fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Tropmy Młynarskiego

Wojciech Młynarski pozostawił po sobie nowe lądy i bystre prądy, których śladem można podążać. Mam nadzieję naszkicować kontury kilku „kontynentów”, które odwiedziłem w napisanym przez niego świecie.

ilustr.: Kolarstwo

ilustr.: Kolarstwo


W ciągu ostatnich kilkunastu dni od śmierci Wojciecha Młynarskiego ukazały się dziesiątki artykułów przypominających sylwetkę wybitnego tekściarza i piosenkarza. Nie wiem, czy jestem w stanie wiele dodać do głosów przyjaciół i znawców twórczości poety. Nie błysnę, opowiadając nieznane dotąd anegdoty z jego życia. Nie ukuję też raczej nowego tytułu, który lapidarnie ujmie rangę Wojciecha Młynarskiego jako twórcy tak, jak robią to istniejące od lat określenia „Profesor Młynarski” albo „Jego Inteligencja Wojciech Książę Młynarski”. Nie obiecuję nawet, że zdołam rzucić którymś z pożyczonych od poety półsłówek – jakimś „absolutnie” albo „bynajmniej” zgrabnie wplecionym w tekst.
Ty prochu nie wymyślisz, a tym bardziej dynamitu…”

Dlaczego więc w ogóle zdecydowałem się cokolwiek napisać o autorze „Mojego ulubionego drzewa”?

Piszę „bo mi żal, normalnie żal” – postać i twórczość zmarłego były i są mi bardzo bliskie chociażby ze względu na podróże, które w głąb tej twórczości odbyłem. To właśnie z nich zamierzam zdać sprawę poniżej. Mam nadzieję naszkicować kontury kilku kontynentów, które odwiedziłem w napisanym przez Młynarskiego świecie – na każdym zatknąć chorągiewkę z hasłem „tu byłem”. I chociaż w żadnym razie nie uważam się za specjalistę od wierszy i piosenek świętej pamięci Autora, to mam nadzieję, że nie wszystkie kierunki moich wypraw wydadzą się czytelnikowi oczywiste i oklepane.

To jest drobiazg. A dla Zdzisia może wszystko!”

Młynarski zaludnił swoje piosenki niezliczoną gromadą barwnych postaci: od strapionego gitarzysty basowego Żorżyka, przez „bossą” i „novą” żniwną dziewczynę, po ping-pongową piłeczkę zawisłą w powietrzu – by wymienić tylko pierwsze z brzegu. Niezależnie od tego, czy akurat wszechwiedzący narrator opowiada osobliwy western, czy mieszkająca na emigracji kuzynka Urszula narzeka na „ten kraj”, błyskotliwość ich kreacji nie kończy się na trafnym zewnętrznym opisie. Wojciech Młynarski przede wszystkim mówi bohaterami na określone sposoby. Wkłada im w usta właściwe – nieprzypadkowe, brzmiące autentycznie, ubarwiające kontekst – słowa. Gros z nich pozwalało oddać w piosenkach głos temu, co przeciętne i codzienne, a w drugim kroku te przeciętność i codzienność docenić. Słynny tekściarz nierzadko sięgał po język potoczny, a niekiedy również wulgaryzmy – w czym przypominał przedwojennych poetów „Skamandra”. Hemara i Tuwima zresztą wymieniał Młynarski jako swoich poetyckich mistrzów.

I tak: Zdzisiu, który zimą chodzi w misiu, a co święto w krawacie z gumką, rozbrajająco bezpośrednio opowie, jak to „zmienił dychę na automat”, a potem zbity z pantałyku wypali ułamkami zdań – „Sorry. Smutno”. Młodemu lirycznemu typowi z Sochaczewa, mimo że „ma słownik nie najmniejszy”, wyrwie się czasem jakieś „sobom” czy „mię”. Dansingowy podrywacz, któremu podchodzą wolne numery, może ponarzekać, że mu w nowych piosenkach baraban zbyt „bygbetowo” szura i płoszy panienki. Jednocześnie żadna z tych postaci nie została sprowadzona do stylistycznego fajerwerku – w ich piosenkowych wypowiedziach wciąż pojawia się jakiś problem, konkret, bebech.

Nie wycofuj się, Inteligencjo”

Równolegle – co nie stoi w sprzeczności z poprzednim wątkiem – dostrzegam w tekstach Młynarskiego fetysz inteligencji i inteligenckości. Niejednokrotnie poeta zaznaczał w swoich utworach, w ten czy inny sposób, że ich adresatem lirycznym jest właśnie inteligent. Napięciu między srogą Opinią („O skórze myśleć czas, a wam? / Wam w głowie wciąż drobiazgi!”) a postawą „entelygentów twórczych” poświęcił jedną ze zwrotek słynnego „Róbmy swoje”. „Inteligencie, wstydź się waść! / Nie pozwól sobie śpiewki kraść” – dodawał w dopisanym po latach suplemencie do piosenki.

W dorobku tekściarza znalazła się także odezwa do półinteligenta z 1986 roku. Jej podmiot liryczny tyleż rozpaczliwie, co przewrotnie prosi o powrót na wysokie urzędnicze stanowiska „pełnego półinteligenta” – tego kompetentniejszego, z którym da się dogadać. Czemu?

Bo się strasznie plenią mi

Łypiąc znad herbaty plujki

Ćwiartki i szesnastki i

Czy ja wiem? Trzydziestodwójki…

Wreszcie, w ramach recitalu „Czterdziecha” zorganizowanego z okazji czterdziestolecia pracy twórczej artysta wykonał utwór, w którym, nawiązując do „Ne me quitte pas” Brela, prosi „Nie opuszczaj mnie i nie porzucaj”. Słowa kieruje do tej, która zapewnia lekkość, dystans i ironię; bez której ciężko się obronić przed demagogami, a ulegając, przegrywa się w dobrym towarzystwie; która trwała przy Młynarskim przez lata. Do ukochanej – inteligencji. „Nie wycofuj się” odnosiła się najpewniej do inteligencji rozumianej jako zdolność, ale wiele z zawartych w piosence stwierdzeń zawiera dwuznaczności pozwalające myśleć o adresacie lirycznym zarówno jak o spersonifikowanej cesze, jak i grupie społecznej.

Miłe panie i panowie bardzo mili…”

O Wojciechu Młynarskim mówi się czasem jako o twórcy nowego gatunku literackiego – śpiewanego felietonu. Choć na przestrzeni lat nazywano w ten sposób różne wiersze i piosenki Młynarskiego o publicystycznym charakterze, mowa w pierwszej kolejności o krótkich szesnastowersowych wierszykach, mających stały rytm, wykonywanych do tej samej melodii i rozpoczynających się od słów „Miłe panie i panowie bardzo mili…”. Forma ta, wymyślona na potrzeby programu Radiokronika „Decybel” prowadzonego w latach 70. przez satyryka Jerzego Dobrowolskiego, na tyle przypadła poecie do gustu, że korzystał z niej przez całe lata po zakończeniu nadawania audycji. Powstałe w ten sposób teksty są świadectwem tego, że życie społeczne trzeciej RP Młynarski komentował nie mniej trafnie i zjadliwie niż absurdy PRL-owskiej rzeczywistości. Nowe kuplety obśmiewały między innymi scenę polityczną lat 90. – jak ten o Polskiej Partii Piłujących (gałąź, na której siedzimy). Albo myślenie nacjonalistyczne i spiskowe – na mantrę „żeby prezydentem był prawdziwy Polak” autor w jednym z felietonów zaleca stworzenie atlasu prawdziwych, robaczywych i trujących Polaków wzorowanego na „Polskich Grzybach”. Poza szesnastowierszowym schematem szczególnie warta uwagi wydaje się zachowana w podobnym ironicznym tonie piosenka „Wywalczymy kapitalizm”. To historyjka, w której Kolega Misiek do tworzenia nowego potransformacyjnego ładu potrzebuje inspirującej idei i pieśni. Wychodzi mu karykatura socjalistycznej piosenki propagandowej:

Wywalczymy kapitalizm

Pracą fabryk, kopalń, hut.

I będziemy świętowali

Wolny market i fast food!

Wykujemy w czoła pocie

Setką rąk, milionem rąk

Bal w „Mariocie”, bezrobocie,

W środku szmal, a biedę w krąg.

Wierna pamięć piękne hasła zna.

Lekko zmieńmy je, a mianowicie:

Przyjaźń! Pomoc! Przykład! USA

Podstawowym źródłem naszych zwycięstw!

Trudno powiedzieć, czy mocniej dostaje się tutaj samemu kapitalizmowi w praktyce, czy zachłyśnięciu się części Polaków systemem i popularnemu wyobrażeniu o nim. Wychodząc poza krąg satyrycznych felietonów przemycających cierpką treść pod dowcipem, można dostrzec także ukazane wprost oblicze Młynarskiego jako gorzkiego komentatora. Takie jawi się w „Gruzie do wywózki”:

Gruz do wywózki jest, kochani.

Gruz zaległ polski mózg i ziemię.

I raczej woźmy go taczkami

Miast ciskać w siebie odpryskami

Które zostały po systemie!

Czy to diagnoza zaczynu rozognionej dziś wojny polsko-polskiej?

Dla sympatycznej panny Krysi…”

Wreszcie – o czym często się zapomina – Wojciech Młynarski był autorem tekstów nośnych rozrywkowych przebojów. Tych, do których także dzięki muzyce Janusza Senta, Jerzego Derfla czy Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza chce się kołysać i potupać nogą. Nie muszę specjalnie wysilać pamięci, żeby przypomnieć sobie noc sylwestrową albo majową potańcówkę, w trakcie której „Jesteśmy na wczasach” czy „Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre” znalazło się pomiędzy „Jammin’” zespołu Łąki Łan, „Paper Planes” M.I.A. i beatlesowym „Help”. O czym to świadczy? Że piosenki Młynarskiego nie służą do kiszenia się we własnym snobizmie i słuchania tylko z czcią nabożną.

Tropmy Młynarskiego

Jego Inteligencja pozostawił po sobie nowe lądy i bystre prądy, których śladem można podążać. Moje podróże palcem po mapie nie próbują nawet objąć wszystkich aspektów twórczości poety. I wcale nie muszą. Zdążyłem wspomnieć tylko o Młynarskim soliście, pomijając całkowicie setki piosenek, które pisał na zamówienie dla śmietanki polskich wykonawców. Przemilczałem Młynarskiego reżysera i Młynarskiego tłumacza, choć dla wielu jego przekłady okazały się boczną furtką do poznania piosenki francuskiej i twórczości rosyjskich bardów. Opisane wyżej wątki to ledwie zaznaczone pojedyncze tropy, jakimi można podążać przez ogrom schedy po Wojciechu Młynarskim.

Odkrywajmy go po swojemu. Można tylko przypuszczać, że właśnie tego chciałby autor słów „Dzieci Kolumba”. Nie poprzestańmy na pomniku i tym, że „Młynarski wielkim tekściarzem był”. Zboczmy gdzieś poza „drogi przetarte i proste” i nie pozwólmy, by jego twórczość obróciła nam się „w stół, w miskę, w drzwi, w tapczan, w szafę z orzecha”.


Pozostałe teksty z bieżącego numeru dwutygodnika „Kontakt” można znaleźć tutaj.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×