gdyby nie przejeżdżające sporadycznie golfy drugiej generacji, można by się poczuć jak na amerykańskim zachodzie. Jesteśmy w Bośni, choć faktycznie w Serbii, dlatego flaga jest czerwono-niebiesko-biała, inna niż można by się spodziewać. Tej granatowej, z żółtym trójkątem i gwiazdami, znanej choćby z telewizyjnych relacji sportowych, na terenie Republiki Serbskiej nie znajdziemy, mimo że jest efektem kompromisu wypracowywanego długimi miesiącami. Serbskie flagi na terytorium Bośni zaskakują jednak tylko przy pierwszym kontakcie. Później szybko do siebie przyzwyczajają, pojawiając się przy wjazdach do miast, na skrzyżowaniach, na domach prywatnych i budynkach publicznych. Nawet Maglić – najwyższy szczyt kraju – ma swoją własną serbską flagę. Ciężką, blaszaną, żeby wiatr jej nie postrzępił ani muzułmański turysta nie zerwał. Czasem flagom towarzyszy dwugłowy orzeł, innym razem wizerunek serbskich przywódców. Tych osądzonych i ich następców. W żadnej części Republiki Serbowie nie pozostawiają wątpliwości, do kogo ta ziemia należy.
Boszniacy nie odczuwają tak dużej potrzeby naznaczania flagami swojej Federacji, robi to jednak za nich Unia Europejska i ONZ. Liczne programy pomocowe wymagają precyzyjnych informacji, kto, co i kiedy odbudował. Rzadko jest informacja za ile, bo mogłoby to rodzić niepotrzebne pytania. Wyjątkiem jest Goražde, stanowiące federacyjną enklawę na „wewnętrznej” serbskiej drodze łączącej Belgrad z Adriatykiem. Bośniackim liliom towarzyszą tu unijne gwiazdki, niemieckie pasy, ONZ-owski błękit, a nawet amerykańskie pasy z gwiazdami. Tutaj nie ma wątpliwości, że opuściło się na chwilę Republikę. Otoczone serbskimi ziemiami miasto chce w ten sposób przypomnieć, że świat jest po jego stronie.
Istotnym uzupełnieniem flagowania kraju w barwy i symbole narodowe jest oznaczanie terenu parasolkami piwnymi. Gdyby wyznaczyć linię ograniczoną występowaniem żółtych parasoli serbskiego Jelena, dokładnie pokryłaby się ona z granicą Republiki. Po drugiej stronie sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana, trudno bowiem Muzułmanom odwoływać się do symboli alkoholowych. Takiego problemu nie mają Chorwaci, którzy na swojej ziemi piją „czerwone” Karlovacko, coraz mocniej ekspandujące wgłąb kraju. W stolicy wypijemy również promowane zielonymi parasolkami Sarajevsko, Hercegovačko czy nawet czarnogórskie Niksičko. W poszukiwaniu Jelena trzeba natomiast przejechać na drugą stronę granicy, niedaleko, choćby do serbskich przedmieść Sarajewa.
fot.: Tomasz Padło

Gradačac. Wojenne straty ludnościowe szacowane nawet na 200 tys. osób, zostały szybko skompensowane przez wysoki przyrost naturalny, co widać szczególnie w muzułmańskiej części kraju. fot.: Tomasz Padło


Sfera sacrum
Šamac przy granicy z Chorwacją jest dziś miastem na wskroś serbskim. Chorwaci i Boszniacy, którzy jeszcze przed dwudziestu laty licznie je zamieszkiwali, po wojnie już do niego nie wrócili. Mimo wyraźnej luki demograficznej miasto wydaje się mieć rozbuchane aspiracje. Restauracje „Metropol” i „Alkatraz” są tego najlepszym symbolem. Na głównym placu góruje obelisk zwieńczony dwugłowym orłem. „Poległym za wolność 1992–1995” głosi napis; i drugi: „Tylko jedność ocali Serbów”. Kilkadziesiąt metrów dalej inny pomnik upamiętnia ofiary ostatniej wojny. Oczywiście tylko serbskie ofiary. W tym specyficznym miejscu poczucie bycia u siebie byłoby wśród miejscowych pełniejsze, gdyby nie głos muezina dobiegający regularnie z ultranowoczesnego minaretu wznoszącego się po drugiej stronie placu. Wybudowano go w bombastycznym stylu przypominającym architekturę znad Zatoki Perskiej, co w mało subtelny sposób podpowiada miejsce pochodzenia kapitału na jego budowę. Strzelisty minaret przylepiony jest do malutkiej salki pełniącej funkcje meczetu, potrzeby lokalowe nielicznych wiernych nie są bowiem wygórowane. Ważniejsza jest symboliczna rola świątyni, wpisującej się w rozległy front walki przetaczającej się przez Bośnię.
Geneza działań wojennych sprzyjała masowemu burzeniu świątyń, zwłaszcza meczetów. Zmiana stosunków ludnościowych w trakcie wojny i po jej zakończeniu mogłyby sugerować, że w wielu przypadkach odbudowa świątyń nie ma podstaw. Nic bardziej błędnego! Minarety błyszczą w słońcu jak Bośnia długa i szeroka, a szczególnie intensywnie w miejscowościach, w których je odbudowano. Brak wiernych nie był tutaj żadną przeszkodą. Po drugiej stronie zaktywizowały się środowiska prawosławne, które na dużą skalę przeprowadzają remonty świątyń i budują nowe. Szczególnym przykładem walki na symbole religijne jest Zvornik. Nieliczni muzułmanie, którzy zdecydowali się powrócić do miasta, wybudowali w samym jego centrum okazały meczet. W mateczniku nacjonalistycznej Serbskiej Partii Radykalnej. Kilkaset metrów od kopuły meczetu musiano więc wybudować cerkiew, która w mało wysublimowany sposób przysłania konkurencyjną świątynię.
W Sase koło Bratunaca w XIII wieku założono monastyr. Dziś nic nie wskazuje na jego historyczny rodowód, lśni bowiem świeżością i eklektyczną formą. Pop opiekujący się obiektem nie stara się przybliżyć szczegółów architektonicznych, koncentruje się raczej na wyjaśnieniu przyczyn ostatniej wojny. Widzi w niej prowokację Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych mającą służyć przejęciu bośniackich bogactw naturalnych. Dowodem potwierdzającym jego przypuszczenia ma być zagraniczny kapitał przejmujący bośniacki sektor bankowy. Po wylaniu żali na zło zachodniego świata płynnie przechodzi do historii diecezji, kładąc nacisk na napór islamu, który wymusił przenosiny biskupstwa na północ kraju. Wyraża głęboką nadzieję, że islam już diecezji nie zagrozi… i że Partizan Belgrad zostanie mistrzem Serbii.
Po drugiej stronie kraju sytuacja tylko pozornie wygląda inaczej. Na konflikt serbsko-bośniacki nałożył się tu chorwacko-muzułmański. Most w Mostarze miał być symbolem zgody między Chorwatami i Boszniakami zamieszkującymi miasto, jak wymyślili sobie autorzy turystycznych folderów, tymczasem przetrwał ledwie rok działań wojennych. Podobny los spotkał zabytkowe meczety. Chorwaci, tak bardzo oburzeni serbskim ostrzałem Dubrovnika, muzułmańskiej części Mostaru nie oszczędzili. Miasto do dzisiaj podnosi się z gruzów. Niepostrzeżenie obok odbudowanych minaretów wyrosła również betonowa dzwonnica kościoła franciszkanów. I to wyrosła zdecydowanie, bo 107 metrów nad poziom gruntu. Żaden minaret nie może się z nią równać. Od kiedy umieszczono na niej dzwony, mieszkańcy miasta są świadkami szczególnego spektaklu. Rozpoczyna muezin przeciągłym nawoływaniem do modlitwy, by zaraz po nim swoją część wygrały dźwięcznie dzwony z franciszkańskiej wieży. Oczywiście dużo głośniej i jeszcze dłużej. Walka na symbole powoli przenosi się również na okoliczne wzgórza. Na razie prowadzą Chorwaci trzydziestometrowym iluminowanym krzyżem. W ten sposób namaszcza się na nowo na pozór muzułmański Mostar.
fot.: Tomasz Padło

Sarajewo. Muzeum Historii Bośni i Hercegowiny samo w sobie stanowi eksponat historii najnowszej. fot.: Tomasz Padło


Namacalna granica
Między Federacją i Republiką nie ma tradycyjnych elementów granicznych jak słupki, druty czy wieżyczki. Nie ma też służb ochrony pogranicza ani odprawy celnej. Są za to czerwone tablice z czaszką i agresywnym napisem „MINE!”. Wystarczy posiadać mapę terenów zaminowanych, żeby niemal bezbłędnie przeprowadzić granicę między oboma sąsiadami. Jest więc i falista linia na południe od Sarajewa, i skomplikowany wężyk na zachód od Tuzli, i charakterystyczny cypel otaczający Goražde. Miejscami pas jest przerzedzony, zwłaszcza w okolicach większych miast, czasami urywa się na terenach rolniczych, by znów zagęścić się na wzgórzach porośniętych lasem, to były bowiem najlepsze miejsca do zaminowania. Nie widać tu ingerencji w podłoże, trudno o przypadkowy wybuch spowodowany przez owcę czy krowę, a i przeciwnik w kontrdziałaniach woli osłonę lasu od otwartej przestrzeni. Ten niewidoczny element kontaktu kultur na lata spowolnił szanse rozwojowe całych regionów kraju, trudno bowiem wyobrazić sobie rozwój turystyki, przemysłu czy jakiejkolwiek innej działalności na zaminowanych terenach. Nie pomaga to również ogólnemu wizerunkowi kraju wśród potencjalnych inwestorów, mimo że Bośniacy na każdym kroku przekonują, że z minami można nauczyć się żyć. Statystyki są przecież łaskawe. W ostatnich latach liczba ofiar min nie przekracza dziesięciu rocznie. Nie jest niczym wyjątkowym oczekiwanie w korku na rozminowanie pola przy głównej trasie do stolicy, grzybobranie dwieście metrów od złowrogiej tablicy też zaskakuje tylko przyjezdnych.
Tam, gdzie jest granica, często nie ma asfaltu, czasem na odcinku kilkudziesięciu kilometrów, jak na drodze z Fočy do Konjica. Trudne sąsiedztwo nie sprzyja jej utwardzaniu, zwłaszcza że niewielu decyduje się powrócić na obszar pogranicza. W powrotach pomagać ma ONZ programem do spraw uchodźców, którym objęto między innymi wieś Ulog. Z funduszy programu odbudowano we wsi cerkiew, meczet i kościół. Trzy świątynie i kilkunastu mieszkańców, tylu bowiem zdecydowało się na powrót. Nawet przed wojną było ich tu ledwie stu. W centrum wsi jest ciemno i pusto. Zakurzona Zastava Koral, ciekawska kobieta na balkonie, kolejna spaceruje wokół słupa z klepsydrą, starzec siedzący na schodach. Wszystko w kompletnej ciszy. Nawet tak charakterystyczne dla Bałkanów psy tutaj jakoś nie chcą szczekać. Dziwny niepokój unosi się nad Ulogiem. Nie chce się tu być. Święci Bazyl i Anna, patroni świątyń, zapewne umacniają tutejszą wiarę, ale raczej trudno będzie doczekać kolejnych wiernych.
fot.: Tomasz Padło

Sarajewo. Cmentarze muzułmańskie zdominowały bośniacki krajobraz. fot.: Tomasz Padło


Hotel, cmentarz i dwa muzea
Bośnia w swojej etnicznej mozaice potrzebowała symboli dobrosąsiedzkich relacji między narodami. Tak jak most w Mostarze miał się stać znakiem zgody między Chorwatami a Boszniakami, tak ten na Drinie w Višegradzie za sprawą Ivo Andrića miał symbolizować zgodną koegzystencję Boszniaków i Serbów. Również Sarajewo stanowiło przez wieki światły przykład tolerancji i współpracy między różnorodnymi społecznościami miasta. Znalazło się tu miejsce nawet dla Żydów sefardyjskich w czasie islamskiej zwierzchności nad krajem. Multikulturowy charakter miasta sprawił, że to tutaj właśnie miał się spotykać Wschód z Zachodem, tu ogniskowały się problemy cywilizacyjne Europy, wykraczające potem daleko poza granice Bośni. Symbolem kontaktu kultur i tym, co z niego się narodziło, stał się Hotel Europa. Stoi dokładnie w miejscu, gdzie kończy się turecka Baščaršija, a zaczyna nowa część miasta. Według Karahasana, autora „Sarajewskiej sevdalinki” właśnie tutaj, w tym hotelu, na pograniczu kultur, miało się w pełni zmaterializować dążenie do „środkowoeuropejskości”, przejawiającej się w koegzystencji odmiennych żywiołów.
Multietniczność stolicy doskonale widać na terenie głównej nekropolii miasta. Wydzielono na niej odrębne parcele dla siedmiu wyznań i ateistów. Ich układ jest daleki od przypadku. Największa, muzułmańska część rozpościera się w zachodnim sektorze cmentarza, prawosławna w opozycji, po stronie wschodniej. Ateistów od muzułmanów oddzielają katolicy, a ateiści z kolei katolików od prawosławnych. Katolicy wspólnie z ewangelikami oddzielają żydów od muzułmanów. Starokatolicy natomiast, nie wiedzieć czemu, chowają się z dala od innych wyznań chrześcijańskich, między żydami, cmentarnym parkiem i ogrodzeniem. Analiza planu cmentarza mówi nam więcej o stosunkach etnicznych i strukturze demograficznej w przedwojennym Sarajewie niż niejeden artykuł im poświęcony.
Inną formą pamięci o zmarłych jest Muzeum Wojny, położone w południowej części miasta. Zużyto setki ton kamienia, aby wystawić laurkę żołnierzom poległym w czasie drugiej wojny światowej. Setki nazwisk wygrawerowano na wypolerowanych płytach. Ich odmienne brzmienie pokazuje, jak zróżnicowani etnicznie byli upamiętnieni tu żołnierze. Specjalne miejsce zajmuje tradycyjnie pomnik marszałka Tito. Wszystko we wzniosłym, patriotycznym stylu, z atrakcyjnym widokiem na miasto. Ale to już przeszłość. Atrakcyjny widok zadecydował, że historia okazała się dla muzeum nad wyraz przewrotna. W czasie oblężenia Sarajewa prowadzono stąd ostrzał miasta. Rozdeptując monument poświęcony pamięci żołnierzy, dokonywano egzekucji na mieszkańcach stolicy, tworząc tym samym podwaliny pod kolejny pomnik, tym razem poświęcony wnukom żołnierzy z muzeum. Obecnie obiekt jest zdewastowany i zarośnięty. Wciąż pełni funkcję miejsca pamięci, nie ma jednak pewności, którą z wojen bardziej upamiętnia. Rozrzucone kapsle po piwie Jelen przypominają, że jesteśmy na granicy miasta i Federacji.
Muzeum Historii Bośni i Hercegowiny jest z kolei jak najbardziej rzeczywiste. Modernistyczny sześcian z ostrzelaną fasadą, będący jego siedzibą, sam w sobie jest istotnym elementem tego, co w muzeum się upamiętnia. Większość ekspozycji poświęcono oblężeniu Sarajewa. Trudno w takim miejscu o obiektywizm, dlatego Serbowie występują tu jedynie jako faszyści, mordercy i zbrodniarze. Jedno niewielkie pomieszczenie poświęcone jest całej reszcie historii Bośni, od wczesnego średniowiecza po rok 1992. Oglądamy więc na kilku tablicach okres chrześcijaństwa do XV wieku, podległość ottomańską do wieku XIX i burzliwe dzieje wieku XX. Uważnego obserwatora zastanowić może niepozorna mapa wilajetu bośniackiego z 1878 roku, ostatniego pod panowaniem tureckim. Jego granice dokładnie pokrywają się z obecnymi granicami Bośni i Hercegowiny. Ta jedna, niewielka mapa przypomina, że od żyjących przez cztery wieki pod turecką okupacją Serbów wymaga się dziś, aby zaakceptowali granice z czasów terytorialnej podległości. Przyglądając się mapie, łatwiej zrozumieć genezę konfliktu, trudniej wskazać jednoznaczne rozwiązanie.
fot.: Tomasz Padło

Mostar tylko w turystycznych folderach wydaje się znajdować poza etnicznym konfliktem. Podczas wojny był areną walk Chorwatów z bośniackimi muzułmanami, a z ich efektem zmaga się do dziś. fot.: Tomasz Padło


Miejsce spotkań
Dzielenie kraju jedynie na Federację i Republikę jest nie do końca precyzyjne. Jest jeszcze bowiem okręg autonomiczny Brčko. Zlokalizowany przy granicy z Chorwacją, w miejscu, w którym od wschodu i zachodu dochodzą do niego tereny Republiki, a od południa Federacji, już na mapie sprawia wrażenie, jakby został stworzony po to, żeby łączyć. A jeśli w założeniu miał łączyć tak zwaśnione żywioły, trzeba go było wydzielić i nadać mu autonomię. Łączenie narodów nie odbywa się tu jednak na zasadzie zadekretowanego pojednania, ale poprzez działanie jak najbardziej oddolne – niezawodny, pospolity handel. Świątynie i inne symbole narodowe są tutaj subtelnie ukryte w miejskiej tkance. Nie można tego powiedzieć o domach handlowych i obiektach usługowych, które swą ekspansyjną architekturą i pstrokatymi reklamami zdominowały miasto. Jednak to, czym Brčko w sferze kupiectwa wyróżnia się w skali całych Bałkanów, jest położenie poza obrębem miasta. W dystrykcie znajduje się bowiem Market Arizona, największy bazar w regionie. Zjeżdża tu pół Europy i Azji, żeby sprzedać swoje produkty, i całe Bałkany, żeby je kupić. Albańczyk kupuje tu u Serba, Czarnogórzec u Bośniaka, a Bułgar u Macedończyka. Narodowość i wyznanie schodzą na dalszy plan, gdy chodzi o pieniądze. Podobnie jak w podłódzkim Tuszynie, gdzie ksenofobię zostawia się przed wjazdem.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×